🅧🅛🅥🅘
Oglądaliśmy obrączki, jednak ja z żadnej nie byłam zadowolona. Wszystkie wydawały się jakieś nie takie, jak być powinny. A mimo wszystko zależało mi, żeby były takie, jak mi się wymarzyło. Kobieta pokazywała nam kolejne propozycje a ja czułam się jakoś nieswojo bez przerwy wymyślając kolejne problemy, przez które obrączki mi się nie podobały. Jestem chyba najgorszą możliwą klientką. Wymyślam i wszystko musi być tak, jak sobie upatrzyłam. Inaczej nie ma opcji, bym coś wzięła. No może jeszcze jak zaproszenia nie musiały być tak idealne to obrączki, które miałam oglądać codziennie musiały być koniecznie takie, jak chciałam. Problem tylko kurwa w tym, że nie wiem jakie obrączki chciałam.
- Są państwo wilkołakami? - Spytała w końcu kobieta, kiedy odrzuciłam kolejną propozycją.
- Ja jestem hybrydą. Narzeczony jest człowiekiem. - Wyjaśniłam nie bardzo wiedząc, co to ma do rzeczy.
- I lubią państwo czarny? - Dopytała, a ja skinęłam głową. - Więc mam pomysł. - Oznajmiła i wyszła na zaplecze. Wróciła po chwili pokazując nam czarne obrączki, po których środku znajdował się pasek, który był wykonany z czegoś, co swoim wyglądem imitowało drewno. Dodatkowo było pokryte jakimś lakierem, przez co całą powierzchnią była gładka i lśniąca. - I jak się państwu podobają?
- Są idealne. - Przyznałam, uśmiechając się szeroko.
- Mi też bardzo się podobają. - Oznajmił Brendan obejmując mnie w pasie. - Weźmiemy je.
- Cudownie. Weźmiemy państwa rozmiary i wykonamy obrączki. - Oświadczył kobieta, uśmiechając się szeroko.
Wszystko załatwiliśmy bardzo szybko i sprawnie. Ustaliliśmy datę odbioru obrączek i opuściliśmy salon jubilerski. Wsiedliśmy do samochodu i sprawdziłam telefon. Był jakiś problem z urzędem wampirów. Jakieś nieścisłości w dokumentacji. Cudownie.
- Powinniśmy zająć się przygotowaniem chrztu Nike. - Rzucił Brendan szukając w kieszeniach kluczyków do samochodu.
- Masz rację. - Przyznałam, podając mu kluczyki które cały czas miałam przy sobie. - Zadzwonię, do kogo trzeba. Chyba nie chcemy dużej imprezy?
- Tylko najbliżsi. - Zapewnił, wsadzając kluczyki do stacyjki. - W co w ogóle ubiera się dzieci na taki chrzest?
- Dziewczynie w sukienkę. Najczęściej na biało. Nic nadzwyczajnego. - Przyznałam odpowiadając na parę e-maili. - Jesteś pewien, że twoim rodzicom nie przeszkadza to, że Nike jest u nich tak często?
- Są zachwyceni wnuczką więc nie. - Zapewnił, odpalając silnik. - Poza tym wcale nie tak często. Jak już załatwimy wszystko związane ze ślubem, wcale nie będziemy potrzebować pomocy moich rodziców.
- Co jeszcze zostało? - Spytałam, odkładając telefon.
- Sukienka, garnitur, twój makijaż i fryzura... A i jeszcze nasz pierwszy taniec. I tylko tyle. No, chyba że coś jeszcze wypadnie. - Wyjaśnił odjeżdżając.
- To teraz skupmy się na tym chrzcie. Załatwimy to, a potem dokończymy przygotowania do ślubu. - Stwierdziłam, przeszukując torebkę. - To dorosłe życie mnie wykończy. - Mruknęłam, wyjmując z torebki dokumenty. - Opłaciłeś rachunki?
- Już dawno. - Rzucił rozbawiony. - Bardzo się zmieniłaś przez te kilka miesięcy. Naprawdę stałaś się bardziej odpowiedzialna i wydoroślałaś.
- Ślub, praca, dom i Nike. Teraz nie mam czasu na wygłupy. - Przyznałam odrzucając torebkę na tylne siedzenie. - Jak załatwimy ten ślub, zrobi się już luźniej.
- Wiem. Opowiedz mi lepiej coś więcej, o tej twojej wierze. - Poprosił, skupiając wzrok na drodze.
- To tak. Według tego, w co wierzę istnieją dwa bóstwa. Amaterasu bogini słońca. I Selen bogini księżyca. Amaterasu w świetle dnia nadała życie człowiekowi. Stworzyła grupę ludzi, których ulepiła na swoje podobieństwo. Jej siostra Selena chcąc czuć się potężniejsza, w cieniu nocy stworzyła podobne istoty i dała im moc przemiany w wilka. Stworzenia, które każdej nocy wychwalały ja wyjąć do księżyca. Siostry walczyły przez wiek aż Selen zdołała skłonić ludzi do modlitwy za siebie. Zmieniła ich w krwiopijne istoty. Tak powstały wampiry. Na tym polega moja wiara. Na wysławianiu światła księżyca i słońca. Wiecznej walce między dniem i nocom.
- Walce ludzi z wampirami i wilkołakami. - Stwierdził, na co skinęłam głową.
- Odpowiedzią Amaterasu na wampiry byli łowcy. Ludzie zabijający nas. Stworzenia nadprzyrodzone. I to jest w zasadzie w tym wszystkim najbardziej istotne. - Przyznałam, spoglądają na narzeczonego.
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że Twoja wiara polega na nienawidzeniu mnie?
- Raczej na bezpodstawnej wojnie zrodzonej z nienawistnych sióstr. Potem nasza wiara mówi o tym, że wojna się kończy. Nadprzyrodzeni odpuścili i tak wojna się skończyła. Łowcy stali się wariatami wierzącymi w to, co nie istnieje. Koniec historii.
- A teraz? - Spytał widocznie zaciekawiony.
- Teraz wszystko się zmienia. A przynajmniej wygląda na to, że się zmienia. - Wyjaśniłam, przeczesując włosy. - Jednak jak wiadomo, zmiany wymagają czasu.
- Jednak najtrudniejszy się pierwszy krok, który już postawiliśmy. - Stwierdził a ja musiałam, przyznać mu rację.
Mój telefon postanowił oszaleć. Wyjęłam go z kieszeni i sprawdziłam wyświetlać. Liana wydzwaniała do mnie i albo chodziło o ślub, albo o pracę. A w teraźniejszej sytuacji obstawiałabym raczej pracę.
- Co jest? - Spytałam, przykładając telefon do ucha.
- Mamy mały problem z tą dokumentację. Potrzebujemy informacji o jednym przemienionym na prośbę żony. Jednak nigdzie tego nie ma.
- Co się dzieje z tą głupią dokumentację? - Spytałam, przecierając twarz dłonią. - Nie ma jej w komputerach? A jeśli nie to nic mnie to nie obchodzi. Przepatrzcie całą dokumentację. Jeśli to serio takie ważne macie to znaleźć.
- Mamy problem. Ten wampir coś namieszał i ludzie chcą tej dokumentacji. - Wyjaśniła, a ja westchnęłam cicho. - Limike nad tym siedzi, ale to zagmatwane.
- Więc jak mówię, mają to znaleźć. A potem zrobić w tym porządek. Nie chcę więcej słuchać o takich sytuacjach.
- Jasne. Zajmę się tym. - Obiecała, po czym się rozłączyła.
- Jeśli palenie odstresowuje to za niedługo zacznę to robić. - Mruknęłam, chowają telefon.
- Nawet nie próbuj. Bo nie wiem, co ci zrobię. - Ostrzegł mnie brunet, a ja westchnęłam cicho. - Jakoś to rozwiążesz. Mnie czasem przydarzają się podobne sytuację w firmie.
- Wiem. Jednak kiedy się godziłam, nie sądziłam, że mamy w tym wszystkim taki syf. - Przyznałam, sprawdzając godzinę. - Odbierany już Nike czy musimy jeszcze coś załatwić?
- Myślę, że już wszystko zrobiliśmy. Tylko pamiętaj o tym chrzcie. Powinniśmy to załatwić, póki jest mała. Bo potem utrzymać ją w miejscu to będzie prawdziwy cud.
- Masz rację... Chyba to sobie zapisze. - Stwierdziłam, wchodząc w notatnik w telefonie. - Jak moja mama mogła poradzić sobie z trójką małych dzieci. Ja ledwo ogarniam jedno.
- Poradzimy sobie. To tylko kwestia tego ślubu i chrzcin. Gdyby nie to byłoby o wiele łatwiej. - Stwierdził skręcając w drogę prowadzącą do domu jego rodziców.
- Do teraz nie wiem, dlaczego w końcu tutaj zostali. Przecież mieli wyjechać. - Przypominałam, patrząc na narzeczonego.
- Chyba mama liczyła, że rozstaliśmy się na dobre. Potem przyjechałaś, więc to odłożyli. A potem wyszło to, o dziecku więc stwierdzili, że wolą tutaj zostać.
Westchnęłam cicho skupiając się na pisaniu kolejnego e-maila. Naprawdę chciałam by ta cała sytuacja wreszcie się uspokoiła. Inaczej w końcu przestanę wyrabiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top