🅧🅛🅥
Razem z Brendanem weszliśmy do sali. Ustaliliśmy, że pobierzemy się w domu watahy, co nie było jakoś szczególnie wyjątkowym pomysłem. Jednak wydawał się najbardziej rozsądnym. Nie musieliśmy czekać na wolny termin i była masa miejsca by nasza rodzina mogła się tutaj zatrzymać. Teraz spojrzałam na Lucujsza mojego już prawie teścia, który miał zająć się dekorowaniem sali. Z tego, co zdążyłam się przekonać Lucujsz ma genialne wyczucie, jeśli chodzi o urządzanie wnętrz. Dlatego wiedziałam, że nikt nie udekoruje jej równie dobrze co on. Co prawda moja mama też bardzo chciała się dołączyć, jednak dwa dni temu urodziła bliźniaków i była średnio dyspozycyjna.
- Chcemy coś prostego. Wiesz minimalizm i bez zbędnej przesady. - Oświadczyłam, patrząc na teścia. - Więc wiesz, weź na wstrzymanie.
- Spokojnie. Znam się na tej robocie. - Zapewnił, wkładając dłonie do kieszeni spodni. - Okrągłe stoły i proste krzesła. Złoto i biel i proste nakrycie na stół. Będziecie zadowoleni. - Zapewnił, posyłając mi lekki uśmiech.
- Ufam Ci. Jednak i tak przyjdę to skontrolować przed ślubem. Poza tym jest jeszcze masa czasu więc jeszcze wszystko sobie przemyśl. - Poprosiłam, patrząc na Brendana. - Co z listą gości?
- Nie dużo ludzi. Bez przesady. - Oświadczył, wyjmując telefon. - Nasi rodzice i twoje rodzeństwo. Mój wujek i rodzeństwo twojego taty z dziećmi. Aaa Twoi dziadkowie. - Rzucił, wpisując listę. - Trzech moich kuzynów. Dwóch z nich ma żony i jeden ma dwójkę dzieci. - Konrynujował wypisując imiona, które w znacznej większości widziałam pierwszy raz w życiu. On serio ma takich ludzi w rodzinie? - Kto jeszcze?
- Alfy kontynentu z rodzinami i radni tak samo z rodzinami. Wiesz taka tradycja. - Wyjaśniłam, na co ten zapisał ich tytułami. Nie znał ich imion i chyba powinnam nad tym popracować. - Kurwa i nie wiem. Może moi zastępcy? I może ktoś od ciebie z pracy, jeśli masz tam jakichś kumpli.
- Znajdzie się kilku. - Oświadczył, zapisując kilka dodatkowych imion. - Na początek tyle wystarczy. - Stwierdził, chowając telefon. - Świadkowie?
- Liana. - Rzuciłam bez chwili zastanowienia. To była w zasadzie moja jedyna przyjaciółka więc nie miałam większego wybory. - A twój?
- Ethan. Będzie najlepszy. - Stwierdził, a ja skinęłam głową. - Szybko idzie. - Podsumował zadowolony.
- No poczekaj na ustalanie pierwszego tańca i wybór garnituru i sukienki. Potem obrączki. To dopiero będzie wyzwanie. - Oznajmiłam rozglądając się po sali. - Serio jest ładnie. Jednak chciałabym, żeby większość imprezy odbywała się na zewnątrz.
- Będzie ciepło jednak nie powinno być jak w piekarniku więc czemu nie. - Brunet jedynie wzruszył ramionami, a ja wywnioskowałam, że w tym wypadku zostawia mi wolną rękę. - Chcesz dzisiaj wybrać zaproszenia? Lepiej wysłać je jak najwcześniej, żeby potem nie było.
- Nie głupi pomysł. - Stwierdziła, ruszając do wyjścia. - Lepiej mieć już z głowy takie pierdoły.
Na moje szczęście miałam zastępczynie, która planuje swój ślub od piątego roku życia. I była w tym temacie cholernie dobrze obeznana. A na wieści o tym, że mamy już ustalona datę ślubu ucieszyła się bardziej niż my.
- Nawet nie patrzyłam na białe. - Oświadczyła Liana, podając nam kilka propozycji kopert. - Ten kolor za cholerne do was nie pasuje.
- Dobrze mieć kogoś takiego jak ty. - Oznajmiłam, uśmiechając się szeroko. - Zostaniesz moją świadkową? - Spytałam, patrząc na kobietę.
Blondynka uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mnie mocno. Ta kobieta ostatnimi czasy stała mi się bardzo bliska. A jako że nie miałam zbyt wiele kobiecych przyjaciółek, bardzo mnie to cieszyło. Jednak miło mieć kogoś takiego jak Liana. Zwłaszcza kiedy miałam ochotę wszystkich wymordować i tylko ona wiedziała jak mnie pocieszyć.
- Może to? - Spytał Brendan, podając mi jedno z zaproszeń.
Koperta była czarna ze złotymi napisami. Otworzyłam ją i wyjęłam z niej białą kartkę, w której królowały złote ozdobne napisy. Tak to zdecydowanie było najlepsze. Bardzo eleganckie i proste.
- Zdecydowanie to. - Zapewniłam, podając je Lianie. - Za kilka dni będziemy mieć komplet gości, to od razu je roześlemy.
- Wracajmy już do domu. - Poprosił mój narzeczony, a ja pocałowałam go w policzek.
- Wracajmy.
Weszłam do domu i od razu rozłożyłam się na kanapie. Po chwili Brendan podał mi Nike, która już zaczęła marudzić. Na praktycznie cały dzień zostawiliśmy ją u babci. Co tak średnio mi się podobało. I nie chodzi o to, że chce jej utrudniać kontakt z babcią. Bo jeśli będzie chciała, to będzie mogła z nią spędzać tyle czasu ile zapragnie. Jednak teraz nie uśmiechało mi się prosić jej o pomoc. Jeszcze oskarży mnie o bycie beznadziejną matką, która każe jej robić wszystko. I znowu się pokłócimy. A naprawę nie miałam ochoty na kłótnie.
- Muszę ogarnąć parę rzeczy do firmy. - Oświadczył mój narzeczony, siadając obok mnie na kanapie.
Zdjęłam z siebie bluzę i ściągam w dół, materiał stanika. Przysunęłam mała do piersi, a ta od razu zaczęła ssać. Nie była fanką jedzenia z butelki. I nie chodzi nawet o mleko, bo jeśli nawet było w butelce, to było odciągnięte z moich piersi. Po prostu butelki z jakiegoś powodu jej nie pasowała. I jadła z nich tak rzadko, jak tylko mogła.
- Zjedz ze mną obiad. Potem oboje popracujemy. - Poprosiłam, przenosząc na niego spojrzenie.
- No dobrze. Pójdę i odgrzeje. - Oświadczył, całując mnie w usta. Następnie wstał z kanapy i poszedł do kuchni.
- W przyszłym tygodniu możemy wybrać obrączki. - Zaproponowałam, mówiąc nieco głośniej by mógł mnie usłyszeć. Nike była tak zaaferowana jedzeniem, że nie zrobiło to na niej większego wrażenia.
- Dobra. - Odpowiedział, stając w drzwiach kuchni. - Nieźle nam się śpieszy. Jak tak dalej pójdzie to weźmiemy ten ślub szybciej, jak za dwa lata.
- Wiesz, że chce, by Nike była już większą. Ślub z tak małym dzieckiem to żadna przyjemność. - Oświadczyłam, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Przepłakałaby pół ceremonii i pewnie musiałabym w trakcie odejść od ołtarza.
- Wiem. Jednak w tym wypadku nie rozumiem twojego pośpiechu. - Przyznał, krzyżując ramiona na piersiach.
- No bo wiesz wolę mieć wszystko ustalone wcześniej. Jakby coś zamieszało się popierdzielić, żeby był czas to naprawić. - Wyjaśniłam, odsuwając od siebie córkę. Podeszłam do kojca stojącego nieopodal kanapy i ją do niego włożyłam. Poprawiłam materiał stanika i spojrzałam na narzeczonego. - Znasz ty już dobrze nasze szczęście.
- Szanse na powodzenie pięćdziesiąt do pięćdziesięciu. - Rzucił, rozbawionay stojąc w kuchni.
Ruszyłam za nim, wierząc, że mała będzie teraz spać. Usiadłam przy wyspie kuchennej. Spojrzałam na Brendana stojącego przy płycie indukcyjnej. Uśmiechnęłam się lekko. Uwielbiałam, kiedy gotował. Zresztą ja chyba zawsze go uwielbiałam. Nie ważne co robił i jak wyglądał.
- Nike musi kiedyś zostać u mojej mamy na noc. - Rzucił nagle mój mate, stawiając przede mną talerz z jedzeniem.
- O nie! Ja do ślubu z brzuchem nie idę. Ani nie chce utyć jeszcze bardziej przez kolejna ciąże. - Oświadczyłam, zabierając się za jedzenia.
- To, co dwa lata celibatu? - Spytał rozbawiony, siadając obok mnie.
- Jak dalej będziesz mnie tak wkurzać, jak ostatnio to ty się lepiej módl, żeby tylko dwa. - Zasugerowałam, a kiedy ten przewrócił oczami, pocałowałam go w kark. Tak to zdecydowanie ten facet, któremu jestem gotowa powiedzieć tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top