🅧🅛🅘🅘🅘
Wsadziłam Nike do nosidełka i podniosłam go ze stolika. Ku mojej wielkiej radości w końcu pozwolili mi wyjść ze szpitala. Miałam już szczerze dosyć tego miejsca. Beznadziejne jedzenie i cholernie niemiła atmosfera. Chciałam już tylko wrócić do domu i zjeść obiad ugotowany przez mojego narzeczonego. Spojrzałam na Brendana, który zarzucił pasek torby na swoje ramię. Podszedł do mnie i wziął mnie za rękę. Razem wyszliśmy z pokoju i w końcu opuściliśmy szpital. Uśmiechnęłam się lekko, idąc w stronę samochodu bruneta. Może był mało rodzinny, jednak muszę przyznać, że cholernie lubię tego mustanga.
Otworzyłam tylne drzwi i wsadziłam fotelik do samochodu. Przypięłam go pasami i kilkukrotnie sprawdziłam, czy na pewno wszystko jest w porządku. Zamknęłam drzwi i usiadłam obok miejsca kierowcy, sama zapinając pasu.
- Wreszcie jedziemy do domu. - Mruknęłam opierając głowę o szybę. - Jeszcze kilka dni a wywieźliby mnie stamtąd w kaftanie bezpieczeństwa.
- Teraz już przesadzasz. - Stwierdził Brendan, odpalając silnik.
- Łatwo ci mówić, bo Ty stamtąd wychodziłeś. - Rzuciłam, przenosząc na niego spojrzenie. - Jak ciebie tam kiedyś zamkną na dwa tygodnie, to wtedy porozmawiamy.
- No już w porządku. - Rzucił, kładąc mi dłoń na udzie. Zaczął je lekko masować, na co kąciki moich ust powędrowały ku górze. - Ugotuje Ci pyszny obiad. Wreszcie normalnie się najesz.
- Chwała księżycowi. - Oznajmiłam, kładąc dłoń na jego dłoni. - Naprawdę tęsknię za domem.
- A ja za tobą. W domu jest zdecydowanie zbyt spokojnie, kiedy nie ma ciebie. - Zauważył, uśmiechając się szeroko. - Talerze nie latają. Nikt nie robi awantur o chuj wie co. No za spokojnie.
- Dupek. - Mruknęłam nie umiejąc ukryć uśmiechu, który pchał mi się na usta.
Skupiłam się na widoku za oknem, przymykając powieki. Zatraciłam się w swoich myślach. Nike była wyjątkowo spokojna, dlatego tym nie musiałam się przejmować. I dzięki bogini. Przez te dwa tygodnie mała darła się zdecydowanie zbyt często. Bo kiedy inne dzieci zaczynały płakać, ona zawsze się dołączała. W końcu czemu miała być gorsza? Dlatego nasłuchałam się już płaczu dzieci na następne sto lat.
Kiedy dotarliśmy pod dom, Brendana wysiadł z auta i wyciągnał Nike. Ruszył z nią do domu, a ja leniwie ruszyłem za nimi. Byłam zmęczona i marzyłam o władnym łóżku. Dlatego, kiedy weszłam do domu i usłyszałam krzyki dzieci, skrzywiłam się lekko.
- Wracać do Anglii. - Warknęłam do Eliota, który próbował wytłumaczyć swojemu synowi, dlaczego nie może bić naszej siostry. - Ja tu przyszłam spać, a nie was gościć.
- Wiemy. - Przyznał, przenosząc na mnie spojrzenie. - Jednak Filip ma coś tutaj do załatwienia. A mama jest już w szpitalu więc podrzuciła nam Arjune.
- Jasne. - Rzuciłam i poczochrałam Amaru po włosach. - Hej mały.
Chłopiec był zdecydowanie zbyt zaaferowany posyłaniu drugiej cioci morderczego spojrzenia, by mi odpowiedzieć. W końcu odbiegł ode mnie i podbiegł do mojego narzeczonego. Ten ukócł przy maluchach, by pokazać im Nike.
- Podobna do ciebie. - Stwierdziła moja siostra i przeniosła na mnie spojrzenie. - Ma Twoje oczy.
- Wiem. - Oświadczyłam dumnie, rozwalając się na kanapie. - Gdzie mój obiad? - Spytałam, patrząc na swojego mate.
- No już. - Rzucił, podając naszą córkę Filipowi. - Zrobię wam coś z mięsem. I wyjmę krew z lodówki. - Oświadczył, kierując się w stronę kuchni.
- Oj za dobrze Ci z nim wasza wysokość. - Stwierdził Filip, kołysząc Nike. - Jak w ogóle namówiłaś go na to imię?
- No wrobiłam go jak moja matka. Umówiliśmy się, że ja wybieram imiona dla córek on dla synów. I nie miał nic do gadania. - Oznajmiłam, wzruszając ramionami. - Poza tym to nie takie złe imię. Nie mam pojęcia, co wy od niego chcecie.
- Po prostu jest nietypowe. - Przyznał wampir, siadając obok mnie. - Jednak mi się podoba. Od bogini zwycięstwa. A ta mała zdecydowanie jest wygrana, biorąc pod uwagę kim się urodziła.
- Ha! Widzisz Brendan! Ktoś docenia prawdziwą sztukę i kulturę w przeciwieństwie do ciebie! - Wykrzyczałam, uśmiechając się triumfalnie.
- Powiedziałbym coś, ale miałem nie przeklinać przy dzieciach! - Oświadczył, na co król wampirów pokręcił głową zrezygnowany.
- Wy zawsze się tak kłócicie?- Spytała moja siostra, stając obok mnie.
- To nie kłótnia. - Zaprotestowałam biorąc Arjune na kolana. - To tylko i wyłącznie sprzeczka. Nie obrażany się na siebie tylko razem wygłupiamy i śmiejemy. Zresztą jak znajdziesz sobie faceta lub najlepszą przyjaciółkę to zrozumiesz.
- Po co komu facet? - Spytała, krzyżując ramiona na piersi. - Ja tam mogę byś sama.
- Kolejny typ silnej i niezależnej kobiety w rodzinie. - Mruknął szatyn, kręcąc głową zrezygnowany. - Żałuj tylko, że nie widziałaś swojej siostry, jak poznała Brendana. Nagle jej silny i nie zależny charakter, poszedł się... No.
- Ja taka nie będę. - Zapewniła młoda i w tym momencie naprawdę zobaczyłam w niej młodszą wersję siebie.
Kątem oka spojrzałam na Eliota, który był podejrzanie cichy. Ten stał oparty o ścianę, wpatrując się w swoje buty. Zmarszczyłam brwi i odstawiłam siostrę na podłogę. Wstałam z miejsca i podeszłam do brata. Stanęłam przed nim i położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Ej wszystko w porządku? - Spytałam zmartwiona, zwracając tym na siebie jego uwagę.
- Tak. Wszystko jest okej. - Zapewnił posyłając w moją stronę lekki uśmiech. I gdybym go nie znała to może, bym w niego wierzyła.
- Ej, ale tak serio. O co chodzi? - Dopytałam, nie zamierzając tak łatwo dać za wygraną.
- Serio nic. Jestem po prostu trochę zmęczony i to wszystko. - Oświadczył i ominął mnie, siadając na kanapie.
Czułam, że coś jest nie w porządku. Jednak nie zamierzałam drążyć tematu. Uznałam, że jeśli Eliot nie chce mi nic powiedzieć, to może nie ma już do mnie takiego zaufania. I woli zwierzać się komuś innemu. Westchnęłam cicho i stwierdzając, że mała ma dobrą opiekę, ruszyłam do kuchni. Podeszłam do Brendana i przytuliłam go od tyłu, kiedy on coś kroił.
- Brakowało mi tego. - Przyznałam, zaciągając się jego zapachem.
- Bo tobie tylko jedno w głowie. - Zauważył, na co ja przewróciłam oczami. - Tylko byś się pieprzyła i jadła.
- Chuja prawda. - Zaprzeczyłam, całując jego szyję. - A nawet jeśli to nie jesteś lepszy. Mam Ci przypomnieć bal po koronacji?
- Nie musisz. - Zapewnił odsuwając mnie lekko od siebie. - Jednak teraz jest Nike, więc wiele się zmieni.
- Myślisz, że nie wiem? Gotuję się na to od dziesięciu miesięcy. - Oświadczyłam, siadając na jednym z blatów. - Nie powiem, że jestem tym zachwycona, ale jakoś to zniosę.
- Może to i lepiej? Może przynajmniej dzięki temu nie doczekamy się szybko kolejnego dziecka.
- I dzięki Ci bogini. Nie zniosę tego po raz drugi. Mam taką traumę, że teraz to przynajmniej z kilka lat przerwy.
- A propo tej bogini. Co z chrztem Nike? W końcu nie możemy jej ochrzcić jednocześnie kościelnie i w twojej wierzę.
- Przecież wiem. W końcu ja modlę się do bogini księżyca. A ty jesteś agnostykiem więc nie wiem, czy chrzciny kościelne są Nike aż tak potrzebne.
- Więc będziemy dobrymi rodzicami i ochrzcimy córkę krwią. - Rzucił rozbawiony, na co i ja sama się zaśmiałam.
- Mnie też polano krwią i żyje. Poza tym w tym układzie ciebie też ochrzcimy. To nic wielkiego. Kapłan zanurzy palec we krwi i przejedzie ci nim po czole. I w ten sposób odda cię pod opiekę Selene. Może dla ciebie to mało ważne jednak w ten sposób staniesz się częścią naszego świata.
- Niech będzie. Dla mnie to żaden problem. Chociaż średnio wiem, na czym polega ta wasza wiara.
- Jak będę mieć więcej czasu, to ci wyjaśnię. - Oświadczyłam, słysząc płacz Nike. - Teraz idę nakarmić tego małego diabełka.
Wyszłam z kuchni całkiem zadowolona, z rezultatu tej rozmowy. Mimo wszystko zależało mi na tym chrzcie. Był ważnym elementem mojej kultury i częścią tego, w co sama wierzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top