🅧🅛🅘🅘

Zacisnęłam ręce na pościeli czując jak łzy, spływają mi po policzkach. Przysięgam, że w życiu nie przesyłam czegoś tak bolesnego, jak poród. Wszystkie mięśnie mnie bolały i byłam już masakryczne spocona. I w tym momencie zaczęłam mocno zastanawiać się nad tym, czy to nie będzie nasze ostatnie dziecko. Nie byłam pewna czy zniosłabym to po raz drugi. Teraz chciałam już tylko, by było po wszystkim. Patrzyłam na pielęgniarki biegające po sali i Brendana, który stał koło łóżka, widocznie modląc się bym w końcu urodziła i przestała się po nim drzeć.

- Zamknij się! - Krzyknęłam mając już dosyć jego beznadziejnego pocieszania które nic nie dawało. I w tym momencie dopadł mnie kolejny skurcz. - Kurwa więcej ci już dupy nie dam!

Brendan cierpliwie znosił moje krzyki, głaszcząc mnie po włosach. Spojrzałam na niego, czując, że moje oczy bez przerwy zmieniły kolor. Byłam wykończona przez poród, który trwa już dobre siedem godzin. Dokładnie o północy zaczęły mi się silne skurcze. I tak się zaczęło. Początkowo krążyłam po sali co nieco pomagało. Jednak kiedy odeszły mi wody pielęgniarki kazały mi się położyć. Dziecko straciło naturalną ochronę i teraz musiałam leżeć, by nie stała mu się krzywda.

- Jeszcze tylko trochę Toni. - Zapewnił mnie lekarz, który dziesięć miesięcy temu oświadczył mi, że jestem w ciąży. - Naprawdę dobrze sobie radzisz.

W tym momencie zapragnęłam wyrwać mu język. Tak by w końcu się zamknął i pomógł mi urodzić to dziecko. Ja naprawę nie wiem, jak kiedyś kobiety mogły rodzić bez pomocy kogokolwiek. Ja to bym chyba umarła, gdybym musiała leżeć na podłodze i urodzić dziecko.

I kiedy usłyszałam płacz dziecka i poczułam jak moje ciało nieco się rozluźnia, byłam najszczęśliwsza kobietą na świecie. Popłakałam się, wiedząc, że to wreszcie koniec. Szybko jednak się uspokoiłam słysząc jak ktoś, coś do mnie mówi.

- Zabierzemy ją na badania. - Oświadczył lekarz, a ja uśmiechnęłam się lekko.

- Dziewczynka? - Spytałam chcąc mieć pewność, a lekarz skinął głową.

- Gratuluję. - Rzucił wychodząc z sali, na co jedynie skinęłam mu głową.

Byłam cholernie zmęczona. Nie dbałam już nawet o to, że jestem cała od potu, krwi i innych wydzielin ze swojego ciała. Chciałam już tylko zamknąć oczy i iść spać. Przysięgam, że ten, kto powiedział, że poród to najpiękniejszy dzień w życiu kobiety był masochistą lub mężczyzna, który w życiu nie widział rodzącej kobiety. Tak samo ciąża kosztowała mnie wiele stresu. Kiedy dziecko zaczęło się ruszać wystarczyła godzina, kiedy nie poczułam kopnięcia bym zaczęła popadać w panikę. Dlatego to, że w końcu moja córka jest na świecie i płaczę tak głośno jakby obdzierali ją ze skóry jest dla mnie wielką ulgą.

- Więc wygrywa twoje imię. - Stwierdził Brendan głaszcząc mnie po głowie. - Byłaś cholernie dzielna. Jestem z ciebie strasznie dumny.

- Siedź już cicho. Jak zaraz się nie prześpię, to wymorduje cały ten szpital. - Mruknęłam, zamykając oczy. Naprawdę ledwo starczyło mi sił na oddychanie a co dopiero na rozmowy. Dlatego, kiedy tylko zamknęłam oczy, zasnęłam.


Wzięłam małą na ręce, uśmiechając się lekko. Wyspałam się i wzięłam gorący prysznic. Do tego położyłam się na czystym łóżku. I teraz byłam już w pełni sił. Mała też była już umyta i przebadana. Lerzał zapewnili nas, że jest zdrowa i bardzo silna. Co niezmiernie mnie cieszyli.

- To w końcu, na jakie imię się zdecydowałaś? - Spytał Bremdan, który lekarz obok mnie na łóżku.

- Nike. - Oświadczyłam patrząc na uśmiechniętą dziewczynkę. Już nie była tak sina, jak na samym początku i wyglądała już normalniej.

- Jak buty?! - Spytał mój oburzony narzeczony.

- Jak bogini zwycięstwa ty skończony debilu i nieuku. - Warknęłam i przysięgam, że gdybym nie trzymała córki to już by mnie tu nie było. - Dokształć się trochę, bo na razie tylko materialne rzeczy ci w głowie.

- Wybacz, masz rację. - Przyznał, całując mnie w czoło. - Jednak co ja ci poradzę, że to moje pierwsze skojarzenie?

- Widzisz Nike, jakiego masz głupiego ojca? - Spytałam patrząc na małą, która wpatrywałam się we mnie wielkimi niebieskimi oczami.

- Ej nie nastawiaj przeciwko mnie naszej córki. - Zarządzał a ja zaśmiałam się lekko. - Chcesz dać jej drugie imię czy zostajemy przy jednym? - Dopytał, a ja uśmiechnęłam się cwaniacko. - Żałuję, że spytałem.

- Venilia. - Oświadczyłam, na co brunet spojrzał na mnie pytająco. - To jedna z postaci z mitologi rzymskiej, w której jest boginią czasem nimfą opiekująca się wodami.

- I chcesz jej tak dać na imię, bo spłodziliśmy ją w wannie? - Spytał unosząc jedna brew, a ja parsknęłam śmiechem.

- No, że tobie tylko jedno w głowie to nie moja wina. - Rzuciłam, kołysząc lekko małą. - No, ale tak serio to tak. Możesz mnie już zabić.

- Dwa imiona. Oba po boginiach. Co z ciebie wyrośnie co? - Spytał, delikatnie gładząc córkę po policzku.

- No wiesz to nasze geny i połączenie naszych zrypanych charakterów więc nic dobrego. - Zapewniłam, całując go lekko.

- Masz rację Toni. Masz rację. - Przyznał, odwzajemniając pocałunek. - Mamy przekichane. I to na każdej możliwej płaszczyźnie. - Podsumował, na co ja skinęłam głową krzywiąc się lekko. - A skoro o tym mowa. - Rzucił, wstając z łóżka. Wyjął z kieszeni telefon i usiadł na brzegu łóżka. - Jak nie zrobię wam zdjęcia to teściowa mnie na stówę zeżre. I to kurwa dosłownie.

- Ej nie przeklinaj przy dziecku! - Skarciłam go, ustawiając się do zdjęcia. Wiedziałam, że nie będę wyglądać jakoś super dobrze no, ale chociaż trochę lepiej.

- I brzmieć jak ty która powiedziała przerypane? - Spytał, ustawiając telefon do zdjęcia.

- Dokładnie tak. No, chyba że chcesz, żeby pierwszym słowem naszego dziecka było kurwa. - Rzuciłam, uśmiechając się lekko. - Inni rodzice. Mama, tata a my kurwa.

- Dobrze wygrałaś wilczku. - Przyznał, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie.

Brendan zrobił nam kilka zdjęć, po czym położył się obok mnie. Przejżeliśmy zdjęcia, mało nie zabijając się przy wyborze najlepszego. Potem brunet dodał do niego napis To dziewczynka! I wysłał do mojej mamy. Potem wszedł na konwersacje ze swoją mamą a ja skrzywiłam się lekko.

- Musimy jej wysyłać? - Spytałam, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.

- Toni to moja mama. Wiem, że jej nie lubisz. I gdzieś tam przeczuwam, że najchętniej zgubiłabyś jej zaproszenie na chrzciny małej i na nasz ślub. Jednak to nadal moja mama i babcia Nike.

- Dobra. - Rzuciłam, stwierdzając, że jakoś to przeboleje. - Jednak jestem pewna, że za chwilę napisze coś o moich tatuażach i przykładzie dla małej.

- To ją zablokuje i będziemy mieć spokój.

Mój mate odłożył telefon, a ja podałam mu córkę. Uśmiechnęłam się mimowolnie, przyglądając się dwójce najważniejszych dla mnie osób. Tak zdecydowanie kocham ich najbardziej na świecie. Nawet jeśli Brendan próbował regularnie doprowadzić mnie do kurwicy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top