🅧🅛🅘
Położyłam dłonie na już całkiem sporym brzuchu ciążowym. Byłam już w siódmym miesiącu ciąży. Więc teraz możemy już obstawiać przenoszonego wampira, człowieka lub hybrydę. Z każdym dniem bałam się coraz bardziej. Chociaż muszę przyznać, że szykowanie pokoju dla malucha było całkiem przyjemnym przeżyciem. Tak samo kupowanie ubranek. I kłótnia z Brendanem o imię dla naszego dziecko. Więc wychodzi na to, że ciąża z każdym dniem stawała się dla mnie coraz większą radością. I przestałam już myśleć o tym, jak wielka dramatem dla mnie była. Jeśli chodzi o temat moich włosów, to w końcu je obcięłam. Teraz sięgały lekko nad ramiona i byłam z nich naprawdę zadowolona. Wyglądałam całkiem dobrze i były naprawdę praktyczne. Więc zmiana na plus.
Weszłam do domu rodzinnego i uśmiechnęłam się lekko. Wraz z Brendanem przyjechaliśmy na urodziny mojego taty. I szczerze bardzo mnie to cieszyło, bo dawno już nie widziałam rodzinki w komplecie.
Moja siostrzyczka szybko zorientowała się, że już jestem. Dlatego wybiegła z kuchni i podbiegła do mnie uradowana. Uklęknęłam przy niej i mocno ją przytuliłam. Kochałam tego demona najbardziej na świecie. I jeśli moje dziecko też takie będzie, to naprawdę nie będę narzekać.
- Jesteś już strasznie gruba. - Stwierdziła młoda, kiedy już się wyprostowałam. Położyła dłonie na moim brzuch i uśmiechnęła się lekko. - Mogłabyś już urodzić.
- Uwierz, też nie możemy się tego doczekać. - Zapewnił mój mate zbijając piątkę z Arjuną. - Hej młoda.
- Hej Bre. - Rzuciła moja siostra, a już po chwili przybiegła do nas reszta dzieciaków.
Wyściskałam całą gromadkę, którą stanowili synowie moich braci. Hector nie dawno nauczył się chodzić i teraz biega po całym domu jak wariat. Czego w sumie można się było spodziewać. Amaru był dosyć spokojny i grzeczny a Alexander był na etapie zadawania miliona pytań na minutę dlatego wolałam się ulotnić, zanim się rozkręci.
Od razu ruszyłam do kuchni, gdzie spotkałam braci, rodziców i dziadków. Uśmiechnęłam się szeroko i wyściskałam ich wszystkich. Oczywiście wszyscy musieli wymacać mój brzuch i z zachwytem stwierdzić, że dziecko już kopie. No po prostu odkryli Amerykę.
- Nigdy się do ciebie takiej nie przyzwyczaję. - Stwierdził tata, przyglądając się mojemu brzuchowi.
Nie byłam typem kobiety, która ukrywałaby ciąże. Często, kiedy wychodziłam po coś na, szybko często zdarzało się, że byłam w samym sportowym topie. Często nosiłam też bluzki, które opinały brzuch ciążowy. No co ja poradzę, że w naszym stanie było tak gorąco? Poza tym, czy ciąża to coś wstydliwego co powinno się ukrywać?
- Oj przecież wiem. - Rzuciłam, kładąc dłoń na swoim brzuchu. - No, ale teraz czas przywyknąć, bo to pewnie nie moja ostatnia ciąża.
- No niestety. - Mruknął, popijając jakiś alkohol. - Mogłabyś skończyć na jedynym dziecku.
- A propo. - Wtrąciła moja mama, kiedy wszyscy byli już w kuchni. - Mam dla was fantastyczne wieści. - Oświadczyła a ja spojrzałam na nią zdziwiona, tak jak reszta rodziny. - Mój prezent dla ciebie. - Podała mu jakieś niewielkie pudełko.
Tata je otworzył i wyjął z niego buciki dla dziecka. Zasłoniłam dłonią usta, czując jak zbiera mi się na płacz. Zabrałam od ojca buty, kiedy ten wyjmował z pudełka pozytywny test ciąży, a następnie zdjęcie USG. Na którym było widać bliźniaki!
- To jakieś żarty!? - Sptałam, zabierając od niego zdjęcie.
- Od dłuższego czasu staraliśmy się z tatą o jeszcze jedno dziecko. I w końcu się udało. - Wyjaśniła Adela i podeszła do taty mocno go przytulając.
- Wy już macie wnuki! Jesteście za starzy na dziecko. - Wtrącił Niko zabierając mi zdjęcie. - Serio to nie był dobry pomysł.
- Przeżywacie. Wilkołaki żyją po sześćset lat, a wampiry są nieśmiertelne. Więc wcale nie jesteśmy tak starzy. - Oświadczył tata, który mocno tulił do siebie mamę. - Najlepszy prezent urodzinowy w życiu.
- Jak wolicie. - Mruknął zrezygnowany Eliot, biorąc Amaru na ręce. - Powinniście częściej zajmować się wnukami. Może wtedy nie wpadalibyście na tak głupie pomysły.
- Oj z wami. - Rzuciła wkurzona mama. - Powinniście się cieszyć.
- Jak wy na wieści o moim dziecku? - Sptałam krzyżując ramiona na piersiach, które zdecydowanie mi urosły. I teraz były zdecydowanie za duże.
- Wygrałaś. - Rzuciła, na co dziadkowie głośno się zaśmiali.
- Czas to opić. - Stwierdził dziadek Dominic. - Ja tam jestem zachwycony. Dwa wnuki i kolejny prawnuk.
- Jak to w ogóle możliwe? - Spytałam ignorując stwierdzenie dziadka, który już chyba powoli popada w alkoholizm.
- Nawet nie wiesz ile się nalataliśmy, po lekarzach. - Rzuciła mama, sięgając po kieliszek szampana. Podeszłam do niej i jej go zabrałam, podając go babci. - A no tak.
- Chciało się, to się ma. - Oznajmiłam, na co ta przewróciła oczami.
W tym czasie tata polał wszystkim zgromadzonym szampana. Wszyscy wzięli po kieliszku. Ja i mama dostałyśmy piccolo. No cóż ciąża ma swoje poważne minusy. I o to jeden z nich. Serio nie ma nic gorszego niż być trzeźwa wśród pijanych.
- Macie się nie schlać. - Ostrzegłam, wskazując ich palcem. - Bo pozabijam po kolei.
- No już dobrze. - Rzucił Brendana, całując mnie po szyi. - Ja rzadko się opijam i ty doskonale o tym wiesz.
- Wiem. - Zapewniłam łapiąc jego dłoń, którą pocałowałam.
Między mną i Brendanem wszystko układało się naprawdę dobrze. Nadal się kłóciliśmy jednak już nie tak często, jak dawniej. Oprócz tego udało nam się wmiarę połączyć pracę i wspólne życie. Zwłaszcza że unormowałam sprawę z ujawnieniem tajemnicy. Z tym że teściowa się do mnie nie odzywała. Co w sumie było gigantycznym plusem i teraz czułam się jak główna wygrana.
- Toni czas się założyć o płeć rodzeństwa i twojego dziecka. - Oświadczył Eliot, na co ja skinęłam głową entuzjastycznie. - Dziewczynka i chłopiec a Twoje to dziewczynka.
- Dwóch chłopców i chłopiec. - Oświadczyłam po chwili namysłu. Następnie przeniosłam wzrok na drugiego brata, by dać mu do zrozumienia, że to jego kolej.
- Dwie dziewczynki i chłopiec. - Oświadczył, odrywając się od kieliszka szampana.
- Dwóch chłopców i dziewczynka. - Dorzucił Filip. - Teraz Ty Brendan.
- Chłopiec i dziewczynka i moje to dziewczynka. - Oznajmił mój narzeczony, popijając szampana.
- Serio się o to zakładacie? - Spytał Meko unosząc jedną brew.
- Ta, bo wy nie zakładaliście się o płeć wnuków. - Rzuciła jego żona, spoglądając na niego spod byka. On jedynie odwrócił wzrok, nic już nie mówiąc.
Kilka osób parsknęło na to śmiechem. Taka właśnie była nasza rodzina. Niereformowalna i dysfunkcyjna pod każdym względem. I by było zabawniej, cały czas powiększała się w niekontrolowany sposób. Jednak nie mogłam narzekać. Bo zawsze miałam ich przy sobie.
- To... Kiedy jemy tort? - Spytałam po chwili, na co rodzinka wybuchła głośnym i szczerym śmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top