𝟠.𝟜
Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia i to dzięki własnej asystentce. Mogłam przypuszczać, że kiedyś poniosę konsekwencję tego, że miałam miękkie serce, jeśli chodziło o Asli. Robiła ze mną, co tylko chciała, a ja puszczałam jej to płazem. Zazwyczaj dlatego, że była niezastąpiona. Wiedziałam o tym, bo nie raz próbowałam znaleźć kogoś na jej miejsce. To nie było łatwe, a właściwie nawet nierealne. Asli znała mnie tak dobrze, że potrafiła czytać mi niemalże w myślach. Zazwyczaj wyprzedzała moje polecenia i sama działała. Tym razem jednak pojawiła się we mnie spora dawka wściekłości i nie zamierzałam jej tłumić. Pozwalała sobie na zbyt wiele. Mogła mieszać się w sprawy, które dotyczyły pracy, oczywiście, ale nie mojego życia. Należało do mnie i nie mogłam pozwolić, by ktokolwiek decydował za mnie.
Obiecałam sobie, że tym razem będzie inaczej. W myślach układałam już plan, jak przeprowadzę poważną rozmowę z kobietą, by w końcu zrozumiała, że musi mnie szanować, jako szefa. Najwidoczniej obie potrzebowałyśmy granic. Żywiłam do niej ogromny sentyment. Wybaczyłam jej, gdy niemalże z dnia na dzień odeszła ode mnie, by zbawiać świat i z wdzięcznością zaakceptowałam jej powrót. Nie wymagałam większych wyjaśnień. Nie oczekiwałam, że będzie mi się z czegokolwiek zwierzać. Cieszyłam się, że wróciła do mnie w momencie, gdy jej potrzebowałam. Nie chciałam wiedzieć, czym się kierowała, choć intuicja podpowiadała mi, że sporo w tym było udziału taty. Doceniłam to, że miałam obok siebie kogoś, kto znał mnie niemal tak dobrze, jak rodzina.
Jednak zamkniecie mnie w moim własnym gabinecie z rozgniewanym, milczącym Thomasem, było przegięciem.
— Niezły z niej numer — mruknął Thomas. Mogłabym przysiąc, że całą swoją krótką wypowiedź skwitował prychnięciem.
Musiałam na niego spojrzeć. To było silniejsze ode mnie. Wiedziałam, że zobaczę w jego oczach mnóstwo złości i rozczarowania, ale mimo tego nie potrafiłam sobie odmówić.
Nawet wtedy, z rozciętą wargą i zaciętą miną, prezentował się naprawdę atrakcyjnie. Stworzony po to, by kusić. Był moją osobistą wersją diabła. Jego obecność przypominała mi o błędach, a jednocześnie dawała nadzieję, że wszystko mogłabym naprawić. Przy odrobinie chęci i zaangażowania.
Z niedowierzaniem wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła Asli. Choć z natury był prawdziwym buntownikiem, posłusznie przytrzymywał woreczek z mrożonką przy twarzy, by uniknąć opuchlizny.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ta kobieta rządziła niemalże każdym, bez najmniejszego wysiłku.
— Cóż, teraz na pewno mi nie uciekniesz, więc może w końcu porozmawiamy.
Spodziewałam się sprzeciwu. Może nawet zarzutu, że wszystko to sobie zaplanowałam. Kolejnej sprzeczki, tak typowej dla nas. Ku mojemu zdziwieniu rozsiadł się wygodnie na fotelu obrotowym, pozostawiając za sobą panoramę miasta i skupił na mnie swoje spojrzenie.
— Potrafię otwierać lepsze zamki, Pchło. Ale dobrze. Mów.
Wielokrotnie mnie tak nazywał, a jednak za każdym razem to jedno słowo w połączeniu z delikatną chrypką, wywoływało we mnie przyjemne uczucie. Łudziłam się, że zmiana w jego głosie zwiastowała chwilowe zawieszenie broni.
— Wyobrażałam sobie raczej, że to ty będziesz mówił, Tommy — rzuciłam hardo. — Wiesz, to nie ja wpadam do twojego miejsca pracy, robiąc przy tym zamieszanie.
Naprawdę frustrowało mnie to, że nie chciał mi niczego ułatwić.
Znowu zapanowała niezręczna cisza i straciłam nadzieję, że cokolwiek zostanie wyjaśnione. Nie zamierzałam więcej wyciągać do niego ręki, ani prosić o jakąkolwiek pomoc. Próbowaliśmy współpracować, nie udało się. Należało więc szukać innych rozwiązań. I to zamierzałam zrobić.
— Nie, Riley. Ty tylko wpadasz do mojego życia, zupełnie bez zaproszenia i zostawiasz zgliszcza.
Celny cios.
Zamrugałam pospiesznie, chcąc pozbyć się znajomego pieczenia spod powiek. Miałam świadomość, że okazywanie uczuć przed Thomasem było równoznaczne ze schyleniem głowy przed katem. Ta reakcja przynosiła dokładnie te same efekty. Ból. Mój ból. Dlatego za każdym razem wybierałam opcję bycia suką. To gwarantowało przetrwanie.
Chciałam znowu zacząć żyć. Obiecałam to Bradley’owi. Nie mogłam jednak wymazać z głowy przeszłości, która wciąż determinowała każdy mój ruch.
Spojrzałam z niedowierzaniem na najlepszego przyjaciela, który — tak jakby nigdy nic — przepychał kajak, chcąc wepchnąć go do wody.
— Nie uważasz, że potrzebujemy instruktora? Kogokolwiek, by popłynął z nami? — zapytałam, sceptycznie unosząc brew.
Bradley nie odpowiedział mi, a nawet jeśli, to sardoniczny uśmieszek, który pojawił się na jego ustach, był wystarczająco wymowny. Westchnęłam ciężko, powstrzymując się od wywrócenia oczami.
— Ptaszyno, masz dwie opcję. Płyniesz ze mną albo zostajesz tutaj i dalej dajesz się podrywać Samuelowi, który ewidentnie nie jest w twoim typie — odparł, mrugając do mnie. — A jak wiesz, nie mogę zbyt długo kłamać i w końcu się przyznam, że wcale nie jestem twoim ukochanym.
Prychnęłam, nie chcąc nawet powracać myślami do zbyt namolnego mężczyzny, który obrał sobie za punkt honoru — na samym początku wycieczki — by mnie poderwać.
— Jesteś debilem, wiesz? — odpowiedziałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. — A kapoki? Nie możemy ryzykować — uprzedziłam go, rozglądając się dookoła.
Cała ekipa miała kategoryczny zakaz korzystania ze sprzętu bez nadzoru instruktora. Wprawdzie wraz z Bradleyem zaliczyliśmy niejeden spływ, ale nadal wolałam nie ryzykować. Zwłaszcza że mężczyzna lubił to robić z nawiązką.
— Fantastycznie, mamo. Cieszę się, że jeździsz ze mną po świecie i dbasz o mnie, jak nikt — skomentował nieco złośliwie, ale posłusznie przyjął ode mnie kamizelkę.
Pomógł założyć mi moją i ucałował moje czoło, uśmiechając się szeroko.
— Riley, kocham cię. I nie wyobrażam sobie życia, w którym mogłoby cię nie być — podsumował, uśmiechając się nieco szerzej. — Cieszę się, że nie uciekłaś od Harringhtonów, że zostałaś i...
— Cicho bądź, nie zamieniaj się w ckliwą babę — skarciłam go, mrugając pospiesznie powiekami. To nie był dobry moment na płacz. — Raz się żyje. Chodź, popływajmy, nim zauważą, że nas nie ma i nas wywalą z całej wycieczki za łamanie regulaminu — oznajmiłam, popychając go w stronę rzeki.
Zaśmiał się, przyciągając mnie do siebie, ucałował mój policzek i przytrzymał kajak, bym mogła do niego wejść.
Sam po chwili zrobił to samo, chociaż on musiał się przy tym zmoczyć.
Uwielbiałam adrenalinę, która towarzyszyła pływaniu. Każdy ruch miał znaczenie, każdy kolejny manewr. Teoretycznie to od nas zależało, gdzie i jak płyniemy, aczkolwiek to natura decydowała o tempie i tak właściwie o kierunku. Ciężko było się z nią kłócić i walczyć o swoje. Wiedziała lepiej.
Doskonale pamiętam moment, w którym nasz kajak, porwany przez zbyt szybki nurt stracił równowagę i wylądowaliśmy w wodzie. Nie walczyłam, dałam się ponieść, oszczędzając siłę, by móc w końcu się wynurzyć, co graniczyło z cudem. Bradley nie miał tyle szczęścia.
Nurt w Colorado River był naprawdę silny, a żadne z nas, w przebłysku głupiej odwagi, nie pomyślało o tym. Rzeka odebrała mi przyjaciela, ale to ja ponosiłam odpowiedzialność, ponieważ zaplanowałam całą wycieczkę.
Zamrugałam, walcząc z chęcią płaczu. Zaplanowałam wycieczkę, zmusiłam Bradleya do założenia kamizelki, a tak naprawdę powinnam zaciągnąć go do kurortu. Wybrałam miejsce i atrakcje. Bez dwóch zdań byłam winna.
Potrząsnęłam głową, odganiając od siebie emocje, które wywoływały na moim ciele ciarki niepokoju. Poczucie winy na stałe się we mnie zagnieździło, ale istniały momenty, gdy odbierało mi dech. Zazwyczaj obok mnie znajdował się wtedy starszy z braci Harrisonów.
Nie chciałam jednak, by błędy przeszłości ciągle nade mną ciążyły. Rzuciłam pytające spojrzenie Thomasowi, pomasowałam palcami skronie i jęknęłam cicho.
— Asli, przyślij do mnie George’a. Pilnie. — Starałam się, by mój głos brzmiał pewnie, choć daleko mi było do tego, by osiągnąć spokój. Moje dłonie automatycznie zacisnęły się w pięść, a paznokcie nieprzyjemnie wbiły w skórę.
Miałam nadzieję, że moja asystentka stanie na wysokości zadania i za chwilę wprowadzi kuzyna do tego gabinetu. Nie łudziłam się, że George zechce posłusznie powiedzieć mi, co się stało, ale lepiej dla nas wszystkich, jeśli jego gniew wyleje się na mnie za zamkniętymi drzwiami niż na kolejnym spotkaniu zespołu.
Wyglądało na to, że Lucyfer nie zamierzał mi niczego powiedzieć, więc musiałam wykorzystać chęć do mówienia kogoś innego. Miałam pewność, że George chętnie podzieli się ze mną detalami, szczególnie jeśli to Tommy pierwszy wyprowadził cios. Przeczuwałam, że tak właśnie było.
George nie potrafił w porę ugryźć się w język. Najpewniej w obecności Thomasa palnął coś niestosownego, może obraził Blankę i dostał w twarz. Sama często miałam ochotę go walnąć, ale mi nie wypadało. Szczególnie teraz, gdy stałam się szefem całej agencji.
— To nie jest dobry pomysł, Pchło.
Nie zarejestrowałam momentu, w którym się do mnie zbliżył, bo tak bardzo byłam przejęta własnymi wspomnieniami, więc gdy usłyszałam warknięcie tuż przy własnym uchu, wzdrygnęłam się.
Cofnęłam dłoń z klawiatury telefonu stacjonarnego i przekręciłam się, by zminimalizować choć trochę wielki dyskomfort, który odczuwałam, gdy stał tuż za moimi plecami. Oraz powiew jego ciepłego oddechu na karku, co wzbudzało we mnie kolejne, również niechciane emocje.
— Tym razem mogę nad sobą nie zapanować — dodał szczerze.
Zaskoczyła mnie nagła zmiana w jego zachowaniu. Gdzieś zniknął ten nieprzyjemny chłód w spojrzeniu, choć słowa brzmiały ostro. Dłonie zatrzymał na moich ramionach. Wydawało mi się, że toczy walkę z samym sobą: czy ma mnie do siebie przyciągnąć, potrząsnąć, czy może raczej odepchnąć. Zaniepokojona czekałam na jego następny ruch, odkrywając, że liczyłam na odszukanie ukojenia w jego ramionach. Absurdalnie, ale łudziłam się, że to mogłoby mi pomóc. On. Zdawałam sobie sprawę, że oczekiwałam zbyt wiele, ponieważ moje lekarstwo było jednocześnie trucizną.
Pomagał mi, przypominał o Bradleyu. I jednocześnie to przypominanie, czy też sama jego obecność były przekleństwem, bo nie mogłam zapomnieć o własnym błędzie. O decyzji, która bezpowrotnie odebrała mi przyjaciela. Na zawsze.
Rozgniewane oblicze Thomasa było czymś dobrze mi znanym. Często odwzajemniałam się własnym gniewem, złośliwością. Zachowywał się jak ostatni złamas, a ja dzielnie to znosiłam. Czasami nie pozostawałam dłużna, jeśli tylko złość wzięła górę nad poczuciem winy.
Długie lata przekonywałam się, że nie powinnam mu w pełni ufać. Zawsze, gdy pozwoliłam sobie wierzyć w jego serdeczność w moim kierunku, on nagle zmieniał zdanie. Wielokrotnie wychodził ze mną i Bradleyem. Często śmialiśmy się razem, piliśmy, a nawet szaleliśmy. Tyle że Thomasowi niemalże za każdym razem, w którymś momencie włączał się tryb tego odpowiedzialnego i porządnego. I wszystko psuł, zazwyczaj warcząc na mnie i wyzywając. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale działo się tak w momentach, gdy wydawało mi się, że granica dystansu, który istniał między nami, zacierała się.
Jęknęłam, nie chcąc pozwolić sobie na kolejne wspomnienia. Bradley był w nich żywy i obecny. Ale wiedziałam, że i Thomasa było w nich pełno. Był nieodłączną częścią mojego życia. Czy tego chciałam, czy nie.
Nie potrafiłam żyć z nim w zgodzie, ale bycie jego wrogiem niszczyło mnie. Codziennie od nowa i na nowo.
Thomas stojący w tamtym momencie przede mną był tą wersją siebie, która mogła mnie zniszczyć. Uczucie, które żywiłam do niego, jako nastolatka, wydawało się wciąż gdzieś tam we mnie tkwić.
Bez trudu przyprawiał mnie o szybsze bicie serca i przyspieszał mój puls. Przetarłam spocone dłonie w materiał sukienki i przełknęłam cicho ślinę, która utknęła mi w gardle.
Był za blisko i jednocześnie za daleko. Pospiesznie zamrugałam, odrywając spojrzenie od jego ust.
Niespiesznie zataczał kciukami koła na moich ramionach, robiąc z mojego mózg papkę. Nie pierwszy raz zresztą.
Chora fascynacja.
Nie było lepszego określenia.
Wiele lat starałam się, by to w obecności Stanleya moje ciało się tak zachowywało. Bezskutecznie. Kochałam Stana, całą sobą, ale nigdy nie potrafił wywołać takiego pożaru w moich zmysłach, jak Thomas.
Mógł dawać mi milion powodów, bym unikała go jak ognia, ale wystarczył jeden gest, przez który wszystko co złe, szło w zapomnienie. Tylko tyle mi wystarczało albo, aż tyle. Bez mrugnięcia okiem potrafiłam skreślać ludzi, wyrzucać ich z mojego życia, jeśli coś mi się nie podobało, ale z nim miałam problem. Wielki. Na samą myśl, że miałabym go nigdy więcej nie zobaczyć, robiło mi się słabo. A jednocześnie chciałam, by zniknął i przestał siać zamęt w moich myślach.
Nie poruszyłam się, choć słyszałam, jak przekręcano klucz w zamku. Nie mogłam oderwać spojrzenia od twarzy Thomasa, nawet wtedy, gdy drzwi otworzyły się z hukiem.
Tkwiłam w miejscu jak zahipnotyzowana. Chociaż trwało to kilka sekund, odniosłam wrażenie, że długie godziny badaliśmy się tak wzrokiem.
— Jaki piękny obrazek — zadrwił George, jakby nie dostał wcześniej nauczki za swoją niewyparzoną gębę. Jeśli chwilę wcześniej jeszcze rozważałam jego ewentualną winę, to po tym wstępie miałam już pewność, że to on musiał sprowokować bójkę. — Tak myślałem, że musisz bzykać którąś z moich drogich kuzynek, chociaż ta bryła lodu, to naprawdę kiepski wybór. Blanka jest... — nie udało mu się dokończyć, bo pięść Thomasa skutecznie zamknęła mu usta.
Nie zdążyłam nawet zarejestrować momentu, w którym Thomas się ode mnie odsunął. Skrzywiłam się, dostrzegając strużkę krwi, która pojawiła się na twarzy kuzyna. Zasłużył sobie na to, ale nie mogłam pozwolić Thomasowi na dalszą agresję. Bałam się. Nie o George’a, ale właśnie o Thomasa. Był stróżem prawa, powinien wiedzieć, że pięściami nic nie załatwi, ale jednak uczucia, którymi darzył Blankę, wzięły nad nim górę.
Poczułam się z tym źle. Coś ukłuło mnie w klatce piersiowej. Jakichś niechciany chochlik zazdrości. Uderzył George’a przez moją siostrę, nie z mojego powodu. Ruszył na mojego kuzyna dopiero, gdy padło jej imię, co było naturalne. W końcu Blanka i Thomas się spotykali. Chciał bronić swoją dziewczynę.
— Hej! Stop, dość! — wrzasnęłam, wchodząc pomiędzy nich z zamiarem zablokowania kolejnego ciosu, który chciał wyprowadzić Thomas, ale nie zauważyłam, że i George również planował mu oddać.
Thomas w ostatniej chwili mnie odsunął i uderzył przeciwnika, który z hukiem wylądował na moim biurku.
Narobił niewyobrażalnego hałasu, zrzucając przy okazji niemalże wszystko z mebla.
Pisnęłam, zakrywając dłonią usta.
Nie istniał nawet cień szansy, że uda mi się to zatuszować.
— Natychmiast przestańcie, smarkacze! To już nie jest zabawne! — zagrzmiała Asli, czym udało jej się przyciągnąć ich uwagę.
— Jeszcze pożałujesz — odgrażał się George, któremu udało się szybko pozbierać.
Miał szczęście, że Asli jakimś cudem oczarowała Thomasa, a jej nagły wybuch przywołał go do porządku i w końcu odpuścił. Harrison nie potrzebował zarzutów o pobicie na swoim koncie. Na samą myśl, że George mógłby zgłosić napaść, zrobiło mi się słabo.
— Spierdalaj, gnoju.
Cześć, Pchełki!
Oto kolejna, już ostatnia część tego rozdziału. Kto się cieszy? Jak wrażenia? Koniecznie dajcie nam znać. Standardowo cieszymy się, że jesteście z nami. A właściwie musimy podziękować za cierpliwość, dziękujemy. Kolejna część, cóż, w okresie świątecznym na pewno.
Ściskamy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top