𝟠.𝟙

    Zapowiadał się fatalny dzień.

    Zaczęło się od tego, że nie mogłam zasnąć. Pół nocy wierciłam się w łóżku, na próżno poszukując odpowiedniej pozycji. Było mi duszno, ale nie otworzyłam okna, ponieważ nie chciałam, żeby Stanley się przeziębił. Nie mogłam też pozbyć się uporczywych myśli z głowy, więc nie potrzebowałam dodatkowo hałasu.

    Boleśnie odczuwałam nieobecność Kennetha. On zawsze służył dobrą radą. Był człowiekiem czynu. Wiedziałam, że gdybym tylko powiedziała mu o problemach w firmie, na pewno znalazłby sposób, by im zaradzić. Nie mogłam jednak zakłócać mu wypoczynku. Chciałam sama znaleźć rozwiązanie.

    Wierzyłam w to, że nie bez powodu to mnie wybrał na swojego tymczasowego zastępcę. Nie mogłam lecieć do niego z każdym, nawet najmniejszym kłopotem, który pojawiał się na mojej drodze. Takim zachowaniem jedynie utwierdziłabym George’a i resztę nieprzychylnych mi osób w przekonaniu, że jednak się do tego nie nadaję. 

    Zasnęłam nad ranem, a gdy się obudziłam, zegar wskazywał godzinę dziewiątą. O tej porze powinnam być już w firmie. Spanikowana wyskoczyłam z łóżka, jakby się paliło prześcieradło pode mną, ubrałam się w pośpiechu, doprowadziłam swoją twarz do porządku i wyruszyłam do pracy. 

    Stanleya już nie było, ale nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, dlaczego mnie nie obudził. Najpewniej wyszedł na tyle wcześnie, że nie chciał mnie po prostu ściągać niepotrzebnie z łóżka.

    Nie spóźniałam się często. Rzadko zdarzało mi się też szukać wymówek, by świadomie skrócić sobie czas pracy. Kochałam ją, mimo problemów, które się pojawiły. 

    Chciałam wierzyć, że plagiat to incydent. Jednorazowy wybryk. 

    Nic nie mogło mnie zniechęcić do działania. Żyłam pracą.

    Byłam nieprzytomna. Z uwagi na to, że powinnam pracować już od godziny, nie wstąpiłam po drodze do ulubionej kawiarni, choć potrzebowałam kofeiny. 

    — Dzień dobry, Asli — przywitałam moją asystentkę, która zjawiła się tuż obok mnie, gdy otworzyłam drzwi do gabinetu. 

    Na mój widok kobieta zrobiła jedną z tych min, która miała wyrażać coś pomiędzy niesmakiem, zdziwieniem, a zażenowaniem. Zignorowałam to.

    Sama miałam ochotę zdzielić się za to spóźnienie. Agencja miała kłopoty,  więc powinnam spiąć się i przystąpić do działania. Oczekiwano ode mnie więcej. 

    Weszłam do swojego gabinetu, rzuciłam torbę na kanapę i usiadłam przy biurku. Moja asystentka ruszyła za mną, by przymknąć okno, które musiała wcześniej otworzyć, by przewietrzyć pomieszczenie. Wciąż jednak nie powiedziała nic.

    — Przypomnij mi, proszę, czy mam dzisiaj jakieś ważne spotkania — powiedziałam. Zamierzałam wziąć się ostro do pracy. Musiałam zorganizować sobie cały dzień, żeby wiedzieć, ile czasu mogę poświęcić na poszczególne punkty na mojej liście spraw do zrobienia. — Chciałabym zwołać zebranie wszystkich moich pracowników, którzy brali udział w przygotowaniu projektów dla Jamesa. O piętnastej. Jeśli umówiłaś jakiekolwiek spotkanie na tę godzinę, to przełóż. Zebranie z pracownikami to mój priorytet. Zaznacz im, proszę, że obecność jest obowiązkowa.

    Podczas gdy ja odkładałam rzeczy i uruchamiałam system, Asli wyrecytowała cały mój plan dnia, upewniając mnie w tym, że spotkanie z pracownikami nie kolidowało z moimi dotychczasowymi planami. To dobry znak.

    — Dziękuję — powiedziałam, gdy tylko skończyła. — Możesz wrócić do pracy, ale wcześniej podaj mi kawę, mocną, proszę — dorzuciłam błagalnie, otwierając skrzynkę mailową, by ją przejrzeć. Zazwyczaj starałam się nie wykorzystywać Asli do parzenia kawy dla mnie. Robiła to wyłącznie dla gości. Miała poważniejsze zadania. Potrafiłam przecież sama zorganizować sobie kawę. Mieliśmy w firmie całkiem niezły ekspres. I kilka kawiarni niedaleko.

    — Jeśli o mnie chodzi, co najwyżej mogę podać ci sok — odparła natychmiastowo, uśmiechając się pobłażliwie. — Kawę zrób sobie sama, ewentualnie poproś jakąś stażystkę, ja jestem stworzona do wyższych celów — kontynuowała niezrażona, nic sobie nie robiąc z mojej oburzonej miny.

    Uwielbiałam ją, ale momentami zachowywała się tak, jakby prosiła się o zwolnienie. 

    — Miałabym odezwać się do stażystki? — zapytałam, mrugając pospiesznie powiekami. — Przecież wiesz, że nie mam na to teraz czasu.

    Każdy wiedział, że nie odzywałam się do pracowników, jeśli nie było takiej potrzeby. Nie bez powodu nosiłam przydomek królowej lodu. Stażyści byli dla mnie utrapieniem. Nie miałam cierpliwości, by odpowiadać na ich liczne pytania, czy cokolwiek tłumaczyć. Starałam się ich unikać. Mieli swoich przełożonych, którzy powinni nad nimi czuwać, a jednak zdarzały się przypadki, w których najbardziej odważni stażyści szukali kontaktu bezpośrednio ze mną.

    Skrzywiłam się.

    — Widziałam też przed chwilą Thomasa, jestem pewna, że chętnie przyniesie ci kawę. W końcu to nasz nowy żółtodziób, prawda? — Mrugnęła do mnie okiem i nie czekając na moją reakcję, odwróciła się i wyszła.

    I dobrze. W innym wypadku rzuciłabym w nią czymś. Najpewniej wiecznym piórem, które leżało pod ręką.

    Jęknęłam cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. Potrzebowałam kawy. I najwyraźniej sama musiałam ją zdobyć. Wywróciłam oczami, ciesząc się, że nie było obok nikogo, kto mógłby skarcić mnie za ten gest i sięgnęłam po komórkę.

    Odnalazłam w kontaktach numer do Bibble&Sip, zamierzając wykorzystać to, że znałam właścicielkę. 

    Zamówiłam swoją ulubioną kawę, obiecując, że zaraz kogoś po nią przyślę. Wymieniłam również kilka uprzejmych zdań z Rebeccą i rozłączyłam się. Wyszłam z gabinetu, rozglądając się dookoła.

    Miałam szczęście, bo dosłownie po kilku sekundach zauważyłam Chandlera, który kroczył korytarzem.

    — Chandler, stój! — poleciłam, zachowując poważną minę. — Mam do ciebie prośbę. W Bibble&Sip mam do odebrania kawę, mógłbyś mi ją przynieść? Będę wdzięczna — dodałam, wysilając się na minimalny uśmiech.

    Właściwie to uniosłam prawy kącik ust, a to już było naprawdę wiele.

    — Oczywiście, żaden problem — odparł niemalże natychmiast.

    Odniosłam wrażenie, że gdyby mógł, to stanąłby przede mną na baczność i zasalutował.

    — Dziękuję, będę czekała w biurze — oznajmiłam, odwracając się na pięcie.

    W ostatniej chwili wyhamowałam, bo inaczej wpadłabym wprost na Thomasa.

    Wściekłego Thomasa, ponieważ bez trudu zauważyłam, że żyłka nad kołnierzykiem jego koszuli pulsowała. A nawet jeśli nie, jego zmarszczone w niezadowoleniu brwi były kolejną, dobrą wskazówką.

    Chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, jednak żadne z nas się nie odezwało. Może to nawet lepiej, ponieważ byliśmy zdolni do wszystkiego, a nie chciałam, by ktokolwiek wiedział, że łączyła nas jakaś przeszłość. 

    — To ja już pójdę. — Ciszę, która panowała pomiędzy nami, przerwał Chandler, przypominając mi tym samym, że nadal stał za mną.

    Pokiwałam głową, nie racząc nawet na niego spojrzeć i wyminęłam Thomasa, kierując się do własnego biura.

    Miałam ochotę wrzeszczeć albo go uderzyć, ale żadna z tych opcji nie wchodziła w rachubę. Byłam szefem, nie mogłam pozwalać sobie na to, by kierowały mną emocje. 

    Mimo to wyżyłam się na drzwiach, trzaskając nimi. Zaklęłam pod nosem i opadłam na fotel. Zatrzymałam spojrzenie na suficie i wzięłam kilka głębokich wdechów. Thomas samą swoją obecnością potrafił mnie zdenerwować, ale nie mogłam tego po sobie pokazać.

    Byłam profesjonalistką. 

    Rebecca nie tylko zapakowała mi ulubioną kawę, ale także załączyła do niej ciasteczka. Z wdzięcznością odebrałam przesyłkę od Chandlera i wróciłam do swoich obowiązków. Mój mózg zaczynał normalnie funkcjonować. 

    Czekało mnie poważne spotkanie z pracownikami i chciałam się do niego porządnie przygotować. 

    Wzięłam głęboki oddech i zatonęłam w pracy.

    Po kilku godzinach uniosłam głowę znad tabletu, słysząc pukanie.

    — Proszę — powiedziałam automatycznie, zerkając na zegarek.

    Miałam jeszcze sporo czasu do zebrania, a nie zaplanowałam na ten dzień żadnego innego spotkania. 

    — Cześć, bąbelku. — Blake pojawił się w pomieszczeniu, uśmiechając się do mnie radośnie.

    Nie czekał na moją reakcję, wszedł w głąb gabinetu, odkładając na blat biurka jakąś torbę z jedzeniem. Byłam tego pewna, ponieważ wyczułam charakterystyczny zapach i od razu zaburczało mi w brzuchu.

    — Blake — wypowiedziałam jego imię, odkładając rysik.

    On w tym czasie podszedł bliżej, odsunął moje krzesło i ucałował mój policzek. Złapał mnie za rękę i pociągną do siebie, zmuszając mnie do wstania.

    Byłam tak zaskoczona, że bez sprzeciwu mu na to pozwoliłam. W dosłownie kilkanaście sekund posadził mnie w fotelu, który znajdował się przy jednej ze ścian. 

    Sam zajął miejsce obok mnie, rozpakowując torbę, którą ze sobą przyniósł.

    Kurczak w sosie ostro kwaśnym. Uśmiechnęłam się pod nosem.   

    Nie spodziewałam się jego wizyty, ale byłam wdzięczna, że zdecydował się mnie nakarmić. Potrafiłam doceniać takie gesty. Pozwoliłam sobie na to, by zapomnieć o posiłku w całym wirze pracy. 

    — Normalnie powiedziałabym, że nie masz prawa przeszkadzać mi w pracy, ale zrobię wyjątek — oznajmiłam, odbierając od niego porcję kurczaka.

    Niemalże od razu wpakowałam trochę do ust, rozkoszując się jego przyjemnym smakiem. 

    — Jesteśmy niemalże rodziną. Rodzina może przeszkadzać zawsze i wszędzie, Riley. Nie nauczono cię tego? — zapytał, marszcząc nieznacznie brwi. — Poza tym, jeśli ci przeszkadzam, mogę sobie iść. Ja i mój kurczak, oczywiście — dodał, zaczynając się śmiać. Zawsze wiedział, co powiedzieć.

    — Nie wygłupiaj się. Chcesz coś do picia? Kawa, herbata, sok, woda? — wyliczałam, przypominając sobie o zasadach dobrego wychowania. Wsunęłam kolejną porcję potrawy do ust i podniosłam się, by dotrzeć do biurka.

    Potrzebowałam telefonu, by przekazać Asli prośbę. Za to między innymi uwielbiałam bycie szefem. 

    — A masz coś mocniejszego? — zapytał, unosząc jedną z brwi.

    Odwróciłam się, trzymając słuchawkę telefonu w ręce i posłałam mu pytające spojrzenie. Nie spodziewałam się takiego pytania. Zaskoczył mnie tym. 

    — Blake — wypowiedziałam ostrzegawczo jego imię, przechylając głowę. — Przyszedłeś z jakiegoś powodu, prawda? — zapytałam, zyskując pewność, że odpowiedź na to była twierdząca.

    Odłożyłam słuchawkę, jęknęłam cicho i podeszłam do barku. Wygrzebałam stamtąd butelkę whisky i szklankę. Chociaż sama chętnie bym się napiła, byłam w pracy i nie mogłam sobie na to pozwolić. Odlałam nieco alkoholu i oddałam go swojemu towarzyszowi.

    Opróżnił zawartość naczynia w jednym, sporym łyku.

    — Nie jestem typem panikary, ale zaczynam się bać — mruknęłam, opadając z powrotem na fotel.

    — Mam kłopoty, Riley, wielkie kłopoty — przyznał, wbijając wzrok w swoje buty.

    Skrzywiłam się.

    Zazwyczaj powrót Blake'a do miasta oznaczała problemy, ale nie sądziłam, że sam był gotowy się do tego przyznać.

    — Możemy tak krążyć, a możesz mi po prostu powiedzieć, o co właściwie chodzi — zauważyłam przytomnie, wzdychając cicho. — Jeśli poznam fakty, będę mogła ci pomóc, a przynajmniej spróbować, więc?

    Liczyłam na to, że Blake nie będzie niepotrzebnie milczał. Nie miałam zbyt wielkiej ochoty wyciągać z niego siłą informacji. Wiedziałam, że jeśli tylko istniała taka szansa, chętnie mu pomogę. Był mi bliski, właściwie naprawdę widziałam w nim sporo cech Bradleya. Nie mogłam nic na to poradzić, że spoglądając na Blake’a, często przywoływałam jakieś wspomnienie o młodszym Harrisonie. Bolało mnie przy tym serce, a jednocześnie było w tym coś pokrzepiającego. Zmarły przyjaciel pozostawał wiecznie żywy w moich myślach. 

    Blake stanowił dla mnie mieszankę wybuchową — z wyglądu przypominał swojego brata, ale z charakteru bliżej mu było do Brada.  Dobrze wiedział, jak działał na kobiety. Był pewny siebie, ale nie w sposób, który sprawiał, że nie chciało się przebywać w jego towarzystwie. Wręcz odwrotnie — przyciągał ludzi. Mógłby powiększać imperium Allenów i zdarzało się, że poświęcał więcej czasu na rodzinny biznes, ale zazwyczaj szybko się nudził. Potrzebował adrenaliny. Przyciągał kłopoty.

    — Jedna z moich byłych dziewczyn mi grozi. Szantażuje mnie — przyznał bez większego problemu, unosząc głowę, by na mnie spojrzeć. — Jest w ciąży. Próbuje mi wmówić, że to moje dziecko, ale jestem pewien, że to niemożliwe. Mimo to, wiadomość o moim domniemanym ojcostwie może wywołać w rodzinie niezły kwas. Riley, cholera, nie wiem, co z tym zrobić — wydukał. — Ten romans w ogóle nie powinien mieć miejsca. Jej ojciec pracował kiedyś z moim. Nie przypadli jednak sobie do gustu i ich współpraca nie zakończyła się najlepiej.

    Zamrugałam nerwowo powiekami. Nie tego się spodziewałam. Wolałabym już informację, że ma długi i potrzebuje pożyczki, naprawdę.

    — Spałeś z nią? — zapytałam, bo to była jedyna rzecz, jaka przychodziła mi do głowy, chociaż odpowiedź była oczywista. — Skąd pewność, że dziecko nie jest twoje? 

    — Ponieważ to piąty, czy tam szósty miesiąc. Gdyby faktycznie to było moje dziecko, powiedziałaby mi wcześniej. I wydaje mi się, że...

    — Właśnie — przerwałam mu. — Wydaje ci się, a to wcale nie daje nam żadnej pewności — dodałam, kręcąc z dezaprobatą głową. — Proponowałeś jej badania genetyczne?

    — Twierdzi, że są niebezpieczne dla dziecka i się nie zgadza. To bzdury, Riri. Próbuje mnie naciągnąć, bo odkryła, że jestem bogaty.

    — Nie wiedziała o tym wcześniej? — zapytałam zdziwiona, a on bez najdrobniejszego zawahania zaprzeczył ruchem głowy. 

    — Sam przypadkowo odkryłem to powiązanie i skończyłem znajomość, a ona... Niedawno rzuciła mi tymi informacjami w twarz. Gdyby wiedziała wcześniej, już dawno by do mnie przyszła.

    — Daj mi jej dane. Daj mi wszystko, a to załatwię. Upewnię się, czy to twoje dziecko.



Cześć, Pchełki!
Mamy dla Was wiadomość, kolejny rozdział dopiero za dwa tygodnie, przepraszamy, ale nawał pracy i zbliżające się święto sprawiają, że zupełnie nie mamy czasu na pisanie.
Jak wrażenia po rozdziale? Podobało się? To nam o tym napiszcie.
Ściskamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top