𝟞.𝟛


    Leniwie przekręciłam się na plecy, kaszląc. Czułam się potwornie, a suchość w gardle dawała o sobie znać.

    Pierwsze promienie słońca próbowały przedostać się do pomieszczenia poprzez ciężkie, butelkowozielone zasłony, bezskutecznie. I chociaż dookoła panował półmrok, poziom zaciemnienia ewidentnie wskazywał na to, że rozpoczął się nowy dzień.

    Zamrugałam powiekami, starając się pozbyć  uporczywego bólu głowy. 

    Powoli podniosłam się, ziewając. Do moich nozdrzy dotarł zapach świeżej pościeli i dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, że kremowa, satynowa kołdra nie należała do mnie.

    Tak samo, jak zbyt miękki materac.

    Rozejrzałam się dookoła. Sporych rozmiarów sypialnia miała dość surowy, nowoczesny wygląd. Zmrużyłam oczy, pocierając palcami brew, nie bardzo rozumiejąc, co się działo.

    Siedziałam na łóżku, zastanawiając się nad swoim kolejnym krokiem. Chciało mi się pić, spać i jednocześnie wymiotować. Żadna z opcji mnie nie kusiła dostateczne mocno, by się poruszyć.

    Mimo to kilka minut później zsunęłam się z mebla, odkrywając, że miałam na sobie tylko męską koszulkę z napisem NYPD. Potrząsnęłam głową, krzywiąc się. Znałam tylko jednego policjanta i modliłam się w duchu, by moje przypuszczenia nie okazały się prawdziwe. 

    Kolejny raz pokazałam własną słabość właśnie przy nim. Przy człowieku, który mógł zniszczyć mnie jednym, odpowiednio dobranym zdaniem. Nie powinnam tak się zachowywać.

    Jęknęłam cicho, uderzając otwartą dłonią w czoło. 

    Byłam skończoną idiotką.

    Miałam ochotę biec, ale porzuciłam ten zamiar, czując nową falę mdłości. Na oślep, dłuższą chwilę szukałam łazienki, wahając się pomiędzy dwiema opcjami. W końcu wybrałam drzwi po lewej i udało mi się trafić tam, gdzie chciałam.

    Zignorowałam obecność Thomasa, który stał przed umywalką ze szczoteczką do zębów w ręce. Z samym ręcznikiem przepasanym wokół bioder. 

    Dostrzegłam te szczegóły kątem oka, klękając przed toaletą. A później zwymiotowałam, paląc się ze wstydu.

    Thomas bez słowa znalazł się obok mnie, zebrał włosy z mojej twarzy i spiął je. Nie wnikałam w to, skąd wziął gumkę. Liczyło się to, że nie komentował całej sytuacji, a nawet zostawił mnie samą. Przynajmniej wtedy. Spodziewałam się jednak, że łatwo mi nie odpuści.

    Nie był typem, który udawał, że nic się nie działo. 

    Pozbyłam się całej zawartości żołądka, przeklinając własną głupotę.

    Migawki wspomnień z poprzedniej nocy pojawiały się kolejno w mojej głowie.

    Przedstawiłam się komendantowi. Chociaż chłopakom wyraźnie było  nie w smak spotkanie z nim, zaprosiłam go do naszego stolika. Później piłam z nim, rozmawiałam, żartowałam, świetnie się bawiłam i opowiadałam anegdotki o Thomasie. Ignorowałam fakt, że był ich przełożonym, więc niekoniecznie chcieli spędzać z nim jeszcze czas poza pracą. Sama starałam się nie spoufalać z pracownikami, którzy mi podlegali. Wierzyłam, że zbyt wielka zażyłość mogłaby zniszczyć mój wizerunek. Chciałam być poważnym szefem, sprawiedliwym, obiektywnym. Wiedziałam, że nazywano mnie królową lodu i właściwie nie przeszkadzało mi to. 

    Wieczorem jednak zupełnie ignorowałam własne zasady. W zamian otrzymałam informację o tym, że Thomas był jednym z najlepszych, że nie potrafił odpuścić i że wymierzanie sprawiedliwości wychodziło mu znakomicie. 

    Nie zaprzeczyłam, gdy zostałam nazwana jego dziewczyną. Właściwie podsycałam ciekawość innych, potwierdzając ich domysły. 

    I dopiero kilka godzin później odczuwałam konsekwencje swojej głupoty. Byłam zmęczona własnymi obowiązkami i problemami, więc przysporzyłam nowych Thomasowi, dla zasady. To już była moja tradycja i nawyk. Uwielbiałam być dla niego kłopotem.

    Podniosłam się z podłogi, unikając własnego odbicia w lustrze i przemyłam twarz zimną wodą. Przepłukałam nawet usta, zastanawiając się nad prysznicem, by odwlec moment ponownego spotkania ze starszym bratem Bradleya.

    Jęknęłam cicho. 

    Gdybym mogła, chowałabym się w łazience w nieskończoność. Zamiast tego rozejrzałam się dokoła, upewniając się, że nie znajdowałam się w normalnym mieszkaniu. Coś mi nie pasowało. Było zbyt bezosobowo. Zbyt czysto i sterylnie.

    — Dlaczego spaliśmy w hotelu? — zapytałam, wracając do sypialni.

    Nie miałam pewności, ale intuicja podpowiadała mi, że tak właśnie było. Logo, które znajdowało się na mokrym ręczniku kąpielowym, rzuconym na ziemię nieopodal łóżka, potwierdziło moje domysły.

    Thomas zdążył się już ubrać, o ile jeansy, które na siebie wciągnął, można było tak określić. Nadal miał gołą klatkę piersiową, więc mogłam ocenić jego wygląd. A było na co patrzeć. Trenował. Zdecydowanie to robił przez ostatnie lata, ponieważ jego sylwetka zmężniała i zyskała wyraźny zarys mięśni na brzuchu.

    Potrząsnęłam głową, pocierając twarz dłońmi. Nie powinnam się nim zachwycać. Nie i już.

    — Ponieważ chciałem sobie oszczędzić ponownego spotkania z twoim facetem — odpowiedział, uśmiechając się złośliwie.

    Wiedziałam, że nie mógł sobie darować. Musiał przypomnieć mi o ostatnim razie, gdy piłam, który wcale nie był tak dawno, jakbym chciała. Wychodziło na to, że wracałam do starych nawyków. Gdy pojawiał się problem ciężki do przeskoczenia, sięgałam po alkohol.

    Skrzywiłam się na tę myśl. Nawet jeśli trudno było mnie pokonać, istniały momenty, gdy czułam się bezbronna. Nie radziłam sobie ze śmiercią rodziców ani z utratą Bradleya. Wszystko inne zdawało się być mało ważne w obliczu tych wielkich tragedii.

    Westchnęłam ciężko, pocierając dłońmi twarz. Czułam się fatalnie, a depresyjne myśli nie poprawiały mojego samopoczucia.

    — To nie wyjaśnia tego, dlaczego wybrałeś hotel zamiast własnego mieszkania — oznajmiłam.

    Thomas zmierzył mnie spojrzeniem, dłuższy moment wpatrując się w moje uda. Koszulka, którą miałam na sobie, zasłaniała niewiele, ale nie zadałam sobie trudu, by ją poprawić. Znałam go od tak dawna, że nie czułam skrępowania z powodu odsłoniętego fragmentu ciała. Widział mnie w bieliźnie, a lata wcześniej wielokrotnie w kostiumie kąpielowym. Miałam wrażenie, że w ich rodzinnym domu spędziłam więcej czasu, niż we własnym. 

    — Mieszkam tu, Riley — wyjaśnił, drapiąc się z zakłopotaniem po karku. Jakby fakt, że mi się do tego przyznawał był dla niego niekomfortowy. To dało mi do myślenia.

    Zmarszczyłam brwi, rzucając mu pytające spojrzenie, chcąc, by rozwinął tę myśl. On natomiast cisnął we mnie butelką wody, uśmiechając się krzywo. 

    Gdyby dorzucił tabletkę albo dwie tylenolu, byłabym wniebowzięta.

    — Nie będę ci się tłumaczył — dodał wyraźnie oburzony.

    Dlatego czekałam, wpatrując się w niego. Właściwie wypiłam połowę zawartości butelki, ale nie spuszczałam z niego wzroku. Coś było na rzeczy.

    — O ile mnie pamięć nie myli, mieszkanie Bradleya... — zaczęłam, ale nie mogłam powiedzieć tego na głos.

    Słowa nie chciały przejść przez moje gardło.

    Mieszkanie Bradleya stało puste, ale od początku należało ono do obydwóch braci. Po prostu Thomas zdecydował się opuścić Nowy Jork.

    Pod wieloma względami był podobny do młodszego brata, ciągle łaknął nowych wrażeń i ciężko było przekonać go, by odstąpił od raz podjętej decyzji. Wiedziałam też, że musiał odreagować tragedię, której ciężar wciąż nas przygniatał, na swój sposób.

    — Nie potrafiłem pozbyć się jego rzeczy. Miałem to zrobić, ale nie mogłem się za to zabrać. Wciąż nie mogę. I nie potrafię tam mieszkać, bo wszystko przypomina mi o nim  — wymamrotał cicho, po dłuższej chwili milczenia.

    Nie chciał mi tego mówić. Widziałam to. Nawet mogłam go podziwiać za to, że w ogóle to powiedział. 

    Pokiwałam głową, przyjmując jego wyznanie do świadomości.

    Wcale nie byłam zaskoczona. Długie miesiące ukrywałam fotografie Bradleya w meblach, nie potrafiąc na nie spojrzeć. Wiedziałam jednak, że zasługiwał, bym o nim pamiętała. Nasze wspólne zdjęcia wisiały w moim domu, stanęły na biurku w moim gabinecie. Za każdym razem, gdy patrzyłam na nasze roześmiane twarze, czułam ból. Nigdy nie malał, choć z dnia na dzień łatwiej było się z nim mierzyć. 

    Momentami zapominałam, jak się oddycha, ale później zawsze pojawiała się myśl, że przecież Brad cieszył się każdą chwilą życia, więc ja nie mogłam marnować własnego. 

    Dla mnie Bradley był bratnią duszą i przyjacielem, ale dla Thomasa rodzonym, młodszym bratem. Rozumiałam jego ból. 

    Cierpieliśmy obydwoje, każde na swój własny, pokręcony sposób. Ja uciekłam w alkohol i zapomnienie, a Tommy w pracę. Skończył studia z wyróżnieniem i ryzykował własnym życiem w imię sprawiedliwości.

    Sprawiedliwości, która niestety nie dosięgnęła jego brata. To ja powinnam być martwa, nie Bradley.

    Pokręciłam głową, oddalając od siebie przykre wspomnienia, czując znajome pieczenie pod powiekami.

    To nie był czas na to, by się rozkleić.

    — Pomogę ci go spakować — palnęłam bez zastanowienia, niewiele myśląc.

    Dopiero gdy moje słowa rozbrzmiały pomiędzy nami, dotarło do mnie, co zaproponowałam.

    Zacisnął dłonie w pięści i skrzywił się, pokazując mi, jak bardzo nie spodobała mu się moja propozycja. Wcale się temu nie dziwiłam. Brzmiała ona mniej więcej tak, jakbym zasugerowała, że pora spakować jego brata i o nim zapomnieć. 

    A żadne z nas nie było na to gotowe. Wiedziałam, że moment, w którym na dobre pożegnamy Bradleya nigdy nie nadejdzie, ponieważ kurczowo trzymaliśmy się wspomnień o nim, by móc przeżyć kolejne dni.

    Thomas zaśmiał się bez wesołości, kręcąc z niedowierzaniem głową.

    — Nie jestem dzieckiem, potrafię to zrobić. Nie potrzebuję pomocy, zwłaszcza od ciebie — warknął.

    I chociaż powinnam go zrozumieć, nie zapanowałam nad falą gniewu, która ogarnęła moje ciało.

    Skrzywiłam się, prychnęłam i odwróciłam się na pięcie, chcąc wyjść. Dotarłam nawet do drzwi, gdzie zorientowałam się, że mój strój nie był odpowiedni do tego, by opuścić to miejsce.

    Zaklęłam pod nosem, rzuciłam mu pełne politowania spojrzenie i rozejrzałam się dookoła, szukając własnych rzeczy.

    Zlokalizowałam je na fotelu.

    Ułożone, starannie odłożone, tak by się nie pogniotły, co najpewniej było jego zasługą.

    — Jesteś dupkiem! — oznajmiłam, sięgając po sukienkę.

    Zniknęłam w łazience, gdzie pospiesznie się ubrałam i dosłownie kilka minut później stanęłam ponownie oko w oko z Thomasem.

    Stał, jakby niczym się nie przejmował, chociaż z napięcia jego ciała mogłam wywnioskować, że i on był wściekły.

    — Słyszałeś? Jesteś dupkiem — powtórzyłam, chcąc go rozzłościć jeszcze bardziej.

    — A ty powodem, przez który nie ma tu mojego brata — odparł, unosząc hardo brodę. 

    Zmrużył oczy i uśmiechnął się perfidnie, jakby wiedział gdzie celować, by zadać największy ból.

    Skrzywiłam się, jęknęłam i zamrugałam pospiesznie, nie chcąc się rozpłakać.

    — Niech cię piekło pochłonie — syknęłam w jego kierunku. Może zasługiwałam na te słowa, ale wciąż wydawały mi się brutalne.

    Złapałam płaszcz, torebkę i buty. A później trzasnęłam drzwiami, opuszczając hotelowy pokój.

    Miałam ochotę wyć i krzyczeć, ponieważ miał rację.

    Byłam winna. Nie sądziłam jednak, że usłyszenie tego z jego ust, będzie aż tak bolesne.

    Skręciłam na korytarzu, weszłam do windy i dopiero tam pozwoliłam pierwszym łzom wyznaczyć bolesną ścieżkę wzdłuż moich policzków.

    Miałam być twarda, miałam.

Cześć, Pchełki!
Jak wrażenia? Kto kocha Thomasa? No, piszcie nam, bo jesteśmy ciekawe.
A ja lecę szukać bunkra, Madzia już zdążyła się schować.
Ściskamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top