𝟝.𝟚


    Śmiech zamarł mi w gardle, tworząc gulę, którą z trudem przełknęłam.

    Po mojej wesołości nie było śladu w ciągu zaledwie sekundy. 

    Stanley stał, zaciskając dłonie w pięści. Wpatrywał się w naszą dwójkę, a żyłka nad kołnierzykiem jego koszuli drgała. Wściekłość wprost emanowała z jego ciała. 

    Nie spodziewałam się jego wizyty. Naprawdę rzadko odwiedzał mnie bez zapowiedzi i to ze znacznym wyprzedzeniem. Tak było łatwiej. Nie musiał na mnie zbyt długo czekać. Jeśli nie spędzałam nocy u Stanleya, zazwyczaj siedziałam w biurze do późna, albo spotykałam się z Blanką na mieście i zdarzało mi się u niej nocować. Nie ciągnęło mnie do pustego mieszkania. 

    Zdawałam sobie sprawę, że cała ta sytuacja wyglądała naprawdę kiepsko z punktu widzenia Allena. Zignorowałam jego próby kontaktu ze mną, a przecież już sam fakt, że dzwonił, powinien dać mi do myślenia. Wieczór zamienił się w noc, a ja — odkąd Thomas przekroczył próg mojego biura — ani razu nie pomyślałam o swoim chłopaku. 

    Odruchowo zerknęłam na telefon, ale już czułam, że musiał się rozładować, skoro od dłuższego czasu milczał. 

    Nie zamierzałam się tłumaczyć. Wiedziałam, że jakiekolwiek próby z mojej strony zabrzmiałby żałośnie. Nie chciałam też sprawić mu przykrości swoją niewyparzoną gębą. Wydawało mi się, że najlepiej będzie, jeśli pozwolę wydarzeniom się rozegrać.

    Niech będzie, co ma być.

    Pijacka część mnie podszeptywała, że wcale nie miałam mu czego wyjaśniać. Nic złego nie zrobiłam. Odrobina alkoholu po pracy to jeszcze nie przestępstwo. Nie prosiłam Thomasa o towarzystwo.  

    Miałam ważniejsze zmartwienia na głowie niż przebłyski urażonej dumy mojego faceta. Przeze mnie cała agencja szła na dno w szybkim tempie. Chciałam jedynie wypić kolejną dawkę alkoholu, by pozbyć się poczucia winy.

    Niezaprzeczalnie to ja ponosiłam odpowiedzialność za beznadziejną sytuację agencji. To we mnie ktoś celował, ponieważ nigdy nie zdarzyło się coś takiego, gdy Kenneth był szefem.

    To był właśnie mój największy problem, a nie zazdrość Stanleya, która nawet nie miała podstaw.

    — Thomas. — Odwróciłam się, spoglądając na mężczyznę. 

    — W porządku, Pchło — odparł natychmiast, bez trudu odgadując, co chciałam powiedzieć. Było nas tam zdecydowanie za dużo. Pokiwał głową, uśmiechając się prawym kącikiem ust. W swój nieco bezczelny, ale uroczy sposób. — Zobaczymy się rano, mamy do pogadania, odpocznij.

    Oddał mi klucze, rzucając wyzywające spojrzenie Stanleyowi. 

    Na szczęście ten nie dał się sprowokować i milczał niczym zaklęty.

    —Dziękuję — powiedziałam, chociaż z trudem przeszło mi to przez gardło. Nie mogłam jednak zignorować jego szybkiej kapitulacji. Thomas nie ustępował zbyt łatwo. Bez większego wysiłku mógłby sprawić, żeby wieczór nie zakończył się dla mnie zbyt dobrze. Z jakiegoś tylko sobie znanego powodu nie lubił Stanleya. Miałam wrażenie, że za cel obrał sobie właśnie nieustanne uprzykrzanie mu  życia. Wykorzystywał każdą okazję do drwin. Cieszyłam się, że tym razem odpuścił.

    — Żaden problem, od tego są przyjaciele — oświadczył, a ja zamrugałam gwałtownie powiekami, nie potrafiąc ukryć szoku.

    Pierwszy raz, publicznie, w obecności kogoś innego powiedział to na głos. Czasami myślałam, że właśnie nimi jesteśmy, ale częściej łapałam się na tym, że postrzegamy się jako niechcianą konieczność, wynikającą z kochania tej samej osoby. Były takie dni, kiedy samo patrzenie na niego sprawiało mi ból. 

    — Wpadnę w porze lunchu. Dobrej nocy — dodał, ściskając mi ramię w wyrazie wsparcia, po czym się odsunął, a ja odetchnęłam z ulgą. Przez moment stał tak blisko, że obawiałam się pocałunku z jego strony. Choćby takiego przyjacielskiego, złożonego tylko po to, by jeszcze bardziej rozsierdzić Stanleya. — Na razie. — Machnął ręką w geście pożegnania i wyszedł.

    Potarłam dłonią czoło i jęknęłam cicho, skupiając swoją uwagę na Stanleyu. W głowie mi szumiało, było mi trochę niedobrze, ale jedyne, o czym marzyłam, to pójście do łóżka.

    Nie potrafiłam ignorować faktów. Miałam naprawdę mało czasu na to, by uratować dobre imię agencji, którą Ken stworzył od postaw zaraz po studiach. Chciałam odpocząć przez kilka godzin i z samego rana zacząć swoją batalię. 

    Im wcześniej, tym lepiej.

    Posłałam blady uśmiech w kierunku partnera i ruszyłam w stronę łazienki. 

    — Poważnie? — Usłyszałam za sobą głos Stanleya, więc zatrzymałam się i spojrzałam na niego, zrzucając z siebie płaszcz i buty. 

    — O coś konkretnego ci chodzi? — spytałam, przekrzywiając głowę. — Nie umówiłam się z tobą, nie spodziewałam się ciebie tutaj i nie wiem, czy chcę słuchać twoich wyrzutów — dodałam, wyprzedzając jego falę wyrzutów. — Właściwie jestem nawet pewna, że nie dam rady. 

    — Chcesz mi powiedzieć, że nie mogę cię spotkać, jeśli tego wcześniej z tobą nie ustalę? Muszę być wpisany w twój grafik jak jakiś klient? Kim ja dla ciebie jestem? — warknął, przeczesując swoje krótkie, ciemne włosy palcami.

    Powstrzymałam się od wywrócenia oczami i zaczęłam się siłować z zamkiem sukienki. Musiałam ją z siebie zdjąć.

    W głowie miałam już widmo klęski. 

    — Jesteś zazdrosny o Thomasa, poważnie? Czy ty siebie słyszysz? — Zmarszczyłam brwi, zupełnie go nie rozumiejąc. — Znamy się od lat. Jest jak rodzina.

    Myślałam, że takie zapewnienie wystarczy, ale gdy tylko wyszło z moich ust, dostrzegłam, że niewiele znaczyło. Tak naprawdę. Thomas nigdy mnie nie tknął. Zapewne nawet przez moment nie pomyślał o mnie w romantyczny sposób, ale... był. 

    — Naprawdę nie mam czasu ani ochoty, by się o to kłócić — dorzuciłam, odwracając się, gestem głowy wskazując mu suwak, by go rozpiął.

    Zrobił to, łapiąc w dłonie moje ramiona. Złożył czuły pocałunek na moim karku i przycisnął mnie do swojego umięśnionego torsu.

    Przymknęłam powieki, chwilę tak stojąc.

    Delektowałam się ciszą.

    — Gdzie się nie obejrzę, on jest z tobą. I jeszcze bezczelnie mówi, że jest twoim przyjacielem. Sugeruje, że wie więcej, niż ja, że...

    — Stop — przerwałam mu, nie pozwalając, by mówił dalej. — Jest moim przyjacielem. Znam go od dawna, od dziecka i był obecny w moim życiu w najtrudniejszych momentach, więc to nic dziwnego, że gdy pojawia się w mieście, to jest obok. Dodatkowo to chłopak Blanki, więc nie mogę się go pozbyć — wyjaśniłam.     — Jestem zmęczona, muszę odpocząć. 

    Nie chciałam się kłócić.

    Odwróciłam się do niego, by zarzucić mu dłonie na ramiona. 

    Uderzyła we mnie myśli, że Stanley czuł się niepewnie. Wiedziałam, że ja to spowodowałam. Nie dałam mu jednoznacznej odpowiedzi w sprawie wspólnego mieszkania. Sprawiłam, że poczuł się zagrożony. Lubił oczywiste sytuacje. Stąd ta manifestacja uczuć. 

    W mojej branży kontakty z mężczyznami były codziennością. Rozmawiałam z nimi, jadłam, spotykałam się w restauracjach, kawiarniach, na przyjęciach. Często pozwalałam na drobny flirt. Stanleyowi nigdy wcześniej to nie przeszkadzało. Sam również rozsiewał swój urok, gdy miał ku temu okazję, bądź interes. Niepokoiło mnie to, że tak mocno zareagował na obecność Thomasa.

    — Piłaś, prawda? — dopytywał, gdy zbliżyłam do niego twarz.

    Skrzyżował ze sobą nasze spojrzenia i zmarszczył z niezadowoleniem brwi.

    — Miałam ciężki dzień, muszę przespać się chociaż kilka godzin i lecę do biura. Mam ważny projekt do zrobienia. Zapraszam cię teraz do mojego łóżka. Możesz tu stać, taki nadąsany, albo do mnie dołączyć.

    — Wolałbym, żeby Thomas przestał się koło ciebie kręcić — powiedział, wciąż obrażony, ale skorzystał z mojej wyciągniętej ręki i pozwolił zaprowadzić się do sypialni.

    — Ja też. Ale nie zawsze możemy mieć to, co chcemy — odezwałam się, kręcąc z rezygnacją głową.

    Kłamałam. W jakiś dziwny, może nieco żałosny sposób, lubiłam obecność Thomasa. Dawała mi ona namiastkę osoby Bradleya, a to już było naprawdę wiele. Różnili się niczym ogień i woda, ale łączył ich fakt, że byli żywiołem. Dokładnie tak było w ich przypadku. 

    Pomimo wielu różnic, dostrzegałam podobieństwa i łapałam się ich niczym tonący brzytwy. 

    Wszystko, byleby pamiętać.

    Thomas nigdy nie pozwalał mi zapomnieć. Wiecznie przywoływał wspomnienia. Dobre i złe. Wiedziałam, że czuł do mnie urazę. Nie dziwiłam mu się. Czasami miałam takie dni, gdy nie mogłam na siebie patrzeć. Widziałam we własnym odbiciu osobę pokonaną, ale także winowajcę. To drugie nie dawało mi spokoju. 

    Pozbawiłam życia własnego przyjaciela. 

    Stanley najwidoczniej postanowił nie drążyć dłużej tematu. Dosłownie kilkanaście minut zajęło nam umycie się i położenie. W końcu uświadomił sobie, że nie był to najlepszy moment na dyskusję. Zrozumiał mnie na tyle dobrze, że niczego nie próbował. Objął mnie, pocałował na dobranoc i pozwolił mi spać.

    Gdyby nie alkohol, który krążył w moich żyłach, długo kręciłabym się na łóżku.

    Nie spałam jednak zbyt długo, właściwie po niespełna czterech godzinach otworzyłam oczy, choć piekły mnie tak bardzo, jakby ktoś złośliwy wsypał mi do nich szklankę piachu. Wygramoliłam się z łóżka, nie budząc partnera i skierowałam się do kuchni. Cieszyłam się z nowego ekspresu do kawy. Wystarczyło wcisnąć kilka przycisków i odpowiednia dawka kofeiny była gotowa do spożycia. 

    Czasami lubiłam niekonwencjonalne metody pracy, więc zamiast wybrać gabinet, rozłożyłam się ze wszystkim na podłodze w salonie. Był duży, niezagracony. Właściwie ograniczyłam meble do minimum. Porządna sofa, stolik kawowy. Nie potrzebowałam zbyt wiele. Nie przebywałam zbyt często we własnym mieszkaniu. Chciałam mieć wszystko w zasięgu wzroku i najlepiej dłoni. 

    Ostatni raz coś takiego zdarzyło mi się jeszcze na studiach, gdy próbowałam pogodzić staż z nauką, rzucając się w prawdziwy wir. W końcu nie liczyły się warunki, czy miejsca, lecz efekty.

    A te się pojawiły po niespełna godzinę, ponieważ miałam już slogan, a to było dla mnie najważniejsze.

    Upiłam kolejny, spory łyk kawy. Piątej albo i szóstej, czego nie byłam pewna, bo straciłam rachubę po trzeciej. Potrzebowałam kofeiny i odnosiłam wrażenie, że to ona krążyła w moich żyłach, z marnym efektem.

    Nigdy nie byłam fanką zażywania narkotyków, ale w tamtym momencie byłam gotowa zrozumieć, dlaczego niektórzy, pod wpływem presji, decydowali się na taki krok. Brakowało mi energii, byłam wręcz wykończona, ale zawziętość, którą odziedziczyłam po tacie, nie pozwalała mi odpuścić.

    Od tego projektu zależały losy agencji, która była dla mnie domem, od wielu lat.

    Odłożyłam notatki na bok, ponownie przesuwając wzrokiem po podłodze, oceniając efekt własnej pracy. 

    — Riley? — Usłyszałam głos Stanleya nad sobą, więc uniosłam głowę, by go zobaczyć.

    Nie zarejestrowałam momentu, w którym opuścił sypialnię i pojawił się obok mnie.

    Potarłam dłońmi oczy, sięgając po kolejną kartkę i uniosłam brew, posyłając mu krótkie, pytające spojrzenie.

    Nie miałam czasu, by go niepotrzebnie marnować. Terminy mnie goniły. Dosłownie.

    — Kochanie — zaczął, rozciągając przy okazji ramiona i rozglądając się po salonie.

    Nie doczekał się jednak mojej odpowiedzi, ponieważ byłam pochłonięta projektem. Wiedziałam, że jeśli chciałam, by między nami wszystko było jak dotychczas, powinnam poświęcić mu chociaż ułamek swojej uwagi, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. 

    Liczyłam, że po prostu zrozumie. W końcu sam oddawał całego siebie swojej pracy. 

    — Co robisz? Dochodzi dopiero szósta, a ty wyglądasz jakbyś...

    — Nie kończ — przerwałam mu, unosząc jedną z dłoni, nakazując mu, by się uciszył. — Nie mam czasu. Jeśli chcesz kawę, musisz sam skorzystać z ekspresu. Ja też poproszę, jeśli będziesz tak miły, ale nie mam czasu na pogawędki. Wyjaśnię ci wszystko później. Teraz muszę pracować. To naprawdę ważne, Stan, okej? — wyjaśniłam, nie racząc go nawet krótkim spojrzeniem. Zdawałam sobie sprawę, że brzmiałam jak zwyczajna zołza, ale liczyłam, że zagwarantuje mi to odpowiednio dużo czasu w samotności. Potrzebowałam pełnej izolacji, by się porządnie skupić. — To naprawdę ważne — powtórzyłam z naciskiem, przekonując samą siebie.

    Miałam wielką ochotę zwinąć się na kanapie i płakać. Wolałabym użalać się nad sobą i złośliwością losu, ale nie mogłam. 

    Sięgnęłam po tablet graficzny, by wykonać kolejny slajd do prezentacji, od której zależało moje być, albo nie być.

    Nie dość, że musiałam wyrobić się w czasie, to jeszcze konieczne było wydrukowanie całości. Na szczęście właściciel jednej z drukarni wisiał mi przysługę. Mimo to nie mogłam przeskoczyć czasu, który był potrzebny na wydruk.

    Musiałam się spieszyć. Czas po prostu mnie gonił, chuchając złośliwie w kark.

    — Okej — przytaknął, kapitulując.

    Uwielbiałam w nim to, że często mi odpuszczał i nie zadawał zbędnych pytań. Posłusznie wziął ode mnie kubek, do którego faktycznie nalał kawy.

    Co więcej, przygotował dla mnie tosty z grillowanym serem, sugerując, że powinnam je zjeść.

    Zrobiłam to automatycznie, będąc jakby w transie. Trochę tego pożałowałam, odczuwając nową falę mdłości, ale nie miałam pewności czy był to efekt jedzenia, czy alkoholu, który wypiłam wieczór wcześniej.

    Pracowałam nadal, gdy on się wykąpał, ogarnął i dwadzieścia minut później opuścił moje mieszkanie, pozwalając mi pracować.

    Zabrał mi dosłownie kilkanaście sekund, by skraść mi pocałunek i zniknął.

    Czas płynął, a ja tworzyłam.

    Dopisywałam, kreśliłam i praca jakoś szła. 

    Najwyraźniej poczucie winy, fatalne samopoczucie i złość były dobrą motywacją do pracy.

    Cierpliwie uzupełniałam kolejne slajdy. 

    Pukanie, a właściwie to walenie w drzwi, wyrwało mnie z rytmu pracy. Skrzywiłam się, dosłownie przez kilka sekund łudząc się, że to nie do mnie ktoś próbował się dostać. W końcu podobno nadzieja umiera ostatnia. Mimowolnie zerknęłam na zegarek, chcąc przekląć osobę, która o świcie, tak dosadnie okazywała swoją obecność, ale ze zgrozą odkryłam, że dochodziła już trzynasta. 

    Przetarłam dłonią oczy, spoglądając kolejny raz.

    Wzrok mnie nie mylił. Zegar naprawdę wskazywał dwunastą pięćdziesiąt dziewięć. 

    Po raz pierwszy w całej mojej karierze nie pojawiłam się w pracy. Przegapiłam moment, w którym powinnam dostać się do biura. 

    Podniosłam się z miejsca, potykając się przy tym. Zastygłe mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Rozmasowałam łydkę, w której dostałam skurczu i pokuśtykałam do wejścia, chcąc otworzyć.

    Najpewniej Blanka się wkurzyła. Nie naładowałam telefonu i właściwie byłam niedostępna w każdej formie, w której ktoś szukałby ze mną kontaktu. To pozwoliło mi osiągnąć lepsze efekty. Potrzebowałam pełnego zanurzenia we własnym świecie. Nie chciałam towarzystwa.

    Skupiłam się na pracy, dzięki czemu miałam cały szkic projektu i istniał cień szansy, że mi się uda.

    Otworzyłam drzwi i zamrugałam gwałtownie, rozchylając z niedowierzaniem usta.

    Pospiesznie przesunęłam spojrzeniem po ciemnowłosym mężczyźnie, który stał w progu. Zarost zdobił jego szczękę, co już było jego charakterystyczną cechą. Na sobie standardowo miał czarną skórzaną kurtkę, ignorując chłód, który panował na zewnątrz. 

    Stałam, podtrzymując się o drzwi i wpatrywałam się w niego, nie wierząc własnym oczom.

    On jednak nic sobie z tego nie robił. Wszedł do mojego mieszkania, jakby nigdy nic, nie czekając na moje zaproszenie. Złapał mój nadgarstek, nogą zamknął z hukiem drzwi i pociągnął mnie dalej. 

    Był wściekły, ale mojej uwadze nie umknęło spojrzenie, które mi posłał, więc również zerknęłam na moje ciało.

    Miałam na sobie tylko bieliznę. Czerwoną, koronkową, która zakrywała tylko strategiczne miejsca. Dla Stanleya ten widok był normą. Może gdybym dopuściła go wcześniej do słowa, zasugerowałby mi, że powinnam się ubrać, ale nie pozwoliłam mu na to. Zresztą nie planowałam przyjmować gości. 

    Szarpnęłam dłonią, uwalniając się z mocnego uścisku Thomasa. Musiałam przerwać ten drobny, fizyczny kontakt.

    Zaklęłam pod nosem i czmychnęłam do łazienki. Tam narzuciłam na siebie szlafrok, przeglądając się pospiesznie w lustrze. Nie zakrywał zbyt wiele.

    Włosy mi sterczały we wszystkie strony, za ucho mechanicznie wsadziłam ołówek. Miałam spore cienie pod oczami i wyglądałam jak obraz nędzy i rozpaczy, ale było już za późno na naprawianie strat. 

    Widział wszystko.

    I nie powinnam się tym przejmować, bo nie musiałam się mu podobać. W żadnym wypadku tego nie chciałam.

    Umawiał się z moją siostrą. Jedyną przyjaciółką, a ja miałam partnera, od wielu lat, kochanego, czułego i najlepszego z najlepszych. 

    — Co ty tu robisz? — zapytałam, dołączając do mężczyzny w salonie.

    Stał tam, wpatrując się w bałagan, którego narobiłam podczas pracy i uśmiechał się pod nosem.

    Jeśli chwilę wcześniej był zły, szybko musiało mu przejść, ponieważ zdawał się już zrelaksowany, a nawet zadowolony.

    — Zazdrosny Stanley kazał ci zostać w domu, co? — odbił pytanie, odwracając się do mnie.

    Uniósł cynicznie jedną z brwi i potarł o siebie swoje ręce.

    — Co? — wypaliłam bez namysłu, nie przejmując się tym, że brzmiało to naprawdę głupio.

    — Umówiliśmy się na lunch, pamiętasz? Nie pojawiłaś się w biurze, nie odbierasz telefonu, więc przyszedłem. Jeśli jeszcze nie załapałaś, to chciałem spytać, czy straciłaś resztki rozumu i dałaś zamknąć się w wieży, księżniczko? — wyjaśnił, rozglądając się dookoła.

    Wolałam, gdy nazywał mnie Pchłą. 

    Prychnęłam cicho, ignorując jego słowa. Nie planowałam się kłócić. Brakowało mi werwy. Nie miałam z nim żadnych szans. 

    Chociaż musiałam przyznać, że miałam wielką ochotę na zwyczajną awanturę. Chciałam się wyżyć, a porządna sprzeczka mogłaby mi w tym pomóc. Skutecznie.

    Tknięta jednak jego słowami, odnalazłam telefon i podłączyłam go do ładowania. Uruchomiłam i zamarłam, widząc całe mnóstwo powiadomień. 

    Przejrzałam je pospiesznie, niezbyt się przy tym skupiając.

    Automatycznie wybrałam numer Asli, chcąc zorientować się w sytuacji.

    W ciągu kilku minut rozmowy zapewniła mnie, że nic złego się nie stało. Przełożyła spotkania, zatuszowała moją nieobecność, więc agencja nadal działała. 

    Świat się nie zawalił. Jeszcze.

    Według jej informacji, w biurze zabrakło nie tylko mnie, ale i Blanki. Co więcej, sporo osób jej szukało.

    Podziękowałam asystentce, zapewniając, że jutro pojawię się na posterunku i rozłączyłam się.

    Spojrzałam na Thomasa, który przechadzał się po moim salonie, rozsuwając kolejne rolety, wpuszczając więcej dziennego światła do pomieszczenia.

    Skrzywiłam się, przeklinając go w duchu. Tak długo, jak dookoła panował półmrok, ból głowy nie był uciążliwy. 

    — Jak już jesteśmy przy naszych drugich połówkach, gdzie podziała się twoja? — zapytałam, wpatrując się uparcie w Thomasa.

    — Podobno wyławia statek, który się topi. Mówiła, że nikt nie zauważy, jeśli zrobi sobie wolne — odpowiedział, rozkładając bezradnie ręce.

    Odwrócił się w moją stronę i pokonał dzielącą nas odległość, zatrzymując się dosłownie kilka centymetrów przede mną.

    — O czym ty mówisz? — spytałam, krzywiąc się.

    Blanka nie mogła wiedzieć o naszych kłopotach, ponieważ nikomu o nich nie powiedziałam. Nie licząc Thomasa, ale on nie znał konkretów. James również miał zatrzymać całą sprawę dla siebie. Wierzyłam, że tak właśnie uczyni. Nie potrzebował zbędnego zamieszania wokół swojej osoby i firmy. Plagiat nie brzmi dobrze dla żadnej z zainteresowanych stron.

    — Potrzebujesz mojej pomocy, więc skupmy się na tym. Blance nic nie jest. A ty ewidentnie toniesz, więc słucham. Im szybciej powiesz, o co chodzi, tym szybciej skończymy, Pchło — zadeklarował, uśmiechając się zachęcająco.

    Prychnęłam, wyminęłam go i zatrzymałam się w pół kroku, odkrywając, że niestety miał rację. Miałam przy sobie specjalistę i na tyle rozsądku, by uciszyć własną dumę.

    — W agencji ktoś sprzedaje poufne informacje. Muszę skończyć nowy projekt, oddać go, a później rozpocząć polowanie. I ty mi w tym pomożesz, detektywie — wyrzuciłam na jednym wydechu, mając nadzieję, że zrozumiał.

    I tak było, ponieważ pokiwał głową, uśmiechając się niegrzecznie.

    — Jak mogę ci pomóc? 

   



   

Cześć, Pchełki!
Przede wszystkim dziękujemy, że jesteście z nami i za to 15 tys. wyświetleń, których tak szczerze to się nie spodziewałyśmy tak szybko, dziękujemy.
Powoli akcja będzie nam się rozkręcać, bo w końcu to już piąty rozdział.
Co myślicie? Jak oceniacie Ri? Stana? Tommiego?
Czekamy na Wasze opinie.
Ściskamy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top