𝟜.𝟜
Chaos panował nie tylko w mojej głowie, ale i sercu. Ciężko było określić emocje, które mi towarzyszyły. Czułam się przytłoczona sytuacją do tego stopnia, że odmówiłam Blance, gdy zaproponowała wieczór przy winie. Nie dlatego, że nie miałam na to ochoty, a z powodu Stanleya. Chciałam zachować czysty umysł.
Decyzja Kennetha zaskoczyła mnie. Spodziewałam się, że wyznaczy pełnomocnika, ale liczyłam, że wybierze Blankę. Była jego biologiczną córką. W dodatku doskonale radziła sobie w pracy. Jak dla mnie taka opcja byłaby logiczna. A jednak po raz kolejny zrobił mi niespodziankę.
Pokręciłam głową, wygładzając materiał płaszcza i weszłam do budynku, w którym znajdował się apartament Stanleya. Portier skinął mi w ramach powitania, posyłając w moim kierunku wstrzemięźliwy uśmiech.
Odwzajemniłam gest, ruchem dłoni nakazując mu pozostać na miejscu, pamiętając, że czuł się w obowiązku, by wezwać windę dla każdego z mieszańców, a nawet ich gości.
Zrobiłam to sama i wylądowałam na odpowiednim piętrze. Zerknęłam na zegarek, orientując się, że dochodziła dopiero dziewiętnasta, więc miałam jeszcze trochę czasu. Z tego powodu skręciłam w korytarzu i dotarłam do sąsiedniego mieszkania. Zapukałam, chwilę czekając.
Rozpięłam płaszcz i wyciągnęłam z torebki telefon, by przejrzeć wiadomości. Wiedziałam, że pani Bomer nie była najmłodsza, a dotarcie do wejścia czasami zajmowało jej dłuższy moment, więc nie okazywałam niecierpliwości. W końcu drzwi się otworzyły. Starsza pani poprawiła okulary na nosie i uśmiechnęła się ciepło, w typowy, babciny, serdeczny sposób.
— Riley? — zapytała, nie ukrywając swojego zaskoczenia. Otworzyła ramiona, chcąc mnie objąć. Pozwoliłam jej na to, odwzajemniając uśmiech. — Co ty tu robisz, dziecinko?
— Mam chwilę, nim wróci Stanley i pomyślałam, że może zabiorę Zeusa na spacer. Pożyczy mi go pani? — odpowiedziałam szczerze, prostując się.
Pokręciła głową, chwytając moje przedramię, by wciągnąć mnie do środka. Była taka drobna. Gdybym nie chciała, nie zmusiłaby mnie do tego, ale nie oponowałam.
Stella prezentowała się jak zwykle. Pastelowa garsonka, najpewniej projektu Chanel i starannie upięty koczek na czubku głowy. Niezbyt wiele o niej wiedziałam, ponieważ rzadko decydowała się na opowiadanie o sobie, ale kiedyś przyznała się, że jej mąż umarł, gdy była młoda i zostawił jej spory majątek. Miała dwóch synów, którzy rozeszli się po świecie, nie oglądając się za siebie. Została całkiem sama, z pieniędzmi, które wcale jej nie uszczęśliwiały.
— Nie — odpowiedziała, kręcąc głową.
Rozchyliłam z niedowierzaniem usta, nie spodziewając się odmowy. Sobotnie poranki były naszym rytuałem, ale już wcześniej zdarzało się, że zaglądałam do niej także w środku tygodnia. Zmarszczyłam niepewnie brwi i przechyliłam głowę, wpatrując się w nią. Weszłam w głąb mieszkania, docierając do salonu, gdzie opadłam na kanapę. Nie zdjęłam nawet butów. Wciąż byłam w szoku.
— Nie? — powtórzyłam głupio.
Zeus pojawił się obok mojej nogi, domagając się pełnej uwagi, więc mimowolnie sięgnęłam dłonią do jego pyszczka i zaczęłam go głaskać. Nadal uparcie wpatrywałam się w starszą kobietę.
— Ptaszyno, nie obraź się, ale wyglądasz fatalnie. Nawet przez warstwę makijażu widzę te cienie pod twoimi oczami. Dlatego zaparzę ci herbatkę, a ty odpoczniesz. Zeus sobie poradzi bez tego wyjścia — wyjaśniła, uśmiechając się do mnie z pobłażaniem, jakbym była jakimś niesfornym dzieckiem.
Nie otworzyłam ust, by zaprzeczyć. W kobiecie było coś takiego, że nie widziałam sensu, by się z nią kłócić albo kłamać. Poza tym jedna herbatka w miłym towarzystwie przecież nie mogła mi zaszkodzić.
[...]
Równo godzinę później weszłam do mieszkania Stanleya, wciąż pełna obaw. Chciałam wiedzieć na czym stoję, choć jednocześnie martwiłam się wszelkimi zmianami, które miały nadejść wraz z przekroczeniem tego progu.
Tak niewiele miałam przy sobie bliskich osób, że każda prawdziwa relacja w moim życiu była na wagę złota. Musiałam w końcu przestać się bać i zmierzyć się z dorosłym życiem. Nie mogłam oczekiwać, że Stanley będzie na mnie czekał w nieskończoność. Był cierpliwym człowiekiem, ale nawet on miał swoje granice i potrzeby.
Wciąż nie wiedziałam co przerażało mnie bardziej. Wizja założenia rodziny, czy odejście od mężczyzny, który od lat był moim partnerem.
Przyjemna woń kwiatów roznosiła się po całym korytarzu, a świece wyznaczyły drogę do salonu. Widok nakrytego, okrągłego stolika mile mnie zaskoczył, choć cały obraz powinien raczej podsycić moje obawy. Nie spodziewałam się kolacji w romantycznej atmosferze. Oboje prezentowaliśmy raczej biznesowe podejście do życia. Zakładałam, że spotkamy się, jak zawsze i na spokojnie przedyskutujemy nasze stanowiska.
Wzięłam głęboki wdech, czując przyspieszający puls. W pracy rzadko pozwalałam się zaskoczyć i panowałam nad sobą nawet w kryzysowych sytuacjach, ale w życiu osobistym ciężko było mi walczyć z chęcią ucieczki i paniką.
Stanley był naprawdę miłym facetem. Zawsze dbał o moje samopoczucie, choć nierzadko dawałam mu w kość. Pamiętał o ważnych wydarzeniach, datach. Nie zawstydzał mnie w towarzystwie. Akceptował moje dziwactwa i potrzebę izolacji. Starał się mnie zrozumieć. Naprawdę go ceniłam. I wiedziałam, że to mogło mu już nie wystarczać. Czas uciekał, a my byliśmy coraz starsi. Miał prawo chcieć założyć rodzinę. Przerażało mnie to, ale wiedziałam, że jego utrata mogłaby mnie zabić.
— Dobrze, że już jesteś — powiedział, pojawiając się przede mną z butelką wina w ręce.
Sprawiał wrażenie zrelaksowanego. Wciąż miał na sobie czarne spodnie i białą koszulę, ale pozbył się krawata, podwinął rękawy. To była jego wersja luźnego stroju. Przelotnie ucałował mnie w usta i odłożył butelkę do kubełka z lodem. Lubił dbać o szczegóły.
— Nieźle — podsumowałam nerwowo, rozglądając się dookoła.
Nie wiedziałam czego szukałam, ale bałam się, że zaraz zza drzwi prowadzących do sypialni wyskoczy banda grajków albo coś takiego.
Posłał mi pokrzepiający uśmiech i odsunął dla mnie krzesło. Ociężale opadłam na nie, wpatrując się w niego. Zajął miejsce naprzeciwko.
— Spokojnie, Riri — powiedział, widząc moje zdenerwowanie. — Nie zamierzam ci się oświadczyć. Przynajmniej jeszcze nie dziś. Wiem, że martwiłaś się tym, co powiedziałem na imprezie pożegnalnej.
— Ja... — Spróbowałam coś wtrącić, ale zabrakło mi słów.
— Wyraz twojej twarzy... Musiałbym być ślepy, żeby nie widzieć tego przerażenia — ciągnął niezrażony. — Chciałem tylko... Sam nie wiem. W pewnym sensie byłem ciekaw twojej reakcji, ale też pomyślałem, że moja deklaracja zamknie innym usta.
Wpatrywałam się w niego w milczeniu, pozwalając mu mówić. Moje serce powoli się uspokajało i już nie próbowało wyskoczyć z piersi. Stanley czule gładził moją dłoń.
— Rozumiem, że to jeszcze nie jest ten czas i wierzę, że gdy nadejdzie odpowiedni moment przemyślimy zalegalizowanie naszego związku — dodał, wyginając kąciki ust.
Odetchnęłam z ulgą, a on zaśmiał się cicho, kręcąc z rozbawieniem głową.
Też miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ponieważ wyszłam na totalną idiotkę. Byłam z nim w związku od czterech lat, a zachowywałam się tak, jakbym wcale go nie znała, a on nie znał mnie. A przecież nie bez powodu pozwoliłam mu na wtargnięcie do mojego uporządkowanego świata. I nie protestowałam, gdy zechciał zostać.
— W odpowiednim momencie, oczywiście — potwierdziłam, sięgając po kieliszek z winem.
Upiłam spory łyk.
— Teraz możemy zjeść kolację? — zapytał retorycznie, podnosząc się z miejsca. — Siedź, wszystko jest gotowe — dorzucił, widząc, że zaczynałam wstawać.
Nie lubiłam bezczynności.
— Jak rozumiem, wszystko zamówiła Emily? — Oparłam się wygodnie na krześle, czekając na niego.
— Znasz mnie. Gotować nie umiem, ale potrafię kombinować i wykorzystywać udogodnienia naszych czasów — podsumował, stawiając przede mną talerz z moją ulubioną sałatką.
— Dziękuję — powiedziałam.
Nie chodziło mi tylko o posiłek. Zdecydowanie nie. Cieszyłam się, że był tak wspaniałym człowiekiem, który potrafił zrozumieć moje potrzeby, a co ważniejsze, nie osądzał mnie.
Kolejne kilkanaście minut spędziliśmy na jedzeniu i piciu wina. Czas upływał nam wraz z niezobowiązującą rozmową o pracy i planach na kolejne tygodnie.
Nasze asystentki od kilku lat musiały wymieniać się naszymi grafikami, by ułatwiać nam życie. Cieszyłam się, że Asli znowu ze mną pracowała.
— Chodź, przenieśmy się na kanapę — zaproponował Stanley, podnosząc się z miejsca.
Wziął swój kieliszek i wyciągnął w moim kierunku dłoń, czekając na mnie.
Złapałam go za rękę, w drugiej trzymając wino i pozwoliłam mu zaciągnąć się w dalszą część apartamentu.
Pierwsze takty kolejnej romantycznej ballady rozbrzmiały dookoła, więc Stanley odebrał ode mnie kieliszek, odłożył obydwa na blat stołu i przyciągnął mnie do siebie, więżąc w swoim uścisku. Zaczął się kołysać, więc nie miałam innego wyjścia jak podążyć za jego ruchami.
Wargami musnął moje czoło, dłońmi przesuwając wzdłuż moich pleców, aż dotarł do pasa, gdzie już się zatrzymał.
— Wiesz, słodka, dużo o nas ostatnio myślałem — zaczął, a ja powstrzymałam się od cichego jęku. Byłam przekonana, że kryzys został zażegnany, a te słowa temu przeczyły.
Uniosłam głowę, by na niego spojrzeć i uśmiechnęłam się blado, mając nadzieję, że to tylko moje wyobrażenia.
— I? — zapytałam, chcąc by rozwinął ten wątek. Wolałam mieć to za sobą.
— I doszedłem do wniosku, że chciałbym byś ciągle była obok mnie. Chciałbym byś ze mną zamieszkała. Tutaj, czy gdziekolwiek zechcesz, tylko się zgódź — poprosił, poluźniając swój uścisk. Odsunął mnie od siebie na długość ramion, bacznie się we mnie wpatrując. — I tak rzadko przebywasz w swoim apartamencie. Moglibyśmy sprzedać nasze mieszkania i kupić coś wspólnie. Większe mieszkanie, może dom. Cokolwiek.
Cóż, nie były to może oświadczyny, których się obawiałam, ale sprawa wspólnego zamieszkania również mnie niepokoiła. Ceniłam swoją niezależność. Faktycznie rzadko bywałam we własnym lokum, ale kiedy tego potrzebowałam, mogłam się schować. Dobrze było mieć bezpieczną przystań. Tak na wszelki wypadek.
Uciekłam spojrzeniem, wbijając wzrok w ścianę, która znajdowała się za Stanleyem. Nie potrafiłam odpowiedzieć na jego pytanie. Właściwie nie chciałam.
Moje serce zabiło mocniej, więc wypuściłam powoli powietrze spomiędzy wargi, starając się uspokoić. Nie panikowałam, ale nie podobało mi się to, jak się poczułam, słysząc jego propozycję.
Wystarczało mi to, co osiągnęliśmy do tamtej pory i nie zastanawiałam się nawet nad tym, że powinniśmy ruszyć dalej. Lata mijały, a taki układ mi pasował. Wydawało mi się, że i on był tego samego zdania, ale najwidoczniej się myliłam. Wprawdzie nie mówił poważnie o ślubie, ale ewidentnie chciał, by nasz związek ewoluował.
Naturalnie, bo taka była kolej rzeczy, ale mnie to przerażało. Tylko mnie.
— Skarbie? — Podszedł do mnie, łapiąc moją brodę w swoje palce, zmuszając mnie tym samym bym na niego spojrzała.
Uśmiechnął się łagodnie, a gest ten sięgnął, aż do jego oczu. Wpatrywał się we mnie, czekając. Spokój wręcz od niego bił, więc chłonęłam go, ile tylko mogłam.
Chciał usłyszeć odpowiedź. I wiedziałam na jaką liczył.
Objęłam dłońmi jego pas i przysunęłam się, przylegając do jego ciała każdym możliwym milimetrem ciała.
Uniosłam leniwie kąciki ust, przesuwając dłońmi po jego plecach. Wprawdzie moje serce już nie wariowało w klatce piersiowej, ale czułam się dobrze i na miejscu. Stanley nie doprowadzał mnie do szału, ale wywoływał wiele ciepłych i pożądanych uczuć.
Palce wolnej dłoni ulokował na mojej szyi, sprawiając, że zadrżałam. Delikatnie, samymi opuszkami przesuwał po skórze, doskonale wiedząc jak powinien mnie dotykać.
— Później — odparłam.
Takie zachowanie nie było fair, ale chciałam zyskać na czasie.
Pragnęłam go. To nie było kłamstwo. Stanley był wyjątkowo dobrym kochankiem, a ja nie traciłam czasu na udawanie cnotliwej. Lubiłam seks. Obydwoje cieszyliśmy się tym elementem związku. Często rezygnowaliśmy ze zbędnych rozmów właśnie na jego rzecz. Byliśmy zajętymi ludźmi i nie chcieliśmy tracić czasu, którego ciągle mieliśmy za mało.
Automatycznie poruszyłam głową w rytm jego ruchów, czując po chwili, że zastąpił palce wargami, składając na mojej szyi mnóstwo czułych, delikatnych pocałunków. Przymknęłam oczy, delektując się błogością tego doznania.
Stanley bez trudu odczytywał moje sygnały i zamiary. Nie protestował, nie żądał rozmowy. Korzystał z chwili i to w nim uwielbiałam.
Przejechałam dłońmi wzdłuż jego kręgosłupa, przesuwając je na klatkę piersiową, by dotrzeć do guzików koszuli, które zaczęłam rozpinać.
Nie przeszkadzał mi w tym. Właściwie nawet lekko się odchylił, ułatwiając mi sprawę i złapał dłońmi moją twarz. Bez trudu odnaleźliśmy wspólny rytm. Po chwili opuścił głowę, by dosięgnąć moich ust. Dosłownie milimetry przed moimi wargami, zatrzymał się, uśmiechając się niegrzecznie.
Zsunęłam koszulę z jego ramion, rzucając ją gdzieś na oślep i pokonałam dzielącą nas odległość, wspinając się na palce. Żałowałam, że pozbyłam się obcasów, ale nie mogłam biegać w botkach po jego mieszkaniu. Przez ułamek sekundy dzielił nas jedynie oddech, aż w końcu jego wargi spoczęły na moich.
Podczas pocałunku, bardzo powoli przesuwał dłońmi po moim ciele, sięgając do suwaka sukienki. W tym samym czasie ja błądziłam paznokciami po jego umięśnionych ramionach, najpewniej zostawiając na nich ślady.
W płucach zaczęło brakować mi powietrza, a oddech przyspieszył. Nie przejmowałam się, bo podobną reakcję zauważyłam u Stanleya.
Mężczyzna sunął dłońmi wzdłuż materiału sukienki, powoli ją ze mnie opuszczając. Dosłownie na moment oderwał ode mnie swoje wargi, by sięgnąć po moje pośladki, zmuszając mnie do wybicia się i owinięcia nóg wokół jego pasa.
Dzięki temu mogliśmy się swobodniej całować i ignorować sporą różnicę wzrostu pomiędzy nami. Znowu przywarliśmy do siebie, namiętniej, bardziej gorąco, spiesząc się.
Stanley, wciąż trzymając mnie w mocnym uścisku, odwrócił się, sprawiając, że pisnęłam i skierował się do sypialni.
I właśnie wtedy usłyszałam ten hałas. Odsunęłam głowę od niego i rzuciłam mu pytające spojrzenie. Rzadko przyjmował gości, ponieważ mnóstwo czasu spędzał w pracy. Z rodzicami umawiał się z wyprzedzeniem, jak właściwie z każdym. Nawet ja nie próbowałam wprowadzać zmian w jego grafiku, bo graniczyło to z cudem. Był do bólu zorganizowany.
— Ignoruj — odpowiedział na moje nieme pytanie i ponownie zmiażdżył moje usta mocnym pocałunkiem.
I tak planowałam zrobić, ale huk się powtórzył.
I kolejny raz.
— Otwórz, to chyba coś ważnego — skomentowałam, wyrywając się z jego uścisku. Właściwie zmuszając go do tego, by mnie odstawił.
Tak też uczynił, choć niechętnie.
Rozejrzałam się, szukając sukienki, ale bliżej leżała jego koszula, więc sięgnęłam po nią i założyłam na siebie.
Nie zdążyłam jej nawet zapiąć, gdy otworzył drzwi. Nie starał się nawet zakryć swojej klaty, a złość biła z całej jego sylwetki. Nie dziwiłam się. Ktoś przerwał nam w całkiem przyjemnym momencie.
— Cześć, braciszku. — Usłyszałam znajomy głos, a chwilę później zauważyłam mężczyznę, który wszedł do środka.
Zamrugałam gwałtownie, drapiąc się po głowie. Nie potrafiłam ukryć zaskoczenia. Tak rzadko go widywałam...
Blake Allen stanął naprzeciwko mnie, a na jego wargach widniał bardzo niegrzeczny uśmiech, tak typowy dla niego. Prezentował się świetnie w jasnej koszuli, z rozpiętymi górnymi guzikami i ciemnymi okularami na oczach. Jego matka była Rosjanką, więc był sporo bledszy, niż przyrodni brat.
— A niech mnie, ty nadal go nie rzuciłaś? — zapytał z rozbawieniem i podszedł bliżej, rozkładając szeroko ramiona.
Po chwili uwięził mnie w mocnym uścisku, robiąc jeden obrót dookoła własnej osi.
Zaśmiałam się bez wesołości. Nie dlatego, że go nie lubiłam, ale z powodu jego podobieństwa do Bradleya. Uwielbiali się. Byli niemalże identyczni. Niepokorni, wolni i szaleni. Tworzyli mieszankę wybuchową.
I obydwoje twierdzili, że marnuję własny potencjał u boku takiego nudziarza jak Stanley. Nie zgadzałam się z tym. Był moją twierdzą. Może nie potrzebowałam osobnego mieszkania? Przecież Stanley był moją bezpieczną przystanią. Może to wystarczało?
— Co ty tu robisz? — zapytał Stanley, zwracając na siebie naszą uwagę. Wyczuwałam w nim napięcie.
To było dobre pytanie. Blake uwielbiał podróżować, choć nigdzie nie zagrzewał długo miejsca. Nie lubił zobowiązań.
Wiedziałam jedno — tam gdzie się pojawiał, robiło się naprawdę interesująco.
Cześć, Pchełki!
Trochę nas poniosło z długością rozdziału, ale to takie mini przeprosiny za brak jednej części z powodu naszego braku czasu. Mamy scenę 18+, prawie, mamy dużo Stanleya i nową postać. Co myślicie o Stanleyu? Są tu jakieś jego fanki? Czekamy na Wasze opinie i komentarze,
Ściskamy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top