𝟙𝟜.𝟙

„Miałeś być przy niej. Miałeś być na każdy znak. Takiej dziewczynie do nóg się rzuca cały świat.

Na każdą chwilę miałeś jej przynieść powietrza przejrzystego smak.Każdym oddechem woła o Ciebie i tylko Ty nie widzisz jak..."

„Miałeś być przy niej. Pilnować, czy nie gubi się. Silnym ramieniem — siłą miałeś być, żeby mogła czerpać z niej.

Na każdą chwilę jesteś jej winien niebo z dostawą pod jej dach. Każdym oddechem woła o Ciebie i tylko Ty nie widzisz jak..."



        — Wszystko w porządku? — zapytał Stanley, za pomocą szorstkiego tonu skupiając na sobie moje spojrzenie. Właściwie nie było w tym przymusu, ale wiedziałam, że nie mogłam go ignorować w nieskończoność, chociaż robiłam to przez ostatnie kilkanaście minut — zbyt pochłonięta własnymi myślami.

        Uśmiechnęłam się lekko, wstrzemięźliwie i pokiwałam głową w ramach odpowiedzi, chociaż to było wierutne kłamstwo. Moje życie sypało się niczym domek z kart, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Dotarłam do momentu, w którym zostało mi obserwowanie, jakie skutki ma moje bezmyślne działanie.

        — Jesteś nieobecna. Na pewno nic się nie dzieje? — dopytywał, sięgając po moją dłoń. Zacisnął na niej swoje palce i skrzyżował ze mną spojrzenie, uśmiechając się. Tak jakby chciał zachęcić mnie do mówienia.

        Miałam serdecznie dość każdego wymuszonego uśmiechu bez względu na to, czy należał do mnie, czy też ktoś mnie nim raczył.

        Nie byłam jednak gotowa, by przyznać się głośno do porażki. Chciałam po raz ostatni udawać, że nic się nie dzieje. Wiedziałam, że po przyjęciu pożegnalnym czeka mnie ciężka przeprawa z rodzicami. Może nawet przyjdzie mi się zmierzyć z całym tym bagażem w trakcie imprezy. Blanka zniknęła, a ktoś sprzedawał nasze projekty konkurencji.

        Na całe szczęście, dzięki wizycie u Simona zyskałam nowego sojusznika. Nie musiałam nawet go o to prosić. Sam zapewnił, że pomoże mi odnaleźć siostrę. Udowodnił tym samym, że wcale o niej nie zapomniał, a ich rozstanie nie zakończyło wszystkiego definitywnie. Nadal darzył ją uczuciem.

        — Mam sporo na głowie, to wszystko. Zawsze dużo pracowałam, ale teraz... Będąc szefową, czasami nie wiem, w co włożyć ręce — odparłam, wzdychając ciężko.

        Właściwie nie kłamałam – jedynie karmiłam go półprawdami. Oddalałam się od niego. Możliwe, że nigdy nie pozwoliłam nam na prawdziwą bliskość. To była moja wina. Separowałam się od najbliższych, stawiałam mur i ponosiłam tego konsekwencje. Wydawało mi się, że takie życie będzie łatwiejsze. I było. Dopóki nie powróciły do mnie uczucia, które chciałam zakopać na samym dnie serca. Nadmiar tłamszonych przez lata emocji, zalewał mnie z każdej strony i nie potrafiłam tego zatrzymać. Nie miałam siły. Nie chciałam.

        — Riley, pamiętasz, że na mnie zawsze możesz liczyć? — zapytał zatroskany. Przysunął się nieco bliżej, łapiąc palcami wolnej dłoni moją brodę. Nie odpowiedziałam, ponieważ nie było takiej potrzeby. A może zwyczajnie nie byłam już tego pewna. Stanley natomiast zniwelował dzielącą nas odległość i złączył nasze usta w czułym, delikatnym pocałunku. Nie trwał on jednak zbyt długo, ponieważ w samochodzie rozległ się dźwięk jego telefonu. — Przepraszam.

        Wyciągnął komórkę, kontrolnie zerkając na jej ekran. Wiedziałam, że chciał go wyciszyć i odrzucić połączenie, ale to, co zobaczył na wyświetlaczu, zmusiło go do zmiany decyzji.

        — To ojciec. Muszę odebrać — przyznał, ciężkim westchnieniem podkreślając jedynie swoją bezradność.

        Pokiwałam głową, wiedząc, że nawet jeśli bym się sprzeciwiła i tak by odebrał. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniały. Podporządkowanie ojcu było silniejsze nawet od jego dobrych manier.

        Nie chciałam podsłuchiwać — ale tak czy siak — słyszałam wszystko. I chociaż Stanley próbował się nie zgodzić, miałam pewność, że ulegnie ojcu, który naciskał, by stawił się na jakimś ważnym spotkaniu z kontrahentami. Akurat w tym momencie.

        — Kochanie — zaczął, pocierając kciukiem kącik ust. — Przepraszam, wiem, że obiecałem ci, że będę z tobą na tym przyjęciu, ale...

        Chciało mi się śmiać. Nie tylko z tej sytuacji, ale też z samej siebie. Jeszcze kilka dni wcześniej nawet nie zauważyłabym jego nieobecności. Zresztą byłam przyzwyczajona do tego, że często przybywaliśmy w różne miejsca osobno. Nierzadko też wychodziliśmy o innych porach. Nie mieliśmy do siebie pretensji o to, że nasze życie zawodowe było zawsze na pierwszym miejscu i zazwyczaj kolidowało z planami drugiej strony. Działaliśmy osobno i właściwie żyliśmy osobno.

        Skąd mógł wiedzieć, że już mi to nie wystarczało? Sama nie byłam pewna, czy chciałam oczekiwać od niego więcej...

        — Rozumiem. Praca wzywa. Nie przejmuj się mną. To przyjęcie pożegnalne mojego pracownika. Ty masz swoje zobowiązania — powiedziałam spokojnie, choć nie udało mi się ukryć rozczarowania w głosie.

        Naprawdę nie czułam złości. I właśnie to było najgorsze. Pragnęłam go potrzebować, chcieć go obok siebie, ale najwidoczniej — po sytuacji z jego bratem — nie potrafiłam. Było mi właściwie wszystko jedno.

        — Kochanie, przepraszam, naprawdę. Oddałbym wszystko, by móc zostać, ale jest jakiś problem i muszę go rozwiązać, jeśli nie chcemy stracić kontraktu — tłumaczył dalej, zupełnie nie zauważając tego, że nie interesowały mnie jego wyjaśnienia.

        — Nic się nie dzieje. Sama postąpiłabym tak samo, przecież wiesz — skomentowałam. Rozejrzałam się dookoła, upewniając się w tym, że byliśmy już praktycznie na miejscu. — Weź kierowcę i daj znać, jak ci poszło — dodałam.

        Pocałowałam go, opuściłam samochód i kilka minut później byłam już w środku, napotykając na swojej drodze Damiena. Liczyłam się z tym, że na niego wpadnę, ale wolałabym mieć przy sobie Stanleya, który mógłby mnie od niego odciągnąć.

        Zdjęłam płaszcz i pewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Chciałam jak najszybciej się od niego uwolnić.

        — Riley — zaczął, uśmiechając się szeroko, wyciągając do mnie dłoń. — Wyglądasz zjawiskowo.

        Nie czułam się tak, ale właściwie nie miało to większego znaczenia. Miałam dobre geny — nie potrzebowałam wiele, by wyglądać ładnie. Wystarczył mi makijaż, na tyle mocny, by przykrywał cienie pod oczami i dopasowana sukienka, która odwracałaby wzrok od wszelkich niedociągnięć. Wymodelowane włosy falami spływały po moich odkrytych plecach. Prezentowałam światu najlepszą wersję mnie, zważywszy na okoliczności. Nie obyło się bez pomocy stylistów, których od lat wynajmowała Blanka, co boleśnie przypomniało mi o jej nieobecności. Oddałabym wszystko za pewność, że jej zniknięcie to jej własna wola, kolejny wyskok. Za świadomość, że jest bezpieczna...

        Ciężar porażki przygniatał mnie tak bardzo, aż czułam, że brakuje mi powietrza. Odliczałam minuty, które dzieliły mnie od spotkania z rodzicami i szukałam odpowiednich słów, by wyjaśnić im to wszystko, co działo się aktualnie w moim życiu i czego sama do końca nie rozumiałam. Wiedziałam już, że nic nie ukoi ich cierpienia i rozczarowania. Nie potrafiłam odnaleźć siostry.

        Byłam egoistką. Zdecydowałam za nich, że lepiej będzie zatrzymać dla siebie informację o zaginięciu Blanki, zamiast pozwolić działać. Ona była ich dzieckiem i wciąż nie dawała znaku życia. Już dawno powinnam im o tym powiedzieć.

        Naiwnie wierzyłam, że uda mi się wszystko wyprostować, zanim rodzice wrócą z przedłużającej się wyprawy. Łudziłam się, że i tak robiłam wszystko to, co oni mogliby zrobić w tej sprawie, będąc na miejscu. Wykorzystałam znajomość z Thomasem i nakłoniłam detektywa Mosby'ego, by nie informował Harringtonów o rozpoczętym śledztwie najdłużej, jak będzie to możliwe i nie zaszkodzi sprawie. Musiałam powiedzieć im sama i nie chciałam robić tego przez telefon. Liczyłam, że do ich przyjazdu pojawi się jakikolwiek ślad. Na próżno.

        A teraz przyszedł czas na gorzką, bolesną prawdę. I rozczarowanie.

        — Dziękuję, Damien. Ogromnie się cieszę, że udało nam się porozumieć w kwestii tego przyjęcia, chociaż mój napięty grafik nie ułatwiał sprawy.

        Uwolnił mnie z delikatnego uścisku i delikatnie się odsunął, choć jego dłoń zatrzymała się jeszcze przez chwilę na moim przedramieniu, w zbyt czułym jak na nasze stosunki geście.

        — To przyjemność móc cię tu gościć, Riley. Mam nadzieję, że ty i twoi goście będziecie zadowoleni. Życzę udanego wieczoru. Zapewne jeszcze się zobaczymy, bo osobiście zamierzam wszystkiego doglądać.

        Wysiliłam się na uprzejmy uśmiech, dziękując mu w duchu za to, że nie poruszył tematu Stanleya. Bez trudu zauważyłam jego spojrzenie, którym szukał go gdzieś w pobliżu. Nadaremno. Chcieliśmy pokazywać światu, jak idealną parą byliśmy, ale tak naprawdę bardziej niż kochankami byliśmy partnerami, którzy stawiali siebie ponad wszystko inne. Niezależnie od potrzeb tego drugiego. Układ idealny.

        — Zatem do zobaczenia. Pojawiają się pierwsi goście. Pójdę się przywitać. Jeszcze raz — dziękuję.

        Zbyt łatwo pozwolił mi odejść, ale nie chciałam zbyt długo roztrząsać jego zachowania. Miałam dość nieproszonej uwagi mężczyzn w moim życiu.

        Nie uszłam za daleko, gdy obok mnie pojawiła się Asli, jak zwykle trzymając w dłoni swój tablet. Nie rozstawała się z nim właściwie nawet na moment. Ciągle była w trybie gotowości.

        — Riley, jesteś już.

        Uśmiechnęłam się do niej, ponieważ już od dawna była jedną z nielicznych przyjaznych mi osób.

        Oficjalny strój, na który składał się dobrze skrojony, granatowy kostium, przełamała czerwonymi szpilkami i choć spoglądała na mnie z troską, cieszyłam się, że mam ją obok.

        — Dobrze cię widzieć, Asli.

        — Za niedługo będziesz musiała wygłosić przemówienie w ramach podziękowania Normanowi za ciężką pracę. Przygotowałam ci je, jeśli sama tego nie zrobiłaś — oznajmiła, przypominając mi o moich obowiązkach.

        W natłoku zajęć, mogłabym o tym zapomnieć. Wiedziała o tym.

        — Dziękuję, jesteś najlepsza, ale sądzę, że sama powiem kilka słów. Norman na to zasługuje. Był z tatą od samego początku, był jednym z pierwszych pracowników naszej agencji — zauważyłam, biorąc głęboki wdech.

        Poczucie beznadziejności atakowało mnie z każdej strony. Zawiodłam nie tylko siostrę, ale i rodziców. Thomasa. Bradleya. Samą siebie. Wyliczanka miała wiele pozycji. I to wcale nie było przyjemne.

        — Jak sobie życzysz — odparła, uśmiechając się do mnie. — Dobrze się czujesz? Blado wyglądasz.

        — Tak, w porządku. Idź się baw. To przyjęcie, to czas, gdy możesz pić i rozmawiać ze współpracownikami do woli — poleciłam, ściskając jej ramię. Cieszyłam się, że miałam ją przy swoim boku.

        — Riley, żadna asystentka nie może dobrze bawić się na przyjęciu, na którym jest również jej szef. To się wyklucza — oznajmiła całkowicie poważnie, mrugając do mnie.

        — To polecenie służbowe, Asli.

        Miałam dodać coś więcej, ale mina jej zrzedła, więc odwróciłam głowę, chcąc zobaczyć to, co ona. I również poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w płat potyliczny. Rozchyliłam z niedowierzaniem usta, mrugając kilkukrotnie — dla pewności, że nie mam urojeń.

        — Asli, powiedz, że to nie moja matka — poprosiłam cicho, cała się spinając. Chciałam powiedzieć prawdę, ale wcale nie byłam na to gotowa. A jej obecność tutaj, bez taty, wiele mówiła.

        — Przykro mi, Riley. To Tracey — skwitowała, chociaż nie było takiej potrzeby.

        Mama rozglądała się dookoła, ewidentnie szukając kogoś w tym tłumie. Nawet wiedziałam kogo. Nie mogłam uciekać w nieskończoność. Wzięłam kilka szybkich, głębokich oddechów i wygładziłam materiał sukienki, by po chwili ruszyć w jej kierunku.

        W końcu mnie zauważyła, ale na jej twarzy prócz jakiejś ulgi dostrzegłam sporo rozczarowania. Nie dziwiło mnie to. Sama byłam sobą potwornie zawiedziona.

        — Mamo — powiedziałam cicho, mrugając pospiesznie.

        Nie miałam pojęcia, skąd mi się to wzięło, ale miałam wielką ochotę rozpłakać się na tej ogromnej sali, wśród całego mnóstwa ludzi, którzy nigdy nie powinni dostrzec mojej słabości. Czułam się jak mała dziewczynka, która dobrze wie, że za chwilę zostanie skarcona, bo okazała się okropną pomyłką.

        — Ptaszyno — odpowiedziała, rozkładając ramiona, by móc przygarnąć mnie do siebie. W mocnym, wręcz żelaznym uścisku. Ucałowała mój policzek i chwilę więziła w objęciach. Nie protestowałam. Dobrze było móc poczuć jej znajomy zapach i ciepło.

        — Wiesz, prawda? — zapytałam, mając nadzieję, że zaprzeczy.

        — Wiem — potwierdziła po chwili, odsuwając się nieznacznie. — Nadeszła pora, by podzielić się prawdą. Nie sądzisz, córeczko? — spojrzała na mnie wymownie.

        I chociaż wiedziałam, że to ja ich okłamywałam przez ostatnie tygodnie, jej słowa sprawiły, że poczułam jeszcze większy niepokój. Okłamywaliśmy się wzajemnie. Rozejrzałam się dookoła, chcąc ocenić, czy nie ma z nią taty, ale jednak, nie zauważyłam go nigdzie.

        — Gdzie tata?

        — Chodź, znajdźmy jakieś miejsce, w którym możemy porozmawiać, dobrze? — zaproponowała, łapiąc mnie za łokieć.

        — Nie mam za wiele czasu, muszę wygłosić przemówienie — zauważyłam, czując jak chaotycznie serce wali mi w klatce piersiowej.

        Cieszyłam się na widok matki, ale jednocześnie byłam bliska paniki, co nie zdarzyło mi się od lat. Ostatni epizod miałam po śmierci Bradleya, a później trafiłam na terapię.

        — Jesteś szefem. Poczekają, chodźmy — powtórzyła.

        I chociaż chciałyśmy jak najszybciej opuścić salę, nie było to możliwe, ponieważ całe mnóstwo osób nas zaczepiło po drodze. Ucieszyli się na widok Tracey i wypytywali o Kena. Dopiero kilkanaście minut później, dzięki uprzejmości Damiena, znalazłyśmy się w jego biurze.

        — Pomijając to, że nie zadzwoniłaś, by poinformować, że Blanka ma kłopoty, że zniknęła... pomijając moją złość, Riley jest mi zwyczajnie przykro. Bardzo mi przykro, że po raz kolejny postanowiłaś przechodzić przez problemy sama, chociaż wiesz, że jesteś częścią naszej rodziny. Zawsze byłaś. I liczyłam na to, że nauczyłaś się polegać na nas. Bardzo na to liczyłam — zaczęła, pocierając o siebie swoje dłonie. Najwyraźniej nie wiedziała, jak się zachować i czuła się równie zakłopotana, co i ja.

        Chociaż u mnie dominowało poczucie winy.

        — Nie chciałam was zawieść. Myślałam, że...

        — Riley, jesteśmy rodziną. Wspieramy się. Na dobre i złe. Jesteśmy z tobą, nie tylko, gdy osiągasz kolejne sukcesy, ale i gdy zdarzą ci się potknięcia. Na tym to polega. Ktoś próbował zaszkodzić firmie, a ty nawet nie starałaś się poszukać u mnie wsparcia. Blanka zniknęła, a ty nam nie powiedziałaś. Nawet nie próbowałaś zapytać nas o cokolwiek. Zwyczajnie się odcięłaś. Wciąż zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd, jako matka. Dlaczego nie potrafisz mi zaufać, dziecko?

        — Przepraszam. Naprawdę mi przykro, chociaż brzmi to nieszczerze w tej sytuacji. Chciałam wam powiedzieć, zadzwonić, ale... liczyłam na to, że ona wróci. To nie tak, że to zignorowałam, zrobiłam wszystko, co mogłam. Szuka jej policja, ja jej szukałam. Robię wszystko, co mogę. Nie chciałam tylko byście się martwili, będąc na drugim końcu świata — dodałam, bliska płaczu. — Tata też jest wściekły, prawda?

        — Tata o niczym nie wie — przyznała, kręcąc z niedowierzaniem głową. — I tu jest moment, w którym i ja muszę się przyznać do kłamstwa. Okłamaliśmy was, ciebie i Blankę. Ten nasz urlop... tata jest chory. To jego terapia. Nie chcę zagłębiać się w szczegóły, bo to nie ten czas, ani miejsce, ale... ze względu na jego dobro, nie powiedziałam mu. Znajdziemy Blankę, tata wyzdrowieje i wszystko będzie w porządku, dobrze?

        Moje serce się zatrzymało. Właśnie w tamtym momencie. A przynajmniej takie miałam wrażenie. Stałam w miejscu, wpatrywałam się nieobecnym wzrokiem w matkę i zastanawiałam się, kiedy moje życie stało się takim koszmarem. Jak? Dlaczego?

        I pewnie długo tak bym tkwiła, gdyby nie dźwięk mojego telefonu. Automatycznie wyświetliłam wiadomości:

Czekam na dachu, tam gdzie ostatnio.

        Jeszcze jego mi tutaj brakowało.





Cześć, Pchełki!
Nie przynudzamy, macie kolejną część. A teraz czekamy na Wasze opinie. Zgadujcie, kto napisał do naszej Riley? Jesteśmy ciekawe, co myślicie.

Ściskamy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top