𝟞.𝟙

    Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał mnie z głębokiego snu. 

    Mimo to nie wstałam z łóżka. Byłam zbyt zmęczona i zaspana, by wykonać jakikolwiek ruch. Ciepło, które dawała mi miękka i pachnąca pościel, skutecznie odwodziło mnie od myśli, by sprawdzić, kto zakłócał mój spokój.

    Jednak dosłownie po kilku minutach, gdy dotarł do mnie zapach jedzenia, aż zaburczało mi w brzuchu. Nie pamiętałam, od jak dawna nie miałam w ustach czegoś więcej poza kawą, ale byłam wdzięczna tej osobie, która postanowiła cichaczem wkraść się do mojego mieszkania i przynieść ze sobą jakiś prowiant. 

    Wiedziałam, że lodówka świeciła pustkami. Zakupy nie znajdowały się niestety na szczycie listy rzeczy do zrobienia w najbliższym czasie. Nawet jeśli za każdym razem robiłam je online. Dla wygody i z braku chęci marnowania czasu. Zamiast biegać po supermarketach, wolałam pracować.

    Ponownie narzuciłam na siebie szlafrok i skierowałam się w stronę kuchni, skąd unosił się wspaniały zapach. Przypuszczałam, że wyglądałam, jak chodzące nieszczęście. Potrzeba jedzenia wygrała z prysznicem, którego niewątpliwie potrzebowałam. Zdecydowałam jednak, że powinnam mieć jakieś priorytety. 

    Głodna nie byłam sobą.

    Opuszczając sypialnie, obstawiałam, że to Blanka okaże się niespodziewanym intruzem. Miała taki zwyczaj, że wpadała bez zapowiedzi i czuła się u mnie, jak u siebie. Może nawet lepiej. Lubiła też mnie dokarmiać. 

    Często odnosiłam wrażenie, że obrała sobie za cel dbanie o mnie. Jakbym sama nie potrafiła się o siebie dostatecznie zatroszczyć. Bywały dni, gdy mnie to irytowało, ale zdarzały się też takie momenty, kiedy byłam jej wdzięczna. 

    Zwłaszcza w okresie, gdy wylądowałam w ich rodzinnym domu. Przez pierwsze tygodnie byłam zupełnie otępiała i obojętna, więc ignorowałam jej przesadną potrzebę niesienia mi pomocy. Później miałam wielką ochotę ją zamordować za to chuchanie i dmuchanie, jakbym była jakimś zlęknionym pisklęciem. W oczach wielu byłam okrutnie skrzywdzona przez los, ale poczucie, że traktowano mnie niczym ofiarę, sprawiało, że miałam ochotę wyskoczyć przez balkon, by skrócić własne męki. Byłam współwinna wszelkich nieszczęść w moim życiu.

    Z czasem zaakceptowałam zachowanie Blanki. Taka właśnie była.

    Po cichu liczyłam też na to, że uda nam się w końcu porozmawiać. Wiedziałam, że sprawa plagiatu to także jej problem. Na czas nieobecności taty, to ja przejęłam stery, ale w gruncie rzeczy płynęłyśmy razem tym statkiem. 

    No i byłyśmy siostrami. Jeśli nie potrafiłabym podzielić się z nią odpowiedzialnością, moje szefowanie nie trwałoby zbyt długo. Kenneth lubił powtarzać, że bycie liderem ma mnóstwo zalet, ale posiada również ciemne strony, więc wsparcie i zrozumienie od najbliższych było kluczowe.

    Wierzyłam w to.

    Nie spodziewałam się, że zobaczę w kuchni Stanleya. 

    Zatrzymałam się w połowie kroku i rozchyliłam usta, nie panując nad tym odruchem.

    Stał tam jednak, ubrany w jeden ze swoich drogich, trzyczęściowych garniturów. Pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie, dotyczyła tego, że musiało mu być cholernie niewygodnie, choć prezentował się naprawdę dobrze. Powinien chociaż zdjąć marynarkę. Podwinąć rękawy koszuli. Ale nie. W pełnym stroju przekładał chińszczyznę na talerze. 

    Dłuższy moment nie poruszałam się, obserwując go. Był u fryzjera, od razu zauważyłam, że jego włosy stały się nieco krótsze, niż zazwyczaj. Gładko ogolony, z ułożoną fryzurą i z uśmieszkiem, który błąkał się na jego ustach. Nie mogłam oderwać od niego oczu.

    Nawet jeśli jego wygląd nie był cechą decydującą w sprawie wyboru partnera dla mnie, musiałam przyznać, że cholernie mi się podobał.

    Nie tylko mnie. Pamiętałam, że jeszcze na studiach robił wrażenie na płci przeciwnej, do tego stopnia, że niemal wszystkie kobiety, go kojarzyły. Wiedział o tym i wcale tego nie ukrywał, ale gdy oficjalnie zostaliśmy parą, inne przedstawicielki płci pięknej przestały dla niego istnieć.

    Z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu, gdy w moich myślach pojawiło się wspomnienie, gdy jedna z koleżanek z roku rozwodziła się nad tym, że Stanley nigdy nie musiał się opalać, bo jego skóra już była odpowiednio ciemna. 

    Czekoladka. Dokładnie tak o nim mówiły. Pokręciłam głową, nie chcąc dać się porwać nostalgii.

    Wciąż nie mogłam uwierzyć, że trwał przy mnie przez tych kilka ostatnich lat. Był dla mnie stanowczo zbyt dobry. 

    — Witaj, śpiąca królewno — powiedział, odwracając do mnie głowę i puszczając oczko. 

    Nie sprawiał wrażenia osoby przygnębionej, czy odrzuconej, choć po moim wczorajszym zachowaniu i paskudnym poranku, właśnie tego się po nim spodziewałam. 

    Sama czułam się, jak gówno, gdy tak obserwowałam go, gdy krzątał się po pomieszczeniu.

    Przyszedł, by nakarmić swoją kobietę, choć pewnie wciąż powinien pracować. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, podobnie jak niespodziewane wizyty z jego strony. Lubił swój napięty harmonogram. 

    — Dzień dobry — mruknęłam, podchodząc do niego bliżej, by móc go przytulić, wcześniej muskając ustami jego gładki policzek. Choć jedzenie pachniało naprawdę dobrze, to jego zapach robił największe wrażenie. 

    — Pomyślałem, że nic nie jadłaś. Byłaś całkowicie pogrążona w pracy, gdy wychodziłem.

    Kolejny raz miałam ochotę mentalnie zdzielić się po głowie, gdy tak patrzył na mnie z czułością. Jakim cudem trafił mi się taki ideał?

    — Dziękuję, Stanley — powiedziałam z pełną mocą w głosie. Chciałam, żeby to do niego dotarło. Naprawdę doceniałam jego postawę. Niewiele wiedział. Właściwie nic mu nie wyjawiłam, bo byłam zbyt zajęta własnymi problemami i zachowywaniem się, jak suka. A jednak się starał, choć z naszej dwójki, to ja powinnam próbować cokolwiek naprawiać. 

    — Zjemy w salonie — zadecydował, delikatnie popychając mnie w tamtym kierunku.

    Zmarszczyłam lekko czoło, nie komentując tego, chociaż miałam ochotę. Moje mieszkanie było z typu tych otwartych. Przestrzenny salon połączono z jadalnią i kuchnią, którą odgradzała tak naprawdę tylko jedna ścianka, nieco ją ukrywając. 

    Nie zasługiwałam na niego. Był naprawdę dobrym człowiekiem. Cierpliwym ponad miarę, choć życie ze mną niejednokrotnie wystawiło tę jego cechę na próbę. Potrafił uczynić ze mnie swój priorytet, mimo że ja nie mogłam zdobyć się nawet na to, by bez wahania z nim zamieszkać po kilku latach związku.

    Jedliśmy w ciszy, choć potrzeba rozmowy wisiała w powietrzu. Wiedziałam, że zbliżyliśmy się do granicy, z której nie było już odwrotu. Nie mogłam dłużej udawać, że temat nie istniał.

    Kochałam go. Zajmował szczególne miejsce w moim sercu i wiedziałam, że już zawsze pozostanę mu wdzięczna za wszystko, co mi ofiarował. Niewiele oczekiwał. Rzadko o cokolwiek prosił. Cieszył się tym, co sama chciałam mu dać.    

    Blanka miała rację, w naszym związku nie było zbyt wiele spontaniczności, czy gwałtownych porywów serca. Nie działo się tak z winy Stanleya. To ja wiecznie dryfowałam. Nie chciałam podejmować decyzji. Wyznaczałam granice, których on nie ośmielał się nawet przekraczać, bo za mocno mu zależało, a ja zbyt łatwo odpuszczałam, gdy pojawiały się trudności. Cierpliwie czekał, aż odważę się w końcu coś zmienić. Wiedziałam, że gdybym poprosiła go o więcej czasu, by rozważyć decyzję o wspólnym mieszkaniu, zgodziłby się z uśmiechem na ustach, bagatelizując moje niezdecydowanie.  

    Powinniśmy porozmawiać, ale miałam świadomość, że Stanley nie będzie naciskał, dlatego to ja musiałam przejąć kontrolę nad sytuacją.

    — Stanley, ja naprawdę przepraszam cię za to, jak ostatnio musiałeś się przeze mnie czuć.  Wiem, że to nie jest wytłumaczenie, ale zbyt wiele zwaliło mi się na głowę i ja... — zaczęłam spokojnie, głos dziwnie mi drżał. 

    Gdybym mogła, schowałabym się, wycofała, ale musiałam dać coś od siebie. Cokolwiek. 

    Choć wciąż jeszcze nie skończył posiłku, odłożył sztućce i skupił całą swoją uwagę na mnie. Dostrzegłam napięcie w jego zazwyczaj spokojnym spojrzeniu. Może nawet jakiś zalążek paniki, jakby bał się, że postanowiłam od niego odejść.

    Nic z tego. Nie potrafiłabym. 

    Thomas miał rację. Byłam taka samolubna, skoncentrowana na sobie. Starałam się nie krzywdzić innych, ale robiłam to automatycznie. Nie chciałam być traktowana, jak ofiara, choć z drugiej strony wymagałam od innych wyrozumiałości. 

    Pozwoliłam na to, by mężczyzna, który powinien być dla mnie ważny, zszedł na dalszy plan. 

    Może i nie zasługiwałam na jego miłość, ale miałam ją. I nie mogłam tego dłużej bagatelizować, ponieważ każdy w końcu miał dość. Nawet cierpliwy Stanley musiał mieć swoje granice, których nie wolno było przekraczać. Nie mogłam go stracić.

    — Daj spokój, Riri. Wiem, że za mocno naciskałem. Rozumiem, że mogłaś poczuć się tym wszystkim przytłoczona. Znam cię. 

    Dotknął mojej dłoni, którą luźno położyłam na stole. Jego palce uspokajająco przesuwały się po mojej skórze. 

    Dosłownie na moment zamknęłam oczy, chcąc skupić własne, nieco rozbiegane myśli.

    — Zdałam sobie sprawę, że powinnam porzucić w końcu moją sprawdzoną metodę małych kroczków. Życie nam ucieka, prawda? Nie robimy się młodsi. Chcę być z tobą szczera, więc nie będę udawać, że wspólne mieszkanie to dla mnie nic takiego. To ogromny krok. — Musiałam przerwać, by wziąć głęboki oddech. 

    Takie rozmowy zawsze wiele mnie kosztowały. Jakiekolwiek deklaracje przychodziły mi z wielkim trudem. Złościłam się na siebie za to, że nie potrafiłam przyjmować życia jakim było, bez roztrząsania tego wszystkiego, czego doświadczyłam. Zazdrościłam tej umiejętności Bradleyowi i Blance. 

    Stanley siedział naprzeciw mnie i czekał, nie wtrącając się, nie ponaglając.

    Dlatego miałam pewność, że moja decyzja była słuszna. I jedyna.

    — Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na te słowa, ale zgadzam się. Spróbujmy. Mam jeden warunek, chcę zachować to mieszkanie. Na wypadek, gdybyś jednak chciał się mnie pozbyć w najbliższej przyszłości — spuentowałam własną myśl, wypuszczając powoli powietrze z płuc. Zdobyłam się nawet na uśmiech.

    Powiedziałam to. Na głos. I nie było już odwrotu.

    Stanley uśmiechnął się szeroko, naprawdę pięknie i podniósł się z miejsca, podchodząc do mnie, nadal trzymając moją dłoń. Pociągnął mnie, zmuszając do tego, bym i ja wstała. Wolną dłonią złapał moją brodę, przesuwając kciukiem po skórze i pocałował mnie.

    Mocno, z pasją i wielką namiętnością, nie ukrywając własnego zadowolenia.

    Spodobała mu się moja odpowiedź. Zarzuciłam dłoń na jego kark i przylgnęłam do niego każdym możliwym milimetrem ciała.

    To był dobry i słuszny krok. Moja przyszłość zależała ode mnie, zawsze i to ja musiałam podejmować decyzje. Nikt nie mógł robić tego za mnie.

    Po chwili oderwaliśmy się od siebie, ale dłuższy moment wpatrywaliśmy się w swoje oczy.

    — Potrzebuję jeszcze więcej wina. — To ja postanowiłam przerwać ciszę, która nam towarzyszyła. — Ponieważ muszę ci powiedzieć o moich problemach. A to długi i ciężki temat. Naprawdę ciężki — dodałam, wzdychając.

    Gdybym mogła, milczałabym, ale wiedziałam, że nie powinnam przed nim ukrywać tego, że ktoś ukradł projekt agencji. Był moim wsparciem. Ufałam mu.

    — Ty idź po wino, a ja przygotuję nam kąpiel — zdecydował.

    Nie protestowałam. Miejsce wyznania wcale nie było ważne, ale na samą myśl o gorącej kąpieli, z całym mnóstwem piany na moich wargach pojawił się uśmiech.

    Stanley znał mnie naprawdę doskonale...

    — Więc? — zagaił mężczyzna, zmuszając mnie do tego, bym otworzyła oczy i na niego spojrzała.

    Siedziałam w wannie, naprzeciw niego, właściwie z nogami przełożonymi przez jego uda i cieszyłam się kąpielą. Obiecałam, że powiem prawdę, ale dobre pół godziny żadne z nas się nie odezwało.

    Woda zdążyła wystygnąć, więc wymieniliśmy ją na gorącą. I dokładnie wtedy skończyła się cierpliwość Stanleya.

    — Ktoś ukradł mój projekt. Nasz, zresztą nieważne, kto tak naprawdę go stworzył. Moja agencja, ale kilka godzin przede mną, ktoś złożył praktycznie identyczny projekt w biurze Jamesa — zaczęłam, uważnie wpatrując się w swojego towarzysza.

    Z jego twarzy niewiele mogłam wyczytać, chociaż był wyraźnie zainteresowanym tym, co miałam mu do powiedzenia.

    — Hetfielda? — wtrącił, uzmysławiając mi, że pamięta doskonale nad czym aktualnie pracowałam. I dla kogo.

    Pokiwałam głową w ramach odpowiedzi i upiłam mały łyk wina z kieliszka, który stał na brzegu wanny. 

    — Wiesz, kto złożył ten projekt? — zapytał, jak zawsze przechodząc od razu do konkretów.

    Nie przeklinał niesprawiedliwości, nie tracił czasu na zbędne złości. Działał.

    — James nie chciał mi powiedzieć, ale Thomas to sprawdził i to Horizon Media LLC — dorzuciłam. — Sęk w tym, że nic mi to nie mówi. To jakaś spółka, ale nie znam ich. Nigdy się na nich nie natknęłam, a przecież tyle lat siedzę w tej branży — narzekałam dalej, nie potrafiąc zapanować nad złością, która mnie ogarnęła. — Z tego, co wiemy, nie są stąd. 

    Cień niezadowolenia przemknął przez twarz Stanleya, ale miałam pewność, że spowodowany on był imieniem starszego brata mojego zmarłego przyjaciela, a nie nazwą firmy.

    Powstrzymałam się od cichego westchnięcia i potarłam palcem wskazującym miejsce nad górną wargą, chcąc się czymś zająć.

    — Brzmi znajomo, nie wiem, dlaczego, ale wydaje mi się, że już gdzieś spotkałem się z tą nazwą — skomentował Stan, marszcząc czoło. — Sprawdzę to. Jak najszybciej.

    Wierzyłam, że tak będzie. Nazwisko Stanleya otwierało wiele drzwi. Miał  znajomości i potrafił je wykorzystywać. 

    — Zajmę się tym, skarbie — zapewnił, podając mi dłoń, bym bezpiecznie wyszła z wanny. — Niestety muszę już wracać do pracy.

Cześć, Pchełki!
Dzisiaj poniedziałek, więc zgodnie z tradycją: nowy rozdział. Pamiętajcie, że nie gryziemy i liczymy na Wasze opinie. Podobało się? Jeśli tak, zostawcie coś po sobie, cokolwiek.

Ściskamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top