𝟙𝟛.𝟛
Pomimo silnego uprzedzenia do portali plotkarskich, w drodze do firmy uległam pokusie i kolejno otwierałam linki w telefonie, które wysyłała mi Asli. Wciąż ich przybywało. W sieci wrzało od oczerniających artykułów i równie niepochlebnych komentarzy pod adresem Michaela Powella – jednej z najuczciwszych osób, które poznałam w swoim życiu. Spekulacjom nie było końca. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Było tak, jakby zgniłe jajo nagle wybuchło. Smród zalewał mnie z każdej strony.
Michael był bliskim przyjacielem mojego ojca. Traktowałam go niemal jak wujka i uwielbiałam z wzajemnością. Kenneth wielokrotnie korzystał z jego smykałki do interesów i naprawdę mu ufał. Człowiek z taką renomą, jaką cieszył się Michael, nie musiał uciekać się do przekrętów na giełdzie. Był na tyle inteligentny, by wiedzieć, że takie sprawy nie kończą się zbyt dobrze. Nigdy. Choć treść artykułów nie pokrywała się w pełni, z łatwością można było wywnioskować jedno – porównywanie Michaela z założycielem znanej spółki z lat osiemdziesiątych, nie wróżyło niczego dobrego, a jedynie świadczyło o tym, że podobnie jak Roberta Sampsona, posądzano go o fałszowanie sprawozdań finansowych firm, by sprzedawać ich akcje z ogromnym zyskiem. Albo coś w tym stylu. Nie orientowałam się w sprawach giełdowych, ponieważ w agencji mieliśmy od takich rzeczy ludzi, ale wiedziałam, że te oskarżenia były poważne. I nawet jeśli nie pokrywały się z prawdą, mogły mu poważnie zaszkodzić — jego wizerunkowi, firmie i finansom.
W głowie już układałam różne scenariusze – jeden gorszy od drugiego. Najpewniej zainteresuje się nim też Komisja Papierów Wartościowych i Giełd. A to byłaby już prawdziwa tragedia. Michael mógłby się po tym nie podnieść. Liczyłam jednak na to, że to jakaś jedna, wielka, kosmiczna pomyłka.
Mimo mojej ogromnej wiary w niewinność Powella nie mogłam pozbyć się nieprzyjemnych myśli, których sprawcą był Thomas. Doskonale pamiętałam, jak wypytywał mnie o niego na przyjęciu. I jak bardzo chciał go poznać. Nie odpowiedział mi wtedy, czy Powell jest podejrzany, ale teraz cała ta sytuacja nabierała sensu. Żałowałam, że nie mogłam zwrócić się do źródła moich wątpliwości z pytaniami.
Brak Thomasa w moim życiu mi ciążył. Wiedziałam jednak, że nie było odwrotu. Musiałam polegać na sobie.
Do biura wpadłam niczym burza, po drodze potrącając kilka osób. Nie mogłam panikować, ale przerażała mnie ta sytuacja. Brak Blanki, Thomasa i świadomość, że przyjaciel taty miał spore kłopoty.
— Asli, skontaktuj mnie, proszę, z adwokatem Michaela, dowiedz się, kto prowadzi tę sprawę, jaki prokurator go oskarża, właściwie dowiedz się wszystkiego, co tylko może mu pomóc, dobrze? — poprosiłam, rzucając spanikowane spojrzenie własnej asystentce.
Miałam ułożony plan działania, ale jak zwykle wszystko się waliło. Nie mogłam zignorować własnych obowiązków, ale wiedziałam, że istniała inna opcja. Asli była moją prawą ręką i ufałam jej. Byłam pewna, że zaangażuje się w to w pełni.
— Dobrze, ale Riley, wiesz, że musisz zająć się...
— Wiem. Mam projekt, termin nas goni. Wiem – podkreśliłam, wyraźnie rozdrażniona. – Zajmę się tym, dlatego proszę, żebyś ustaliła dla mnie kilka faktów. I jak już będziesz coś wiedzieć, daj znać. Sama zbiorę grupę na spotkanie. Dziękuję — dodałam, wysilając się na pełen bezsilności uśmiech.
Ryder chciał czasu, policja milczała, Blake uciekł. Musiałam zapełnić każdą swoją wolną chwilę, by nie myśleć zbyt wiele, więc to sprawa Michaela stała się priorytetem.
Na całe szczęście, kochałam własną pracę. Zebrałam pracowników w sali konferencyjnej, chcąc zrobić burzę mózgów. Potrzebowałam czegoś nowego — jakiegoś pomysłu, by ruszyć z kampanią. Dzięki temu mogłam przestać myśleć o wszystkim i skupić się tylko na tym.
Czas mijał. Szybko, nieubłaganie, sprawiając, że odczuwałam coraz większy niepokój.
— Może chce pani coś na lunch. Wybieramy się właśnie po coś i jeśli...
— Nie, dziękuję, Rachel. — Podniosłam głowę znad papierów, wyginając nieznacznie kąciki ust w górę. Wiedziałam, że Kenneth nie popierał mojego dystansu, z jakim traktowałam pracowników, ale ciężko było mi z tym walczyć. Nie zamierzałam się z nimi przyjaźnić, oczekiwałam tylko wyników. — Idźcie, odpocznijcie i wracajcie z głowami pełnymi pomysłów. Za godzinę będziecie kontynuować — poleciłam, zatrzaskując laptopa.
Zauważyłam Asli, która zmierzała korytarzem w naszym kierunku.
— Okej, to do zobaczenia.
Skinęłam dziewczynie ruchem głowy i skupiłam uwagę na Asli, która się z nią minęła.
— Co masz? — zapytałam od razu, nie ukrywając własnego zniecierpliwienia.
— Adwokat Michaela jest niedostępny. Rozmawiałam z jego asystentką, stara się to wszystko odkręcić, ale niewiele się dowiedziałam. Jakiś wielki przekręt na giełdzie.
— Komisja już jest w to zamieszana, czy tylko policja?
— Wydaje mi się, że to komisja zleciła to śledztwo. Nie wiem, czy to akcja policji, Riley. Wydaje mi się, że oskarżenia są poważniejsze — wyznała cicho. Najwyraźniej i jej nie mieściło się to w głowie. — Mam też dobrą i złą wiadomość.
— Asli, nie mamy na to czasu, mów — ponagliłam ją.
— Prokurator to Simon Basset — oznajmiła, a ja gwałtownie się wyprostowałam, wpatrując się w nią zszokowana.
Nie miałam pojęcia, czy to była dobra, czy zła wiadomość. Znałam Simona, całkiem dobrze, ale to Blanka była z nim dużo bliżej i jeśli chciałam coś ugrać, to ją powinnam tam wysłać.
Zaklęłam.
Nie mogłam sobie przypomnieć, które z nich zakończyło związek, chociaż wiedziałam, że nie miało to znaczenia. Oboje cierpieli. Obawiałam się, że Simon nie ucieszyłby się na mój widok, choć kiedyś naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. Zamierzałam jednak spróbować się z nim skontaktować.
— Asli, mogę mieć do ciebie ostatnią prośbę? — zapytałam, wiedząc, jaką odpowiedź usłyszę.
Spojrzałam na nią błagalnie, nie potrafiąc się jednak uśmiechnąć. Byłam zmęczona. Kolejny już raz życie pokazywało mi że, gdy wydaje mi się, że jest naprawdę źle, zaczyna dziać się jeszcze gorzej. Tym razem odkryłam, że bardzo się myliłam, wybierając samotność. Wsparcie i obecność innych osób była nieoceniona. Dopiero zniknięcie Blanki, brak Thomasa, czy rodziców, otworzyły mi oczy.
— Wiesz, że tak. Słucham.
— Potrzebuję, byś spotkała się z adwokatem Michaela. Zapewnij, że jeśli potrzebują jakiejkolwiek pomocy, jesteśmy. Czy to finanse, czy cokolwiek innego, dobrze? Ja pojadę do prokuratury i postaram się czegoś dowiedzieć — dodałam w ramach wyjaśnienia.
Nie chciałam zwalać wszystkiego na asystentkę, ale miałam pewność, że wysłanie jej do Simona nic by nie dało. Był człowiekiem z zasadami. Liczyłam jednak na to, że ze względu na naszą długą znajomość, uda mi się coś ugrać.
— Myślisz, że Basset cię przyjmie? — Asli spojrzała na mnie, nie ukrywając zaskoczenia.
Wcale jej się nie dziwiłam. Nie kontaktowałam się z nim niemalże od roku. Od momentu, w którym rozstał się z Blanką.
— Musi. Jest mi coś winien, złamał serce mojej siostrze — oznajmiłam z mocą, zbierając rzeczy. Narzuciłam na siebie płaszcz i spojrzałam po raz kolejny na Asli. — Wiem, że rzadko ci to mówię, że w ogóle może tego nie okazuję, ale jestem ci wdzięczna, że wróciłaś. Że nadal ze mną jesteś, pomimo tego, że jestem...
— Królową lodu? — wtrąciła, uśmiechając się pobłażliwie. — Daj spokój. Obydwie znamy prawdę. Leć. Ja się wszystkim zajmę — zapewniła.
I byłam gotowa opuścić biuro, gdy zauważyłam, że w naszym kierunku zmierza rozwścieczony klient. Przynajmniej to wywnioskowałam, dostrzegając jego zaciśnięte pięści i skrzywioną od złości minę.
— Panie Farrel? — Spojrzałam na niego, przekrzywiając głowę. — Co pana do nas sprowadza? — zapytałam, nie czekając na reakcję własnej asystentki. Zazwyczaj to ona przyjmowała ciosy od niezadowolonych klientów, ale tym razem byłam na miejscu i mogłam to rozwiązać. Zwłaszcza że gonił mnie czas i nie chciałam go tracić na zbędne dyskusje. Przecież kiedyś musiała skończyć się moja zła passa. Wierzyłam w to, że wyczerpałam już limit problemów na ten dzień.
— Chciałbym zakończyć naszą współpracę. Jesteście beznadziejną agencją — oświadczył pewnie, mierząc mnie złowrogim spojrzeniem.
Pomyliłam się. To była kolejna katastrofa, która nie pozwalała mi zając się ważniejszymi sprawami. Nie mogłam pozwolić, by ktokolwiek tak wypowiadał się o firmie. Z trudem powstrzymałam się od jęku.
— Zapraszam do gabinetu, tam porozmawiamy. Ma pan ochotę na kawę, herbatę? — zaproponowałam, zsuwając płaszcz z ramion. Gestem dłoni zaprosiłam mężczyznę do środka.
— Nie, dziękuję, nie zostanę tu na tyle długo — odparł.
Rzuciłam Asli porozumiewawcze spojrzenie i weszłam z mężczyzną do gabinetu, uśmiechając się do niego wstrzemięźliwie.
— Niech pan usiądzie, zapraszam — powiedziałam, odwieszając płaszcz na wieszak. Zajęłam swoje miejsce za biurkiem i spojrzałam na mężczyznę. — Jaki mamy problem? Jeśli mi pan o nim opowie, na pewno znajdziemy rozwiązanie.
— Taki, że cała wasza kampania to szajs. Nie przynosi zysków. Obiecaliście mi, że wypromujecie moją firmę, a tymczasem to tylko czcze obietnice. Nic niewarte słowa. Pan Harringhton by na to nie pozwolił, ale oddał firmę pani i...
Z uśmiechem wysłuchiwałam obelg, które mężczyzna do mnie kierował. Miałam wielką ochotę odpyskować, skomentować jego zachowanie, ale nie chciałam się kłócić. Nie na tym to polegało. Otworzyłam laptopa, wyszukując dane, by zorientować się w sytuacji, ponieważ nie pamiętałam każdej kampanii i przeglądałam pliki, podczas gdy on ciągle wyrzucał, jak okropną szefową jestem i jak wielkim błędem była współpraca ze mną.
— Niech pan spojrzy — poprosiłam, wtrącając mu się w słowo. Przesunęłam laptopa, by i on mógł zobaczyć ekran. — Na chwilę obecną, nie musi się pan martwić liczbami. Jak pan widzi, jesteśmy w pierwszym etapie skoordynowanej kampanii. Ma ona trwać kilka miesięcy, a minął dopiero niecały miesiąc. Zapewniam, że pod koniec kampanii pańskie zyski będą większe, niż u konkurencji. Potrzebuje pan tylko nieco więcej cierpliwości. I właśnie o nią pana proszę. Przed nami jeszcze kilka wydarzeń, które są kluczowe dla tej kampanii — wyjaśniłam spokojnie, gratulując sobie w duchu.
Mogłam wybuchnąć i kłócić się, ale taką taktyką wiele bym nie osiągnęła. Najpewniej straciłabym jednego ze stałych klientów taty, co byłoby sromotną klęską. Farrel nic nie odpowiedział, wpatrywał się w ekran i trochę spotulniał, co dodało mi nieco odwagi. Potrzebowałam tego.
— Chętnie bym z panem to przedyskutowała, naprawdę. Całą kampanię od początku do końca, ale mam umówione spotkanie i nie mogę go przełożyć. Nasi klienci są dla nas najważniejsi, sam pan rozumie. Dotrzymujemy słowa. Co więcej, sądzę, że lepiej to wszystko wytłumaczy panu szef naszego marketingu. Może tak być? — zaproponowałam, poprawiając zbłąkany kosmyk włosów, który opadł na moją twarz.
Było mu głupio. Zauważyłam to od razu, ale wcale mi na tym nie zależało. Nie chciałam również, by mnie przepraszał, ponieważ liczyłam na to, że będę mogła się go jak najszybciej pozbyć, by móc rozwiązywać kolejne problemy.
— Niech będzie — postanowił, podnosząc się. — Przepraszam za zamieszenie, nie powinienem...
— Nic się nie stało. Jako szefowa potrafię zrozumieć pana motywację — sięgnęłam po telefon, wybierając jedynkę, by móc połączyć się z moją asystentką. — Asli, musisz zaprowadzić pana Farrela do George'a. Poproś, by przyjął go jak najszybciej, najlepiej już.
Zamiast odpowiedzi usłyszałam prychnięcie, które wywołało szczery uśmiech na mojej twarzy – pierwszy w tym ciężkim dniu.
Kuzyn będzie się opierał i protestował. Na pewno wykorzysta okazję, by w najbliższej przyszłości się mnie uczepić, ale nie byłam jego ofiarą do bicia. Już nie. Znał moje słabe punkty i latami wykorzystywał je przeciwko mnie, bo — chociaż byliśmy do siebie podobni bardziej, niżbym chciała — to ja byłam prawdziwą przybłędą nie tylko w jego oczach, ale także w moich. Tym razem nie zamierzałam ustępować, lecz zmusić go do tego, by wreszcie zaczął mnie szanować. Musiał poznać moją wartość.
— Gdyby miał pan jeszcze jakieś wątpliwości po tym spotkaniu, proszę się ze mną skontaktować. Cenimy sobie kontakt z naszymi klientami na każdym etapie realizacji kampanii.
— Dziękuję.
Odetchnęłam z ulgą, gdy pojawiła się Asli, by zabrać Farrela. Nawet nie próbowałam pytać, co sprawiło, że tak bardzo się przestraszył. Wolałam nie wiedzieć, kto siał ferment — nie miałam siły się z tym mierzyć.
Zbliżało się przyjęcie pożegnalne Normana i za chwilę moi rodzice mieli wrócić do domu, chociaż nie planowali tak szybkiego powrotu. Dni mojego panowania dobiegały końca i próbowałam się z tym pogodzić. Nie łudziłam się, że zostawią agencję w moich rękach. Nawet jeśli była taka możliwość, skutecznie się jej pozbawiłam.
W nerwowym geście poprawiłam idealnie skrojony żakiet i ruszyłam na kolejne spotkanie.
Straciłam w życiu tak wiele, że już nic więcej nie mogłam przegrać.
***
— Co to za zamieszanie? — Usłyszałam za sobą głos, więc odwróciłam się, by napotkać znajome spojrzenie zielonych oczu.
Znajome, chociaż już tak bardzo obce. Posłałam mu lekki uśmiech, prostując się przy tym gwałtownie. Wiedziałam, że nie popisałam się, wykłócając się z jego asystentką o to, by wpuściła mnie do niego, ale nie miałam wyjścia. Nie mogłam spokojnie czekać, aż w końcu wpisałaby mnie do jego grafiku. To trwałoby zbyt długo.
Simon stał przede mną, prezentując się jak zwykle nienagannie. W stalowoszarym garniturze, białej, wykrochmalonej koszuli, zapiętej pod samą szyję i ze wstrzemięźliwym, chłodnym uśmiechem, który wzbudzał rezerwę. Wysoki, szczupły, z czarnymi włosami, które zaczesywał gładko do tyłu. Chociaż to się zmieniło. Dawniej nosił krótsze włosy, ale takie wydanie też mu pasowało. Nawet bardzo.
Po chwili jego spojrzenie pociemniało, jakby dotarło do niego, że to ja przed nim stoję.
— Ta pani nie potrafi zrozumieć, że nie ma pan czasu na spotkanie z nią i... — zaczęła jego asystentka, ale uciszył ją gestem ręki.
— Riley Reed, sporo czasu minęło, zapraszam — powiedział, wskazując mi drzwi, przepuszczając mnie w nich przodem. — Kate, nie przeszkadzaj mi przez chwilę. Porozmawiam z panną Reed — oznajmił. — Bo nadal jesteś panną Reed, prawda? — rzucił mi pytające spojrzenie, uśmiechając się pod nosem.
— Tak. To nadal ja. Ta sama. Niezmieniona — zapewniłam, wchodząc do jego gabinetu.
Instynktownie rozejrzałam się dookoła. Cała aranżacja tego miejsca sprawiła, że przestrzeń wydawała się nadzwyczaj elegancka, wręcz ekskluzywna. Wrażenie takie odniosłam przez nietypową tapetę na ścianach, którą dzieliły geometryczne lustra. Rzadko spotykałam takie miejsca. Zazwyczaj biura były bezosobowe, nowoczesne, zimne. Czarne meble idealnie komponowały się z drewnianymi dodatkami i brązowymi elementami wystroju. To wszystko pasowało do Simona. Wnętrze z charakterem, dokładnie tak jak i właściciel. Mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie.
— Napijesz się czegoś? — Głos Simona przywołał mnie do porządku. Nie przyszłam, by podziwiać otoczenie, musiałam skupić się na sprawie.
— Nie, dziękuję. Przyszłam z tobą porozmawiać o Powellu, to ważne, a dowiedziałam się, że to ty go oskarżasz — zaczęłam od razu, nie bawiąc się w zbędne formalności. Zbyt wiele czasu straciłam.
Nie pokazał swojego zaskoczenia, chociaż zauważyłam, że jedna z jego brwi drgnęła, jakby chciał ją sceptycznie unieść. Nie spodziewał się, że będę wtrącać się w tę sprawę.
Wiedziałam, że Simon cenił sobie swój czas. Był pracoholikiem, w pełni oddanym swojej pracy. To była jedna z przyczyn, dla których nie wyszło mu z Blanką. Ona w przyszłości widziała wielki dom z ogrodem i dzieciakami, biegającymi po ogrodzie. On chciał być najlepszy. I najwyraźniej mu się udało. Mogłam go tylko podziwiać. On ułożył swój świat, dopiął celu, a ja nadal tkwiłam w zawieszeniu. Chciałam żyć, być szczęśliwą, a jednocześnie bałam się sięgać po szczęście. Sama myśl o tym przyprawiała mnie o palpitację serca.
— Riley, niezależnie od tego, jak bardzo chciałbym ci pomóc, nie mogę. Nie mogę ujawniać ci tajnych akt sprawy. Przykro mi. Nie przekonasz mnie do tego.
Popatrzył na mnie uważnie, oceniając. Delikatnie unosząc prawy kącik ust, usiadł na kanapie i wskazał mi miejsce obok siebie. Odmawiał odpowiedzi, ale widocznie chciał mi coś wyznać, skoro nie zakończył niespodziewanego spotkania. Najwyraźniej i on żałował, że tak potoczyły się losy naszej znajomości. Blanka nie zniosłaby tego, że nadal się z nim zadawałam, więc musiałam wybrać. I mój wybór był oczywisty — siostra.
— Powiedz mi cokolwiek. Wszystko, co możesz, Simon — poprosiłam błagalnie, chwytając się ostatniej szansy. Brzmiałam żałośnie, wiedziałam o tym, ale nie miałam nic do stracenia. Liczyłam się z tym, że zazwyczaj Simon bywał bezwzględny, w jego zawodzie ta cecha była pożądana, ale jednak chciałam wierzyć, że mógłby mi pomóc.
— Miło cię widzieć, ptaszyno. Słyszałem, że całkiem nieźle ci się powodzi. Niezły awans...
Nieznośne ukłucie w sercu, wywołane drobną pieszczotą jego słów, rozlało się po mojej klatce piersiowej i pozbawiło mnie tchu na krótką chwilę. Chłód ogarnął moje ciało. Za każdym cholernym razem, to określenie przypominało mi o tym, jak wiele w życiu utraciłam. Przypominało mi Bradleya. I chociaż nie chciałam go zapomnieć, czasami wydawało mi się, że dużo prościej byłoby po prostu nie pamiętać. Nie rozdrapywać ran — nadal zbyt świeżych.
— Zmiana tematu — podsumowałam niezrażona, nie zapominając o głównym wątku.
Nie zamierzałam składać kart. Kiedyś znałam go naprawdę dobrze. Rozumiałam jego działanie i wybory. Nie każdy musiał pragnąc tego samego. My byliśmy ulepieni z jednej gliny. Tak nam się przynajmniej wydawało. Przynajmniej do niedawna, byłam o tym przekonana. Powoli zaczynałam w to wątpić. Być może nigdy nie potrafiłam przyznać się sama przed sobą, czego tak naprawdę pragnęłam.
Kogo.
Poznałam słaby punkt Simona i zamierzałam go wykorzystać w odpowiednim momencie, licząc, że był tak stały w swych uczuciach, jak wytrwały w osiąganiu sukcesów.
Obserwowałam, jak otwiera butelkę, która znajdowała się na stoliku kawowym tuż obok nas i planowałam kolejny ruch. Chociaż odmówiłam, podał mi szklankę z wodą i zachęcał do kontynuowania rozmowy.
— Raczej krótkie zastępstwo na czas nieobecności Kennetha. Tracey i on wybrali się na zasłużony odpoczynek. Chociaż zarzekał się, że nie wróci, znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jego emerytura nie potrwa zbyt długo.
— Słusznie. Ty i Blanka to zgrany duet na odpowiednim miejscu. Masz głowę do interesów — przyznał, uśmiechając się nostalgicznie.
Mogłam dać sobie uciąć rękę, że myśli o mojej siostrze nadal były dla niego przyjemnymi wspomnieniami.
— Też tak myślałam, ale widzisz... Wygląda na to, że Blanka zniknęła. Ciężko kierować firmą i szukać zaginionej siostry.
Dźwięk tłuczonego szkła potwierdził moje przypuszczenia. Blanka wciąż była dla niego ważna. I chociaż na samą myśl, o tym, co zamierzałam zrobić, czułam niesmak, planowałam wykorzystać tego mężczyznę.
Oboje posiadaliśmy informacje, na których nam zależało.
Cześć, Pchełki!
Wiemy, że chwilę nas nie było, ale już wracamy. Mamy nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Czekamy na Wasze komentarze i mamy nadzieję, że te święta, chociaż dziwne, były/będą udane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top