𝟙𝟘.𝟚
Siedziałam na kanapie w salonie, gdy Stanley wszedł do mieszkania. Punktualny jak zawsze.
Naciągnęłam na nogi koc, próbując dodać sobie trochę ciepła. Wciąż było mi przeraźliwie zimno. Wiedziałam jednak, że nie istniał żaden sposób, by się ogrzać. Musiałam porozmawiać ze Stanem, wyrzucić z siebie wszystko, co mnie gryzło. Tylko to mogło mi pomóc. Nie zapaliłam nawet światła, gdy za oknami zrobiło się już zupełnie ciemno. Czułam się emocjonalnie wyczerpana. Przygniatały mnie wyrzuty sumienia i niepokój o Blankę.
Próbowałam się z nią skontaktować — nic z tego. Jej telefon był włączony, ale po kilku sygnałach odzywała się jedynie poczta głosowa. Miałam dość rozmów z automatyczną sekretarką. Nagrałam tak wiele wiadomości, że byłam bliska zapchania całej jej skrzynki. To było jednak silniejsze ode mnie. Nie potrafiłam tego zignorować i czekać. Gdybym mogła i gdyby tylko cokolwiek to dało, przebiegłabym całe miasto, by ją odszukać, zlokalizować. Niestety, Blanka była nieobliczalna i w tym momencie mogła znajdować się nawet na Alasce. Myśl, że mogła zniknąć z czyjąś pomocą i niekoniecznie z własnej woli niepokoiła mnie najmocniej.
Nie miałam pewności, gdzie znajduje się moja siostra, ale bałagan w jej domu podpowiadał mi, że nie zniknęła — ot, tak. Musiało coś się wydarzyć. Lubiła niespodziewane podróże, ale zawsze zostawiała mi jakąś wiadomość. Wiedziała, że byłam przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa mojej rodziny i przyjaciół. Potrzebowałam tych informacji, by spać spokojnie.
Obiecałam sobie, że rano zgłoszę zaginięcie siostry i automatycznie poinformowałam o tych planach Thomasa, wysyłając do niego wiadomość. Nie liczyłam na odpowiedź. Czułabym się pewniej, gdyby był przy mnie, ale wiedziałam, że tak się nie stanie. Zamierzał udawać, że nie istnieję.
Zazwyczaj z równie wielką łatwością korzystałam z tej taktyki. Przeważnie działała, choć na krótko. Byliśmy na siebie skazani. Mogliśmy próbować się unikać, ale prędzej, czy później i tak działo się coś, co sprawiało, że nasze drogi musiały się ze sobą skrzyżować.
W głębi duszy wiedziałam, że powinnam odciąć się od Thomasa raz na zawsze, jeśli zamierzałam walczyć o swój związek, więc szybko zganiłam się za tę próbę kontaktu z nim. Utrzymując skomplikowane relacje z Harrisonem, raniłam nie tylko siebie, ale innych. Chcąc nie chcąc w tej sytuacji ucierpiał również Stanley. Wiedziałam, że będę musiała się z nim tym podzielić, ponieważ nie potrafiłabym zataić tego pocałunku, ani tak po prostu zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Ukrywanie prawdy niepotrzebnie potęgowałoby znaczenie tej chwili czułości, do której w ogóle nie powinnam dopuścić. Nie chciałam być taką kobietą. Nie mogłam.
Stanley zasługiwał na prawdę, bezwzględnie.
Zaklęłam pod nosem, masując skronie, chcąc pozbyć się spod nich pulsowania. Myślałam aż za dużo. O Blance. O Thomasie. O tym nieszczęsnym pocałunku, chociaż to był tylko pocałunek. Nic nieznacząca chwila słabości, przejaw mojej wielkiej głupoty. Błąd.
— Dlaczego siedzisz w ciemnościach? — Głos Stanleya przywołał mnie do porządku.
Myśli pochłonęły mnie tak bardzo, że nie usłyszałam jego kroków. Niemalże podskoczyłam na kanapie, słysząc go tuż za sobą. Przestraszył mnie.
— Koszmarnie boli mnie głowa — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, mrużąc oczy, gdy zapalił światło, by mnie ujrzeć.
Jego zatroskane spojrzenie łamało mi serce. Intuicja podpowiadała mi, że Stanley był w stanie wybaczyć bardzo dużo. Taki już był — kochał mnie bezgranicznie. Problem polegał na tym, że sama nie potrafiła sobie wybaczyć.
Ten pocałunek otworzył mi oczy. Był jak prawdziwe przebudzenie. Nie chciałam doprowadzić do jego upadku. Nie zasługiwał na to. Ofiarował mi swoje serce i nie żądał wiele w zamian. Nie mogłam gardzić takim uczuciem, wiecznie ignorując jego potrzeby, trzymając się na dystans.
Zamierzałam stać się dla niego lepszą partnerką, jeśli tylko da mi na to szansę.
— Połóż się skarbie, wyglądasz na zmęczoną — powiedział, schylając się, by pocałować mnie w czoło.
Ścisnęło mnie w sercu na myśl, że mogłabym go stracić, ale wiedziałam, że im szybciej plaster zostanie zerwany, tym krócej będzie bolało.
— Muszę ci coś powiedzieć — oświadczyłam z mocą, jakiej się po sobie nie spodziewałam.
Chwyciłam koc, który zsunął się z moich kolan, gdy wstawałam z kanapy. Zarzuciłam go sobie na plecy, by trochę się ogrzać. Zrobiłam kilka kroków, zatrzymując się dopiero przed oknem. Nie chciałam podziwiać widoków, ale nie potrafiłam dłużej patrzeć w jego przystojną twarz. — Tak bardzo mi przykro... — dodałam, urywając niemalże natychmiast.
Zamrugałam pospiesznie, walcząc z chęcią płaczu. Oczy mnie szczypały. Jęknęłam cicho i potarłam materiałem koca nos.
— Riley — wyszeptał, nie ukrywając strachu. — Co się dzieje? Kochanie, spójrz na mnie — poprosił.
Nie miałam pojęcia, co było w jego głowie, ale w mojej panował chaos. Mogłam tylko domyślać się, czego się obawiał. Nie potrafiłabym go zostawić, naprawdę nie potrafiłam, ale czasami łapałam się na myśli, że tak byłoby prościej i zapewne lepiej dla niego. Dzięki temu mógłby dostać szansę na szczęście. Takie prawdziwe. Zasługiwał na oddaną, zakochaną w nim bez reszty kobietę, a nie na poharataną i pogmatwaną mnie.
Podszedł do mnie, łapiąc dłońmi za moje ramiona. Przycisnął do swojego torsu i przytulił policzek do mojego.
Zamrugałam ponownie, czując, jak drży mi broda. Miałam ochotę schować się przed światem i płakać, ale to wcale nie było dobrym rozwiązaniem.
— Thomas mnie pocałował — powiedziałam cicho, przełykając ślinę, która stanęła mi gulą w gardle. Mój głos brzmiał przeraźliwie obco. — Stanley, tak bardzo przepraszam.
Odwróciłam się, czując, że jego uścisk zelżał.
Odsunął się i zacisnął dłonie w pięści, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem, chociaż jego oczy płonęły gniewem. Nie dziwiłam się. Sama byłam na siebie potwornie wściekła.
Zakryłam dłonią twarz, czując pierwsze krople łez, które wyznaczyły sobie ścieżkę bólu i wstydu wzdłuż moich policzków.
— To nic nie znaczyło. Naprawdę, zupełnie nic. Tak wiele się wydarzyło i oboje... — zaczęłam i zamilkłam, dostrzegając jego minę.
Zacisnął usta w wąską linię i po prostu na mnie patrzył. Z rozczarowaniem. Żalem. Pretensją. I bólem. Bez trudu zauważyłam, że moje słowa go zraniły. Mocno. Boleśnie. Dotkliwie. Przecież wiedziałam, że tak właśnie będzie.
— Mogłem się tego spodziewać, wiesz? — powiedział nad wyraz spokojnie. Właściwie jego ton nie pasował do napięcia, które widziałam w jego ciele. — Bo wy od zawsze mieliście coś do siebie. Udawałem, że tego nie widzę, ale... każdy to widział, Riley. Każdy widział, że kwestią czasu było to, że mu na to pozwolisz. Tylko ja byłem głupcem — oświadczył, przesuwając dłonią po swoich ciemnych włosach. — To była tylko kwestia czasu, aż złamiesz mi serce, prawda? — dorzucił, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Doskoczyłam do niego w jednej sekundzie, opierając dłonie na jego torsie. Chciał się odsunąć, widziałam to.
— To nieprawda, Stanley, kochanie, to stek bzdur. Jesteś moją rodziną, moim wyborem, moją miłością. To z tobą chcę sobie ułożyć życie. Ten nic nieznaczący pocałunek mnie tylko w tym utwierdził. Możemy wziąć ślub, jeśli faktycznie tego chcesz. Możemy...
Wiedziałam, że nie przemyślałam tych słów. To nie był odpowiedni czas i miejsce, by rzucać takimi deklaracjami. Nie mógł wierzyć w ich szczerość, skoro chwilę wcześniej podważyłam całe jego zaufanie, które we mnie pokładał.
— A gdy już się z nim prześpisz, wtedy zechcesz mieć ze mną dzieci? — zapytał z goryczą, łapiąc moje ręce w swoje. Strząsnął je ze swojego ciała i skrzywił się. — Nie mam ci nic do powiedzenia. Pójdę popracować — dodał, odsuwając się.
Minutę później usłyszałam głośny huk, wywołany przez drzwi, którymi trzasnął. I zniknął w gabinecie, sprawiając, że poczułam się jeszcze gorzej.
Stanley nigdy nie robił mi wyrzutów. Nie krzyczał. Nie awanturował się. Nigdy tego nie robił, bo nigdy nie dawałam mu ku temu powodów, aż do tamtego momentu.
Osunęłam się na kolana, chowając twarz w dłoniach.
Przeklęty Thomas wrócił i na nowo zrujnował cały porządek mojego świata. Nic więcej nie mogłam się po nim spodziewać. Nigdy.
Słowa Stanleya zraniły mnie dotkliwie. Zasłużyłam sobie na to. Gdybym to nie była ja, mógłby zareagować ostrzej, ale od samego początku miał dla mnie taryfę ulgową ze względu na moją nieciekawą przeszłość. Wielokrotnie odpuszczał mi moje potknięcia, aż do tamtego wieczoru. Wiedziałam jednak, że musiał to sobie przepracować. Sam. I zdecydować, czy zechce mi ponownie zaufać. Dlatego nie mogłam zostać w tym mieszkaniu. Oboje potrzebowaliśmy odrobiny przestrzeni.
Czułam się, jak więzień we własnej skórze, który ukradkiem wymykał się z celi, ale nie zamierzałam mówić Stanley'owi, że wychodzę. To było zwykłe tchórzostwo z mojej strony, ale obawiałam się tego, co mogłabym jeszcze usłyszeć. Słowa potrafiły ranić dotkliwiej niż czyny. Po tym co zrobiłam, Stanley miał prawo mi dokopać, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Sama nie wiedziałam, jak, kiedy ani dlaczego, ale wylądowałam pod drzwiami swojego prywatnego mieszkania. Zapukałam, czując się dziwnie z tym faktem.
Blake otworzył po chwili, mając na sobie tylko ręcznik przepasany wokół bioder. Uniosłam brew, komentując tym sposobem jego wygląd.
Prezentował się dobrze, jak zwykle, ale nie umknęło mojej uwadze, że nie robił na mnie takiego wrażenia jak chociażby Thomas. Byłam przegrana. Nawet w takich momentach nie potrafiłam myśleć o Stanleyu, coś było ze mną mocno nie tak.
— Wchodź, zaraz się ubiorę — oświadczył, gestem dłoni wskazując mi kierunek, nie zadając mi zbędnych pytań, zyskując tym moją wdzięczność.
Pokiwałam głową i wykonałam jego polecenie, zamykając za sobą drzwi, ponieważ Blake skierował się do sypialni.
Nie zamierzałam na niego czekać, od razu dotarłam do barku, skąd wyciągnęłam butelkę whisky i jęknęłam cicho. Naprawdę nisko upadłam, skoro jedynym rozwiązaniem wydawał się alkohol. Wzięłam ze sobą również dwie szklaneczki i ustawiłam to na stole. Rozlałam trunek i rozsiadłam się na kanapie.
Czułam się potwornie. Nie potrafiłam złościć się na Stanleya, ponieważ jego reakcja i tak była łagodna, ale wiedziałam również, że nie mogłam całej winy zwalić na Thomasa. Brałam czynny udział w tym nieszczęsnym pocałunku. Świat był prostszy, zanim do niego doszło. Nie chciałam o nim myśleć. I kwestionować wszystkiego, czego doświadczyłam wcześniej.
I z pomocą przyszedł mi Blake.
— Grubo, dziewczyno — skomentował, zauważając zestaw, który przygotowałam podczas jego nieobecności. Miał już na sobie szare dresy i podkoszulek. Był tak inny od Stanleya, że aż poczułam ulgę. Nie zniosłabym, gdyby go przypominał, ponieważ sam jego widok wypalałby we mnie piętno przez poczucie winy. — Chcesz pogadać, czy tylko pić? — zapytał, przeskakując przez oparcie kanapy i wylądował tuż obok mnie.
— Złamałam Stanowi serce, nie chcę o tym gadać — przyznałam z rezygnacją. — Chcę o tym nie myśleć chociaż przez chwilę, masz na to jakiś sposób? — odbiłam pytanie, upijając spory łyk alkoholu.
Skrzywiłam się. Zapomniałam, jak ten trunek był mocny.
Blake pokiwał głową, chwilę się we mnie wpatrując, jakby rozważał słowa, które chwilę wcześniej padły z moich ust. Mimo wszystko Stanley był jego bratem. Musiał mieć dylemat, czy w ogóle mi pomagać. Oczywiście od lat w żartobliwy sposób twierdził, że powinnam rzucić Stanley'a, ale wiedziałam, że tak naprawdę wcale nie życzył mu źle.
— Jasne. Na problemy najlepsze są problemy innych. Pamiętasz o Anette Benson?
Zaśmiałam się bez wesołości. W całym tym zamieszaniu zapomniałam o tym, że miałam zająć się sprawą domniemanego ojcostwa. Skrzywiłam się, ponieważ uświadomiłam sobie, że byłam umówiona już z tą kobietą. Na kolejny dzień.
Problem gonił problem, ale byłam mu wdzięczna za to, że poruszył ten temat. Nie sprawdziłam wszystkich informacji i zapomniałam spytać Thomasa, czy coś na nią znalazł. Musiałam poradzić sobie bez jego pomocy, bo nie chciałam się do niego odzywać. Wolałam ograniczyć nasz kontakt do niezbędnego minimum.
— No tak! W całym tym zamieszaniu niemal zapomniałam, że umówiłam się z nią na spotkanie, udając, że jestem zainteresowana jej kandydaturą do spotu reklamowego — wyjaśniłam, uśmiechając się kwaśno. — Zniszczę ją, o ile faktycznie nie będziesz ojcem tego dziecka — ostrzegłam, spoglądając na niego.
— Nie ma takiej opcji. Gdyby zaszła w ciążę ze mną, dziecko musiałoby się za chwilę urodzić, a jej ciąża nie jest aż tak zaawansowana — zapewnił, energicznie kiwając do tego głową. — Próbuje zrobić ze mnie głupka, bo wie, że nie chcę skandalu.
Wierzyłam mu, chociaż posiadał wątpliwą reputację. Każdy wiedział, że Blake Allen zaliczał niemalże wszystko, co tylko się ruszało. O ile było odpowiednio ładne i zgrabne.
— I nigdy później nie zdarzyło wam się ze sobą... spotykać? — zapytałam, by się upewnić. Mogłam mu pomóc, ale chciałam wiedzieć, że wszystkie karty w tym rozdaniu są po naszej stronie.
— Widywałem ją na różnych imprezach branżowych jeszcze przez kilka tygodni, a potem zniknęła i pojawiła się niedawno.
— Zdajesz sobie sprawę, że prościej byłoby zrobić te badania? Albo wyprzedzić jej ruch i samemu puścić informację o tym szantażu w świat?
— Wiem, Riri. I gdyby to był ktoś inny, nawet przez chwilę bym się nad tym nie zastanawiał, ale... Byłem z tym u ojca. Pomyślałem, że jest mała szansa, żebym załatwił całą sprawę, bez informowania go o tym, a skoro jestem niewinny, to może jego interwencja coś tu pomoże. Nie przyjął tego za dobrze. Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem go bardziej zdenerwowanego niż wtedy. Myślałem, że mi tam zejdzie.
— Na pewno był w szoku. Może porozmawiaj z nim na spokojnie. Jeśli ona próbuje się na was odegrać, za jakieś przewinienia sprzed lat, to może warto jednak dowiedzieć się, o co im poszło.
— Ta rozmowa nie ma sensu. On twierdzi, że powinienem się z nią ożenić. Dasz wiarę?
— Cóż, wygląda na to, że wpakowałeś się w niezłe gówno, Blake.
Poklepałam go po plecach i wstałam, by napełnić swoją szklankę. Bursztynowy płyn przyjemnie się kołysał, gdy delikatnie przechylałam szkło raz w prawą, raz w lewą stronę.
— Zgłoszę jutro zaginięcie Blanki i spotkam się z tą kobietą. Jeśli was obserwuje, pewnie wie, z kim ma do czynienia, ale może jakoś uda mi się ją podejść, sprowokować.
Blake również podniósł się z kanapy i chwycił mnie za ramiona, niemal mną potrząsając. Dopiero wtedy zadałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam.
— Jezu, dziewczyno! Teraz to koniecznie musisz mi wszystko opowiedzieć!
Przełknęłam z trudem ślinę, która nagromadziła się w moich ustach i wzięłam głęboki oddech. Istniała szansa, że Blake wyrzuci mnie z tego mieszkania, gdy tylko zobaczy, jak brzydką osobą byłam w środku. Mógł nie dogadywać się z bratem, ale wciąż byli rodziną.
— Opowiem ci wszystko, ale będę potrzebowała więcej alkoholu. Nie przetrwam tego na trzeźwo.
Cześć, Pchełki!
Co myślicie? Jak wrażenia? Koniecznie się z nami nimi podzielcie. Wychodzi na to, że będziemy dodawać rozdział co dwa tygodnie.
Ściskamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top