𝟘

     Pamiętam doskonale ten moment z mojego życia, gdy mama opowiedziała mi pierwszą bajkę, a potem kolejną i jeszcze następną. W każdej z nich księżniczka odnajdywała księcia, z którym wspólnie pokonywali złe czarownice i wszystko układało się dobrze, szczęśliwie, mimo najgorszych przeciwności. Naiwnie pozwolono mi w to wierzyć. Karmiono mnie złudzeniami.

    Od najmłodszych lat wmawiano mi, że szczęśliwe zakończenia istniały, a ja zastanawiałam się, gdzie w takim razie podziały się te wszystkie happy endy, których potrzebowałam. Gdy stałam nad grobem rodziców, w kolejną rocznicę ich śmierci i nic nie układało się tak, jak powinno, wątpiłam niemal we wszystko, co kiedyś brałam za pewnik. Silny podmuch powietrza rozwiał poły mojego płaszcza, czyniąc mnie bezbronną w walce z nieustępliwym chłodem. Właściwie wydawało mi się, że to zimno wypełniało moje serce i rozprzestrzeniało się po całym ciele.

    Mogłam otwierać i zamykać oczy w nieskończoność, ale koszmar nie mijał.

    Nie było ich.

    Życie nie było bajką.

    Stałam tuż obok kamiennej tablicy, a moje palce bezwiednie błądziły po wyrytym napisie, który za każdym razem przywoływał gorzkie wspomnienia, a poczucie winy wypaliło piętno na mojej duszy. Nagrobek był chłodny, lodowaty niczym moje myśli, które atakowały pamięć.

    Ponownie zamknęłam oczy, zacisnęłam je i jęknęłam cicho, ponieważ w mojej głowie pojawił się obraz, którego nie mogłam pozbyć się od ośmiu lat.

***

    Rzuciłam gniewne, pełne niedowierzanie spojrzenie w kierunku matki i prychnęłam cicho, licząc na to, że jej słowa były tylko głupim żartem.

    — Jak to nie mogę iść na imprezę do Noela? — zapytałam, wysilając się na uprzejmy ton, gdy tak naprawdę miałam ochotę rzucić się na nią z pięściami, ponieważ chciała zrujnować najlepszy dzień w moim życiu.

    Miałam grupkę znajomych, z którymi lubiłam się szlajać, ale większość czasu spędzałam z Bradleyem. Nie za często zdarzało się, żeby ktoś spoza naszej paczki zwrócił na mnie uwagę. Właściwie do niedawna nie pomyślałabym nawet, że zainteresuje się mną najpopularniejszy chłopak w szkole, dlatego też nie mogłam odpuścić przyjęcia, które organizował. Nie i już, ponieważ byłoby to towarzyskim samobójstwem. Nie byłam szarą, niezbyt znaną myszką, ale nie należałam również do elity. I nadszedł moment, gdy mogłam to zmienić.

    — Kochanie, rozmawialiśmy już o tym i...

    — Tato! — wtrąciłam, przerywając matce i spojrzałam błagalnie na ojca, łudząc się, że będzie miał odmienne zdanie.

    Wzruszył ramionami, obojętnie, jakby wcale nie uczestniczył w tej rozmowie i nie miał prawa głosu. Nienawidziłam tego, że zawsze stali za sobą murem, zwłaszcza gdy chodziło o mnie. Gdy jedno z nich mówiło nie, drugie powtarzało niczym papuga i nigdy nie porzucało frontu tego pierwszego. Byli świetną drużyną od samego początku i to ja miałam wrażenie, że jestem ich wrogiem. Działo się tak za każdym razem, gdy tylko się z nimi nie zgadzałam.

    — Tak długo, jak mieszkasz z nami i jesteśmy za ciebie odpowiedzialni, nie wylądujesz w domu tego chłopca, przykro mi — oznajmiła pewnie, rozkładając ręce i zwróciła się w moim kierunku, co na szczęście w porę zauważyłam. Nie było w niej ani krzty skruchy. Triumfowała.

    — Nienawidzę was! — warknęłam, odsuwając się. Potrzebowałam przestrzeni.

    Nie czekałam na dalsze wyjaśnienia, które i tak nie miały sensu. Ruszyłam biegiem na górę, a gdy dotarłam do własnej sypialni, trzasnęłam drzwiami tak mocno, jak tylko byłam w stanie. Osunęłam się po nich, zakryłam dłońmi twarz i zaczęłam płakać z bezsilności. Przepełniała mnie niewyobrażalna złość i bałam się, że za chwilę naprawdę wybuchnę. Miałam serdecznie dość rodziców i tego, jak konsekwentni byli.

***

    Otworzyłam oczy, zamrugałam powiekami, chcąc pozbyć się łez, które mi się do nich cisnęły i westchnęłam, nadal przesuwając opuszkami po chłodnym kamieniu.

    — Przepraszam, tak bardzo was przepraszam — wymamrotałam, zagryzając do wewnątrz dolną wargę, chcąc tym samym powstrzymać drżenie brody i chęć płaczu. Nie potrafiłam dłużej tłumić emocji. Wierzchem dłoni starłam niechciane łzy, walcząc sama ze sobą, ze swoimi wspomnieniami.

***

    Pospiesznie schowałam za plecami kubek z piwem, gdy tylko kątem oka dostrzegłam zmierzającego w moim kierunku Thomasa. Jego wzrok ciskał piorunami naokoło, a zaciśnięta szczęka sugerowała, że wcale nie był zadowolony. Nie miałam czasu na ucieczkę, ponieważ mnie zauważył, ale miałam nadzieję, że chociaż Bradley zdołał się ukryć i mu umknąć.

    Wzięłam głęboki wdech, policzyłam do dziesięciu w myślach i wypuściłam powietrze akurat wtedy, gdy chłopak zatrzymał się przede mną.

    Właściwie to z trudem wyhamował i od razu złapał mnie za ramię. Czułam, że miał wielką ochotę za nie szarpnąć i ledwo się powstrzymał.

    Moi rodzice mieli prawo być wściekli, bo wymknęłam się z domu, po kryjomu wraz z przyjacielem, ale on nie miał zakazu wyjścia. Wręcz przeciwnie. Jego rodzina nie kontrolowała go na każdym możliwym kroku i nie przejmowała się tym, co robi, tak długo, jak posiadał odpowiednie stopnie i wracał na noc do domu. Zdziwił mnie więc widok starszego brata Bradleya, choć powinnam była już do niego przywyknąć. Tyle razy pojawiał się obok mnie w najmniej odpowiednich momentach. Zupełnie tak, jakby celowo starał się zatruć mi życie.

    — Riley — warknął, zaciskając nieco mocniej palce na mojej ręce, więc syknęłam z bólu, jednocześnie wylewając na jego kurtkę piwo. To był odruch obronny i nie zapanowałam nad tym.

    Skrzywiłam się, wiedząc, że przez to miałam bardziej przechlapane, niż dotychczas, ale uniosłam hardo głowę, nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo przerażona byłam jego obecnością tutaj.

Moi znajomi, jakby wyczuwając, co nadchodzi, oddalili się na bezpieczną odległość, zostawiając mnie samą. Tchórze.

    — Lucyfer, kto by pomyślał, no no — zaczęłam, uśmiechając się złośliwie, poruszając sugestywnie brwiami. — Kto by pomyślał, że wielki student zniży się do naszego poziomu, no no — dorzuciłam, jakoś tak automatycznie.

    Thomas Harrison od samego początku wyzwalał we mnie wszystko, co najgorsze. Cięty język, wredność i niechęć. Był w tym najlepszy. Nikt nie irytował mnie tak, jak on. Najlepsze w tym było, że działało to w dwie strony. Tolerował mnie, bo byłam najlepszą przyjaciółką jego młodszego brata.

    — Riley — powtórzył moje imię, a ton jego głosu, taki łagodny, pełen żałości wzbudził moją czujność. Nigdy go takiego nie słyszałam.

    Normalnie odpowiedziałby coś ironicznego, może nawet okropnego, albo równie zaczepnego, jednak pierwszy raz odkąd go poznałam, darowałam sobie wszelkie uszczypliwości.

    Zmrużyłam oczy i rozchyliłam usta, zastanawiając się, o co mu chodziło? Jeśli wcześniej się bałam, to po tym byłam już przerażona.

    — Tommy, co się dzieje? — zapytałam łagodniej, porzucając pozę irytującej dziewczyny, którą dla niego od zawsze byłam.

    — Chodź, porozmawiamy na zewnątrz, chodź — poprosił, zacieśniając uścisk swoich palców. Rozejrzał się nerwowo, jakby chciał odnaleźć ustronne miejsce na wielkiej domówce. Nie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem, a ja — nie wiem czemu — nagle zatęskniłam za jego wyjątkowymi oczami, które wiecznie rzucały mi wyzwania, prowokowały.

    Było w nim coś niepokojącego. Nie dość, że zignorował to, że wylałam piwo na jego ulubioną, skórzaną kurtkę, to dodatkowo zdawał się o mnie martwić.

    — Co się stało? — powtórzyłam pytanie, zamierając.

    Wyszarpałam ramię z jego uścisku i stałam tak, nie potrafiąc zrobić żadnego kroku. Sparaliżowało mnie.

    — Riley, proszę.

    — Nie! — wrzasnęłam, zwracając tym samym na nas uwagę wszystkich. Miałam już dość tej dziwnej sytuacji.

    Zamrugałam pospiesznie, czując, że moje oczy zaczęły mnie szczypać i spojrzałam na niego z zacięciem, oczekując, że mi ulegnie.

    — Próbowałem. — Wzniósł oczy do góry, a chwilę po tym pochylił się przede mną, by przerzucić mnie sobie przez ramię, niczym worek ziemniaków, wbrew mojej woli i moim sprzeciwom. Jak jakiś jaskiniowiec.

    Wielokrotnie walnęłam go zaciśniętą dłonią w plecy, ale nie miało to żadnego efektu. Kierował się ze mną w stronę wyjścia, nie przejmując się gwizdami innych. Nikt nie uznał, że trzeba mnie uratować, nie. Każdy wiwatował, bił brawo, albo coś w tym stylu, widząc w tym romantyczny gest zaborczego chłopaka.

    A to był kolejny powód do tego, by go zabić. Miałam tego całą listę. Cholernie długą listę.

    Po kilku minutach, które dłużyły się w nieskończoność, wyszliśmy na zewnątrz i odstawił mnie na trawnik.

    Uderzyłam go w tors kilka razy, chcąc okazać niezadowolenie i wtedy zauważyłam tuż za nim Bradleya.

    Stał ze zbolałą miną. Zgarbiony. Zupełnie tak, jakby przegrał, stracił coś.

    Rozszerzyłam z niedowierzaniem oczy i rzuciłam pełne pretensji spojrzenie Thomasowi.

    — Co mu zrobiłeś, ty draniu!? — Wymierzyłam kolejny cios, ale niestety on był szybszy.

    Zablokował moją pięść i przyciągnął mnie do swojego ciała, mocno mnie obejmując, a później wypowiedział zdanie, które zburzyło cały mój dotychczasowy świat:

    — Twoi rodzice nie żyją, pchło.

    Czułam jakbym się rozpadała w długim i bolesnym procesie.

    Na oczach tłumu.

***

    Cofnęłam rękę, zacisnęłam ją w pięść i poczułam pieczenie, które oznaczało, że włożyłam w to zbyt wiele siły. Otrzeźwiło mnie to, więc spojrzałam na dłoń, dostrzegając krew. Zbyt mocno wbiłam paznokcie w swoją skórę. Zacisnęłam powieki, zagryzłam wargę i jęknęłam przeciągle, ponieważ ból nadal nie ustępował. Towarzyszył mi i kpił ze mnie, nie zamierzając odejść. Nigdy.

    — Riley, skarbie. — Usłyszałam za sobą znajomy głos, który należał do mojej najlepszej przyjaciółki, ale nie odwróciłam się.

    Stałam nadal w miejscu, wpatrywałam się w nagrobek rodziców i nie robiłam nic, ponieważ nie byłam do niczego zdolna. Chciałam zamienić się w nicość, zniknąć, zapaść się pod ziemię albo wrócić do tego nieszczęsnego dnia i zginąć z rodzicami.

    Dokładnie tak, jak powinno być.

    Ocaliło mnie to, że uciekłam, że wymknęłam się na imprezę.

    — Riley — powtórzyła, nadal tak samo cicho, jakby obawiała się, że mówiąc głośniej, pozbawi mnie tej intymności, którą właśnie przeżywałam.

    Podeszła do mnie i oparła dłoń na moim ramieniu, zaciskając ją. Po chwili odłożyła bukiet białych tulipanów na trawę, a ja nie wytrzymałam.

    Wszelkie bariery runęły, a z moich oczu popłynęły gorzkie łzy.

    Ulubione kwiaty mojej matki.

    Przekręciłam głowę i spojrzałam na Blankę, pozwalając jej się uwięzić w objęciach. Schowałam głowę w zagłębieniu jej szyi i szlochałam, ponieważ nie była tylko przyjaciółką. Z biegiem lat, stała się siostrą, której nigdy nie miałam.

    Tylko ona trzymała mnie na tym świecie. Tylko ona i jej rodzice. Ludzie, którzy dali mi szansę na normalne życie, tuż po tym, jak straciłam wszystko.

    Dosłownie.






Cześć, Misie kolorowe!
Miałam pisać coś innego, ale przecież trzymałam w tajemnicy taką perłę, że muszę się z Wami nią podzielić. A właściwie to musimy, ponieważ to nie jest moja historia, nie. Należy ona i do mnie i do Madzi! Trolololo. Kiedyś, dawno temu uznałyśmy, że napiszemy coś razem. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Liczymy na Wasze opinie, ponieważ ja jestem zachwycona tym, co razem potrafimy. Madzia to moja połówka, która uzupełnia wszystkie moje braki, poważnie.
Ściskamy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top