Rozdział 10
Postanowiłam zmienić trochę styl pisania. Teraz rozdziały będą w narracji pierwszoosobowej.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*Melissa*
Moje dni jako bogini mijały szybko. Zostałam nieśmiertelną i panią całej natury. Władałam i wielkimi drzewami w dżungli amazońskiej, i malutkimi mrówkami. Tylko nie mogłam wkraczać na "tereny" innych bogów. Na początku niektórzy bogowie i boginie byli nie mili do mnie. Szczególnie Artemida i Demeter. Nawet wiem za co. W ramach przeprosin, bo w sumie odebrałam im trochę tytułów, Demeter dostała ode mnie ślicznego kotka, a Artemida komplet łuku kołczanu i strzał, stylizowany na różne zwierzęta. Bardzo im się spodobały te prezenty. Hera za wszelką cenę chciała mnie wcisnąć do dwunastki zamiast Dionizosa, ale Zeus się nie zgodził. Tym sposobem minęły mi pierwsze miesiące na Olimpie. Zdążyłam się dowiedzieć o wielu wybitnych współczesnych herosach. Obóz Herosów został oficjalnie powiadomiony o pojawieniu się nowej potężnej bogini. Postanowiłam odwiedzić Obóz. Przybrałam postać 16-latki i pojawiłam się w Obozie. Powitało mnie mnóstwo herosów. Na mój widok wszyscy klękali. Po chwili poprosiłam, aby wstali. Przywitałam się z Chejronem i poprosiłam o pokazanie mi najwybitniejszych z herosów. Chejron więc wezwał do mnie Percy'ego Jacksona, Annabeth Chase, Nica di Angelo, Willa Solace, Piper McLean i Leona Valdeza. Przywitałam się z każdym i pogratulowałam każdemu z nich niesamowitych osiągnięć. Po kilku godzinach spędzonych w Obozie Herosów, postanowiłam odwiedzić Obóz Jupiter. Tam również przywitałam się z najwybitniejszymi półbogami. Nie miałam swojej rzymskiej wersji. I dobrze : Rzym to marna podróba Grecji (sorry, taka prawda). Mimo to postanowiłam odwiedzić ich Obóz. Poznałam Jasona Grace, Hazel Lovesque, Franka Zhang i Reynę Ramirez- Arleano. Tam spędziłam tylko 2 godziny. Nie chciałam tam długo przebywać, mimo że było tam naprawdę miło. Wolałam jednak wracać na Olimp. Jednak gdy tylko zmaterializowałam się w gaju oliwnym, ZNOWU natknęłam się na Apolla. Od czasu pojedynku Ateny i Aresa, jakoś często na mnie wpadał. Powiedzenie, że mi to nie przeszkadzało, byłoby kłamstwem. Wpadał na mnie ciągle, co mnie wyjątkowo irytowało. Nie mogłam się od niego odczepić. Miałam wrażenie, że mnie śledzi.
- Cześć Meliska, jak mija dzień?- próbował zagadnąć.
- Tak jak zwykle. A jak tobie?- odburknęłam chłodno.
- Oj, co nasz kwiatuszek jest taki zdenerwowany? Jakiś herosek cię zdenerwował?- próbował mnie wyprowadzić z równowagi. Ale jak na złość nie uda mu się tego uczynić. Do tej pory stałam odwrócona do niego plecami i tak miałam stać dopóki nie da mi świętego spokoju, ale odwróciłam się do niego twarzą i złożyłam ręce na piersi. Znowu uśmiechał się w ten niesamowicie irytujący sposób. W ciągu tych kilku sekund wpadłam na niesamowicie genialny pomysł. Pstryknęłam palcami, a jakieś sto oliwek poszybowało z prędkością światła w kierunku Apolla. Gdy ogarnął co się stało, był cały w oliwkach.
- Nie nie, żaden herosek mnie nie zdenerwował. A teraz żegnam.- powiedziałam i przeteleportowałam się do moich apartamentów.
Tam nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Wpadłam na jeszcze lepszy pomysł : latające pomidory. Jak tylko o tym pomyślałam zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać.
*Apollo*
Stałem jak słup soli w tym ogrodzie oliwnym, próbując ogarnąć co się właśnie wydarzyło. Odtworzyłem sobie w pamięci wszystko : najpierw zmaterializowała się przede mną Melissa, więc postanowiłem ją zagadać, czy jak kto woli : poirytować. Potem zapytałem, czy jakiś heros jej nie zdenerwował, a tak żeby ją trochę wkurzyć... Ale za to oberwałem oliwkami...
Nagle usłyszałem śmiech. Obok przechodził właśnie Ares z Afrodytą. Afrodyta wyglądała jakby próbowała całą siłą woli powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem, za to Ares śmiał się bez opanowania. Dopiero po chwili zoriętowałem się, że Afrodyta trzyma telefon i zapewne wszystko nagrywa, albo co gorsza nagrywa a by wrzucić na olimpijski tik-tok, instagram lub OlimpTube.
- Co was tak śmieszy?- powiedziałem śmiertelnie poważnym tonem, z trudem powstrzymując cisnący się na moją twarz uśmiech.
- Z czego? Ty się pytasz z czego? Nawet dzieciak potrafił się cię wykiwać! Chłopie, ty masz 4612 lat!- powiedział Ares między salwami śmiechu.
- A czy na tyle wyglądam?- powiedziałem nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu torującego sobie miejsce na mojej twarzy. Miałem postać 17- latka, więc wybitnie na tyle nie wyglądałem.- Chciałem tylko dodać, że jesteśmy w podobnym wieku. I Afrodyto, możesz przestać już nagrywać- dodałem i po oliwkach na mnie nie było już śladu.
Po chwili rozmowy z Afrodytą i Aresem, postanowiłem znowu zrobić na złość Melissie. Jakimś niewytłumaczalnym sposobem (wyczujcie ten sarkazm) pojawiłem się w jej ulubionym ogrodzie... Ja nie wiem, co się ze mną dzieje. Stałem się wredny jak jasny gwint. Szczególnie dla Melissy. Może to sprawka Eris, albo co gorsza Erosa? Jak to on, to przysięgam, zamorduje go i odmówię pomocy medycznej. Asklepiosowi też powiem, żeby nie udzielał. Jak ja go nienawidzę!
C.D.N.
Miłego dnia/ nocy ♥️
754 słowa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top