rozdział szesnasty; zakończenie
Energia i siła jaką zdołałem odzyskać, powracając specjalnie dla matki, równocześnie pod wpływem miłości do zdrowia, znowu mnie opuściły przez kilka dni odmawiania posiłków. Nie mogłem wcisnąć w siebie nawet głupiego jogurtu, odkąd znowu moje życie stało się czymś tak... napiętym. Nie znosiłem spojrzenia ojca, kiedy tylko wyszedł z mojej komnaty po raz ostatni. Był tak krnąbrny, iż w ogóle nie przyjmował propozycji rozmowy, więc zaprzestałem prosić sługów o to, aby posyłały mu w moim imieniu prośby. Unikał mnie jak ognia i tylko ciągle zsyłał do mnie nauczycieli. Nie odzywał się, zupełnie milcząc. Ta cisza wydawała się przeważająca i trwała, cóż, już cały miesiąc.
Przez ten czas nie mogłem nawet odpowiedzieć na list Louisa, ponieważ ojciec kontrolował wszystkie moje korespondencje. Przez to również wypłakiwałem w nocy oczy, wiedząc, że mój ukochany nie ma pojęcia, co się u mnie dzieje.
Teraz już wiedziałem, że nie będę szczęśliwy. Nikt ani nic nie potrafiło wprowadzić mnie w uśmiech, odkąd moja przyszłość przeplatana miłością została przekreślona. Teraz tylko musiałem spełniać obowiązki z grobową, nienaruszoną emocjami twarzą, gdy i tak zamek żył płotkami.
I tylko sam Bóg jeden i księżyc wiedzieli, jak wyglądają noce.
Noce. Kiedyś takie dobre do wszystkiego. Do rozmów, odpoczynku, do wspomnienia, do seksu, do układania życia. Nocami jest łatwiej znaleźć siebie. Odnaleźć duszę, która gdzieś głęboko w ciele ukrywa się przed tym toksycznym światem niemalże każdego dnia.
A teraz?
Są najgorsze. Ciche, gorzkie i takie puste.
Kiedy tylko zapada mrok pławiący wioskę, czuję zagubienie - skrępowanie tym, co los może ukartować dla mnie na następny dzień.
Już nie wyobrażam sobie tkwić w gorszej sytuacji. Czuję, jak wszystko mi odebrano. A przy tym... nie mógłbym być egoistą i mam na uwadze drugą stronę medalu.
Och Panie, nie chcę sobie nawet wyobrażać, co musiał czuć Louis, kiedy "zignorowałem" jego list! Czy był zły? Zrozpaczony? Zawiedziony? A może zdezorientowany tym nagłym urwaniem z mojej strony kontaktu?
Z jego wybuchowym temperamentem podejrzewam, że odreagował gniewem. Później na pewno rozpaczał tak jak ja sam, a teraz? Może o mnie nie pamięta, chociaż, nie... nie powinienem wątpić w jego niepowtarzalną miłość. Louis mnie kocha. Na pewno tak jest, nie mogę w to wątpić. Miłość to zbyt wielka rzecz, by po prostu przestać ją czuć.
Absolutnie wyczerpany tą potworną bezczynnością, jaką tego dnia spędziłem w większości w swojej komnacie, postanowiłem skierować się na salę, gdzie znajdował się fortepian. Ignorowałem wszystkie wymijające mnie gosposie, które mroziłem surowym spojrzeniem, ilekroć przyłapywałem je na szeptaniu. Potrzebowałem jakiejkolwiek ulgi, tym razem w postaci muzyki. Przez te wszystkie tygodnie starałem się unikać ludzi i przesiadywałem zamknięty w swoim pokoju, lecz teraz nastał moment, gdy musiałem stawić czoła lękom. I tak nie mam nic do stracenia, zaprzepaściłem wszystko swoim konsumpcyjnym zachowaniem.
Gemma nawet nie starała się ze mną rozmawiać, tylko obserwowała bacznie każdy mój ruch. Niall... mój jedyny przyjaciel, jego potraktowałem najgorzej. Kilka razy przychodził pod drzwi mojej komnaty, a ja nie miałem odwagi mu otworzyć. Wiedziałem, że zacząłby pytać "co się stało", a ja nie mam siły w sobie, by mu odpowiedzieć. Potrzebowałem jeszcze tylko kilku dni, aby przemyśleć to, co mógłbym rzec, ponieważ zasługiwał na wyjaśnienia. Już samo to, iż wyszedłem z komnaty z własnej woli, jest olbrzymim osiągnięciem.
Kierowałem się ku sali balowej, z którą wiązałem ogromne zażyłości. Przypomniałem sobie, jak dobrze czułem męskie dłonie księcia na swoim ciele, kiedy tańcowaliśmy. I to, co działo się później. Czemu to tak mocno boli? Każde wspomnienie jest jak strzała w środek serca.
Westchnąłem poddańczo na widok fortepianu, przy którym zasiadłem, wygładzając szaty, by nie pognieść ich na małym taborecie. Rozgrzałem niechlujnie palce, pierwszy raz przejeżdżając nimi po klawiszach.
– Tym razem coś mojego... – szepnąłem sam do siebie, ustawiając dłonie na właściwych miejscach. Myślałem nad tym, jaki utwór zagrać. W końcu przymknąłem oczy i postanowiłem przypomnieć sobie kompozycję, którą stworzyłem kilka lat temu. Pozwoliłem wtedy na to, aby klawisze same prowadziły mnie po dźwiękach, jakie wychodziły z fortepianu za sprawą rozgrzanych opuszków moich palców. Przymknąłem przy tym delikatnie powieki.
Wciągnąłem powietrze przez nos, odchylając brodę do przodu. Przed oczami widziałem Louisa stojącego przed oknem mojej komnaty. Był nagi, stał na zgiętych nogach, ale prostował kręgosłup. Najbardziej w oczy rzucał się jego nagi tors, wyznaczone mięśnie kreślące wyraźne linie na oliwkowej, atłasowej skórze. Mały pieprzyk obok pępka, później włosy łonowe zdobiące miejsce ponad symbolem jego męskości. Sprężyste uda, napięte i pokryte jasnymi włoskami. Znów starałem się przypomnieć sobie jego twarz. Wyobrażałem sobie, jak uśmiecha się, patrząc przed siebie, w jego oczach czaiło się coś ciemnego. Włosy miał rozrzucone i poszarpane. Wyglądał na uradowanego. Właśnie takiego go zapamiętałem. Takiego chciałem go pamiętać, ciepłego i szczęśliwego z wargami napiętymi od ciągłego uśmiechu i leniwych pocałunków. Teraz nie myślałem o tym, że z dnia na dzień części jego aparycji będą zanikać w mojej pamięci. Począwszy od drobnych szczegółów, w końcu zapomnę już całkowicie, jak wyglądał.
– Harry, bien-aimé... (Harry, ukochany) – nagle z tego pięknego transu wyrwał mnie nadzwyczajnie rzeczywisty głos, o jakim jeszcze sekundą temu myślałem. Szok sprawił, że o mało nie spadłem z taboretu.
Łzy, które jak dotąd kłuły w moje powieki, teraz spłynęły wzdłuż twarzy szybko i gorąco. Czy to możliwe, że słyszałem głos Louisa w myślach? To było zbyt rzeczywiste, jak...
Odwróciłem się delikatnie, zrywając palce z klawiszów, kiedy dostrzegłem, że... on naprawdę tutaj jest.
– Louis... – wychrypiałem cicho, mimo tego, jak wewnątrz głośno krzyczałem. Tak prędko spróbowałem wstać zza fortepianu, że prawie przewróciłem się na twarz, gdy noga zaplątała się o stolik.
Nie wiem, w jaki sposób znalazłem się w długich ramionach, które natychmiast owinęły się wokół mnie szczelnie i mocniej niż kiedykolwiek. Poczułem, że brakuje mi powietrza i dusiłem się, chowając mokre oczy w ciasnym kołnierzu Louisa, który wpijał się w moją twarz.
– Harry, oddychaj... – szepnął tym cudownym francuskim akcentem, gdy naprawdę zacząłem poważnie już dławić się swym szlochem, obejmując go z całych sił.
– Nie, nie mogę – zapłakałem, kładąc dłoń na karku Louisa, by poczuć jego ciepłą skórę, pachnącą i miękką, w miejscu, gdzie tak bardzo kochałem zostawiać pocałunki. Nagle otworzyłem swoje oczy, jakby budząc się z szoku. – Lou, mój Boże, nie może cię tu... nie możesz.
– Najdroższy, nie odpowiedziałeś na mój list i napisałem ci ich kolejne trzy. Dlaczego nie odpisałeś? – dopytywał. – Zapomniałeś o mnie?
– Nie, nie... Boże – odchyliłem się, by spojrzeć na niego. Kiedy zobaczyłem te piękne oczy, jednocześnie zapłakałem i zaśmiałem się, wkładając palce w oczodół, aby otrzeć łzy. Chciałem widzieć go najwyraźniej. – Pocałuj mnie. Szybko, zanim ktoś przyjdzie i cię zabierze. P-proszę.
– Ależ, o czym ty mówisz, głuptasie? – zaśmiał się, lecz słyszałem w jego głosie prócz rozbawienia, zdezorientowanie.
– Pocałuj mnie!
Louis spoważniał, kiedy już całkowicie uczepiłem się na nim, czując, że upadnę gdyby mnie puścił. Coś rozbłysło w jego oczach, gdy szaleńczo wpił się w moje usta ze wzdychnięciem, które uciekło spomiędzy jego warg, mieszając się z drobnym jękiem aprobaty. Zacisnąłem powieki, przyciskając dłoń do tyłu głowy księcia. Czułem, że jego włosy są dłuższe i bardziej miękkie. Ale jego usta... nie zmieniły się. Były tak samo intensywne.
Choć wiedziałem, że mieliśmy czas dla siebie, gdyż w ciągu zimy nikt nie odwiedzał sali balowej, w głowie i tak odliczałem sekundy. Podczas zdecydowanie najbardziej emocjonalnego pocałunku w moim życiu, zanosiłem się szlochem, czując, jak moje policzki robiły się coraz bardziej wilgotne. Louis zauważył to i odsunął się, aby objąć moją twarz i przyjrzeć się jej.
– Kiedy Liam przyjechał, byłem tak uradowany i... – przerwałem, pociągać nosem. Ściągałem mocno brwi, łapiąc dłonie Louisa. Pocałowałem wierzch jednej z nich, patrząc w skrzące oczy. – Schowałem list pod poduszką i- i ojciec musiał domyśleć się, że obecność Liama nie jest przypadkowa. Mów coś, błagam.
– Nie... – wymamrotał, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczyma.
– Dowiedział się – zapłakałem. – I chce mnie od ciebie odseparować.
Louis od razu złapał mnie znowu za boki, przytulając mocno do siebie. Przyłożył bok twarzy do mojego policzka, łącząc nasze zdrętwiałe palce. – Nie ustąpiłbym mu, przysięgam, ale on... zagroził, że powie twojej matce. Powiedział, że każdy we Francji się dowie, ż-że cię uśmiercą. Nie mógłbym ci tego zrobić.
– Śmierć z powodu miłości do ciebie byłaby prawdziwym zaszczytem – wyznał cicho.
– Nie! – krzyknąłem. – Jak śmiesz być takim egoistą!?
Książę pociągnął nosem, kładąc dłoń na moich lędźwiach. Przyglądał się mojej twarzy rozbieganym spojrzeniem.
– Kocham cię. Na wieczność – wyznał drżąco i pozwolił samotnej łzie na to, aby opadła na jego górną wargę. Od razu scałowałem jęk z jego ust. – Nie potrafię bez ciebie żyć. Nigdy nie czułem czegoś podobnego przy kimkolwiek innym.
– Błagam, nie opuszczaj mnie – złapałem rozpaczliwie powietrze do płuc. – Wyjedźmy razem. Moje życie bez ciebie nie ma sensu.
– Gdzie, Harry? – ujął dłońmi moją twarz. – Powiedz mi, a spełnię każde twoje życzenie. Obiecuję.
Pocałował mnie mocno i żarliwie, zgniatając moje usta. Odchyliłem się w tył.
– Przed siebie! Wszędzie, byle tylko z tobą. W przeciwnym razie i tak już wkrótce umrę z prawdziwej tęsknoty...
Louis posłał mi drobny uśmiech. Oboje staliśmy się milczący, uświadamiając sobie powagę sytuacji. Musieliśmy działać szybko, ale z dyskrecją.
– Weźmiemy po prostu konie? – spytał na bezdechu.
– Zwierzyny padną po kilku kilometrach bez jedzenia i picia. Musimy coś spakować, nie możemy tak po prostu uciec. Chcę przetrwać.
– Możesz... – przygryzł wargę. – Możesz ukryć mnie u siebie. – Przyjechali ze mną moi żołnierze, muszę ich unikać, gdy ty wszystko przygotujesz.
– Nie mamy dużo czasu. Jak tylko ojciec zobaczy żołnierzy... – urwałem, wzdychając. – A jeśli się nie uda?
– Jeśli w najgorszym wypadku zginiemy... – westchnął ciężko, kładąc dłoń na moim policzku. – Przynajmniej będę do samego końca z tobą.
– Kocham cię – wyznałem, zostawiając prędkiego całusa na jego ustach. – Chodźmy, nim pałac się obudzi.
– Prędko – sapnął, a ja chwyciwszy jego dłoń w swoją, dosłownie ciągnąłem ociężałe ciało w stronę korytarzy, wciąć poruszając się niezwykle ostrożnie.
Nie wierzyłem, że trzymam dłoń mojego Louisa. Miałem wrażenie, że zaraz zniknie i to wszystko okaże się być moimi halucynacjami.
Zmierzaliśmy po schodach, ówcześnie rozglądając się wkoło; przy tym nie odstępowałem ukochanego na krok, dopóki nie znaleźliśmy się w moim pokoju, który zacząłem demolować w poszukiwaniu oszczędzonych pieniędzy. Zgarnąłem również trochę ubrań, które będę mógł sprzedać, by zyskać ich więcej.
– Gdzie się zatrzymamy? – szepnął Louis. – Musimy pojechać gdzieś, gdzie nas nie poznają.
– Na wieś? Do ludzi, których poznałem?
– Wszyscy umrą, gdy nas u nich znajdą. Myślałem, by wyjechać za granice kraju – ujął moją dłoń, całując ją z każdej strony, tym samym przeszkodził mi w pakowaniu tych wszystkich rzeczy do białej poszewki z poduszki. – Możemy też rozbić się na jakiejś wyspie, gdzieś w kierunki Irlandii, albo przeciwnie, Vasconii. Tylko wcześniej załatwimy ekwipunek na przetrwanie w centrum Anglii i będziemy musieli znaleźć rejs statkiem, żeby pokonać kawałek oceanu.
– Na razie zrobimy to, na co pozwolą nam oszczędności, a później możemy udać się nawet na drugi koniec kontynentu... – mruknąłem.
– Wiesz... – Francuz przygryzł dolną wargę – byłbyś gotów dla naszej miłości znieść tymczasowy los włóczęgi?
– Domyślam się, że nie mamy wyjścia. Jestem gotów na wszystko, Louis. Przysięgam.
Zwinąłem rąbek poszewki po zapięciu guzików. Chwyciłem ją, chcąc przerzucić przez ramię jak worek, ale szatyn mnie w tym wyręczył. Może i lepiej, kiedy moje nogi wciąż drżały.
– Chodźmy po Anthosa – szepnął.
– B-boję się, Lou – przyznałem, całując krótko wargi szatyna, szukając w tym geście poczucia bezpieczeństwa.
– Będziemy głodni, bez dachu nad głową, w ostateczności też być może zmuszeni do kradzieży, ale... chcę tego.
– Może nie będzie tak źle – uśmiechnąłem się lekko. – Przecież wystarczy znaleźć jakąś opuszczoną chatę – udawałem, że jestem pewien swoich słów. Chwyciłem dłoń Louisa, wysuwając głowę zza drzwi.
– Kurwa – książę splunął, chowając się za mną. Dwóch strażników już wyszło na korytarz. – Co teraz? – zapytał.
– Muszę dać im jakiś rozkaz, aby stąd odeszli – mruknąłem cicho. – Schowaj się na wszelki wypadek w szafie.
Louis zdusił westchnięcie w dłoni. Przełknąłem ślinę, będąc zmuszonym coś wymyślić. Kiedy wpadłem na pierwszy lepszy pomysł, posługując się ruchami godnymi księcia, wyszedłem z komnaty, udając zdziwienie, gdy ujrzałem straż.
– A wy co tu robicie? – zmarszczyłem brwi. – Nie wiecie, że księżniczka zażyczyła sobie spokoju, odkąd zachorowała?
– K-księżniczka jest chora? – wydukał ze skonsternowaniem wyższy z mężczyzn.
– Owszem – zmarszczyłem brwi. – Proszę, zamiast tego iść do służby i dopilnować, aby sprzątnęli salę tronową.
– Ale...
– Tak jest, wasza wysokość – drugi z nich uszczypnął swojego kolegę w ramię, ciągnąc go w przeciwnym kierunku. Pokręciłem głową z przymkniętymi powiekami.
Gdy tylko upewniłem się, że na pewno korytarz był pusty, wróciłem do komnaty, dając Louisowi znak ręką, żeby wyszedł.
– Twoje ubrania pachną tak pięknie, skarbie – wyszeptał, na co zgromiłem go spojrzeniem, uśmiechając się czule. Był szalony, mówiąc to w tym momencie. Podszedł do mnie, całując mój policzek i wtedy wszystko nabrało tempa. Czułem bijące serce w całym ciele, kiedy kierując się jednym z labiryntów, dotarliśmy do wyjścia z pałacu, chcąc przedostać się do stadniny.
– Musimy poruszać się teraz szybko i zdecydowanie – rzekłem, biorąc do ręki wielki worek owsu, który przyczepiłem swemu wierzchowcowi do siodła.
– Dlatego ty będziesz prowadzić – Louis szeptał, zakładając koniowi uprząż i ciągle patrzył na mnie ukradkiem. – Nie możemy ryzykować spowolnieniem, dlatego bierzemy jednego konia.
– Nie mógłbym rozstać się z Anthosem, dlatego dziękuję, że jesteś dla mnie w stanie zostawić swego ogiera – uśmiechnąłem się.
– Harry, koń nie równa się osobom, jakie opuszczamy, aby być razem – mówił słabym głosem. – Ale oboje wiemy, że to jest jedyne wyjście. Brakuje mi angielskich słów, by opisać to, co czułem w samotności.
– A francuskich? – spytałem, czując ciepło w sercu przez jego słowa.
– Są równie bezużyteczne – zapewnił.
Spojrzałem na Louisa, zawieszając oko na dłuższy moment na jego mięśniach. – Nie wierzę, że naprawdę do mnie przyjechałeś i że teraz będę cię posiadał.
– Byłem naprawdę zaniepokojony – wyznał, upewniając się, że wszystko dobrze trzyma się na grzbiecie konia. – Nie wierzyłem, że mógłbyś tak po prostu o mnie zapomnieć mimo obaw.
– Nie mógłbym – pokręciłem głową. – Każdego głupiego dnia, w każdej chwili myślałem o tym, jak bardzo chcę, żebyś tu ze mną był. Ciągle tylko matka rzucała mi wzruszające spojrzenia, reszta zaczęła mnie ignorować. Nawet jakbyś się teraz tu nie zjawił i zostałbym królem Anglii, mój ojciec wciąż czułby się zbyt pewny i rządziły mimo braku tytułu. Pewnego dnia pewnie znów zacząłby mnie krzywdzić.
– Och, Harry... – sapnął, całując mnie w czoło.
– Nie zwlekajmy już – podkręciłem głową, delikatnie odsuwając się od Francuza. – Ruszajmy.
– W drogę – puścił mi oczko. Mimo tego, że widziałem wokół pięknych błękitnych tęczówek czerwone napuchnięcia, dostrzegłem też inne zmiany w tych pięknych oczach. Wydawały się być dużo bardziej spokojne i milczące. Sam Louis stał się zupełnym przeciwieństwem siebie z przeszłości.
Pisnąłem cicho, kiedy podniósł mnie, pomagając zasiąść na grzbiecie ogra. Sam zajął miejsce tuż za moimi plecami.
– Mam być damą w naszej jeździe? - spojrzałem na niego zza ramienia.
– Gdybyś był damą, nie czułbym do ciebie pociągu, Haroldzie.
– Jesteś najgorszy – zachichotałem, czując wyzwolenie. Docisnął się do moich pleców, obejmując mnie ciasno. Nawilżyłem usta czubkiem języka, ściskając wodze. Patrzyłem przed siebie na otwarte szeroko stajenne wrota.
W końcu ruszyłem, czując, jak na moje usta wkrada się szeroki uśmiech. Po raz pierwszy był on tak ogromny i szczery odkąd Louis wyjechał ponad miesiąc temu z Anglii.
Książę docisnął dłonie do mojego brzucha, patrząc przez moje ramię na ścieżkę. Nie byłem pewien, czy już rozkazać Anthosowi galopować, ale kiedy tylko dostrzegłem żołnierzy, wiedziałem, że nie mam wyjścia. To był czas ucieczki.
Na dworze zrobił się gwar po tym, gdy strażnicy, dworzanie oraz dwórki mojej matki i siostry spoczywający na zewnątrz rozpoznały Louisa przy moim boku. Natychmiast przyspieszyłem. Słyszałem nawoływanie mnie, krzyki, płacz i przekleństwa. Zmrużyłem oczy, przecież byłem na to przygotowany, pomyślałem. Czułem pocieszający uścisk na swoim boku, kiedy koń pędził, wjeżdżając w ścieżkę między drzewami. Na moim karku pojawiła się gęsia skórka w momencie, w którym do moich uszu doszedł z oddali przeraźliwy wrzask ojca, jednakże był on bardzo niewyraźny. To sprawiło, iż pogoniłem Anthosa.
Wstrzymałem powietrze, przegryzając dolną wargę do bólu. Musiałem zgarbić się znacznie, jechaliśmy w przerażającym, szybkim tempie.
– H-Harry... – głos Louisa wyraźnie drżał, a jego uścisk na mojej talii znacznie się zacieśnił, gdy coraz żwawiej pokonywaliśmy kolejne metry na drodze, wsłuchując się w głośny tętent kopyt.
– Oni nie wiedzą, że to ucieczka – powiedziałem na bezdechu. – Nie będą nas gonić. Jesteśmy wolni.
– W takim razie zwolnij, zanim któryś z nas spadnie z konia... – sapnął, mocno trzymając moją już do reszty pogniecioną szatę.
Zamrugałem kilkukrotnie, kiedy mimo moich rozkazów Anthos nie chciał zwolnić tempa. Pociągnąłem za wodze, krzycząc na niego. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy rozciągającą się przed nami rzeka uniemożliwiała galop. Moje serce waliło w piersi, kiedy dosłownie wydarłem się na konia.
– Spokojnie, kochany... – dłonie Louisa natychmiast powędrowały na moje ramiona, które zaczął kojąco masować.
– Już dobrze. To nie czas na twoje bezmyślne wygłupy Ant... – westchnąłem, kłapiąc konia po uszach. Odwróciłem nienaturalnie tułów, spoglądając na Louisa. Uśmiechał się delikatnie, ale chwilę po tym zmarszczył brwi.
– Wyglądasz okropnie słabo, mój skarbie.
– I tak się też czuję... – mruknąłem, bezwładnie opierając głowę na klatce piersiowej mężczyzny. – Jest środek dnia, a ja właśnie zrobiłem się senny.
– Przyznaj, że nie dbałeś o siebie wystarczająco, kiedy wyjechałem – położył palce na wodzach, tym samym odtrącając moje dłonie. Przewróciłem od razu oczami. – I nie wywracaj na mnie oczyma – skarcił mnie, nie za mocno uderzając palcami w otwartą dłoń, na co prychnąłem.
– Wolałbym, żebyś mnie całował, niż karcił.
– Och, o to nie musisz się martwić, książę, bo dopilnuje raczyć cię tak wielką ilością pocałunków, aż w końcu będziesz miał mnie dość.
– Nigdy – leżałem na jego torsie, dopiero po chwili orientując się, że z powrotem się poruszamy na koniu. – Ale teraz niestety nie możesz skradać mi tych słodkich, lepkich rzeczy, kręci mi się w głowie i tym razem jestem pewien, że to nie zasługa twoich poczynań.
– Odpocznij choć minimalnie, a ja potrzymam wodze – rzekł. – Gdy będziesz chciał postoju lub zdecydujesz się zatrzymać na noc w konkretnym miejscu, mów.
– Więc to rzeczywistość, nie sen? – uśmiechałem się błogo, szczelnie owijając płaszczem, gdy powiał zimny wiatr. – Teraz już będziemy razem.
– Wybraliśmy sobie katastrofalną porę roku na ucieczkę – mruknął pesymistycznie, także samemu szczelniej owijając się materiałem.
– Nie powinniśmy teraz na to zrzędzić. Jeśli zamarzniemy na kość to trudno.
– Nie ukrywam, że jednak wolałbym żyć z tobą do starości, niż zaledwie do tegorocznych mrozów – zaśmiał się gorzko.
A ja mogłem tylko uśmiechnąć się i wyobrażać sobie naszą wspólną przyszłość. W końcu osiągnąłem to, co chciałem. Nie jestem już księciem Haroldem, tylko zwykłym Harrym. I może żal mi trochę tych, których opuściłem, ale wiem, że sobie poradzą. Byłem im bezużyteczny, Louis potrzebuje mnie bardziej, a ja potrzebuję jego. Wiem, że moja rodzina to zrozumie. Kiedyś może wrócę do nich w odwiedziny, za kilkanaście wiosen, gdy już nic nie będzie mi tam zagrażać. W końcu król nie jest już odznaką młodości. Śmiałem się w myślach.
Wyzbycie się luksusowego życia i bycia traktowanym jak najważniejsza osoba na świecie może wydawać się utraceniem niesłychanie wysokiej ceny. Jednakże otrzymałem za to najwspanialszą możliwą nagrodę - bycie z najważniejszą dla mnie i tylko dla mnie osobą. Tym razem już na zawsze, nawet jeśli wieczność miała okazać się krótka.
Koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top