rozdział siódmy; ucieczka

– O czym chciałeś tak bezzwłocznie ze mną porozmawiać, Haroldzie? – mój giermek przysiadł się obok żywopłotu.

Dawno nie widziałem się z Niallem. Rzekłbym, że to przez brak czasu, ale nie, bez uzasadnionego powodu zaczęliśmy się od siebie oddalać. W wieku dziecięcym naprawdę dobrze się dogadywaliśmy, a dopiero z czasem zaczęły tworzyć się między nami różnice. Nieraz myślałem, że chłopak zupełnie mnie nie rozumie, nic dziwnego, w końcu tylko ci, którzy sami żyją żywotem księcia będą znali to uczucie. Uczucie tak nieprzyjemnego odludzenia oraz osamotnienia. Bardzo, bardzo przykre rzeczy.

– Dręczą mnie myśli o księciu, pieprzonym, Louisie – burknąłem. Rzecz jasna nie miałem zamiaru mówić mu o wszystkim, jednak potrzebowałem się w końcu wygadać.

– Oj, Harry, Harry... Wciąż wałkujesz ten sam temat, co? – szatyn o jasnoniebieskich oczach siedział na ściętym pniu, w dłoni trzymając surową marchew. Otarł warzywo o udo zdarte, szare spodnie i przełamał ją na pół. Podał mi jedną z nich, a ja ochoczo przyjąłem podarunek, od razu biorąc kęs. – Ten facet wygląda, jakby srał wyżej, niż dupę miał. Wielki pan z Francji.

– Bo tak jest! – wykrzyczałem z frustracją. – Jest okropnym prostakiem i myślącym tylko o bliskości cielesnej gburem!

– Bliskości cielesnej gbu- jasna cholera. Jest z tobą gorzej, niż myślałem, książę! – mój przyjaciel roześmiał się, zginając krzyż w pół. Oparłem tył głowy o drzewo, patrząc na niego bez porozumienia. Przymrużyłem prawe oko, kiedy słońce wyszło zza chmur, znów prażąc w moją twarz.

– O czym prawisz, przyjacielu? – on cały czas patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– To, w jaki sposób o nim mówisz – kręcił głową, wgryzając się w swoją marchewkę i zaczął bełkotać z pełną gębą. – Powiedz mi prawdziwie, co wy dwaj robiliście?

– Jak to co? – ukrywałem to, jak rytm mojego serca znacznie przyspieszył z nerwów. – Kłóciliśmy się i powiedziałem mu, jak obrzydliwy jest!

– Z jakiego powodu się kłóciliście? – drążył temat, kiedy nie chcąc patrzeć w jego przenikliwe tęczówki położyłem się wśród niewysokiej trawy, obserwując błękitne niebo.

– Z powodu jego braku opieszałości i zbyt pewnych siebie gestów oraz słów.

– Gestów i słów...

– Możesz przestać po mnie powtarzać? – oburzyłem się, z werwą gryząc marchew. Przymknąłem leniwie powieki, wzdychając.

– A to, książę... Czym to jest? – zerwałem się, czując dłoń na swojej klatce piersiowej. Zamrugałem kilkukrotnie, zginając ramiona w łokciach. Oparłem się na nich, fukając na Nialla.

– To jest po ukąszeniu jakiegoś wściekłego owada – powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy.

– Owada? Jak olbrzymi musiał on być?

– Był duży, uwierz... – wzdychnąłem poddańczo, czując krople potu, spływające wzdłuż mojej tętnicy, która pulsowała na karku. – Dobra, powiem ci sekret, bo jesteś moim przyjacielem i ci ufam, ale jak się wygadasz, to poproszę ojca o ścięcie twego łba.

– Z nas dwóch, to ty powinieneś bardziej obawiać się kary śmierci, jeśli masz na myśli to, co podejrzewam... – szepnął.

– Nie zapędzaj się, Horan – przysiadłem z powrotem tyłem do przyjaciela. – Książę Louis przyznał, że mnie pożąda. Całował mnie.

– Boże wszechmogący! – zawołał głośno.

– Nie wiem, czy powinieneś w to mieszać Pana Boga... – mruknąłem, chowając twarz w dłoniach.

– Harry, wiesz co to znaczy?! Wiesz, co mówią ludzie o takich...

– Nie kończ! – zawołałem rozpaczliwie. – Pałac ma więcej uszu, niż ci się zdaję.

– Wiesz jak oni to... robią? – zapytał mnie tak, jakby samo mówienie o tym wprawiało go w dyskomfort.

– Jasne, że wiem! – westchnąłem.

– Nie odtrąca cię to?

– Zwyczajnie mnie to nie obchodzi – wzruszyłem ramionami, zarzucając loki do tyłu. – Przecież to bardzo intymna sprawa. Nikt nie ma prawa decydować o tym, kto z kim może uprawiać seks lub jak to robić.

– Ale to jest wbrew naturze! – wykrzyczał. – Jest to przede wszystkim grzech! Takowe romanse nie owocują w potomstwie i są przeklęte!

– Przeklęte? – czułem się coraz gorzej, kiedy Niall w taki... nienawistny sposób wypowiadał się o ludziach, którzy przecież mają takie same prawa do miłości i dotyku jak inni.

– Nie wiesz, co mówi Biblia? – patrzył na mnie zszokowany. – Nawet dla Boga jest to obrzydliwe, dwóch mężczyzn w jednym łożu nie zdobędzie królestwa niebieskiego!

– Ale Niall... Bóg kocha każdego! Jeśli stworzył mężczyzn kochających innych mężczyzn, to znaczy, że jest to dobre. Każdy jest dzieciem Bożym – upierałem się, zaciskając palce na swoim złotym medaliku.

– A-ale... – zająkał się, wyraźnie zastanawiając się nad tym, co mi odpowiedzieć. – Przecież kapłani nawet tak mówią.

– Kapłani, kapłani – prychnąłem. – Dawno przestałem się z nimi zgadzać. W Biblii przecież nie ma nic o tym, że Bóg zesłał pośredników w śmiesznych sukniach, którzy mieliby rządzić naszą moralnością. Nie wierzę, ile nienawiści jest w nich i w tobie, przyjacielu. Ale nie będę się osądzał. To Bóg będzie decydował o tym, kogo błogosławić, a kogo zesłać do piekła. I nie patrz na mnie, proszę, z takim przerażeniem w oczach.

– Przyjacielu, ja jedynie... jestem zszokowany twoją mądrością i roztropnością.

Zatrzymałem na nim swoje spojrzenie, czując się zbyt zdezorientowany przebiegającą sytuacją. Dopiero teraz zauważyłem, że moja klatka piersiowa unosi się szybciej, niż zazwyczaj.

– O czym mówisz, sługo? Już nic nie rozumiem.

– Mimo, iż czuję się osobiście za głupi, by pojąć w pełni twoje słowa, czuję się zaszczycony, aby z tobą rozmawiać – ukłonił się.

Przewróciłem oczami. – Poradź mi lepiej, co mam czynić.

– Ale ja... nie jestem dobrym doradcą.

– Chrzanisz – machnąłem ręką. – Po prostu mi pomóż, jakkolwiek. Chcę poczuć stabilność w tym całym przytłoczeniu.

– Moim zdaniem, książę, jedyne co zostaje począć w tej sytuacji to... pogodzenie się. Z własnym wnętrzem – odparł skromnie – ponieważ przeczuwam, iż sam do końca nie rozumiesz swej sytuacji.

– Oczywiście, że nie – złagodziłem ton swojego głosu, przekręcając się na brzuch. Marchew zgrzytała między moimi zębami. – Bo to... to mi się podobało, Niall. I nie czułem czegoś takiego względem żadnej niewiasty.

– Nie obawiasz się konsekwencji, gdy dowie się ktoś inny? – przełknął ciężko ślinę. – Wszyscy wiemy, co za to grozi...

– Nikt się nie dowie, jeśli ty nie wygadasz. A Louis? On już na pewno miał niejednych kochanków i skoro nikt nie wie o jego powściągliwości, to znaczy, że potrafi zachować swój sekret. Ale Niall, o czym my dyskutujemy? Przecież ja i Louis nawet nie... – westchnąłem.

– Jeszcze – wzruszył ramionami. – Jesteś idealnym kandydatem na syna, męża, druha, nie mówiąc już o królu! Louis na pewno musi pragnąć cię jako całego.

– Czyli... tak po prostu mogę mu się oddać? – zamrugałem kilkukrotnie, oblizując swoje spierzchnięte usta. – To takie proste?

– Myślę, że już to zrobiłeś – odpowiedział mi, ponownie zbijając mnie tym z tropu. – Nieświadomie, nie na głos, ale twoje serce zrobiło wszystko za ciebie, gdy pierwszy raz przyspieszyło na myśl o księciu Louisie.

– Muszę pobyć sam ze sobą – spiąłem się nagle. Wziąłem wdech i wydech, wstając na równe nogi i otrzepałem spodnie z ziemi. – Muszę wyjść.

– C-co masz na myśli?

– Nikt nie zauważy, gdy opuszczę granice pałacu na mniej więcej godzinę.

– Zabierasz konia? – zapytał mnie, a gdy skinąłem głową, dodał: – Jedź spokojnie, będę cię krył, jakby ktoś pytał.

– Powiedz, że źle się czułem, ale zadbaj o to, by nie wchodzili do komnaty. Najlepiej zaklucz drzwi. Klucz schowaj pod wycieraczką.

Nie wierzyłem w to, jaki szalony plan wytworzył się w mojej głowie. Nie miałem wyjścia. Chciałem pobyć sam.

kilka godzin później

Niall przysiągł, że dotrzyma obietnicy i spełni swój rozkaz. W czasie, w którym ja poszedłem po swojego ukochanego Anthosa, on pognał do mojej komnaty, by zamknąć ją na klucz i pilnować tego, by nikt nie niepokoił się moją nieobecnością.

Galopowałem na pięknym rumaku, przymykając przy tym na dłuższe chwile oczy. Wiatr, targający moje włosy oraz szarpiący szaty, dawał mi cudowne ukojenie. Och tak, zdecydowanie tego mi było trzeba - uwolnić się od tego zgiełku, jaki panował w pałacu i w mojej własnej głowie. Pragnąłem oderwać się od tej frustrującej rzeczywistości, gdzie codziennie byłem zmuszany do udawania perfekcyjnego syna i przyszłego króla. Postanowiłem odpocząć w zupełnie oddalonym od pałacu miejscu. Miejscu, w którym nie zawitałem od dobrych kilkunastu lat. Otarłem zmęczone, niewyspane oczy, znów mocno zaciskając dłonie na wodzy. Wdychałem w nozdrza zapach skoszonej przez chłopów trawy, której woń przyjemnie mieszała się z zapachem kwiatów. Wiedziałem, że wioska znajdowała się już całkiem niedaleko stąd. To przykre, że nie miałem prawa opuszczać zamku. Przecież tyle krajobrazów mógłbym ujrzeć, tyle tracę. Mój ojciec zwariował na punkcie chronienia mnie, gdy jednocześnie... Pociągnąłem nosem na myśl o krzywdzie, którą mi wyrządza, gdy nie jestem posłuszny. Nienawidzę tego, że pręgi na moich udach i plecach nigdy nie znikną.

– Wiesz, gdzie jedziemy, Anthos? – spytałem konia, który był skupiony na jeździe. Zacząłem zwalniać, kiedy na naszej drodze zobaczyliśmy las. – W stronę wolności, kochany. Chociaż na chwilę będziemy wolni. Nikt nie będzie nam rozkazywać. Nie będzie tu Louisa, który miesza mi w głowie i... jego siostry. Teraz zwolnij – poklepałem go po karku.

Koń wydał z siebie krótkie rżenie, będące muzyką dla mych uszu, nim wedle mojej prośby zwolnił. W ten sposób mogłem już spokojnie cieszyć się krajobrazem. Zaczęliśmy przeciskać się wąską ścieżką. Przemierzyliśmy nawet jeden z tutejszych strumyków, żeby dojść na drugą stronę, gdzie oficjalnie wkroczyliśmy we wioskę. Czułem dreszczyk emocji, rozglądając się wokoło. Mój spełniony wyraz twarzy momentalnie zniknął na widok domostw, w jakich zmuszeni byli żyć mieszczanie... Było to doprawdy przygnębiające i niesprawiedliwie! Chaty były małe, niestabilne, wyłożone sianem i zarośnięte zielenią, jak i grzybem.

Z jednego z domków wybiegło trzech chłopców i dziewczynka. Żadne z nich nie mogło mieć więcej, niż dziesięć wiosen. Wyglądali uroczo, goniąc się i śmiejąc, z beztroską i szczęściem wymalowanym na twarzyczkach. Zupełnie nie przejmowały się warunkami, jakie tu panowały. Mój uśmiech o dziwo powrócił i to dużo bardziej naturalnie niż jeszcze przed chwilą! Przyglądałem się temu słodkiemu, rozgrzewającemu serce widokowi z niewielkiej odległości. Dzieci wcale nie zwracały na mnie uwagi. Widok tych małych, śmiesznych ludzików był dla mnie rzadki, ale sądzę, że dogadałbym się z nimi, skoro ich humor jest tak zaraźliwy. Dopiero później zwróciłem uwagę na ich brudne ubrania i włosy.

W momencie, w którym już miałem zacząć myśleć nad tym dłużej, najmłodsza z całej czwórki dziewczynka, spojrzała na mnie. Jej ogromne, czarne oczy poszerzyły się, gdy zaczęła ciągnąć chłopców za ich ubrania.

– Mary, co znowu? – jeden z nich fuknął na siostrę, podążając wzrokiem w kierunku, jaki dziewczę wyznaczała palcem.

Po tym, jak posłałem całej czwórce uprzejmy i dostojny uśmiech, one praktycznie w tym samym czasie upadły na kolana, po tym nawet nie próbując na mnie spojrzeć.

– Dobry koń, zostań tu – powiedziałem do zwierzęcia, powoli z niego schodząc. Nie chciałem przestraszyć dzieci, które umilkły, czekając na moje zbliżające się kroki. Stanąłem na równej trawie, podchodząc do nich z troską.

– Spójrzcie na mnie – zachęciłem je, starając się brzmieć jak najbardziej łagodnie, gdy ukucnąłem przed dziećmi. One bardzo nieśmiało i z ociąganiem uniosły swoje główki do góry, ukazując mi pulchne twarze.

Widząc tyle oczu, które wgapiały się we mnie z ostrożnością, nie zdołałem zauważyć ich matki, która wychyliła głowę zza okna, dopóki jej nie usłyszałem. Zatrzasnęła w trymiga okiennice, zmierzając do drzwi.

– Wiecie, kim jestem?– zapytałem z nutą humoru, zerkając przy tym na wybiegającą jak najszybciej na podwórze kobietę, odrobinę młodszą od mojej matuli.

– Księciem! – zawołała dziewczynka, która ku mojemu zdziwieniu była najbardziej pewna siebie. Z jej twarzyczki tryskała radość i dobro. – Taki, co ma zamek, konia i rządzi całą wioską, a nawet dalej! I ma księżniczkę i taki fajny płaszczyk, i może-

– Mary. Dość, córeczko – jej matka podeszła do dziewczynki, łapiąc jej za ramię i przyciągnęła ją do swoich nóg. – Książę – złożyła ukłon.

– Witam – sam pozwoliłem sobie na skinięcie głową, które musiało bardzo zszokować kobietę, ponieważ przyglądała mi się zaskoczona. – Ma pani bardzo piękne dzieci.

Rzuciła spojrzenie dzieciakom, które otrzepały swoje spodnie, obserwując z zaciekawieniem rozgrywającą się scenę. Sam poczułem dreszcz emocji. Pierwszy raz rozmawiałem z ludźmi, zwykłymi ludźmi ze wsi, którzy byli tacy swojscy i normalni.

„Tylko czemu się mnie tak boicie?"

– Czym sobie zasłużyłam na waszą obecność, wasza wysokość?

– Chciałem jedynie oderwać się chociaż na chwilę od obowiązków – odparłem, cały czas się uśmiechając. – A jako, iż dawno już nie miałem przyjemności na odwiedzenie tutejszych mieszczan, dzisiejszy dzień uznałem do tego za idealny.

– Och, książę. Proszę przyjąć wyrazy mojej podzięki i szacunku za wasze odwiedziny – złożyła ramiona, jak do modlitwy. Podszedłem bliżej, a ona znów się ukłoniła. – Mój mąż... pracuje w polu, taka szkoda, że go tu nie ma. Nie uwierzy, gdy mu powiem.

– Ależ proszę tak nie mówić. Jedynie przejeżdżałem na swym koniu i moją uwagę urzekły pani wesołe dzieci – nachyliłem się znacznie do rodzeństwa. – Jak macie na imię i ile macie lat?

– Jestem Maria, ale wszyscy nazywają mnie Mary, bo to brzmi ładniej – długowłosa brunetka uśmiechnęła się do mnie, czym mnie absolutnie urzekła. Pozostałe dzieci, dużo bardziej speszone, schowały się przy nogach mamy. – Mam tyle lat – pokazała pięć palców, ale spojrzała na nie z wyraźnym zakłopotaniem, chowając jeden z nich. – Albo tyle. Nie pamiętam.

Zaśmiałem się, odgarniając z czystą sympatią kosmyk jej ślicznych włosów za ucho, co wyraźnie ją zawstydziło.

– Pozostałe dzieci są starsze, każde o jedną wiosnę – ich matula zgarnęła w objęcia trzech, zlęknionych chłopców. – Michael, Gian i Peter, najstarszy z moich synów.

– Od razu widać, że to przyszły pan domu! – zawołałem. – Musisz dbać o mamę i siostrę – zwróciłem się bezpośrednio do niego.

– A mogę czytulić waszą wys...okość? – dziewczynka ciągle gaworzyła do mnie i to, jak przekręcała niektóre słowa wydało mi się rozkoszne. – Książę jest na pewno miękki. Mary! – matka dzieci patrzyła na mnie z nieukrywanym przejęciem, co naprawdę mnie zasmuciło. Czyżby myślała, że jestem taki sam, jak mój ojciec?

– Uwielbiam przytulać takie miłe dzieci, to dla mnie prawdziwy zaszczyt – ledwo dokończyłem mówić, kiedy dziewczynka uwiesiła się na mojej szyi. Uśmiechnąłem się zza jej ramienia, kładąc dłonie na drobnych plecach. Mary odchyliła się, prędko całując mój policzek i stanęła blisko mnie.

– Rodzice mówią, że to dzięki tobie i królowi mamy co jeść i nie ma wojny. Chociaż tatuś co jakiś czas znika i wtedy musi pokonywać złych ludzi, ale jest silny i wiem, że zawsze wróci. Wygra każdą bitwę, prawda?

– Jasne, że tak! – zawołałem z entuzjazmem. – Ojciec tak świetnej dziewczynki musi być prawdziwym i odważnym mężczyzną!

– Jest, bo walczy za naród i chociaż czasem musi dużo leżeć po walce, mama mu pomaga i wtedy znowu jest silny – wypchnęła dumnie swoją klatkę piersiową. Usłyszałem jak pani domu pociąga nosem i wtedy ujrzałem krokodyle łzy, które wyznaczały ścieżkę wzdłuż jej policzków. Najstarszy syn przytulał matkę, lecz to nie uchroniło jej od żalu.

Prędko zacząłem szukać czegoś cennego w sakiewce, którą miałem przywiązaną do swego boku. W końcu ujrzałem odrobinę szczerozłotych monet, jakie zawsze trzymałem przy sobie na wszelki wypadek. Po upewnieniu się, że wszystkie znalazły się na mej dłoni, ponownie podszedłem do dziewczynki i przykucnąłem.

– Ale błyszczy, ładne! – skomentowała od razu, na co kąciki moich ust zadrżały. Nie zasłużyła sobie na taką biedę. Żadne z nich na to nie zasłużyło. – Co to?

– Monety. Wyciągnij dłoń, schowaj je i podaruj matce.

Spomiędzy ust rodzicielki uciekł urwany szloch, gdy jej córka jedynie pokiwała głową, nieświadoma wartości podarunku, wyciągając rączki do góry. Nasypałem złota na jej maleńkie rączki, zachęcając resztę rodzeństwa do podejścia. Każdemu z nich podarowałem mały skarb, który dla mnie był tylko żetonami, a dla nich może nawet bogactwem i ratunkiem. Przymknąłem powieki, podnosząc się z klęczek, kiedy dzieci napełniały kieszenie starego fartucha wniebowziętej matuly.

– Książę, naprawdę nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć... – zapłakała wzruszona.

– Nie musi pani. Proszę wykorzystać te pieniądze rozsądnie, a wierzę, że tak pani zrobi.

– Czy mogę wycałować twoje dłonie, dobre dziecko?

– To niekonieczne – wyciągnąłem rękę, do jej ramienia. Uścisnąłem je lekko, przełykając ślinę. – Proszę tylko uwierzyć, że już niedługo będzie coraz lepiej. Postaram się o to.

– Książę, czy jak będziesz już królem, to przyjedziesz do nas znowu? – spytała podekscytowana Mary.

Jej najstarszy brat od razu się wtrącił. – Przecież król jest bardzo zajęty i książę Harold na pewno nie będzie miał dla ciebie czasu.

– Nie mogę przewidzieć przyszłości – rozłożyłem ramiona, robiąc kroki w tył, kiedy chciałem się ponownie oddalić. – Ale będę o was pamiętał. Chcę być dobrym wodzem.

– Z pewnością nim będziesz – rzekła kobieta, biorąc jednego ze swych młodszych synów za rękę. – Już wiem, że Anglia rozkwitnie.

Kiwnąłem głową w ich kierunku, dostrzegając, że stare małżeństwo wyszło z sąsiedniego domu. Machnąłem do nich dłonią, klepiąc zad konia, nim się na niego wdrapałem z zaciśniętą szczęką.

– Żegnajcie – pomachałem, siedząc wygodnie w siodle. Czułem absolutne rozczulenie na widok z przygnębieniem machającej mi dziewczynki. Posłałem jej swój wyjątkowy uśmiech, rozkazując Anthosowi, by wyruszył w podróż powrotną. Była ona znacznie wolniejsza niż zamierzałem, nie dlatego, bo koń się rozleniwił, tylko przez wszystkie myśli, jakie zapadły mi w głowie. Nie potrafiłem skupić się na szybkiej jeździe, dlatego ograniczyłem się do wolnego kłusu, analizując to, co ujrzałem.

Przez całą swoją młodość słyszałem wiele o wieśniakach. Między innymi to, jak nieokrzesani oraz głupi są i po rozmowie jakiej sam z nimi doświadczyłem nie byłem w stanie pojąć, jak można wygadywać takie bzdury! Nie uważam, by byli zacofanymi. Ich bieda nie przekreśla ich ludzkiego intelektualizmu. Fakt, że za zwyczajną zdolność pisania oraz czytania należało płacić był po prostu skandaliczny. Zwłaszcza, że nauczanie jest naprawdę drogie, a niektórych ludzi nie stać w królestwie nawet na porządne jadło! Dlaczego król tak zaniedbał lud, nie zważając na podstawowe potrzeby niezbędne do zwykłego egzystowania? Dlaczego swoją uwagę skupił na dobru własnym i swojego pałacu, zamiast zobaczyć, co dzieje się za jego granicami? Jak okrutnym królem trzeba być?

Dość.

Zamiast użalania się, musiałem zacisnąć dłonie w pięści i zacząć negocjować oraz planować. Powinienem już od dawna być pewnym tego, co czynić po zyskaniu korony. Teraz liczyło się dobro państwa; jak wielka odpowiedzialność na mnie czyha? Jestem jedyną nadzieją ludu.
Przez to wszystko zapomniałem nawet o samym Louisie, który był dla mnie zmorą jeszcze parę godzin temu. Lecz, czy o smaku jego warg też mógłbym zapomnieć z taką łatwością? Nie próbowałem udawać, że sposób, w jaki czuć było rubinowe usta mężczyzny nie podobał mi się lub może nawet i odtrącał, co to, to nie. Jednakże było to złe na każdy inny możliwy sposób. Tacy kochankowie nie byli w stanie nawet założyć własnej rodziny, czy to podchodzi pod swego rodzaju... chorobę? A może to przejściowe? W końcu ja w dalszym ciągu jestem bardzo młodym mężczyzną i zmieniam się! Teraźniejsze z moich myśli przeczą temu, co starałem się przekazać mojemu przyjacielowi. Już sam nie wiem, co mi chodzi po głowie. I dlaczego to jest dla mnie takie ważne? Louis miał kochanków na pęczki, mógłby mieć każdą i każdego ze swą urodą, nonszalancją i pogodą ducha, seksapilem oraz gracją. Czy każdego traktował jak mnie, czy każdy miał takie dylematy, a może od razu znajdował się w jego łóżku? Na myśl księcia posiadającego kogoś, kim nie jestem ja, czułem coś wstrętnego. Dosłownie, jakby wstąpił we mnie jakiś wcielony diabeł! Nie powinienem się tak przejmować zalotami księcia, a nawet jeśli, to podchodzić do tego z rezerwą. Przecież i tak to nie z nim przeznaczony był mi ślub...

– Co mam robić Anthosie? – spytałem konia, zerkając w stronę polany. – Co zrobić? Niall mówił o głosie serca, ale moje jest wyjątkowo ciche – prychnąłem. – Nie słyszę go. Nie wiem, co mówi.

Na szczęście na moim widoku niemalże stał już zamek. Był piękny i ogromny już w oddali. Bardzo dostojny, chociaż stary i zniszczony z paru stron, kiedy to sowieci zaatakowali okiennice jeszcze za czasów panowania mojego pradziadka. Wtedy nie dbało się tak o ochronę pałacu, były tego skutki. Mimo tego wszystkiego - zniszczeń wizualnych, napiętej atmosfery wewnątrz i wielu przykrych wspomnień związanych z dorastaniem... był to mój dom. I będzie nim już do końca mych dni.

Tylko ludzie będą odchodzić i pojawiać się. Ciągle jest tu ktoś inny, nowy, pewny siebie, ale jego pewność odchodzi z dnia na dzień przez tutejsze traktowanie. Ja sam nie jestem dobry dla dworzan, a przecież mógłbym się trochę zmienić.

Moje rządy z pewnością przyniosą mnóstwo zmian dla królestwa. Oczywiście, liczyłem się z tym, że szlachta z pewnością nie będzie z wielu z nich zadowolona, ale moim priorytetem stało się państwo. A jak wiadomo - silne państwo to i silny monarcha!

Kończąc swoje wylewy, dotarłem do ścieżki z ułożonego chodnika. Teraz już tylko musiałem dostać się do bram zamku i miałem wszystko z głosy. Nawet Anthos chyba ucieszył się ze zbliżającego się końca naszej wycieczki. Potrzebował wody i jedzenia.

Po tym, gdy już zszedłem z umęczonego przeze mnie konia, zaprowadziłem go do stajni, przed odejściem jeszcze upewniając się, że na pewno miał pełno owsu i wody. Po tym zmieniłem buty i byłem gotów do powrotu do swej komnaty. Słońce już zaczęło zachodzić, a ja odczuwałem jeszcze większe zmęczenie. Potrzebowałem snu. I może zjadłbym coś, ale to nie jest takie ważne. Miałem tylko nadzieję, że nie będę musiał iść dzisiaj na lekcje, na których uczyłem się używać miecza w obecności mojego nauczyciela i Nialla. Takie lekcje miałem raz w tygodniu i właśnie dzisiaj przypadał ich dzień.

Nagle stanąłem jak wryty po ujrzeniu mojego ojca, który w dosłownej furii wrzeszczał na mojego milczącego z pokory druha. Od razu domyśliłem się, co mogło być tego powodem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top