rozdział czwarty; ciało jak rzeźba
- Ojcze, czy to naprawdę konieczne? - westchnąłem buńczucznie, gdy służba zaprowadziła mnie do wielkiej sali, gdzie znajdowały się rodziny obu wielkich mocarstw.
- Harry, nie dyskutuj ze mną - powiedział cicho lecz dosadnie, krocząc tak szybko, że musiałem wyruszyć w bieg i okręcać swoje pajęcze nogi tak szybko, że czułem jak moje pięty zdzierają się w tych okropnych sztybletach. Spuściłem głowę, idąc tuż za nim. Patrzyłem na płaszcz królewski, wysłuchując kazania. - Chcesz znów dostać lanie?
Czy może być coś bardziej upokarzającego, niż ojciec traktujący cię jak małe dziecię, gdy ja mógłbym mieć już swoje potomstwo?
- Jeśli nie będziesz wykonywać moich rozkazów w końcu tak, jak należy, to jeszcze przez długi czas nie usiądziesz na swym kuprze, smarkaczu - pogroził mi palcem, przystając na środku chłodnego korytarza. - Teraz marsz do sali. Chcę widzieć cię na tym obrazie bez naburmuszonej miny!
- Przecież cały czas tam idę - mruknąłem, ponownie w ciagu paru minut powstrzymując się przed przewróceniem oczyma.
- Nie mogę cię znieść. Mógłbyś być tak posłuszny, jak francuskie książęta - nadąsał się, ciągle gaworząc. Japa mu się nie zamykała, a ja znów czułem wstyd. - Matka cię tak rozpieściła, ale bądź spokojny, będę przekładał cię przez kolano dopóty nie nauczysz się spełniać obowiązków!
„Jak on śmie krytykował matkę, która jako jedyna z ich dwojga wychowała swoje dzieci?"
- Teraz wejdziesz tam, nie będziesz się odzywać ani grymasić, tylko usiądziesz przy francuskim rodzeństwie. Gemma już tam jest, a ciebie jak zwykle musiałem wyciągać z komnaty. Absurd. Idź już - położył dłoń na moich plecach, wpychając mnie do pokoju, w którym wszyscy na mnie czekali. Czułem jak moja twarz parzy ze wstydu, ale teraz żarty się skończyły, musiałem słuchać ojca. Dotarło to do mnie wczorajszej nocy.
Ograniczając się do zaledwie kilku ukłonów w stronę swej matki i francuskich gości, usadowiłem się bez słowa po prawicy Charlotte oraz lewicy jej brata.
Mała kanapa nie była wygodna, ale zacisnąłem pięści i wziąłem się w garść. Widziałem współczujący wyraz twarzy mojej matki. - Wszystko w porządku Harry? Jesteś chory? - spytała, podchodząc do mnie i zaczęła dotykać mojej twarzy. - Na pewno masz gorączkę, synu.
- To nic takiego, matko - odparłem, po chwili też oczyszczając gardło, aby mój głos nabrał większej głębi. - Jestem gotowy spełnić swe obowiązki.
- Nic mu nie jest, matko, dajżesz spokój - Gemma musiała się wtrącić, stojąc za kanapą, na której opierała się, niemalże wciskając swój pokaźny biust w twarz francuskiego księcia. - Albo udaje, albo znów się głodzi - prychnęła.
Posłałem jej ostrzegawcze, nie kryjące się ze złością spojrzenie, zauważając przy tym, jak Louis próbował odsunąć się od niej z jak największą dyskrecją.
- Daruj sobie takie komentarze przy gościach, córko - matka spojrzała na nią z dygresją, lecz Gemma była zbyt chamska, by się dostosować do jej groźby. Wydęła pomalowane czerwienią usta i zamilkła. Wszyscy zachowywali się dziwnie, wyczekując malarza. Charlotte milczała, tak jak Gemma, Louis natomiast uderzał rytmicznie w swoje udo i wyglądał na zamyślonego. Był jak nigdy opanowany i wyciszony. - Jest i on! Prosto z Francji! - królowa klasnęła w dłonie, widząc niskiego, trochę otyłego Francuzika, który kroczył w naszym kierunku ze sztalugą i czymś jeszcze. Wyglądał na uradowanego tym uroczyczystym powitaniem go.
Królewny dygnęły uroczyście po wstaniu chwilowym z kanapy, kiedy ja i Louis ograniczyliśmy się do kiwnięcia głowami.
Dostrzegłem, że Louis posyła mi spojrzenie, kiedy królowa zostawiła nas samych z malarzem rozstawiającym swoje przyrządy. Ulokowałem na nim wzrok, spostrzegając, że przygląda mi się dociekliwe i ciekawsko. Zmarszczył na mnie swoje brwi, ale wciąż nie odezwał się ani słowem. Odwróciłem wzrok do malarza, który kazał nam zmienić pozycje. Miałem patrzeć się na ścianę, w prawą stronę, dzięki czemu kątem oka mogłem czasem zauważyć, jak Louis w dalszym ciągu na mnie zerka.
- Penchez la tête ou l'épaule du prince (Przechyl głowę na ramię księcia) - powiedział Francuz. Zamrugałem kilkukrotnie, a wtedy Charlotte położyła swoją skroń na moim ramieniu. Nie skomentowałem tego, pamiętając o słowach króla, który zakazał mi używać języka.
Przymknąłem powieki, starając się nie ruszać, dopóki malarz stawiał sunięcia palcem po wielkim płótnie. W głowie plątały mi się myśli o tym, czy moja kreacja dobrze się prezentuje i czy mój lewy profil nie jest gorszy od prawego. W pewnym momencie zmarszczyłem brwi, czując jak o moje kolano ociera się to należące do księcia. Cóż, z jednej strony mu się nie dziwiłem, miał wczesniej nogi w strasznie niewygodnej pozycji.
- Książę... - mruknąłem do niego odstrzegawczo, szepcząc jak najciszej, kiedy mężczyzna ponowił ruch, chichocząc w moje ucho. - To nie jest zabawne.
- Daj mi odczuć chociaż minimalną ulgę w tej przykrej nudzie, książę - odpowiedział mi, równie cicho, dotykając przy tym kolanem moje udo.
- Dotykanie mnie nie jest ciekawą rozrywką - zmarszczyłem brwi, obserwując jak kolano Louisa przyzdobione w ciężkie, czarne kalesony napiera na moją nogę. Zapomniałam o obecności mej siostry i wybranki, które na pewno nas podsłuchiwały. Zapomniałem również, że miałem nie gadać.
- Tak? - zaśmiał sie miękko, z zaskoczenia przejeżdżając palcem wskazujacym po moim całym udzie. - Pozwól mi to ocenić.
Poczułem na swoim karku oddech Charlotte, co wydawało mi się nieco odtrącające. Nie chciałem, by na mnie wzdychała. Skrzywiłem się mimo swojej silnej woli, poprawiając swoją pozycję tak, aby jej głowa aż tak na mnie nie napierała.
- I... I jak? - uniosłem brew w stronę Louisa.
Moje oczy znacznie zwiększyły swą i tak już wielką objętość, gdy książę demonstracyjnie zaciągnął się moim zapachem. - Twa woń ciała jest doskonalsza, niż niejedna francuska perfuma, Harold.
- Czy to nie jest niestosowne? - szepnąłem chwilę po tym, gdy zerknąłem na twarz malarza, który wydawał się być zbyt skupiony na swojej pracy, by wsłuchać się w naszą rozmowę. Oddech Gemmy był wyrównany, a Charlotte wciąż się o mnie opierała.
Louis uśmiechnął się głupio, co wydało mi się fascynujące.
- Twój zapach? - zaśmiał się.
- Bynajmniej - pokręciłem głową. - Raczej twoje zachowanie, Louisie.
- Chciałbym najpierw poznać twoje zdanie - emanował swoim głosem z niezwykłą filigranowością. Zachowywał się zupełnie inaczej, niż zaledwie kilka dni temu. Był szarmancki i elegancki. Co jeśli robił sobie ze mnie żarty, a ja się na nie nabierałem?
- Dworujesz ze mnie. Takie mam zdanie - posłałem mu nieufne spojrzenie.
- To ty tak sądzisz. Gdyby nie było przy nas dam, poznałbyś dokładnie, jakie zdanie mam ja.
- Zamknijżesz się już, matołku! - nagły wybuch Charlotte sprawił, że wszyscy wzdrygnęliśmy się, łącznie z Gemmą, która pisnęła z zaskoczenia. Malarz wychylił się znad płótna, unosząc brew.
- Waż słowa, siostro - głos Louisa momentalnie nabrał ogromu zimna, gdy spojrzał na szokująco wściekłą blondynkę.
Dziewczyna odchyliła się, wręcz tryskając błyskawicami ze swych oczu. Sięgnąłem po dłoń Louisa, odciągając ją od swojego uda. Uniosłem brodę, zwracając się do artysty.
- Obowiązki wzywają, czy moglibyśmy dokończyć to innym razem?
- Ależ, Harry... - Gemma wyglądała na równie zmieszaną co ja.
- Muszę porozmawiać z bratem. To pilne - twierdziła uparcie księżniczka Francji, patrząc srogo na brata.
- Zrobię wszystko, co rozkażecie, wasza wysokość - malarz skinął głową, na co jego czerwony beret nieco się osunął z czubka głowy, odsłaniając czarną, kręconą czuprynę. - Panienka Gemma może zostać w mojej obecności.
W momencie, w którym Charlotte chwyciła ramię swojego brata, ciągnąc go do wyjścia z sali (już tocząc rozgorączkowany monolog po francusku), ja sam podniosłem się z kanapy, idąc w przeciwna stronę. Czułem się... skrępowany.
- Zatrzymaj kroki, braciszku! - usłyszałem za sobą okrzyk Gemmy. Wydawała się być czymś niezwykle oburzona, a ja pomimo braku chęci zatrzymałem się przy ogromnym oknie, czekając aż podbiegnie do mnie na tych swoich wysokich, hałaśliwych butach, które spowalniały jej ruchy.
- Cóż moje oczy ujrzały?! - od razu zaatakowała mnie, nie wiedząc czemu. - Obrzydlistwo! Zachowujesz się skandalicznie, nie mówiąc już o nim!
- Co znowu ci nie pasuje? - kręciłem głową ze znudzeniem. - Daj mi już święty spokój!
- Czy naprawdę nie widziałeś tych odrażających zalotów? - wycedziła przez zęby. - Niczemu się nie sprzeciwiałeś, kiedy ten Francuz dosłownie ślinił się na twój widok.
- To nie twój interes - uniosłem się zniewagą. Ona trzymała swoją pozłacaną suknię w dłoniach. - To ty ciągle pchasz te swoje... krągłości w jego kierunku, malujesz się i szpecisz.
- Ja wcale nie jestem umalowana...
- Plugawisz płeć piękną tą fałszywą farbą. To grzech pychy i obłudy! - warknąłem.
- Duh! Jesteś bezczelny!
- Gram w tę samą grę, co ty! - machnąłem dłonią. - A teraz wybacz mi. Chcę ściągnąć te dworskie łachmany i wziąć kąpiel.
- Obyś się utopił!
- Słucham?! - wybałuszyłem oczy.
- Niszczysz wszystko! To przez ciebie w zamku panuje tak straszliwa atmosfera! - wrzeszczała.
- Jesteś zawistna, ponieważ to na mnie książę zwraca większą uwagę, niż na ciebie.
- A ty... jesteś mężczyzną! - wzruszyła ramionami. Nie wiedziałem, czym powinienem jej odpowiedzieć. - I co, straciłeś język w gębie? Chcesz, żeby rodzice się dowiedzieli, jakiego niedołęgę poczęli?
- Wszędzie widzisz tylko jedno, patrząc na ludzi pod pryzmatem grzesznego, sensualnego podmiotu - zmrużyłem oczy. - Oni są Francuzami, okazują różne emocje... w inny sposób, niż my.
- No tak, emocje! - kpiła. - Każdy wie, jakie emocje oni tam sobie okazują!
- Przypominam Gemmo, że zabiegam o serce jego siostry. Kobiety. Nie powiesz mi, że miłość damsko-męska nie jest piękna, hm?
- Nie chcę już z tobą rozmawiać...
- Uwierz mi, ja też nie wyrażam szczerych chęci do tej dyskusji. Odkąd tak mnie traktujesz, nie chcę się z tobą nawet widywać.
Odwróciłem się przy tym na pięcie, aby skierować kroki prosto do wyjścia z wielkiej sali balowej. Sam do końca nie pojmowałem, co tak właściwie się wydarzyło, ale... nie miałem wyrzutów sumienia. Gemma musiała zrozumieć, że mogę robić co tylko mi się podoba. A sytuacja z Louisem... cóż, obudziła we mnie dotąd nieznane mi uczucia. Bardzo chciałbym znów to poczuć i dowiedzieć się, czym jest to mrowienie wewnątrz jak i zewnątrz mojego ciała podczas dotyku księcia. Zazwyczaj tylko słyszałem o takowych sytuacjach i do tej pory wywoływały we mnie równie wielkie obrzydzenie jak w Gemmie. Lecz teraz, gdy sam doświadczyłem tego uczucia... nie rozumiałem, czemu ludzie uważali je za coś tak złego.
tego samego dnia, wieczorem
W prawdzie nie wziąłem kąpieli od razu po powrocie do komnaty, ale miałem na to ochotę nocą. Była już północ, do tej pory siedziałem sam w pokoju. Wychodziłem tylko do toalety po to, by załatwić swoje potrzeby i raz przyszła do mnie Alicja z kolacją i spodniami jakie miałem przymierzyć. Zostały stworzone z okazji zbliżającego się wielkimi krokami balu. To już w przyszłym tygodniu.
W końcu przytłoczony trudami dnia dzisiejszego, do czego dochodził fakt, iż nie kąpałem się od dobrych kilku dni, skierowałem zmęczone kroki w stronę łaźni. Miałem nadzieję na to, że znajdę tam czysty ręcznik. Cóż to za myśl, przecież jest ich tam ze trzydzieści!
Pokręciłem głową, odwracając się, by sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu. Było późno, wszyscy spali, kiedy ja nie mogłem tego zrobić. Mimo zmęczenia, jakie czułem, w mojej głowie było zbyt wiele myśli, a żołądek bolał mnie bardziej, niż dotychczas. To na pewno przez tę kolację. Nie powinienem jej jeść. Brzuch znów będzie mi wystawał i oznaczał się na materiale gładkich kreacji. Nie mogłem na to pozwolić.
Bezceremonialnie otworzyłem drzwi do odpowiedniego pomieszczenia. Ledwo powstrzymałem się przed spanikowanym okrzykiem, gdy w rogu komnaty ujrzałem nagie plecy księcia Francji.
- Um, ja... - zająknąłem się, a mój wzrok powędrował na czubki butów. Nie chciałem, żeby książę myślał, że się mu przyglądam, tym bardziej, że był całkowicie nagi, stojąc tam z ręcznikiem w dłoni. - Myślałem, że wszyscy już śpią.
Dostrzegłem, jak Louis bardzo powoli odwraca się w moją stronę. O dziwo nie wyczułem, aby biła od niego złość, albo jakieś uprzedzenie. Zwłaszcza, gdy po chwili na podłodze wylądował jego ręcznik, odsłaniając całą jego nagość, która niczym wyrzeźbiony obraz błagała o zwrócenie oka w kierunku każdego elementu męskiego ciała, analizy każdej rysy na pewno powojennej, przykrej smugi na oliwkowym bicepsie i mięśni odciśniętych na brzuchu.
- Właśnie przygotowałem kąpiel. Nie mogłem spać - rzekł nonszalancko. Czułem na sobie jego intensywny wzrok, przez co ciało zaczęło mnie mrowić z onieśmielenia. Z jakiegoś powodu nie uciekłem stamtąd, tylko nasłuchiwałem kojącego głosu. Ciężar osiadł w powietrzu. Czułem to już niemalże od pierwszego spotkania, ale teraz się dusiłem. - Nie wstydź się spojrzeć. To tylko moje ciało.
- Nie chciałem stawiać cię w niekomfortowej sytuacji - odrzekłem, bardzo powoli, nie kryjąc przy tym lekkiego wstydu, podnosząc wzrok prosto na Louisa, stojącego przede mną tak, jak stworzył go sam Bóg.
- Czuję się zaszczycony tym, że możesz mnie obserwować - uśmiechnął się. Chciałem patrzeć w jego twarz, tylko w twarz. Mogłem być przecież silniejszy od swych dzikich pragnień. - W jakim celu zawitałeś?
- Chciałem wziąć kąpiel, jednak skoro ty jeszcze nie zacząłeś swojej, mogę poczekać - powiedziałem szybko. - Ewentualnie przemyję swoje ciało jutro.
- Jesteś rozkoszny - zaśmiał się pogodnie. Dobrze przyglądałem się jego uśmiechowi. Było mu do twarzy z taką miną. Pogodny wyraz twarzy zdecydowanie odejmował mu lat.
Zmieszałem się mimo wszystko jego słowami.
- W takim razie ja wyjdę...
- Ależ skądże! Zostań.
- Po co ja tu? - pukiel włosów, które po całym dniu były zszarpane i niechlujne, opadł na moje czoło. Byłem zbyt leniwy, by coś z nim zrobić. Tkwiłem tak, wyglądając pewnie jak bałagan.
- Przecież chciałeś wziąć kąpiel, ty głupi.
- Ale co z tobą...
- Ja również.
- Jesteśmy mężczyznami. Nie wypada - zmieszałem się, jednocześnie przysięgając, że kolana zmiękły mi i byłem bliski upadku. Spojrzałem na wypełnioną po brzegi, dużą wannę.
- Nie jesteśmy w żaden sposób ze sobą związani - stawiając swe wilgotne stopy na posadzce, podszedł znacznie bliżej mnie.
Westchnąłem, trochę drżąco, co Louis z pewnością zauważył po tym, jak poruszyły się kąciki moich warg. Ulokowałem wzrok na jego torsie; wyglądał lepiej ode mnie, był smukły i wyrzeźbiony, nie zanadto, ale jeśli napiąłby ramiona jak wtedy na polowaniu...
- Przekonaj mnie.
I w porządku, dłoń chłopaka na moim pasku, którego szybko się pozbył nie była tym, czego się spodziewałem.
- Gdy już będzie spowijała cię jedynie nagość, nie będziesz miał wyboru, Haroldzie - szokująco obniżył swój głos, rozpinając guziki mojej atłasowej koszuli.
- Czemu zawsze jesteś taki pewny siebie i swych dokonać? - spytałem. Formalność, jaką posługiwaliśmy się mimo zaistniałem sytuacji, rozgrzewała mnie od środka.
- To jest cecha wszystkich wielkich władców, a ja dążę do zostania właśnie takim - znacznie przybliżył się do moich odsłaniających się obojczyków, jeden z nich muskając nosem. Moim ciałem wstrząsnął nieskromny, przeszywający dreszcz.
- Odrzuciłeś propozycję mojej siostry - mimowolnie odchyliłem swoją głowę w tył, dając w ten sposób Louisowi znak, że podobają mi się jego postępowania, choć podświadomie wiedziałem, że postępuję niewłaściwie. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Królewna Gemma jest piękną niewiastą, bez wątpienia nie spotkałbym w Anglii bardziej urodziwej kobiety - przemówił, zsuwając koszulę całkowicie z mojego ciała. Przeszywał mój tors naprawdę intensywnym spojrzeniem. - Jednakże nie jest to tym, co naprawdę mnie zachwyca.
- Więc w czym gustujesz, Louis? - poprawiłem swoje włosy, kładąc lewą dłoń na jego ramieniu. Odważyłem się dotknąć jego skóry. Była tak aksamitnie delikatna pod palcami, jak to sobie wyobrażałem.
- A jak myślisz? - zapytał mnie, lewą dłonią bardzo powoli przejeżdżając po moim brzuchu w dół, aby dojść do spodni. Rozpalił w ten sposób w miejscu swego uprzedniego dotyku płomień pod moją skórą.
- Nie wiem, nie czytam ci w myślach - przejechałem dłonią po jego ramieniu, zostawiając tam ślad paznokci. Nie wiedziałem, dlaczego podrapałem plecy księcia, ale to wydało mi się naprawdę rozgrzewające. - Proszę, uważaj na moje uda.
- Hmm? - zmarszczył brwi, niemo zadając mi swoim pomrukiem pytanie, gdy jednak według mojej prośby, bardzo powoli zsunął moje spodnie.
- Mam... ślady.
Louis w wolnym tempie zsunął ciężkie spodnie, ukazując białą bieliznę. Wzdychałem co jakiś czas, nie oczekując komentarza, ale wtedy szatyn odezwał się ze wzburzeniem.
- Co jest, do diabła? - wybałuszył jasnobłękitne tęczówki na widok czerwonych, krwistych śladów tuż przy moich pośladkach.
- Mówiłem przecież - naburmuszyłem się, dotykając dłonią karku mężczyzny. Nie chciałem, żeby tak reagował, w końcu uprzedziłem go. W dodatku ten defekt przyprawiał mnie o ilość wstydu, która kazała mi wtopić się w podłogę. Chciałem odwrócić jego uwagę i kiedy uniósł na mnie wzrok, wzruszyłem ramionami, samemu ciągnąc spodnie w dół.
- Kto ci to zrobił... - westchnął, podnosząc się z klęczek, lecz gdy dostrzegł w moich oczach ogrom wstydu, jaki czułem jeszcze dziś rano, pogłębił swoje rozżalone zipnięcie. - Och.
- Mówiłem ci - przypomniałem, kiedy zsunął spodnie do kostek i zaczął odwiązywać moje buty. - Wpada w szał, kiedy robię coś nie po jego myśli. Mama mówi, że nie mogę się na niego gniewać, gdy to robi, bo nie jest wtedy sobą.
- Absurd! - zionął gniewem, mimo ostrości swych słów, delikatnie pozbywając się mego obuwia. - Tak nie zachowuje się dobry i poczciwy król!
- Władza go zniszczyła - przyznałem, zrzucając ze stopy buta. - Zawsze prosi mnie o wybaczenie chwilę po tym. Nie robi tego ze złości, chce mnie tylko nauczyć, żebym w końcu był dobry.
- To nie jest metoda. Znęcanie się nigdy nie jest nauką. Nie jest nawet okazaniem siły. A jedynie słabości.
- Ściągnąłem drogiego buta, pozbywając się również spodni. Stałem przed Tomlinsonem w samej bieliźnie, przykrywającej moją intymność i kości biodrowe.
- Przecież sobie na to zasłużyłem. W trakcie polowania okazałem słabość. A za to przynależna jest kara.
- Przestań, książę - usłyszałem w jego tonie lament, a także nakaz. - Nie zasługujesz na takie traktowanie. Nikt nie zasługuje!
To tylko... Na to zasługują tylko ci, którzy nie spełniają obowiązków i tracą swoją godność, ponieważ-
- Ciii... - zaskoczył mnie, kładąc palec wskazujący na moich wargach. - Nie mów już o tym. Słuchanie o twoim bólu rani moje postrzeganie twojej delikatnej osobowości.
Zamrugałem kilkukrotnie, patrząc w jego oczy. Pomyślałem o tym, by skorzystać z okazji, kiedy książę jest tak blisko i zapamiętać każdy element jego twarzy, mlecznej skóry: każdą skazę i kolor przeplatający się w jego tęczówkach. Kochałem spoglądać w ludzkie oczy, dokładnie mogłem z nich wyczytać emocje i zamiary.
- Pożądasz mnie? - spytałem, dłonią odciągając jego palec od swoich warg.
- Czy zabrzmię jak szaleniec, gdy powiem, iż od pierwszej chwili w jakiej cię ujrzałem? - odpowiadając mi, kciukiem głaskał moją dolną wargę.
- Nie okazywałeś tego. Nie wierzę ci - spuściłem wzrok na jego dłoń.
- Okazuję to w bardzo specyficzny sposób - przyznał z lakonicznym śmiechem. - Ponadto, chciałem wyczuć, czy to odwzajemniasz.
- I myślisz, że udało ci się? - chyłkiem uśmiechnąłem się, kiedy zabrał dłoń z dala od mojej twarzy.
- Nie wiem, ale zgaduję, że skoro jeszcze nie uciekłeś i nie nasłałeś na mnie biskupa, jestem na dobrej drodze do swego celu - uśmiechnął się.
- Celu... - powtórzyłem. - Czy możesz zatem wejść do wanny? - spytałem zalotnie, kiedy dotykał palcem siwego śladu własnych ust na moim obojczyku. - Proszę.
- Tylko jeśli zechcesz podać mi swą dłoń - odpowiedział mi bardzo podobnym tonem, a ja spojrzałem kilkukrotnie na jego wyciągniętą rękę, nim zdecydowałem się ostatecznie ją chwycić. Podałem Louisowi dłoń, doprowadzając go do wanny. Mężczyzna uniósł swoją nogę, wkładając ją pod taflę wody. Puścił moją dłoń, kiedy zasiadł w bani. Zrobiłem krok w tył, obserwując go chwilę. Widziałem jak Louis przygląda mi się w niemalże drapieżny sposób. I musiałem szczerze przyznać, że uczucie to było bardzo przyjemne, kusiło do zgrzeszenia na sposoby, jakie Bóg uważał za najbardziej odrażające. W końcu po raz pierwszy w swoim życiu czułem się podziwiany, każdy przecież chciałby tego doświadczyć.
Nie prędko sięgnąłem po moją koszulę, która leżała na podłodze. Louis zmarszczył brwi, kiedy wciągnąłem materiał na ramiona. Koszula sięgała mi do połowy ud. Jej ciężkość, jak i dusząca para wypełniająca pomieszczenie doprowadziła mnie do kropel potu, spływających wzdłuż skroni.
Zapiąłem pierwsze dwa guziki, schylając się, by wziąć swoje spodnie i buty.
- Harry? - był to chyba pierwszy raz, gdy królewicz odezwał się tą delikatniejszą formą mego imienia. - Co robisz?
- Wybacz, Louis, ale nie mógłbym się przed tobą obnażyć - pokręciłem głową, zmierzając do drzwi. - Nie możesz myśleć, że mnie posiadasz. Nie byłbym sobą, jeśli oddałbym ci się już teraz.
- Co?
- Powinieneś się bardziej postarać, nie jestem twoim francuskim kochankiem. Jestem Anglikiem.
Satysfakcja, jaką odczułem na widok zszokowanej miny księcia była nie do opisania. Naprawdę przypuszczał, że posiądzie mnie tak łatwo? Śmieszne. Miałem nadzieję, że zrozumiał, iż moja dzisiejsza odmowa nie brzmi "nie", brzmi "jeszcze nie". Posłałem mu miękkie spojrzenie, naciskając na klamkę.
Po raz pierwszy Louis umilkł całkowicie, zaprawdę nie mając pomysłu, co mógłby mi odpowiedzieć. Spojrzałem podczas otwierania drzwi na niego krótko przez ramię, nim rzekłem:
- Dobranoc, książę.
I wyszedłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top