Wyzwanie#7


- Jesteś na mnie zły?

Marceli lewitował nad moją głową, co jakiś czas muskając moje włosy. Rozdrażniony nie miałem zamiaru reagować. Wampir sprawiał, że to postanowienie było trudne do spełnienia. Zaciskając usta w wąską linię próbowałem ignorować jego egzystencję, jakby to w ogóle było możliwe.

- Grasz trudnego do zdobycia? – Zakpił siadając na biurku tuż przed moją twarzą – Jeżeli jesteś zły, że pozwoliłem sobie cię po dotykać, śmiało, dotknij mnie też. Widzę, że chcesz.

Wpatrywałem się w jego krocze nie, dlatego, że zamierzałem go posłuchać, a dlatego, że usiadł dupskiem na projekcie nowego miecza, nad którym akurat pracowałem. Z ciężkim westchnięciem wstałem z miejsca, Marshall nie zamierzał łatwo pogodzić się na milczące traktowanie. Chłopak bez żadnych skrupułów chwycił za wiążącą nas nić omal nie zwalając mnie z nóg. Z urwanym krzykiem wpadłem wprost w wyciągnięte ramiona.

- Co robisz?! – Zawołałem starając się od niego uwolnić.

- Teraz już nie jestem niewidzialny? – Prychnął mocniej zaciskając dłonie na moich ramionach.

- Choćbym bardzo chciał, to niestety nie – warknąłem z całej siły nadeptując na jego stopę.

Wampir nawet się nie skrzywił. Nic nie mogło go zranić, poza promieniami słonecznymi. Jak to wygodnie było być zwykłym potworem, życie innych znacznie łatwiej można było mieć wtedy w poważaniu.

- O co jesteś taki wściekły?

- Pytasz, bo naprawdę nie wiesz?

Niedowierzająco pokręciłem głową. Nikt nie mógł być wystarczająco głupim, żeby nie znać odpowiedzi. Nie wiedział, o co byłem zły? Jakiś żart! Musiałby być całkowicie pozbawiony kręgosłupa moralnego, żeby nie wiedzieć. Musiałby...

- Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, co mi wczoraj zrobiłeś? – Zapytałem z trudem utrzymując gniew na wodzy.

- Sprawiłem, że czułeś się dobrze. – Odpowiedział po zastanowieniu – Pomogłem ci się zrelaksować.

- Pomogłeś? – Powtórzyłem z gniewnym prychnięciem – Może jeszcze zażądasz nagrody za tę twoją SZLACHETNĄ pomoc!

- Nagrodą nie pogardzę – wzruszył ramionami z kpiącym uśmieszkiem.

- Jesteś...

- Przystojny? Niesamowity? Wspaniały? – Podsunął, gdy zabrakło mi, co do niego słów.

- ... niewiarygodny. – Dokończyłem kręcąc głową – Nigdy w życiu nie spotkałem kogoś równie niezrównoważonego i pozbawionego nawet krzty moralności.

- W twoich ustach, to jak komplement – wyszeptał całując moją dłoń.

Z odrazą cofnąłem się w tył. Ile czasu będę musiał spędzić uwiązany do kogoś takiego? Obrzydzenie, jakie mnie ogarnęło było wręcz zwalające z nóg. Jak mam teraz żyć? Co jeżeli nie uda mi się znaleźć rozwiązania tej sytuacji? Przed oczami stanęła mi sytuacja z toalety... tak nie mogło być. Nie dam rady tak żyć.

- Za to, co zrobiłeś nie zasłużyłeś na żadną nagrodę, a na karę.

- Nie zgadzam się z twoim werdyktem, – powiedział lekceważąco posyłając całuska w moim kierunku – jest zbyt subiektywny.

- Uuuu, ktoś tu zna trudne słowa. – Przewróciłem oczami krzyżując ramiona na piersi – Pragnę przypomnieć, że twoje zdanie nie ma żadnej wartości.

- Twoje też. – Odparł dość szyderczo – Tylko słowo sędziego ma jakieś znaczenie.

Oniemiały wbiłem w niego spojrzenie. On chyba nie mówił na poważnie, albo nie wiedział, o czym w ogóle mówił.

- Chyba nie masz zamiaru tego opowiedzieć Fionie?! – Krzyknąłem czując, jak czerwienią mi się policzki – Przecież to tylko dziecko!

- I co z tego? To ty ją wyznaczyłeś na to stanowisko, więc tylko ona ma uprawnienia do stwierdzenia, który z nas ma rację. Twój wybór, Księżniczko.

Zagryzłem wargę postawiony w niewygodnej pozycji. Opowiedzenie tego komukolwiek uderzało w moją godność, a opowiedzenie tego niewinnej dziewczynie, w moją moralność. Gdybym miał wybrać, zachowałbym ten sekret do śmierci. Albo nawet dalej, kto wie czy Marcel nie postanowiłby mnie wskrzesić, żeby stworzyć dla mnie piekło nawet po śmierci.

- Już ci proponowałem, co możesz zrobić, żebyśmy wyszli na równo – Marshall przyciągnął mnie blisko przykładając moją dłoń do swojego krocza – Możesz zrobić dokładnie to samo, co ja zrobiłem tobie. Czy tak nie będzie sprawiedliwie, Księżniczko?

- Dla ciebie to by była nagroda – warknąłem szybko chowając dłonie za plecami.

- Z twoimi umiejętnościami? Wierz mi, zwykła tortura – zakpił niebezpiecznie blisko przysuwając do mnie swoją twarz.

- Co ty niby możesz wiedzieć o moich umiejętnościach?

- Daj spokój, na pierwszy rzut oka widać, że jesteś dziewicą.

- Chyba chciałeś powiedzieć: prawiczkiem... - poprawiłem go automatycznie, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak bardzo pocisnął mi wampir – Nie masz zielonego pojęcia o moim życiu miłosnym!

- Twierdzisz, że już z kimś spałeś?

Ton jego głosu przyprawił mnie o gęsią skórkę. Nie miałem pojęcia czy tylko mi się nie przewidziało, ale w czarnych oczach błysnął gniew. Zaskoczony oparłem się o biurko, wampir pchnął mnie w tył.

- Pokaż mi to swoje doświadczenie – zażądał kładąc dłonie po obu stronach mojej głowy.

Przyparty do chłodnej, drewnianej płyty nie miałem, jak uciec. Marceli wsunął się pomiędzy moje uda nachylając się nade mną mocniej. Z mocno bijącym sercem zacząłem rzucać wzrokiem na boki, potrzebowałem ratunku. Na biurku nie stało nic ciężkiego. Mogłem, co najwyżej rozważyć wydłubanie mu oka długopisem. Nie należałem do agresywnych osób, taką możliwość wykluczałem na starcie. Czasem się nienawidziłem za to, ale nie byłbym zdolny do celowego uszkodzenia kogoś.

- W takich sytuacjach masz patrzeć na mnie – jego palce zacisnęły się gwałtownie na moich policzkach skierowując do siebie – i tylko na mnie.

Zamarłem. Nie byłem wstanie się poruszyć pod spojrzeniem Marcela, ciało nie chciało mnie słuchać. Leżałem zdany całkowicie na jego łaskę. Znacznie delikatniej, niż mógłbym go o to podejrzewać, rozchylił kciukiem moje wargi. Pocałunek w niczym nie przypominał tych poprzednich. Z początku lekko złączył nasze usta, płytko i słodko. Zdumiony nie bardzo wiedziałem, jak się z tym czułem. Nie było żadnej natarczywości z jego strony, jakby czekał na moją aprobatę.

- Jeżeli tak całujesz się z każdym, to masz zerowe doświadczenie – zakpił śmiechem łaskocząc moją twarz.

Czy on insynuował, że nie potrafiłem się całować? Całowałem się świetnie i nie potrzebowałem żadnych potwierdzeń, ale ten jeden raz zamierzałem zrobić wyjątek. Pokażę mu, co oznacza prawdziwy pocałunek, niech tylko patrzy. Rozdrażniony położyłem dłoń na jego karku przyciągając do siebie.

Poczułem uśmiech wampira na swoich ustach, podziałało to na mnie, niczym czerwona płachta na byka. Rozdrażniony nie miałem zamiaru przegrać tego wyzwania. Bo właśnie w to zamieniła się cała ta sytuacja, to było wyzwanie ze strony zadufanego typa, który śmiał oceniać moje umiejętności nic o nich nie wiedząc. Pogłębiając pocałunek objąłem go nogami, nie miałem zamiaru pozwolić mu się teraz odsunąć. Nie, dopóki nie udowodnię swojej racji. Wampir zamruczał z zadowoleniem unosząc mnie do pozycji siedzącej. Jego dłonie błądziły po moich plecach przyprawiając mnie o dość przyjemne dreszcze.

- Co robicie?

To krótkie pytanie sprowadziło mnie na ziemię. Co ja do cholery robiłem?!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top