Toaleta#6


- Nie!

Oboje z Fiona drgnęliśmy słysząc nagły przeciw Marshalla. Zaskoczony obejrzałem się na równie zdezorientowanego wampira, co my sami. Chłopak nerwowo rozejrzał się po laboratorium szukając jakiegoś punktu zaczepienia, jakiegokolwiek wytłumaczenia swojej reakcji. Utkwił spojrzenie w niciach, nad którymi eksperymentowałem do tej pory. Czarne oczy rozjarzyły się na moment.

- Co jeżeli się strujesz? – Zapytał wracając do nas wzrokiem – Nie powinnaś jeść wszystkiego, co ci wpadnie w ręce. To nici chirurgiczne z tego, co powiedziała Księżniczka.

Mimowolnie prychnąłem pod nosem słysząc, jak w dalszym ciągu obraźliwie nazywa mnie Księżniczką. Nie mogłem pojąć jego powodów. Jakkolwiek się na mnie nie patrzyło byłem mężczyzną. Nie nosiłem żadnych sukienek czy jakiś kobiecych dodatków, wampir musiał po prostu grać mi na nerwach. To było coś, co zawsze robił, za każdym razem bez wyjątku.

- Jednak potrafisz słuchać. – Zakpiłem tylko połowicznie starając się go urazić – Tak, to są nici chirurgiczne. Nie można ich zjeść, Fiona.

Dziewczyna kiwała głową rozciągając żelek w dłoniach.

- Próbowaliście ją przeciąć? – Dopytywała bawiąc się substancją.

- To nici mojego projektu, – powiedziałem przepełniony dumą – nie można ich przeciąć, zerwać, spalić... Mogę śmiało powiedzieć, że są niezniszczalne.

Z końcem mojej wypowiedzi nie byłem już tak zachwycony swoim odkryciem. Im dłużej o tym myślałem, tym mniej rozwiązań widziałem.

- Z dumą powiedz jeszcze, że połączyłeś nas na zawsze.

- Ja? JA? – Niedowierzająco powtórzyłem wbijając zdenerwowane spojrzenie w ziewającego wampira – Jedyne, co ja zrobiłem, to stworzyłem dla swoich poddanych nici, które naprawią każdą możliwą ranę i ich wzmocni. A ty, co takiego zrobiłeś? Zniszczyłeś mój eliksir i teraz śmiesz narzekać?

- Nie narzekam. – Wzruszył ramionami wyrywając żelek z dłoni Fiony – Już mówiłem, ta sytuacja mi odpowiada. Chcę tylko, żebyś z dumą oznajmił, że połączyłeś nas na zawsze.

Nie potrafiłem zrozumieć, co chodzi mu po głowie. Jego słowa nie miały dla mnie żadnego sensu. Czy tylko ja chciałem się od niego uwolnić? Czy tylko mnie denerwowała cała ta sytuacja? W to nie chciało mi się wierzyć. Marshall nie lubił mnie równie mocno, co ja jego i tego nie dało się ukryć.

- Z tobą naprawdę jest coś nie tak – wymamrotałem nie chcąc dłużej ciągnąć tej rozmowy.

- Skoro nie można tego zjeść, przeciąć, spalić ani w żaden sposób zniszczyć to, co teraz? – Wtrąciła się Fiona rozciągając łączącą nas nić – Zamierzacie żyć razem, aż do śmierci?

- Tak.

- Nie. – Zaprzeczyłem wściekle wbijając wzrok w wampira – Muszę znaleźć ich słaby punkt.

- Nie mówiłeś, że nie mają słabych punktów? – Zapytała nie do końca przekonana moimi słowami.

- Na pewno nie wypróbowałem wszystkiego – wymamrotałem niechętnie poniżając swoją dumę – Zawsze jest słaby punkt, nie ma niezniszczalnych rzeczy.

- Nawet niezniszczalny miecz od ciebie?

- Nawet niezniszczalny miecz ode mnie – ciężko westchnąłem przyznając jej rację – Pewnie i on kiedyś pęknie... może nie za naszych czasów, ale kiedyś na pewno.

- Jak dobrze, że jestem nieśmiertelny.

Gniewnie zacisnąłem pięści słysząc śmiech Marshalla. Nie rozumiałem, dlaczego wszystko brał tak lekko. Czy to zasługa jego długowieczności? Musiało tak być. Gdybym żył tysiące lat, krótki żywot jakiegoś miernego Księcia Balonowego też nie stanowiłoby dla mnie problemu. Zapewne byłem dla niego tylko westchnięcie i kilkoma marnymi mrugnięciami, nie brał na poważnie moich problemów. Uwiązany do śmiertelnika niezniszczalnymi nićmi? Banał. Trochę czasu spędzi obijając się przy moim boku, umrę i zapomni o całej sprawie.

- Dobrze dla ciebie – burknąłem ciągnąc go za sobą.

Odesłałem Fionę, w niczym mi teraz nie pomoże. Musiałem sam zastanowić się nad tym wszystkim. Jakie opcje miałem? Niezbyt wiele. Musiałem znaleźć rzeczy... żywioły zdolne do ogromnej niszczycielskiej energii, które byłyby zdolne nam teraz pomóc.

- Dokąd idziemy? – Zapytał lewitując za mną.

Jedyne niszczycielskie żywioły istniały teraz we mnie. Miałbym spędzić u jego boku każdy swój dzień, aż do ostatniego oddechu? Czułem się chory na samą myśl.

- Toaleta – wymamrotałem.

- Czyżby Szanowna Księżniczka wreszcie poddała się i postanowiła skorzystać przy mnie z toalety?

- Stul się, Marceli – zazgrzytałem zębami mocniej pociągając go za sobą.

Każde słowo z jego ust działało na mnie, jak czerwona płachta na byka. Niemal kopniakiem otworzyłem drzwi do toalety, zaczynał boleć mnie pęcherz, zbyt długo wstrzymywałem się z tą wizytą. Ignorując rozbawioną minę wampira, stanąłem przed pisuarem. Rozpiąłem spodnie i na tym skończyła się moja pewność siebie i twarde postanowienie na ignorowaniu śmiejącego się pod nosem wampira. Uporczywy wzrok Marcelego doprowadzał mnie do szału, nie mogłem się skupić. Nieważne, jak bardzo musiałem za potrzebą, nic ze mnie nie chciało ulecieć. Zebranie w sobie odpowiedniej determinacji do zsunięcia z siebie spodni i tak było ogromny wyzwaniem, a teraz nie mogłem się wysikać. Proszenie go o krztę prywatności nie miało sensu. Wpatrywał się w okolice mojego pasa, jakby nigdy w życiu nie widział nagiego mężczyzny.

- Przestań! – Wrzasnąłem wreszcie, gdy jego twarz niemal znalazłam się na moim kroczu – Daj mi się w spokoju wysikać!

- Nie powinieneś usiąść?

- Niby, dlaczego?

- Jak chcesz zrobić to na stojąco bez pindola?

Zszokowany wybałuszyłem na niego oczy. Wampir nie miał nawet krzty kultury w sobie, zwykły prostak i cham, inaczej nie mogłem go nazwać. Nie miałem zamiaru nawet odpowiadać. Nie mogłem dać się sprowokować. Naprawdę, nie mogłem. Byłem ponad to. Ponad wszystkie wulgarne odzywki i zwroty, jakiegoś niewychowanego wampira.

- No weź, tak poważnie, gdzie on jest? – Pytał szturchając palcem mój policzek – Nie ignoruj mnie. Gdzie go masz? Naprawdę jesteś Księżniczką? Mi to nie przeszkadza, ale ludzie będą w szoku. Kto by pomyślał, że Balonowy Książę nie ma...

- Nawet nie wypowiadaj tego słowa – warknąłem tracąc cierpliwość.

-... pindola – dokończył rozbawiony Marceli – No, co ty, nie mów, że zawstydza cię słowo „pindol". Przecież to normalne, każdy facet ma pindola... no prawie, ty pindola nie masz.

- Robisz to specjalnie – warknąłem wbijając w niego gniewnie spojrzenie.

- Co takiego? – Zapytał zgrywając niewiniątko – Ja nic nie robię. Pytam tylko gdzie masz pindola. Jak chcesz pokaże ci, jak wygląda prawdziwy pindol...

- Przestań! – Zawołałem powstrzymując go przed rozpięciem rozporka – Tu go mam! Widzisz?! Tak?! Super, a teraz daj mi...!

Urwałem wydając z siebie zduszony okrzyk, ręka Marcela znalazła się na moim prąciu. Próbowałem go od siebie odgonić, uparcie przylgnął do moich pleców opierając podbródek na moim ramieniu.

- Faktycznie coś tu jest – kpiąco przyznał muskając ustami płatek mojego ucha – Maleństwo, ale jest.

Chciałem mu wygarnąć, lecz ciało nie współgrało z moimi pragnieniami. Przeciwnie, działało wbrew mojej woli wypuszczając z moich ust kilka mało męskich stęknięć zamiast tego, co faktycznie chciałem powiedzieć. Czując miękkość w kolanach oparłem się o spłuczkę, każdy ruch palców Marcela ogłupiał mnie, przepuszczał nieznane mi dotąd dreszcze po kręgosłupie.

- Ma...Mar...ce...li – wystękałem, gorąc zaczął zbierać się u dołu mojego kręgosłupa.

- Ciii, - wyszeptał całując mój kark – po prostu skup się na tym uczuciu.

Nie chciałem go słuchać, ani robić to, co mi kazał. Zacisnąłem zęby, niewiele to dało. Fale przyjemności odbierały mi resztki zdrowego rozsądku. Było mi dobrze. Tak potwornie dobrze, aż nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zacisnąłem pięść na spłuczce spłukując wodę, z donośnym stęknięciem wyszło coś jeszcze. Gorąca ciecz parzyła moją skórę. Nieprzytomnym wzorkiem patrzyłem na to, co się właśnie wydarzyło, zesikałem się przy wampirze. Zesikałem się, podczas gdy trzymał moją męskość....

- Dobrze się spisałeś – wymruczał ujmując mój podbródek wolną dłonią – Bardzo dobrze.

Ogłupiały tym wszystkim nie zareagowałem na jego pocałunek. Zamglonym wzrokiem wpatrywałem się w jego zamknięte oczy. Im mocniej mnie obejmował, tym mniej sensu to dla mnie miało. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top