1
To bardzo stara historia, która przetrwała wieki. Bowiem działo się to w bardzo odległych stronach świata, gdzie wszystko wygląda całkiem inaczej. Gdzieś na jednym z krańców ziemi istnieje Kraina Ooo, a w niej kochany i wielbiony przez wszystkich książę Balonowy. Władał on słodkim królestwem zrobionym, jak nazwa wskazuje, ze słodyczy. Każda normalna osoba, zapytałaby jak to jest możliwe, ale nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Na świecie są różne cuda, których nie da się wytłumaczyć. A świat księcia, niewątpliwie do nich należy. Przyznam, że chłopak wygląda inaczej niż wszyscy znani nam książęta. Ubrany w swój różowy kubrak, włosy również różowe... Co tu mówić, cały był różowy. Może i nie był to jego ulubiony kolor, ale jak mus to mus. Jak wszędzie, są pewne zasady ubioru, tam również. Każdy książę reprezentował inny kolor... Ale nie o tym chciałam opowiadać. Dobra zacznijmy jeszcze raz.
****
Był to jeden z tych zimnych, jesiennych wieczorów, ale nie spędzam go jak większość przed telewizorem, zajadając się ciastkami. Ubrany w czarny fartuch, z trochę przydużą czapką, która opadała mi lekko na oczy, pichciłem w kuchni, jakieś smakołyki. To moje ulubione zajęcie w takie dni. Uspokaja mnie ten delikatny żar piekarnika, zapach wanilii i wszędzie walająca się mąka. Niweluje to uczucie samotności. Usiadłem naprzeciw piecyka, obserwując jak babeczki powoli rosną. Trochę zmęczony uśmiechałem się do własnego odbicia. Różowe włosy oklapły od żaru, a twarz poczerwieniała. Przeczołgałem się do okna, by wpuścić orzeźwiający wiatr do za gorącego pomieszczenia. Na niebie górował już księżyc i miliony gwiazd, które rzucały przyjaźnie jasne światło na otulone snem słodkie królestwo. Poczułem pewnego rodzaju dumę, w końcu to moje małe miejsce... Jednak nie czułem się tu do końca szczęśliwy. Sam nie wiem, czego mi brakuje. Przecież mam wszystko! Uwielbienie, tytuł, własną kuchnię... Ale to wszystko nie uszczęśliwia mnie.
- Chcę czegoś więcej - mruknąłem, kładąc głowę na parapecie.
Wielkimi oczami, wpatrywałem się w samotny księżyc. Jest ogromny i w centrum, wszyscy go podziwiamy, ale z daleka...
Nagły hałas wyrwał mnie z zamyślenia. Wystraszony odwróciłem się. Przed piekarnikiem stał wysoki chłopak, o czarnych włosach i czerwonych oczach.
- Omal zawału nie dostałem! - Warknąłem, uspakajając się.
- Spoko - mruknął z pełną buzią.
W rękach trzymał tackę ze świeżo upieczonymi muffinkami.
- Jeszcze chwila i by się przypaliły - wzruszył ramionami, czując na sobie mój wzrok - dość długo gapiłeś się na ten księżyc.
- Ta, dzięki za pomoc Marshall.
- Nie ma sprawy - odparł i wyleciał przez okno, zanim zdążyłem coś jeszcze powiedzieć.
- Ale oddaj moje babeczki! - Zawołałem.
Jedna tak jak się spodziewałem, nie było już po nim śladu. Z przeciągłym westchnięciem zamknąłem okno, zdjąłem czapkę i fartuszek, starannie je złożyłem i położyłem na najwyższej półce. Po czym powolnym krokiem ruszyłem w stronę sypialni. Byłem wyczerpany, oczy same mi się zamykały. Jeszcze to okropne uczucie, które nie chce dać mi spokoju. Co powinienem zrobić?
Ospały opadłem na łóżko, nie mając siły się rozebrać.
- O daj pomogę ci.
- Dzięki - mruknąłem, czując jak ktoś ściąga mi spodnie.
Poczułem gorący oddech na szyi o zapachu kremu truskawkowego. Chwila ...
- Marshall?! - Przerażony podniosłem się, widząc jak zdejmuje mi koszule.
- Co? - Zapytał zaskoczony.
- D-dlaczego mnie rozbierasz? - Poczułem jak się czerwienię.
- Chciałeś spać w ubraniu?
- Nie, ale dlaczego TY mnie rozbierasz - powiedziałem naciskając na ostatnie słowa, mając nadzieję, że coś dojdzie do tego jego durnego łba.
Wampir zaśmiał się tylko, odlatując wyżej. Wyciągnął zza pleców gitarę. W pokoju rozbrzmiała miła melodia. Nadal czułem się nieswojo siedząc w samych bokserkach, kiedy ten od tak lata mi nad głową.
- Powinieneś czasami wyluzować - mruknął, przeciągając się -mój książę - szepnął mi do ucha.
Ciepło jego oddechu przyprawiło mnie o dreszcze.
- Co tu jeszcze robisz? - Zapytałem, okrywając się szarą kołdrą.
- Sam nie wiem, pomyślałem, że musisz czuć się samotny w tym wielkim zamku.
Usiadł naprzeciw mnie, uśmiechając się wrednie.
- A może to ty jesteś samotny, demonie? - Prychnąłem.
Uśmiech zszedł z twarzy Marshalla. Ponownie wzleciał w powietrze, zakładając ramiona za głowę.
- A wiesz, że może coś w tym jest? - Mruknął i znikł.
W końcu on też... Żyje już tysiące lat. Wszyscy obserwujemy go z daleka, jednak nie podchodzimy bliżej z obawy przed jego naturą. Z cichym śmiechem podszedłem zamknąć okno.
- Dobranoc Marshall - szepnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top