Rozdział 9
Najgorsze było oczekiwanie. W szpitalach nie było tak przepchanych poczekalni, jak na izbach przyjęć. Roiło się w nich tylko od lekarzy, pielęgniarek i innego rodzaju personelu medycznego. Jednak nikt nie udzielał wyjaśnień o stanie zdrowia żadnego pacjenta. Nawet jeśli zadawał te pytania ktoś z krewnych chorego.
Siedziałam między jakimś zdenerwowanym starszym mężczyzną a jego żoną. Mieli nadzieję, że dowiedzą się coś na temat swojego syna, poszkodowanego w wypadku samochodowym.
Miałam wrażenie, że minęły godziny za nim przyszedł dr Swandon, twierdząc, że z Paulem będzie wszystko w porządku.
-na szczęście był to tylko lekki zawał -rzekł -już wkrótce będzie zdrowy. Niech pani wraca spokojnie do domu, Angelo. Jutro rano może się pani z nim zobaczyć. Nie ma żadnych powodów do obaw.
Pogładził mnie po głowie, jakbym była tym samym małym dzieckiem, któremu pomógł przyjść na świat. Dał mi kilka tabletek na uspokojenie. Musiałam mu obiecać, że zażyję je przed snem.
W mieszkaniu było ciemno. Śmiertelnie cicho. Bez Paula. Próbowałam zająć się oglądaniem telewizji. Jednak nie wychodziło. Myślami ciągle wracałam do tego, co się stało. Gdybym chociaż miała kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, ramię, do którego mogłabym się przytulić, w które mogłabym się wypłakać.
Przeraźliwy dźwięk telefonu wyrwał mnie z zamyślenie. Może to była odpowiedź na moje westchnienia? Może to Marta? Albo Tomas? Od powrotu nie miałam od niego żadnych wiadomości. Zresztą obojętnie kto dzwonił. Musiałam z kimś porozmawiać.
Podniosłam słuchawkę.
-słucham?
-Angelo? -usłyszałam głos Gabriela -muszę koniecznie porozmawiać z Paulem.
Gabriel! Walczyłam ze łzami bezwiednie cisnącymi się do moich oczu. Ach! Gdyby tu był! Gdyby tylko nie byłabym mu taka obojętna. Dlaczego nie mogłam wypłakać się w jego ramiona?!
-nie ma go, Gabrielu -wyjąkałam z trudem
-no to pięknie. Nie mam czasu, żeby dłużej go szukać. Powiedz mu, proszę, że rodzina Maloxów zgodziła się na konferencje poza sądem -powiedział szybko. Wyglądało na to, że chciał skończyć tę rozmowę jak najszybciej -a i jeśli chodzi o artykuł to prawdopodobnie jutro po południu pozwolę ci go opublikować. Siostra Davida rano zeznaje w sądzie. Z pewnością będzie tam ktoś od was. Niech się ze mną skontaktuje. Dobranoc.
Skończył rozmowę. Stałam nieruchomo ze słuchawką w dłoni. Nie mogłam go już usłyszeć.
Odłożyłam słuchawkę.
-dobranoc -szepnęłam i rozpłakałam się.
Miałam za sobą nieprzespaną noc. Jednak w świetle dnia poczułam się lepiej niż w ciemnościach. Na koszulę nocną nałożyłam szlafrok i poszłam do kuchni przygotować sobie kawę. Kiedy przechodziłam obok telefonu, zadzwonił dzwonek. Automatycznie podniosłam słuchawkę.
To była Nadia. Chciałam przypomnieć Paulowi, ze tego dnia miał rozprawę poza miastem. Najdelikatniej jak potrafiłam wyjaśniłam sekretarce ojca, że jej pracodawca miał zawał i właśnie leży w szpitalu. Poprosiłam ją też, aby o tym poinformowała o tym sędziego. Obiecała to zrobić, chciała też odwiedzić Paula w szpitalu. Jeśli miałam kiedyś jakiekolwiek wątpliwości co do uczuć Nadii do ojca, to właśnie się rozwiały. Nadia początkowo mówiła płynnie i szybko. Po tej wiadomości, jej głos stał się wolny i przerywany.
Po rozmowie weszłam do kuchni, nalałam sobie kawy i usiadłam przy stoliku. Zachowywałam się jak w transie. Zupełnie bezwładnie piłam kawę i przeżuwałam tosta. Myślami byłam przy nadchodzącym dniu. Najważniejszą sprawą były odwiedziny ojca.
Dźwięk dzwonka u drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Odstawiłam szklankę i poszłam zobaczyć, kto mnie nawiedza o tak wczesnej porze.
Gdy otworzyłam drzwi, serce zabiło mi szybciej. Przede mną stał Gabriel. Miał zacięty wyraz twarzy. Wyraźnie był zaniepokojony. Spojrzał na mnie. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Musiałam wyglądać okropnie. Byłam nie umalowana, miałam zaczerwienioną twarz, a moje oczy nosiły ślady nieprzespanej nocy.
-dlaczego, do diabła, nie powiedziałaś mi, że Paul leży w szpitalu? -zapytał oburzony. Przeczesał ręką włosy, a mój wzrok padł na złoty zegarek na jego nadgarstku. Skuliłam się w sobie. Przy jego szytym na miarę stroju, zegarek wyglądał jakby go znalazł w płatkach śniadaniowych. Teraz już nie wyglądał tak okazale jak w sklepie -Mój Boże, zostawiłbym wszystko i natychmiast bym do ciebie przyjechał!
-ładny zegarek -wymamrotałam
-dziękuje -odparł i spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
-nie musisz go nosić, jeśli ci się nie podoba.
-podoba mi się -odparł trochę złośliwiej
-miło
-Angelo, nie przyszedłem tu, aby dyskutować o zegarku! -odparł zły
Moje oczy napełniły się łzami.
-ze mną wszystko w porządku. -szepnęłam
-widzę.
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Przyciągnął mnie do siebie, wziął w ramiona, przycisnął mnie mocno do swojej wielkiej, szerokiej piersi i kołysał powoli. Gorące łzy spłynęły po moich policzkach.
-Gabrielu... -westchnęłam i jak małe, przerażone dziecko wtuliłam się w jego ramiona. -Och, Gabrielu, jak bardzo mi ciebie brakowało -szepnęłam przez łzy.
-równie dobrze mogłaś mi powiedzieć wczoraj wieczorem, kiedy dzwoniłem -stwierdził. Przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że prawie sprawiał mi ból.
-nie chciałam się narzucać -odparłam -powiedziałeś, że nie chcesz odwracać się za siebie...
-O, mój Boże -szepnął, zanurzając twarz w moich włosach. -to nie miało być tak. Nie chciałem przecież zamykać wszystkich furtek między nami.
-miło mi to usłyszeć.
Gabriel czule pogładził mnie po plecach.
-zawsze będę przy tobie. Kiedy tylko będziesz mnie potrzebować, Angelo. Pozwól mi przynajmniej troszczyć się o siebie i zrobić dla ciebie wszystko, co w mojej mocy -poczułam jak całuje mnie we włosy -co z Paulem?
-lekarz powiedział, że to tylko lekki zawał. Szybko wyzdrowieje, ale jeszcze przez jakiś czas będzie musiał się oszczędzać -odparłam cicho.
-innymi słowy -stwierdził Gabriel – przez kilka tygodni musimy go zatrzymać w łóżku.
-zgadza się -uwolniłam się z jego objęć i paskiem szlafroka otarłam twarz z łez. -masz może ochotę na filiżankę kawy albo pół kromki tosta?
Czule spojrzał na mnie.
-dlaczego tylko pół?
Uśmiechnęłam się i odparłam:
-miałam w domu tylko jedną i połowę już zjadłam.
-sądzę, że w takim przypadku najlepiej będzie, jak zrezygnuję -stwierdził wesoło.
-z powodu bakterii? -stwierdziłam ironicznie i weszłam do kuchni.
-tak często cię całowałem, że byłoby to dość niedorzeczne, gdybym teraz bał się jakiejś infekcji. Nie mam racji? -zapytał.
Cieszyłam się, że w tym momencie nie widział jej twarzy. Stałam do niego odwrócona twarzą. Właśnie wyjmowałam z szafki filiżankę i napełniłam ją kawą.
-mogę ci zrobić jajecznicę albo płatki na mleku -zaproponowałam, stawiając przed nim kawę -jadłeś już śniadanie?
-rzadko jadam śniadanie -odparł -rano najczęściej zadowalam się filiżanką kawy. Jedz dalej swojego tosta.
Wzięłam do ręki zimną, stwardniałą kromkę i popatrzałam na nią ze wstrętem.
-nie jestem specjalnie głodna. -stwierdziłam w końcu.
Gabriel spojrzał na ten kawałek pieczywa, uniósł wysoko brwi.
-jasne -skomentował krótko
-o której musisz być w sądzie? -zapytałam
Spojrzał na zegarek.
-dokładnie za czterdzieści pięć minut. Jak nie musisz jechać swoim samochodem, to mogę cie podrzucić do szpitala -odparł.
-niestety, samochód jest mi potrzebny. O dziesiątej muszę być w mieście. Mam przeprowadzić wywiad z jednym z kandydatów na senatora.
-to nie zostało ci zbyt wiele czasu dla Paula -zauważył, popijając kawę.
-wiem...
Popatrzałam na niego nieco dokładniej. Wspaniale wyglądał w swoim ciemnoszarym garniturze, do którego nosił jedwabny krawat. Tylko ten tandetny zegarek burzył ten piękny strój. Czemu ja myślę o tym głupim zegarku?!
Spojrzałam na jego twarz, lekko siwiejące skronie tylko dodawały mu atrakcyjnej męskości. Poczułam się tak jakoś dziwnie.
-znów mi się przyglądasz -stwierdził Gabriel
-to jest niezależne ode mnie -bąknęła i szybko spuściłam wzrok -tak się cieszę, że cię widzę -szepnęłam
-ja też -powiedział Gabriel -jeszcze nie spotkałem żadnej kobiety, która wcześnie rano wyglądałaby tak pięknie.
-a z pewnością widziałeś ich wiele.
-Angelo!
Mimo woli podniosłam wzrok i napotkałam jego spojrzenie. Wytrzymałam jego spojrzenie.
-nie poszedłem z Nitą do łóżka -powiedziała bez ogródek.
Zaczerwieniłam się jak mała dziewczynka.
-wcale o to nie pytałam.
-wiem. Ale następnego dnia wyczytałem w twoich oczach, że jesteś święcie przekonana, iż to zrobiłem. -musnął wzrokiem moje usta -może pewnego dnia wytłumaczę ci, dlaczego z nią pojechałem. Teraz nawet nie chciałbym próbować.
-nie musisz się tłumaczyć, Gabrielu -opowiadam lodowatym głosem.
-bądź tak miła i nie patrz na mnie z tą swoją chłodną wyniosłością -ciągnął -doskonale pamiętam, jak się zachowywałaś pewnego wieczoru na tarasie. I jestem w stanie poznać, czy ktoś jest zazdrosny, czy nie.
Zawstydzona zamknęłam oczy. Nie mogłam temu zaprzeczyć. Ale te słowa, wypowiedziane tak po prostu, sprawiły mi przykrość.
-dobry Boże! -jęknął Gabriel -zachowuję się jak głupi nastolatek. Nigdy nie umiałem z tobą rozmawiać na poważne tematy -jednym haustem opróżnił filiżankę i wstał od stołu -muszę już jechać do sądu. Będziesz wieczorem w domu? Czy może znowu przylezie tu ten Holland?
Przyglądał mi się z miną nie wróżącą nic dobrego.
-nie... ostatnio się z nim nie widziałam...
Wyraz jego twarzy znacznie złagodniał.
-musimy koniecznie porozmawiać. Mam za sobą najgorszy tydzień w życiu. Jest wiele spraw, które musimy doprowadzić do porządku.
Zacisnęłam zęby.
-wcale nie mam ochoty się z tobą przespać -powiedziałam ostro.
-o tym pogadamy wieczorem -stwierdził wesoło.
-a... jeśli... nie... będzie mnie w domu...? -wyszeptałam
Gabriel podszedł do mnie, pochylił się nad mną i delikatnie pocałował mnie w usta. Łzy napłynęły mi do oczu. To było takie piękne!
-należysz do mnie -powiedział spokojnie -i o tym musimy porozmawiać.
Podszedł do drzwi.
-a co z tą siedemnastoletnią różnica wieku, która tak bardzo nie dawała ci spokoju? -zapytałam, przerażona tym, co przed chwilą się wydarzyło.
-Angelo, przypomnij sobie to co powiedziałem kiedyś w „Kebo". Jeśli kiedykolwiek będę cię chciał, to te siedemnaście lat nie będzie miało żadnego znaczenia ani dla ciebie, ani dla mnie. Pamiętasz?
Skinęłam głową. Jego świrujący wzrok przeszył moje ciało na wskroś.
-chce cię, kotku -powiedział cicho.
Zabrakło mi tchu, automatycznie otworzyłam usta. serce waliło mi jak oszalałe. Chętnie zapytałabym Gabriela, czy pociągam go tylko cieleśnie, czy też znaczy coś dla niego jako człowiek, który posiada duszę, ale nie dał mi nic powiedzieć.
-a i jeszcze jedno... dziękuje za prezent -dotknął nadgarstka, na którym miał zegarek.
Wytrącił mnie tym z równowagi. Zanim uspokoiłam się na tyle, żeby zebrać myśli, go już nie było.
Paul był blady i oszołomiony od tej ilości leków, jakie zażył. Ale jak weszłam do pokoju, jakby oprzytomniał. Usiadłam na łóżku, uśmiechnęłam się do niego.
Wziął mnie za rękę i uścisnął mocno.
-ciągle jeszcze żyję, chociaż pewnie martwiłaś się, czy się z tego wyliżę -spróbował żartować.
-to fakt -odparłam -powinieneś mi powiedzieć, że nie czujesz się dobrze. Już ja bym się zatroszczyła, żebyś poszedł do lekarza.
-dlatego właśnie milczałem -powiedział, uśmiechając się przekornie.
-jesteś niepoprawny -skarciłam go.
-na pewno poskładają mnie do kupy -pocieszył mnie -przed kilkoma minutami była tu Nadia -skrzywił się i dodał -straszna histeryczka z tej kobiety!straszna!
-jak możesz być tak nieczuły? Powinieneś się cieszyć, że inni się o ciebie martwią -powiedziałam z wyrzutem.
-jeśli jakaś kobieta aż tak się przejmuje, to mężczyzna rzeczywiście musi coś dla niej znaczyć -odparł. Założył ręce za głowę i rzekł ze śmiechem. -może któregoś dnia ożenię się z Nadią...
-wreszcie jakiś rozsądny pomysł!! -wykrzyknęłam z radości -cały czas zadawałam sobie pytanie, gdzie ty masz oczy, jeśli nie widzisz, co się dzieje dookoła ciebie!
-więc się zgadzasz? -zapytał niedowierzająco.
-oczywiście! Nie mógłbyś znaleźć lepszej żony niż Nadia! Bardzo ją lubię.
-po śmierci twojej matki czułem się bardzo samotny -powiedział cicho -Nadia będzie dla mnie kuracją odmładzającą. Jest ładna, dowcipna...
-i bez reszty w tobie zakochana -dokończyłam wesoło.
Paul przyjrzał mi się.
-tak jak Ty w Gabrielu? -zapytał
Spuściłam wzrok i przez chwil przyglądałam się swoim dłoniom.
-aż tak łatwo mnie przejrzeć? -zapytałam
-tak samo jak i jego -powiedział tajemniczo -a może jeszcze nie wiesz, co on do ciebie czuje?
-pożąda mnie -odparłam spokojnie.
-musisz być zupełnie ślepa, jeśli nie widzisz, że to jest coś więcej -tłumaczył Paul -Boże kochany! Przecież on się skręca z zazdrości! Tak jest już od wielu lat. A ty nigdy nic nie zauważyłaś!
-zazdrosny... o mnie? -zapytałam zaskoczona.
-i to jeszcze jak! Angelo, czy nigdy nie zwróciłaś uwagi, że za każdym razem, kiedy pada imię Hollanda, natychmiast coś zaczyna się w nim gotować?
To prawda, nigdy tego nie zauważyłam. Powoli wszystko stawało się jasne. Po raz pierwszy nadzieja zagościła w moim sercu.
Po przeprowadzeniu wywiadu zrobiłam sobie przerwę obiadową. Potem poszłam prosto do biura i napisałam sprawozdanie do gazety. Dopiero wtedy zabrałam się do reportażu o okolicznościach śmierci Morrisona. Wiele pisałam z pamięci, czasem tylko posługiwałam się notatkami, które zrobiłam w czasie podróży. W końcu odnalazłam dziennikarz, który był rano w sądzie. Chciałam dowiedzieć się, co powiedział mu Gabriel.
-tylko jedno słowo -stwierdził reporter -"zaczynajcie". Tak ostro wziął dziewczynę w obroty, że po niecałych pięciu minutach przyznała się do morderstwa. O Boże! -wykrzyknął -nie chciałbym być przesłuchiwany przez tego Graysona! Nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś, kto umiałby tak posługiwać się językiem. Był doskonały!
I tak bezwzględny. Tego wprawdzie nie powiedział, ale wszystkie myśli odbijały się na jego twarzy. Wiedziałam aż za dobrze, jak bezwzględny umiał być partner jej ojca. I jak bardzo zawzięty. Osiągnął wszystko, co sobie postanowił. A teraz chciał MNIE... na samą myśl o tym dreszcz przebiegł mi po plecach. Jak mogłam mu się przeciwstawić, jeśli na całym świecie nie było dla mnie kogoś równie ważnego niż on? Tak bardzo go kochałam, że wydawało się niemożliwością wypieranie się dalej swoich uczuć.
Weszłam do biura Tobbiego, żeby oddać mu kopię artykułu. Było już późne popołudnie. Zaczynało się ściemniać. Z powodu licznych telefonów, sprawdzania danych i tym podobnych przeszkód pisanie zajęło mi wiele czasu. Był już wieczór, dość niezwykły wieczór! Bałam się wracać do domu. To było wprost śmieszne.
Tobby właśnie rozmawiał przez telefon. Ręką dał mi znak, żebym poczekała. Szybko skończył rozmowę i z rozmachem cisnął słuchawkę na widełki.
-jest ktoś z aparatem? -zapytał
-nie, większość ludzi już dawno poszła do domu. Co się stało?
-bierz szybko swój sprzęt i jedź do apartamentów Browna -powiedział -i pośpiesz się! Cały budynek stoi w płomieniach. Zleciłem te sprawę Sandy-emu. Jest już w drodze. Teraz potrzebuję kogoś, kto wykona kilka fotek. Zrób mi tę przyjemność, dobrze?
-już się robi -zgodziłam się bez zastanowienia.
Zabrałam cały sprzęt i pobiegłam do samochodu. Było jasne, że do domu wrócę dopiero późno w nocy. Może Gabrielowi znudzi się długie czekanie i tę przerażającą rozmowę da się trochę odwlec...
kiedy dojechałam na miejsce, ujrzałam dwupiętrowy dom, stojący w jasnych płomieniach. Były tam już dwa wozy straży pożarnej. Czerwony słup ognia wznosił się pionowo w górę, oświetlając ciemnogranatowe niebo. Nie wyglądało na to, żeby strażacy mogli tu wiele zdziałać.
Szukałam zastępcy komendanta. Zajmował to stanowisko dopiero od niedawna. Znałam go już od wielu lat, jeszcze za czasów, kiedy był tylko ochotnikiem. Hermann bardzo poważnie traktował swój zawód. Szanowali go przełożeni i koledzy z brygady, za którą był odpowiedzialny.
Moje bystre oczy wypatrzyły jego wysoką, smukłą sylwetkę w srebrnoszarym kombinezonie, chroniącym strażaków przed niewiarygodnie wysokimi temperaturami. Właśnie wychodził z budynku z małym dzieckiem na rękach. To było dopiero super ujęcie. Z przygotowanym aparatem podbiegłam do niego. Odrzuciłam na bok powiewny szal i skoncentrowałam się tylko na zdjęciach. Zrobiłam już kilka, kiedy nagle usłyszałam, jak ktoś wykrzykuje moje imię. Poczułam straszny dym, zupełnie jakbym znajdowała się w samym środku płomieni. Czyjaś ciężka dłoń opadła mi na plecy, ktoś ściągnął szal z mojej szyi.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że właśnie to szal się zapalił. Przerażona spojrzałam na strażaka, który przyglądał się mi z wściekłością.
-głupia baba! -huknął na nią -jak można podchodzić tak blisko płonącego budynku, do tego jeszcze z takim szalem!
-świetna racja, Smitty -wycedził Hermann. Całą twarz miał pokrytą sadzą -Angelo, ile razy już cię ostrzegaliśmy?! Czy dobre zdjęcia naprawdę są tyle warte, by narażać dla nich życie?
-do lich! Chciałbym wiedzieć, co tym razem przyszło do głowy tej kobiecie! -usłyszałam za sobą niski, ochrypły, kipiący wściekłością głos.
Odwróciłam się i ujrzałam przed sobą Gabriela. Obok niego stał Sandy. Gabriel wyrwał mi z ręki aparat i przekazał go Sandy-emu.
-oddaj to Tobbiemu -rzekł – i powiedz mu też, żeby nie czekał rano na Angele. Wątpię, żeby mogła już wtedy usiąść -jego oczy błyszczały niebezpiecznie -Hermannie, co ona tu do diabła wyprawia?!
-chciała koniecznie zająć pierwsze miejsce w konkursie fotograficznym -tłumaczył Hermann -przylej jej porządnie i ode mnie, dobrze? Prawdę mówiąc, nie cierpię reporterów. Ale ona mogłaby jeszcze trochę pożyć. A teraz przepraszam, ludzie, przepuście mnie! Ja tu pracuję!
Gdy Hermann odszedł wściekły wzrok Gabriela spoczął na mnie.
-gdybyś wiedział, co czułem, jak tu przyjechałem i zobaczyłem, ze płonie twój szal. Trudno sobie wyobrazić, co... -złapał mnie mocno z nadgarstek -ty skretyniała idiotko! To było po praz ostatni! Ostatni! Już się postaram, żeby Tobby nie dawał ci więcej takich niebezpiecznych zadań! Od tej pory będziesz pisać tylko i wyłącznie o imprezach na cele dobroczynne i tego typu niewinnych sprawach.
Wściekłość Gabriela mieszkała się z prawdziwą, głęboką troską. Słyszałam to w jego głosie.
-ale to jest przecież mój zawód...
-już nie -powiedział zdecydowanie -nie zgodzę się więcej na jakiekolwiek ryzyko!
-nie jestem twoją własnością, Gabrielu! -zaprotestowałam
-to się jeszcze okaże! -odparł i zmusił mnie, by na niego spojrzała.
Skamieniałam wpatrując się w jego oczy. Nie mogłam odwrócić od niego wzroku. Płonęły nie tylko gniewem. Było w nich coś jeszcze. Ale co? Uniosłam rękę i zaczęłam powoli obrysowywać palcami kontury jego twarzy i ust. Dookoła nas panował istny chaos: wrzaski, nawoływania, trzask ognia, huk osuwających się ścian budynku, wycie syren...
-jeśli dalej tak będziesz się zachowywać -powiedział cicho -to będę zmuszony coś przedsięwziąć.
-och...! -z przerażeniem odsunęłam od niego rękę i spuściłam wzrok -przepraszam.
-nie ma za co przepraszać, Kochanie -odparł spokojnie -chodź, znikamy stąd.
Posłusznie poszłam za nim.
-co się stało z moim autem? -zapytałam kiedy otworzył mi drzwi mercedesa.
-kazałem odstawić go do domu -rzekł -teraz mam jednak ważniejsze sprawy na głowie niż samochody.
W milczeniu dojechaliśmy do mieszkania. Gabriel zatrzymał się dokładnie pod drzwiami. Weszliśmy do do domu. Ściągnęłam żakiet i od razu podeszłam do barku w salonie. Wydarzenia dzisiejszego wieczoru wytrąciły mnie trochę z równowagi.
-chcesz się może czegoś napić? -zapytałam
Gabriel właśnie zdjął marynarkę i krawat. Rozpiął koszulę pod szyją i wyczerpany opadł na tapczan. Długo i w milczeniu przyglądał mi się.
-przecież mogłaś odmówić wykonania tego zadania -powiedział w końcu, nie reagując wcale na moje pytanie -bałaś się wrócić do domu?
Nalałam sobie sherry. Napiłam się trochę. Była zdenerwowana.
-oczywiście, że nie!
-dziewczyno, przecież ty jesteś zupełnie blada -zauważył -bardzo też schudłaś. Czyżbyś nie mogła spać?
-śpię... śpię wyśmienicie!
-a ja nie -stwierdził otwarcie. Zmrużył oczy. -już nawet nie wiem, co to znaczy dobrze spać. Albo jeść z apetytem. Albo z zainteresowaniem oglądać telewizję. Albo z radością robić to wszystko, co robiłem kiedyś, za nim wkroczyłaś w moje życie.
Spojrzałam na niego otwierając szeroko oczy.
-chcesz wiedzieć, dlaczego pojechałem z Nitą? -ciągnął -tak w ogóle, to nie mogłem znieść widoku tej wstrętnej baby. Chciałem ci tylko pokazać, że tych kilka pocałunków między nami nic dla mnie nie znaczyło. Że w każdej chwili, kiedy tylko będę chciał, mogę cię wykreślić ze swojego życia. I to mi się udało -westchnął ciężko -do trzeciej nad ranem siedziałem w jakiejś knajpie i piłem na umór. Żeby wrócić do domu, musiałem wziąć taksówkę. Ledwo dotarłem do łóżka.
-nigdy nie widziałam cię pijanego -powiedziałam cicho
-nic dziwnego, przecież wcale mnie nie znasz -odparł spokojnie -zawsze bałaś się mnie poznać trochę bliżej. Ja cie tak bardzo potrzebuję, od tak dawna. Nie potrafię żyć z dala od ciebie. Nie umiem znieść bólu rozłąki. Czuję się tak, jakby odcięto mi rękę.
Jednym haustem opróżniłam kieliszek i odstawiłam go na bok.
-pociąg fizyczny szybko się kończy, Gabrielu -powiedziałam drżącym głosem.
-chodź tu i pokaż mi to chociaż raz -rzekł.
-co mam niby ci pokazać? -spytałam zażenowana.
-że na tym świecie nie może być dla nas nic piękniejszego niż się kochać -odparł łagodnie -że pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Że oboje się kochamy, Angelo.
Moje oczy zrobiły się chyba z trzy razy większe. Z przerażenia otworzyłam szeroko usta. Czy dobrze usłyszałam? Gabriel wstał, zrobił dwa kroki i już był przy mnie. Przyciągnął mnie do siebie i tak mocno trzymał w swych silnych ramionach, że aż zaczęło mi brakować tchu.
-słyszałaś? -zapytał -O Boże, Angelo, tak bardzo cię kocham!
Pochylił się nade mną i delikatnie pocałował. Z mojej piersi wyrwało się głęboki westchnienie. Zarzuciłam mu na ręce na szyję. Nareszcie w to uwierzyłam! W moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili zaczęły spływać mi po policzkach. Najchętniej śmiałabym się i płakała jednocześnie. Chciałam całemu światu swoje szczęście.
Na krótką chwilę Gabriel oderwał usta od moich warg. Spojrzał na mnie. I po raz pierwszy twarz i oczy mężczyzny odzwierciedlało, co naprawdę myśli. Raz na zawsze skończyło się udawanie!
-kocham cie -szepnęłam
-wiem. -odgarnął z moich policzków włosy -wiem to od tego dnia, kiedy byliśmy na plaży w Panama City. Od tej chwili, gdy przewróciłem cię na piasek i poczułem, jak mocno bije toje serce podczas tych pocałunków. Pewnie nawet nie pamiętasz dokładnie jak na mnie zareagowałaś. Ja pamiętam doskonale! Cały następny dzień chodziłem jak odurzony. Ty mała czarownico! Tak mocno zagłębiłaś mi w ramiona swoje paznokcie, ze za każdym razem, kiedy oglądam w lusterku ślady po nich, robiło mi się tak jakoś dziwnie na duszy. Zdałem sobie wreszcie sprawę, ile dla mnie znaczysz. -uśmiechnął się do mnie -później już było coraz gorzej. Zaprosiłem Hallerów do Charleston, bo to ja ich potrzebowałem, a nie ty. Inaczej mógłbym się nie powstrzymać. Ze wszystkich sił starałem się trzymać od ciebie ręce z daleka.
-a ja myślałam, że jeszcze cały czas czułeś coś do Nity -powiedziałam -tak bardzo bałam się swoich uczuć. Tak bardzo tęskniłam za tobą..
-ja też -odparł Gabriel -ale postanowiłem wyjechać. Myślałem, ze mogę cię tak po prostu opuścić i zapomnieć -westchnął -mam nadzieję, że lubisz dzieci -szepnął -chce mieć z tobą syna.
Uśmiechnęłam się do niego.
-to najpierw musisz się ze mną ożenić.
-szantaż? -spytał między jednym a drugim pocałunkiem.
-hmmm... -mruknęłam -możesz mnie podać do sądu.
-wydaje mi się, ze znam lepsze rozwiązanie... -wyszeptał.
W jego pocałunkach było tyle tęsknoty i pożądania, że zapomniałam o całym świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top