Rozdział 7
Zagryzłam wargi, spojrzałam na czubki swoich stóp. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
-jak już powiedziałeś -powiedziałam drżącym głosem -wszystko minie. To był tylko pewien etap... i zupełnie nic... nie znaczy...
Usłyszałam niewyraźne przekleństwo.
-jak będziesz dalej robiła taką minę, to wezmę Cię w ramiona, zaniosę na kanapę i będę się z Tobą kochać. Tak bardzo Cię pragnę, że zaraz coś mnie rozniesie! A ty wcale nie możesz mi pomóc!
Spojrzałam na niego. To było niemożliwe. Kolana się pode mną ugięły, kiedy ujrzałam jego ponurą minę. Czy faktycznie byłoby to takie złe poddać się jego woli i pragnieniom? Znowu poczuć jego usta na swoich. Zanurzyć się w jego ramionach...
-oddałabyś mi się, prawda, maluszku? -zapytał szeptem
W myślach szukałam jakiejś konkretnej odpowiedzi. Czułam jak drżą mi wargi.
-Gabrielu... ja... -zaczęłam. Nie poznawałam swojego głosu.
Zanim jednak zdążyłam wypowiedzieć następne słowa, w pełnej napięcia ciszy rozległ się dźwięk telefonu. Wzdrygnęłam się przerażona.
Gabriel odwrócił się na pięcie, podszedł do telefonu i podniósł słuchawkę. Wyszłam na balkon. Świeży wieczorny wiatr wpłynął na mnie łagodząco. Czułam jak płoną mi policzki. Nerwy miałam napięte do granic wytrzymałości. Czułam tylko to dziwne, gorzkie rozczarowanie. Powoli dochodziłam do siebie, odzyskiwałam powoli jasność umysłu.
Zebrałam dłonią resztki śniegu z balustrady i zacisnęłam mocno. Patrzałam jak przez palce kapie woda. Byłam tak głupia i naiwna jak śnieg. Myśli, że spadając z nieba zostanie tu na zawsze... ja myślałam, że wchodząc w życie Gabriela, zostanę tam na zawsze.
Jakby zza światów słyszałam głos Gabriela.
Minęło kilka minut, zanim skończył rozmowę i wyszedł na balkon. Zarzucił mi koc na ramiona i zapalił papierosa, wypalił go do połowy i dopiero wtedy się odezwał.
-to była moja gosposia z Charleston. Dziś po południu administrator miał zawał. Muszę tam natychmiast polecieć, żeby rozeznać się w sytuacji. Powinienem poszukać jakiegoś zastępcy, który zajmie się wszystkim, za nim ten facet wróci do zdrowia,
-przykro mi -odparłam
-nigdy nie byłaś Charleston, prawda? -zapytał
-nie.
-to jedź ze mną.
Zawahałam się na myśl o tym, co o mały włos nie wydarzyło się przed chwilą.
-Hallerów też zabierzemy -powiedział -wydaje mi się, że nie zaszkodzi mieć Kitty jako przyzwoitkę. Co tym myślisz?
-masz rację -odparłam
Gabriel odepchnął głęboko.
-właściwie to powinienem wysłać Cię do domu. Wiesz o tym tak dobrze, jak ja.
-wiem.
-ale ty nie chcesz wyjeżdżać tak samo, jak ja nie chcę się z tobą rozstawać -dodał szybko -strasznie mi Ciebie brakowało!
Odwróciłam się do niego, poszukując w ciemności jego oczu. Cud! Prawdziwy cud! Czyżby więc coś do mnie czuł? Czy to może być prawda?
Zostawił mnie na balkonie a on sam wrócił do salonu.
-chyba powinnaś już iść do łóżka -stwierdza.
Weszłam do środka. Jego stanowczy wyraz twarzy dał mi do zrozumienia, że dyskusja z nim nie ma już sensu. Mina Gabriela nawet w najmniejszym stopniu nie zdradzała uczuć, które dawały się dawały się jeszcze wyczuć w jego głosie.
Jakże chętnie bym go zapytała... jednak nie miałam na to odwagi. Skinęłam głową i udałam się do swojego pokoju. Na krótko przed zaśnięciem przypomniałam sobie, że przecież ani słowem nie wspomniał o swoim wyjeździe.
Następnego ranka, razem z Randym i Kitty lecieliśmy do Charleston. Jeden z pracowników Gabriela, Simms, czekał na nas na lotnisku. Na farmę przywiózł nas wielkim czarnym lincolnem.
Wyglądałam przez okno. Śnieg tutaj musiał już dawno zginąć. Charleston było miastem o wielu twarzach. Z jednej strony plaża, morze. Kamienne płyty zdobiły rynek, na którym ustawiali swój towar handlarze.
Gdzieś tam pomiędzy nowoczesnymi drapaczami chmur stały małe dwustuletnie domki. Aby dopełnić ten cały urok wszędzie rosły palmy i inne drzewa. Wszystko jednak składało się w bardzo harmonijny obraz.
-chcesz zobaczyć armaty? -zapytał Gabriel -w tym czasie, kiedy tu będziemy, chciałbym Ci pokazać dwa forty.
-och, to mi się podoba -odpowiedziałam wesoło -będę mogła oddać salwę z tego działa?
-nie przypuszczam, żeby to się spodobało ojcom miasta -stwierdził Gabriel.
Siedziby rodowa Graysonów nazywała się Greystone. Kiedy dotarliśmy do obszernego podjazdu przed domem, zrozumiałam skąd wzięła się ta nazwa, budynek w stylu neogotyckim był wzniesiony z jasnoszarego kamienia. Wysoko położoną terasę z obydwu stron oddzielały kolumny. Nad nią mieścił się zabudowany balkon z kratą z kutego żelaza. Okrągłe okna na czwartym piętrze jeszcze bardziej podkreślały neogotycki charakter. Dom był duży, ale nie aż tak wielki jak te, które mijaliśmy po drodze.
Wysiadłam z auta i momentalnie poczułam się jak u siebie. Rozejrzałam się po terenie. Stały tu potężne dęby porośnięte mchem. Gdzieś z oddali dochodził mnie szum wody. Musiał tu płynąć jakiś strumyk lub rzeka. Wciągnęłam świeże powietrze i poczułam się jakbym wróciła do domu po długiej nieobecności. Odwróciłam się i napotkałam przenikliwe spojrzenie Gabriela, a moje uczucia jeszcze bardziej się spotęgowały.
Weszliśmy do środka, a Gabriel przedstawił nam Mary, żonę Pana Simmsa, która zajmuje się prowadzeniem domu.
Miałam ochotę odpocząć, ale Gabriel zaprosił nas na taras, który widziałam wysiadając z auta. Był bardzo czysty, byłam pewna, że jak spojrzę w dół ujrzę swoje odbicie w płytkach pokrywających podłogę. Jednak moją uwagę od czystości odwróciły stojące tam krzesła i fotele na biegunach. Nagle miałam uczucie, że przeniosłam się zupełnie do innego świata. Szum wody, ciepło okalające mnie, widok za lustrzanych ścian. Czułam się jakbym znalazła się w oazie ciszy i spokoju.
-Gabrielu -szepnęłam -tu jest pięknie
-można się tu czuć bardzo samotnie -odparł i napotkałam jego ponure spojrzenie.
-jak wszędzie.
Skinął tylko głową i zaczął nas oprowadzać po całym budynku. Byłam oczarowana, że zupełnie nie mogła, dojść do siebie. Największe wrażenie zrobiły na mnie kręcone schody z oryginalną poręczą z masywnego mahoniu oraz prosta galeria.
-Graysonowie mieszkają tu chyba od dwustu lat -powiedziała Kitty, kiedy mężczyźni wyszli na taras -w pokoju Gabriela wisi portret pierwszego właściciela tych terenów. Nosi ślad po przebiciu bagnetem. Kiedyś podczas wojny kwaterowało się tu wojsko. Jeden z żołnierzy potraktował obraz jako tarczę strzelniczą.
-byliście tu już kiedyś z Randym? -zapytałam
-dawno temu -odparła cicho Kitty. Wyczułam instynktownie, że musiało to mieć miejsce zaraz po śmierci matki Gabriela.
Bagaże zaniesiono do pokojów. Szybko zjedliśmy obiad, pragnąc zwiedzić farmę. Gabriel cały czas szedł tuż obok mnie. Nasze ramiona zetknęły się, gdy pierwsze przekroczyłam próg stodoły. Spojrzałam na niego, wyglądał jakby był na coś zły.
Odwróciłam os niego spojrzenie i zobaczyłam duże zwierzę za białym ogrodzeniem.
-Pan Fancy -powiedział Gabriel -najwspanialszy buhaj z mojego inwentarza. Oczywiście on o tym wie, zdobył już pięć medali na pokazach zwierząt.
Przyjrzałam się bardziej bykowi.
-wygląda na bardzo zarozumiałego -zauważyłam.
-nie byłabyś mniej dumna jakbyś miała na szyi pięć najwyższych oznaczeń -zaśmiał się Randy -w tym przypadku jest to pioruńsko drogi kawałek wołowiny.
-nie mów tak -wtrąciła Kitty -on na pewno nie lubi słuchać takiego czegoś.
Z uśmiechem na twarzy ruszyliśmy dalej.
-jakieś sto lat temu, do farmy należały dwa powiaty -powiedział Gabriel -teraz z tego pozostało tylko tysiąc mórg, uprawiamy trochę zboża, ale najbardziej stawiamy na hodowlę bydła.
-dawno już tu nie byłeś prawda? -zapytałam cicho, aby Kitty ani Randy mnie nie usłyszeli.
-tak -odparł -nic mnie tu nie ciągnęło.
-coś ciepło jest jak na środek zimy prawda? -zapytałam, szybko zmieniając temat
-tak -odpowiedział i lekko się uśmiechnął.
Wracając do domu minęliśmy duży ogród. Ogród mieścił się na rzeką. Kitty chyba zauważyła jak przyglądam się ogrodowi.
-powinnaś zobaczyć go wiosną. Kiedy wszystko zaczyna budzić się do życia. Kiedy kwitną magnolie i róże. To dopiero cud natury.
-to musi być piękne. -nie zważając na pozostałych weszłam do ogrodu i ruszyłam w stronę rzeki. Stanęłam na jej urwiskiem i rozejrzałam się. -to musi być doskonałe miejsce na piknik. -odparłam, gdy usłyszałam za sobą kroki. Gabriel patrzał przed siebie w skupieniu.
-musimy wracać. Muszę wykonać parę telefonów.
Gabriela nie widziałam już do kolacji. Mary spisała się doskonale podając małże i homary. Nie mam dużo okazji aby jeść takie rarytasy. Ojciec nie przepada za owocami morza. Zawsze się zastanawia po kim odziedziczyłam skłonność do jedzenia biednych skorupiaków.
Po kolacji wszyscy udaliśmy się do salonu na coś mocniejszego.
Gabriel podał mi kieliszek z stary francuskim winem, a ja skorzystałam z pierwsze nadarzającej się okazji i wyszłam na taras. Usiadłam na jednym z licznych foteli.
Wieczór był cudownie spokojny. Raj – odcięty od ruchu ulicznego i smrodu spalin.
Siedziałam i rozkoszowałam się winem. Nie przejmowałam się co dzieje się w salonie, ani wokół domu. Istniało tylko to co teraz mnie otacza.
-byłaby z ciebie doskonała wiejska gospodyni -z zamyślenia wyrwał mnie głos Gabriela.
-nie mógłbyś mi wydzierżawić jednego metra, który bym mogła zabrać ze sobą?
-najpóźniej po czternastu dniach byś zatęskniła do wycia syren -odparł i usiadł na fotelu obok mnie.
-gdzie jest Kitty i Randy? -zapytałam
-poszli zadzwonić do matki Kitty
-więc oni już tu nie mieszkają? -zapytałam
-nie. Mają dom w Savannah -odparł popijając whisky i westchnieniem oparł się wygodnie -Mary jest wspaniałą kucharką.
-o tak to skarb -odparłam -Gabrielu, jeszcze wcale Cię nie zapytałam o efekt twojej podróży. Dowiedziałeś się czegoś o tym świadku?
-mam go -odparł
Wyprostowałam się jak świeca i spojrzałam na niego z zachwytem.
-gdzie? Kto to? Będzie zeznawał? Czy...
Gabriel roześmiał się wesoło
-na Boga! Pytanie za pytaniem!
-no dobra -zgodziłam się -będzie zeznawał?
-jest gotów.
-czy wiesz też, kto zabił Morsona? -dopytałam.
Wysunęłam się bardziej z obręczy fotela, aby móc lepiej wyczytać coś z kamiennej twarzy Gabriela.
-chyba, tak.
-powiesz mi?
Gabriel opróżnił kieliszek jednym haustem. Postawił go na ziemi i spokojnie przypalił sobie papierosa. Później spojrzał na mnie wysoko unosząc brwi.
-chyba nie myślisz poważnie, że zrobię z Ciebie mojego powiernika? -zapytał z udawanym niedowierzaniem.
-Gabrielu -jęknęłam -wiesz dobrze, że umiem dochować tajemnicy. I wiesz dobrze, że nie opublikuję nic na co nie wyrazisz zgody.
Uśmiechnął się.
-pamiętasz, jak ci mówiłem, że David Megars ma siostrę?
-ten twój klient?
-właśnie on. Więc jego siostra miała przyjaciela, bardzo zazdrosnego przyjaciela. Owy przyjaciel dowiedział się, że zdradza go z Morsonem -przerwał i poprawił się w fotelu. -od początku przeczuwałem, że chłopak kogoś osłania. Przecież żaden chłopa w jego wieku o zdrowych zmysłach nie zabija człowiek od tak. To, że jego odciski palców znaleziono w pokoju zabitego, dowodzi tylko, że był na miejscu, a nie że jest mordercą
-ale czego on tam szukał?
-nie czego, a kogo... -odparł -przyszedł zabrać stamtąd swoją siostrę.
-więc sądzisz, że to jego siostra zamordowała Morsona?
-nie, choć miała motyw. Jest bardzo zazdrosna, a Morson nie stronił od kobiet. Tak czy siak wyciągnę z niej prawdę. Jak będzie trzeba to nawet ją zniszczę.
Odparł spokojnie. A ja byłam gotowa mu wierzyć. W słabym świetle panującym na tarasie przyjrzałam się jego profilowi. Nagle zupełnie nieoczekiwanie, odwrócił się.
-o czym myślisz, Angelo? -zapytał
-nie chciałabym, żebyś kiedykolwiek wziął mnie w obroty -odparłam nerwowo.
Dopiłam wino do końca i odstawiłam kieliszek na podłogę. Gabriel ustawił swój fotel, tak abyśmy siedzieli do siebie twarzami. Ujął mnie pod brodę i zmusił abym na niego spojrzała.
-nigdy nie sprawiłbym ci bólu-rzekł -ani jako świadek, a nie jako komukolwiek innemu.
Wolno i delikatnie przesunął palcami po mojej szyi. Ta pieszczota przyprawiła mnie o szybsze bicie serca. Spojrzałam mu w oczy i odniosłam wrażenie. Jakby wszystko, za czym tęskniłam, było w zasięgu ręki.
-dziewczyno -szepnął ochryple -nie chciałem tego, ale tak bardzo cię potrzebuję...
Przyciągnął do siebie moją głowę i pochylił się do przodu. Lekko ucałował moje usta. Wstrzymałam oddech. Nacisk jego ramienia stał się jeszcze silniejszy. Mocno przytulił mnie do piersi.
-o Boże Angelo! -wyszeptał
Nagle wstał. Podniósł mnie z fotela i tak mocno przyciągnął mnie do siebie, że omal nie zabrakło mi powietrza. Zakręciło mi się w głowie. Kolejny pocałunek zniweczył wszystkie myśli o proteście. Instynktownie objęłam go za szyję. Przysunęłam się jeszcze bliżej do niego i żarliwie, bez żadnych zahamowań oddałam mu pocałunek.
Poczułam, że trzymając mnie w ramionach znowu usiadł w fotelu. Posadził mnie sobie na kolanach, oparł się. Spojrzał na mnie tęsknym wzrokiem.
Jego pierś poruszała się niespokojnie. Mimo całej namiętności przebijającej się z oczu Gabriela, jego twarz pozostała nieruchoma.
Mój oddech stał się szybki i przerywany. Czułam jak moje usta pulsują.
Momentalnie jednak otrzeźwiałam. Świeżo o aż za dokładnie miałam w pamięci jego ostatnie zachowanie. Wtedy też trzymał mnie w ramionach. Słyszałam jednoczesnego słowa. Nie mogłam znowu pozwolić mu aby sprawił mi przykrość.
-mogę już wstać? -wyszeptałam -Ty powiedziałeś... że nie masz ochoty być moim nauczycielem...
W oczach Gabriela pojawiły się złośliwe iskierki, które szybko zniknęły. Opanowaną dotychczas twarz rozświetlił uśmiech.
-nie musisz się już dużo uczyć, prawda?
Spuściłam wzrok i spojrzałam na szeroki tors Gabriela.
-dlaczego? -zapytałam cichutko, nie mając na myśli „nauki".
-jeśli potrzebujesz jakiejś przyczyny -powiedział – to masz ją tu. -ujął moją rękę i położył sobie na sercu -czujesz to? -zapytał.
Z trudem chwytałam powiet5rze,
-ja... bo... wiele kobiet mogło tak na ciebie działać.
-niektóre -Gabriel przesunął rękę z mojej tali i położył ją na miejscu, gdzie mógł wyczuć bicie mojego serca. -zdaje się, że ja działam tak samo na ciebie, kotku.
-proszę nie żartu sobie ze mnie -wyszeptałam
-wcale z ciebie nie żartuję. Pragnę cię...
Powiedział to takim tonem, że przebiegł mnie dreszcz.
-wiesz, że ja jeszcze nigdy...
Zaśmiał się cicho.
-chyba powinienem się wyrazić jaśniej, ty moje małe niewiniątko. Chcę cię trzymać w ramionach, całować i pieścić. Mogę to wszystko robić nie idąc z tobą do łóżka -wyszeptał mi do ucha.
-Gabrielu, jesteś po prostu...
zamknął mi usta swoimi. Zmuszając mnie tym samym do milczenia.
-dlaczego jesteś tak spięta? -wyszeptał -boisz się czy może jest to dla ciebie takie wspaniałe?
-Gabrielu... -zaprotestowałam
-powiedz mi.
Kręciła się przez chwilę, aby uwolnić się od jego rak, których ruchy zupełnie mnie oszałamiały. Trzymał mnie jednak mocno . Jęknęłam cicho i bezwiednie wbiłam paznokcie w pierś Gabriela, dziurawiąc przy tym cieniutki materiał jego koszuli.
Delikatnie potarł policzkiem o mój policzek.
-masz całkiem ostre pazurki, kociaku -szepnął
-bardzo... mi przykro...
Z trudem wydobyłam z siebie te słowa. Zamknęłam oczy i praktycznie wbrew siebie, pełna ufności poddałam się jego woli. Znajdowanie się w jego ramionach było dla mnie takie niesamowicie cudowne, że czułam się zupełnie oszołomiona.
-mnie nie. Tutaj -rozpiął górny guzik swojej jedwabnej koszuli i wsunął pod nią moją dłoń -wszystko jest dozwolone, Angelo -rzekł cicho -wszystko.
-ale... przecież sam powiedziałeś...
-do diabła z tym, co powiedziałem! -odparł i nakrył moje usta swoimi. -chcę ciebie.
Nie miałam żadnych szans, żeby mu coś odpowiedzieć gdyż Gabriel właśnie pokazywał mi, jak piękny może być zwykły pocałunek. Przestałam myśleć o czymkolwiek innym.
Z oddali usłyszeliśmy zbliżające się głosy. Gabriel spojrzał mi w oczy i delikatnie opuszkami palców pogładził moja skórę.
-chcesz mnie uwieść? -szepnęłam
-jeszcze nie -odparł cicho -ale jak będziesz dalej się tak zachowywać, to już niedługo do tego dojdzie.
-och! -wyszeptałam przerażona. Z westchnieniem odsunęłam dłoń -przepraszam.
-czyżbyś nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo na mnie działasz? -zapytał -Ty moja mała czarownico! Za każdym razem, gdy mnie dotykasz przechodzę piekielne męki.
-ze mną jest podobnie, jakby miało cię to pocieszyć -przyznałam nieśmiało
-w twoim przypadku miałoby to miejsce z każdym doświadczonym mężczyzną -powiedział -nie powinnaś tego przeceniać.
Spuściłam wzrok
-z pewnością tego nie robię.
-to wspaniałe uczucie, całować się z tobą -szepnął i mocniej przyciągnął mnie do siebie -równie wspaniale jest cię trzymać w ramionach. Ale kiedy wrócimy do Atlanty, wszystko będzie po staremu. Wszystko, Angelo, słyszysz?
-tata zawsze mi powtarzał, że człowiek powinien z każdego dnia wyciągać coś dla siebie.
Na ułamek sekundy oczy Gabriela posmutniały.
-ja też tak uważam kotku. Przez następne dwa dni zapomnimy o całej reszcie świata i po prostu będziemy cieszyć się swoją obecnością. Ale od chwili, gdy w Atlancie wysiądziemy z samolotu, nasze drogi rozejdą się. I nie będziemy oglądać się za siebie.
Zagryzłam wargi.
-nie zamierzam nic z tobą zaczynać -powiedziałam zdecydowanym tonem.
-i niestety masz rację -odparł szorstko -już ci kiedyś powiedziałem, że nie zamierzam cię uwodzić. Nadal tak twierdzę. Nie mogę ci obiecać, że nie będę cię całować. Ale do niczego innego nie dojdzie. Nie chcę mieć na sumieniu twojej niewinności. I bez tego mogę się zadowolić.
Powoli opuszczało mnie uczucie skrępowania. Jego miejsce zajmowało coś w rodzaju ulgi.
-czy to znaczy -zapytałam -że ja też muszę ci obiecać, że cię nie uwiodę?
Gabriel roześmiał się.
-tak byłoby chyba najbardziej fair. A wiesz przynajmniej, jak powinnaś to zrobić?
-szybko się uczę. Tylko poczekaj. Porozmawiamy za kilka lat.
+-wtedy będziesz doprawdy nieprzezwyciężona -odparł -przeszkadza Ci dym? Jeśli tak, to musisz wstać. Jeśli nie będę mógł zapalić to będę musiał się napić.
Zarzuciłam mu ręce na szyję.
-czyżbym wprowadziła pana aż w takie zdenerwowanie, Mr Grayson?
-zgadza się, Miss Jamess
Położyłam mu głowę na ramieniu. Jakie to cudowne, czuć ciepło jego ciało, słyszeć w ciemności brzmienie jego głosu.
Jak łatwo kochać tego mężczyznę -powiedziałam do siebie w myślach.
Kochać?! Otworzyłam szeroko oczy. Ponad szerokim torsem Gabriela spojrzałam na taras, w którym robiło się coraz ciemniej. Po raz pierwszy ta myśl nasunęła się mi samoistnie. Czułam go przy sobie i rozkoszowałam się tym uczuciem.
Kochałam Gabriela!!!
tylko co z tego, przecież już powiedział na czym stoję. Nigdy nie potarzałam na niego w ten sposób, a teraz chciałam mieć dzieci o czarnych, gęstych włosach i czarnych oczach. Poczułam jak do oczu cisną mi się łzy.
Nagle nieoczekiwanie, gdzieś z mroku zaczęły wyłaniać się dwie postacie.
Natychmiast się wyprostowałam. Gabriel jednak przyciągnął mnie do siebie i trzymał mocno.
-spokojnie -szepnął -oni należą do rodziny
-ale powiedziałeś...
-będziesz ty cicho? -zbeształ mnie -a może wstydzisz się, że ktoś może cię oglądać ze mną w takiej pozycji?
-nie -zaprotestowałam
zaśmiał się i spojrzał na mnie
-więc nie uciekaj. Zachowuj się całkiem normalnie.
-jak mam to zrobić? Jeszcze nigdy nie siedziałam, żadnemu mężczyźnie na kolanach
-jeszcze kilka minut temu zupełnie nieźle się czułaś w tej sytuacji.
-ty potworze!
-przecież w rzeczywistości wcale tak o mnie nie myślisz -szepnął.
W drzwiach stali Hallerowie i przyglądali się naszej przepychance.
-chodźcie -zawołał do nich Gabriel -właśnie kołyszę małą Angele do snu.
-czy to prawda? -zapytała Kitty, uśmiechając się znacząco.
-nie -odparłam -on chce mnie namówić do grzechu
-tylko tak na mnie nie patrzcie -bronił się Gabriel -jesteś jedyną osobą, która mnie tu trzyma -zwrócił się do mnie -faceci to mają ciężkie życie. Kobiety nigdy nie dają im spokoju. Pakują się takiemu na kolana i zmuszają go do...
-kto tu kogo i do czego zmusza? -zaprotestowałam
-co robimy jutro? -wtrącił Randy
-to nazywa się manewr dywersyjny, a innym słowy: zawieszenie broni. -wyjaśniła Kitty
Roześmiałam się i ułożyłam się wygodnie w ramionach Gabriela.
-w porządku. To co robimy jutro?
-jedziemy do Fort Sumer -odparł Gabriel -żebyś mogła sobie postrzelać.
Złapałam Gabriela za płody koszuli i zapytałam
-będziesz moim celem?
Randy i Kitty pokładali się ze śmiechu, patrząc, jak Gabriel daremnie usiłuje przełożyć mnie przez kolano.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top