XXV
| George POV |
Ze stolicy wróciliśmy dopiero dwa dni później. Nie chciałem opuszczać domu, w którym byliśmy, ponieważ czułem się tutaj bardzo dobrze, jednak chłopak miał swoje obowiązki do wykonania, przez które musieliśmy wrócić.
- To, co ci w końcu powiedział pan w sekretariacie? - spytał blondyn, prowadząc spokojnie samochód. Popatrzyłem na niego znad swojego nowego telefonu.
- Że zostało mi sześć miesięcy nauki, podczas których muszę być na uczelni. Mogę zacząć kiedy mi wygodnie. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Chciałem zacząć jednak od początku października lub jeśli wcześniej mi się uda to w połowie, lub końcem września. - dopowiedziałem, po chwili uśmiechając się lekko do niego. On jaki, iż, że staliśmy na światłach, popatrzył na mnie z lekkim niezrozumieniem.
- Czemu tak późno? - spytał, na co podrapałem się lekko po karku.
- Chciałem jeszcze trochę zarobić w kwiaciarni i w wolnym czasie poszukać pracy dorywczej w Londynie, aby mieć za co płacić czynsz i rachunki. - odpowiedziałem, chowając telefon do kieszeni kurtki, której miałem na sobie.
- Mogę ci pomóc. - powiedział chłopak.
- Nie Clay, już dużo mi pomogłeś. Kupiłeś mi telefon za siedemset trzydzieści funtów. Nie mogę nic więcej od ciebie przyjąć. - odpowiedziałem od razu stanowczo. Blondyn robił dla mnie bardzo dużo rzeczy i wydawał na mnie fortunę, więc nie chciałem, aby wydawał na mnie więcej niż to potrzebne. Dodatkowo już dawno skończyłem osiemnastkę i jestem już dorosły, więc chciałem sam zarabiać na siebie i swoje utrzymanie.
- Ale chce ci pomóc. Mogę za ciebie płacić, dopóki niczego nie znajdziesz. - zaproponował chłopak, na co od razu zacząłem kręcić głową przecząco.
- Nie ma takiej opcji. Sam dam sobie radę. - odpowiedziałem, patrząc za okno, na las którym jechaliśmy.
- Okej, ale jeśli ten dupek by cię zaczepiał, to napisz lub zadzwoń. Chętnie złożę mu wizytę. - powiedział chłopak, na co zaśmiałem się cicho.
- Dobrze, mój Iron Man'ie. - odpowiedziałem, patrząc z uśmiechem na profil chłopaka.
- "Mój"? Nie przypominam sobie, abym się ciebie pytał, aby być twoim chłopakiem. - powiedział chłopak, na co od razu poczułem się, jakby mnie spoliczkował. Myślałem, że to, że spędziliśmy razem noc, już było potwierdzeniem, że jesteśmy razem. Jednak najwyraźniej nie.
- Oh, okej. - odpowiedziałem delikatnie zły w środku, wyciągając słuchawki z kieszonki plecaka, który miałem pod nogami. - Spróbuje zasnąć, nie czuję się najlepiej. - dopowiedziałem, wkładając do uszu sprzęt, już nie chcąc słuchać tego co powie mi dalej blondyn. Resztę drogi pomiędzy nami panowała nieprzyjemna cisza. Byłem zły na siebie, że dałem się chłopakowi wykorzystać, myśląc, że coś to dla niego znaczyło. Cały czas byłem odwrócony do niego plecami, powstrzymując się od popłakania się jak małe dziecko.
W końcu po chyba godzinie jazdy chłopak zaparkował, przed dobrze znanym mi domku. Zabrałem swój plecak spod nóg i ruszyłem do bagażnika, aby wziąć swoją torbę. Clay otworzył schowek, w którym mieliśmy nasze bagaże i szybko chwyciłem swoją część i ruszyłem do środka.
- Pójdę się położyć. - powiedziałem do chłopaka, od razu zaszywając się w pokoju. Rzuciłem swoje rzeczy na ziemię i położyłem się na łóżku, chowając twarz w poduszkę.
W końcu kiedy byłem sam w pokoju, pozwoliłem, aby słone łzy popłynęły po moich policzkach, a emocje wypuściły moje ciało. Czułem się brudny, a także byłem wkurzony na chłopaka i samego siebie. Szybko wyszukałem w telefonie najbliższe kursy busów z powrotem do stolicy i kupiłem bilet na ten za dwa dni. Jutro miałem odebrać zaległa wypłatę od Tobiego, a kiedy byliśmy jeszcze w stolicy, udało mi się odzyskać swoje konto bankowe i zrobić nową kartę więc miałem trochę pieniędzy. Możliwe, że na tyle, aby przeżyć maks dwa miesiące sam bez pracy. Musiałem jeszcze pójść do odpowiedniego budynku i dowiedzieć się co i komu dał w spadku mój dziadek. On oraz moja babcia byli mi najbliżsi więc po ich śmierci bardzo dbałem o wszystko, co kiedykolwiek od nich dostałem. Schowałem szybko telefon, słysząc zbliżające się do pokoju, w którym byłem kroki i zamknąłem oczy wtulając twarz w pościel jak zwykle kiedy śpię. Osoba weszła do pokoju, powoli podeszła do mojego łóżka sprawdzając, czy jednak śpię i widząc, że faktycznie śpię, zatrzymała się, więc pomyślałem, że pewnie zaraz zawróci i wyjdzie. Nie spodziewałem się jednak poczuć na swoim czole czyjeś dłoni odgarniającej moje włosy, a następnie krótkiego buziaka w czubek głowy i ciche "śpij dobrze, George". Głos należał do blondwłosego chłopaka, którego w tym momencie nie miałem ochoty widzieć. Po chwili usłyszałem, jak drzwi od pokoju zamykają się, więc odczekałem jeszcze dla pewności chwilę i dopiero wtedy podniosłem się do siadu. Miałem oczy pełne łez. Bolało mnie to, jak chłopak się zachowywał i nie rozumiałem go.
Przesiedziałem na telefonie, oglądając odcinki serialu, który kiedyś miałem w planach obejrzeć i nawet się nie zorientowałem kiedy minęły prawie trzy godziny od naszego powrotu, więc postanowiłem wyjść z pokoju i chociaż wziąć szybki prysznic i ponownie zaszyć się w pokoju, aby najwyżej zerwać nockę na oglądanie serialu i wypłakać sobie oczy, pod pretekstem serialu. Zabrałem z szafy swoją jedną z bardziej lubianych koszulek, oraz świeżą bieliznę i swoje ręczniki i wyszedłem z pomieszczenia, idąc pod prysznic. Słyszałem z piętra głosy chłopaków i ich radosne śmiechy, więc pewnie robili sobie wspólny wieczór, w którym nie chciałem im przeszkadzać.
- Kontynuując wtedy zgasły światła i jakoś tak wyszło, że skończyliśmy seksem. Ale muszę wam przyznać, był tak cholernie ciasny, że myślałem, że dojdę, jak włożyłem. - powiedział znajomy głos, przez który poczułem, jak moje serce rozwala się na małe kawałeczki. Wróciłem szybko do pokoju, gdzie zostawiłem swoje rzeczy. Chciałem uciec od nich, aby chociaż w innym miejscu przemyśleć całość, jednak wiedziałem, że jeśli wyjdę głównym lub drugim wejściem, chłopaki to usłyszą i będą mnie szukać, szybciej niż bym tego chciał. Dlatego otworzyłem okno, które miałem w pomieszczeniu i biorąc z sobą jedynie jeszcze bluzę, sprawnie wyszedłem przez nie sprawnie, od razu biegnąc w stronę głównej drogi. Chciałem odbiec, jak najdalej mogłem, w jak najkrótszym czasie, zanim potencjalnie mogliby się zorientować o mojej nieobecności. Zatrzymałem się przy moście, na którym byliśmy z chłopakiem na randce.
[...] - Jeśli pójdziesz wzdłuż tej rzeki do góry, dojdziesz do pięknego wodospadu. Możemy się tam kiedyś przejść. - powiedział chłopak, pokazując mi dłonią na rzekę.
- Jasne, zabierzesz mnie tam na następnej randce. - odpowiedziałem, idąc dalej, a chłopak po chwili pewnie przetworzenia danych dołączył do mnie. [...]
Popatrzyłem w stronę, którą pokazywał mi chłopaki i nie myśląc długo, ruszyłem, tak jak powiedział wzdłuż rzeki. Idąc, na moje nieszczęście zaczął padać deszcz, więc po chwili byłem już cały przemoczony. Kilka sekund później zacząłem się także trząść z zimna i poczułem, jak zaczyna robić mi się słabo, jednak nie przerywałem swojego, można by rzec spaceru. Droga, którą szedłem, zmieniła się na taką, gdzie wszędzie było błoto, więc zwolniłem trochę swój chód, aby przypadkiem nie zrobić sobie krzywdy. Nagle zakręciło mi się w głowie, nogi zrobiły się wiotkie i ścieżka uciekła mi spod stóp, czułem jak lecę do całkiem głębokiego "kanionu" w którym płynęła rzeka. Jednak uratowała mnie czyjaś dłoń chwytająca moją i przyciągająca moje ciało do siebie.
- Nic ci nie jest?
O mój boże, uratował mnie pierdzielony Lucyfer.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top