XLIV
| George POV |
W ciągu tych dwóch dni, gdzie nadal próbowałem porozmawiać z chłopakiem, który niestety nadal mnie odpychał. Nie wiedziałem, że Clay potrafi być aż tak zimny i bez czuły. Mimo że zrobiłem dla niego posiłek czy coś, za co normalnie chłopak dziękował, tak teraz odmawiał lub po prostu mnie ignorował. Oczywiście miałem kilka razy sytuacje gdzie prawie zostałem przez niego pobity jednak Darryl czujnie mnie pilnował. Niestety, przez to, że w domku spał Clay, ja musiałem chwilowo zatrzymać się Williama, który sam zaproponował, że odstąpi mi jeden pokój.
Właśnie ubierałem się w łazience kiedy usłyszałem pukanie do drzwi.
- George, muszę wyjść wcześniej, dotrzesz sam? - zapytał wyższy chłopak, na co westchnąłem cicho.
- Tak, jasne oddam ci potem klucze. - odpowiedziałem, zakładając na siebie bluzę. Usłyszałem, jak chłopak zostawia wcześniej wspomniany przedmiot na stole, a następnie wychodzi z pomieszczenia. Zatrzymałem się na chwilę, patrząc w lustro, które było w pokoju. Wyglądałem na zmęczonego oraz trochę moja skóra zrobiła się jaśniejsza. Przeniosłem wzrok na swoje dłonie, zastanawiając się, czy w ogóle kolejne próby porozmawiania z blondynem mają jakikolwiek sens. Uderzyłem się mentalnie w twarz, a następnie zacisnąłem pięści, karcąc się w myślach za takie myślenie. - Odzyskasz go, George. - powiedziałem sam do siebie, wychodząc z łazienki. Zabrałem z szafki koło łóżka, na którym spałem swój telefon i zabrawszy także klucze od bruneta, wyszedłem z jego domu. Idąc w kierunku głównej drogi, usilnie próbowałem przypomnieć sobie drogę, jaką jechałem z Williamem, jednak jak na złość mój mózg nie mógł sobie nic przypomnieć. Zatrzymałem się na rozwidleniu, ponownie zastanawiając się, jak powinienem iść, aż w końcu wybrałem drogę po prawej. Szedłem pewnie chodnikiem, jednak powoli orientując się, że nigdy tu nie byłem zacząłem obracać się naokoło, chcąc, chociaż zobaczyć coś znajomego, jednak jak na złość nic nie wydawało mi się znajome. Stanąłem przy jakiś znaku drogowym, a następnie na telefonie spróbowałem wejść na mapy Google, aby znaleźć jakąś szybką drogę do centrum. Jednak tu pojawił się kolejny problem.
- Nie mam zasięgu serio? - spytałem sam siebie, patrząc na wyświetlacz, aby upewnić się, czy na pewno dobrze widzę. Jednak wyraźny napis na środku ekrany "Brak połączenia z internetem" doszczętnie potwierdził mnie w tym, że nie mam zasięgu. Zanim się obejrzałem, naokoło mnie zaczęła się zbierać gęsta mgła, przez którą nic nie widziałem. Dodatkowo mój brak orientacji w terenie, spowodował to, że kompletnie nie widziałem, z której strony przyszedłem. Postanowiłem zrobić tak, jak uczyli nas w szkole, czyli pozostać w swoim miejsce aż ktoś mi pomoże, jednak zaczynałem powoli wierzyć w to, że ktoś w ogóle zna tę drogę.
- George? Co tutaj robisz? - spytał znajomy głos, na co obróciłem głowę w jego kierunku. Moim oczom ukazała się znajoma postać lekarza, który uratował mi kilka razy tyłek.
- Zgubiłem się. Szedłem z domu Williama do centrum, ale źle skręciłem i no. - odpowiedziałem mu, na co mężczyzna zaśmiał się lekko.
- Chodź, zaprowadzę cię. Nie jesteśmy zbyt daleko od centrum. - powiedział, idąc w sobie znanym kierunku, na co ruszyłem za nim.
- Mógłbym ci się wygadać? - spytałem, od razu, żałując zadanego pytania. Mężczyzna jednak uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, odpowiadając, abym śmiało mówił.
Zacząłem opowiadać mu o tym co się u mnie działo, oraz o całej kłótni z Clay'em. Zacząłem mówić, jak się z tym czuję, oraz wszystko po prostu co mi leżało na sercu. Widziałem, że mężczyzna uważnie słuchał tego co mówię pewnie w głowie układając jakoś także spójną odpowiedzieć lub poradę.
- Clay, ma ciężką osobowość. Znam go jakieś cztery lub pięć lat, jednak zdążyłem zauważyć u niego parę zachowań, które się mocno wybijają od innych. Kiedy był tutaj podczas waszego związku, był szczęśliwy, widziałem to. Teraz gdy kilka dni temu go badałem, wyglądał dosłownie jak siedem nieszczęść lub gorzej. Jesteś dla niego ważny, więc myślę, że nadal powinieneś próbować. - odpowiedział, na co pokiwałem lekko głową, przyswajając jego słowa.
- J-Ja chce, aby był szczęśliwy. Nieważne czy ze mną, czy z kimś innym. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem jego szeroki szczęśliwy uśmiech. J-Ja momentalnie się w nim zakochałem. Boli mnie to, że teraz chodzi ponury. On wygląda tak pięknie z uśmiechem. Jego oczy i spojrzenie. One też się różnią. Kiedy był ze mną, widziałem w jego oczach cały swój świat i szczęście. Teraz nie widzę w nich nic. Nawet jeśli on mi już nigdy nie wybaczy. Będę szczęśliwy jeśli on także będzie. - powiedziałem, przypominając w głowie sobie wszystkie wspólne momenty, w których chłopak patrzył na mnie z szerokim uśmiechem, oraz tymi pięknymi błyszczącymi oczami. Nie chciałem, aby one się już nigdy nie pojawiły. Szliśmy jeszcze parę minut gdy wyszliśmy na znajomą drogę przy plaży, na której Clay mnie uratował.
- George, nie idź dalej. - doszedł do mnie kolejny głos, a następnie głośne odgłosy jak ktoś wbiega do wody. Obróciłem się ponownie, jednak teraz zobaczyłem, jak Clay próbuje z jakiegoś powodu dostać się do mnie. Zrobiłem kolejny krok do tyłu gdy poczułem, jak gwałtownie dno pode mną gdzieś ucieka, a moje ciało wpada do wody. Zamknąłem gwałtownie oczy, próbując wypłynąć na powierzchnie, jednak strach przejął nade mną kontrolę i nie potrafiłem nawet poruszyć palcem.
Już wiedziałem, czemu Clay był tak przestraszony, widząc mnie tak daleko w wodzie. Nie chciałem umierać kiedy już zacząłem układać na nowo życie. Otworzyłem trochę oczy słysząc jak dźwięki wody nasilają się. W końcu ukazała mi się sylwetka przestraszonego blondyna sięgającego po moje opadające ciało. Kiedy zostałem przyciągnięty do niego mocno, poczułem, że przy nim nic mi się nigdy nie stanie, dlatego objąłem go mocno, a chwilę później byliśmy już nad powłoką wody.
Zacząłem kaszleć, chcąc wydostać z siebie resztki wody, równocześnie obejmując chłopaka swoimi nogami. On trzymając mnie, zaczął powoli płynąć z powrotem do brzegu. W końcu po chwili chłopak stanął na bezpiecznym dnie.
- George, wszystko okej? Co ci strzeliło do głowy, aby tutaj wejść bez niczyjej wiedzy. A jakbyśmy cię nie znaleźli? - powiedział mocno zaniepokojony chłopak, przez co wtuliłem twarz w jego szyje.
- P-przepraszam. Zabierz mnie do domu, błagam. - odpowiedziałem, zaczynając płakać w jego ramię. Naprawdę przepraszam Clay.
No właśnie. Dom. Mój dom jest przy blondynie.
Weszliśmy na chodnik i ruszyliśmy już bezpośrednio w kierunku domku. Jednak zatrzymałem się, gwałtownie widząc scenę, której nigdy nie chciałem zobaczyć. Przed Clay'em stał jakiś młody chłopak trochę wyższy ode mnie. Miał na sobie czarne rurki oraz jasnobeżową bluzę. Miał prawie białą skórę oraz kruczoczarne włosy. Na jego policzkach pojawił się delikatny róż kiedy Clay, pogłaskał go lekko po głowie. Patrzyłem na nich nie czując nawet kiedy z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
Wyglądali przepięknie razem.
- George, spokojnie to na pewno jakieś nieporozumienie.
- Jest okej. Ważne, że znowu się uśmiecha, prawda? - spytałem, patrząc na niego z lekkim uśmiechem na ustach, mimo słonych łez na policzkach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top