XIX
| George POV |
- Clay? Za ile będzie puszczanie wieńców? - spytałem gdy spacerowaliśmy, powoli brzegiem zbliżając się do siedziby ratowników. Chłopak popatrzył na zegarek, aby sprawdzić godzinę i pewnie tym samym uzyskać odpowiedź na zadane mu pytanie.
- Zaczynamy o dwudziestej, jeszcze dziesięć minut. - odpowiedział blondyn, uśmiechając się do mnie.
- Okej, zimno mi się robi, możemy na chwilę wejść do środka? - powiedziałem, pokazując na drewniany, dobrze znany nam domek. Clay, popatrzył na mnie zmartwiony, a następnie pokiwał głową, idąc trochę szybkiej w kierunku budynku. Ruszyłem od razu za nim, uważając na to gdzie stawiam kroki wiedząc, iż zejście, którym obecnie schodzę, jest niebezpieczne i łatwo można się na nim wywrócić. A jak już mówimy o wywracaniu się, na moje nieszczęście musiałem się pośliznąć i właściwie już po chwili leżałem tyłkiem na ścieżce, którą szliśmy. Zacisnąłem zęby, czując, przeszywający ból na dłoni. Blondyn obrócił się w moją stronę, słysząc huk, a po chwili kucał obok mnie, zmartwiony oglądając moje ręce i głowę.
- Nic ci nie jest? - spytał chłopak, chwytając moją twarz w swoje dłonie. Popatrzyłem na niego, czując, zbierające się w moich oczach łzy. Zawsze byłem mało odporny na ból, więc takie rzeczy często wywoływały u mnie płacz.
- Nie chyba nic. - odpowiedziałem, wstając z pomocą blondyna. Poczułem, jednak jak zaczyna kręcić mi się w głowie, więc oparłem się o chłopaka, który widząc, chyba że nie jestem w stanie sam się poruszyć, wziął mnie na ręce jak pannę młodą. Popatrzyłem na swoją mocno krwawiącą dłoń, co okazało się być błędem, bo widząc wbite w nią szkło oraz coraz więcej wypływającej z niej krwi zrobiło mi się jeszcze słabiej. Clay szybko wszedł do budynku, który na nasze szczęście okazał się być otwarty i położył mnie w pokoju, w którym spałem.
- Nie ruszaj się, idę po apteczkę. - powiedział, całując mnie w czoło, a następnie wyszedł szybko z pokoju. Zamknąłem oczy, próbując utrzymać przytomność, czułem się źle z tym, że mogłem po prostu bardziej uważać i nic by mi się nie stało. Teraz chłopak, zamiast dobrze się bawić na wydarzeniu, musi się mną opiekować. Wcześniej wspomniany wrócił do pomieszczenia z białą skrzynką w dłoniach. Usiadł na krześle obok mnie, oglądając ranę. - Miałeś szczęście, nie trzeba szyć. - zakomunikował chłopak, uśmiechając się do mnie, jednak z poczucia winy nie mogłem odwzajemnić gestu. Blondyn wyciągnął z apteczki pesetę, z której pomocą wyciągnął szkło z mojej dłoni. Odwróciłem wzrok od chłopaka, nie chcąc pokazać mu, że czuję się źle z tym, że musi się mną opiekować. Clay odkaził moją ranę, a następnie opatrzył ją, tak abym mógłbym nadal jej używać, nie robiąc sobie większej krzywdy przy tym. - Już opatrzony. - powiedział chłopak, odkładając rzeczy z powrotem do pudełka.
- Możemy pójść na to puszczanie wieńców, proszę? - spytałem, patrząc na chłopaka błagalnie.
- George jesteś bardzo blady, a wcześniej nie mogłeś nawet stać sam na nogach. Lepiej, abyś trochę odpoczął. - odpowiedział, na co zgryzłem wargę, chcąc powstrzymać łzy napływające do moich oczu.
- Nic mi nie jest, naprawdę wytrzymam. - powiedziałem, chcąc, jednak jakoś przekonać chłopaka jednak ten nie chciał nadal się zgodzić.
- Czemu tak bardzo chcesz je zobaczyć? Będzie widać wszystko z okna. - spytał Clay, zakładając ręce na swój tors.
- Zrobiłem dla ciebie wieniec. Bo mówiłeś, że nie będziesz żadnego robić, bo nie masz czasu. Więc chciałem jakoś ci się odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie robisz i chociaż dać ci wieniec na to święto. - odpowiedziałem, odwracając głowę w bok, aby uniknąć wzroku blondyna. Przez chwilę panowała pomiędzy nami cisza, którą przerwał chłopak, który położył się obok mnie.
- Puszczenie wieńca jest dla mnie ważną rzeczą. Mogę tak oddać hołd prawdziwym bohatera. Dla mnie największym bohaterem był mój ojciec. Trzy lata temu w zimę uratował mnie, oddając swoje życie za moje. Długo nie mogłem się z tym pogodzić, jednak w końcu stanąłem ponownie na nogi. W tamtym czasie dużo musieli mi pomagać chłopacy, a także moja rodzina. Odkąd zmarł, za każdym razem przygotowywałem wieniec, który puszczałem, aby oddać mu hołd. Dlatego chciałem go zrobić i nawet miałem ochotę się popłakać, widząc, jak święto się zbliża, a ja nie miałem nawet zebranych roślin, aby go zrobić. Dziękuje cię, George, że go zrobiłeś za mnie. Jestem ci winny za to ogromny dług. - opowiedział chłopak, obejmując mnie lekko. Oparłem głowę na jego torsie, słuchając historii chłopaka. Współczułem mu, że stracił ojca w takim okropnym wypadku, jednak równocześnie byłem szczęśliwy, iż chłopak przeżył.
- W takim razie, aby spłacić swój dług, weźmiesz mnie w wyjątkowe dla ciebie miejsce i tam razem puścimy wieniec. - powiedziałem, powoli podnosząc się do siadu.
- Chcesz tam iść na nogach? Jeszcze pewnie kręci ci się w głowie, straciłeś dużo krwi. - odpowiedział przejęty blondyn również podnosząc się.
- Ale od czego mam super przystojnego ratownika, który może mnie ponieść? - spytałem, uśmiechając się lekko do chłopaka, który zaśmiał się na moje słowa.
- W takim razie pokaż, gdzie jest wieniec i pójdziemy tam. - powiedział chłopak, wstając. Pokazałem mu dłonią na szafę, na której czubku położyłem wieniec, aby się nie zniszczył. Chłopak zdjął go bez większych problemów i podał mi go. Wziąłem go do dłoni, również uważając, aby go nie popsuć a Clay po chwili podniósł mnie znowu, wychodząc z pokoju. Nie wiedziałem, gdzie jest specjalne miejsce, z którego chłopak chciałby puścić wieniec, jednak widząc, jak idzie w stronę pomostu, domyśliłem się, że musi być w innej części jeziora. Blondyn ostrożnie posadził mnie na łodzi wioślanej i odholował ją od brzegu, samemu po chwili do niej wchodząc. Zanim usiadł, wyciągnął ze skrytki pod przednim siedzeniem coś, co wyglądało jak kamizelka kuloodporna.
- Może dzięki temu poczujesz się trochę bezpieczniej na wodzie. - powiedział chłopak, podając mi to coś.
- Co to jest? - spytałem, oglądając przedmiot.
- Kapok. Kiedy wpadniesz do wody, utrzyma cię na powierzchni. - odpowiedział, a ja słysząc, do czego służy przedmiot, od razu założyłem go, próbując, poprawnie go zapiąć. Clay, widząc, jak nieporadnie próbuje zapiąć kapok tak, aby jednak uratował mi życie, ostrożnie kucnął przede mną i szybko zrobił to, z czym miałem problemy. Kiedy chłopak upewnił się, że w razie problemu nic mi się nie stanie zaczął wiosłować łódź płynąć w tylko jemu znaną stronę.
Ostrożnie rozglądałem się na około obserwując jak kolorowe niebo powoli zmienia swoje kolory, oraz jak natura zasypia. Odwróciłem głowę w stronę, z której usłyszałem głośną muzykę. Festiwal patrząc na niego z jeziora, wyglądał jeszcze lepiej. Kolorowe światła, dużo jeszcze bardziej kolorowych budek, oraz mnóstwo wesołych ludzi. Nie zauważyłem nawet kiedy chłopak dopłynął do miejsca. Popatrzyłem na niego, jak zdejmuje swoje buty oraz skarpetki, a następnie wchodzi do wody, aby zacumować łódź. Podniosłem się, czując się także o wiele lepiej i pomocą chłopaka również wyszedłem z pojazdu, trzymając wieniec dla chłopaka. Byliśmy na kamiennej polanie, na której środku rosła ogromna, płacząca wierzba, tworząc ze swoich gałęzie niesamowicie wyglądającą kopułę, do której mogliśmy wejść. Chłopak ruszył powoli w kierunku właśnie drzewa, więc ruszyłem za nim. Clay zatrzymał się, jednak po chwili więc stanąłem przy nim, patrząc, czemu chłopak tutaj stanął. Momentalnie zrobiło mi się smutno, widząc krzyż wbity w ziemię a na nim tabliczkę z napisem "Wspaniały ojciec i mąż - John" a pod słowami jego datę urodzin oraz śmierci. Chłopak kucnął przed nim, spuszczając głowę. Stałem w ciszy, myśląc, co mogę zrobić, aby pomóc chłopakowi.
- Dzień dobry, panie John. Mieliśmy dzisiaj piękny dzień. - zacząłem, także klękając obok chłopaka. - Pewnie pan o tym wie, ale chciałbym panu to powiedzieć. Pański syn jest najodważniejszą, najlepszą oraz najukochańszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Uratował moje życie, za co będę mu dziękować do końca życia. Nie wiem, jaki był kiedy pan jeszcze był przy nim, ale wydaje mi się, że pewnie był taki sam jak teraz. Zrobiłem dla pana wieniec, który zamierzamy puścić, jednak zrobię dla pana jeszcze bukiet. Chciałbym panu podziękować, za jakiego to cudownego syna pan wychował. Pewnie jest pan z niego bardzo dumny. - powiedziałem, patrząc kątem oka na chłopaka, który nie powstrzymując już się, płakał nad grobem swojego rodzica. Objąłem go, pozwalając wypłakać się chłopakowi w moją koszulkę. Chciałem dać mu wsparcie takie jak on mi dał kiedy ja miałem gorsze dni. - Clay, już spokojnie. - wyszeptałem kiedy z chłopaka wydostał się kolejny szloch. Słyszałem także, jak cicho mówi "przepraszam" pewnie w kierunku swojego zmarłego ojca. Nie wiedziałem, jak mogę lepiej pomóc chłopakowi, więc jedynie mocniej objąłem go, pozwalając wylać mu z siebie swoje smutki i zmartwienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top