IX

| George POV |

- Powodzenia oraz do widzenia. - powiedziałem, uśmiechając się do chłopaka, dla którego kilka chwil wcześniej zrobiłem bukiet na pierwszą randkę. Popatrzyłem na zegar, który wskazywał godzinę prawie dwudziestą, co znaczyło, iż moja zmiana już się skończyła. Obróciłem się, chcąc udać się na zaplecze, jednak zatrzymał mnie odgłos dzwonka, który był nad drzwiami, informujący, iż właśnie do lokalu przyszedł nowy klient. Westchnąłem cicho, bo naprawdę chciałem zakończyć już męczący dzień, jednak obróciłem się, stając ponownie za ladą.

- Witamy w kwiaciarni Beezez, co mogę dla pana zrobić? - powiedziałem, patrząc na osobę, która weszła do kwiaciarni. Jednak moje serce stanęło w miejscu, widząc jedną z osób, które próbowały mnie zabić. Zacisnąłem dłonie na ladzie, patrząc na trochę wyższego ode mnie chłopaka, który równie zdziwiony patrzył na mnie. Poczułem, jak moje kolana stają się wiotke jak wata, a dłonie zaczęły niekontrolowanie się trząść.

- T-ty żyjesz? - zapytał, podchodząc do mnie bliżej. Przeczucie mówiło mi, iż chłopak ma złe zamiary, jednak przez strach nie mogłem się ruszyć ze swojego miejsca. Wyższy stanął naprzeciw mnie, kładąc dłonie na mojej szyi oraz przyciskając mnie do ściany za nami. Nie umiałem zareagować, mój przeciwnik miał o wiele więcej siły niż ja. Czułem, jak robi mi się coraz słabiej, więc położyłem swoją dłoń na jego dłoniach, patrząc na chłopaka błagalnie. Nie zrobiło to jednak zbyt dużej reakcji na wyższym, który jedynie mocniej zacisnął swoje palce na mojej szyi. Odwróciłem wzrok od twarzy mężczyzny i szybko zauważyłem coś, co mogło mnie teraz uratować. Całymi siłami, jakie mi zostały, uderzyłem przeciwnika z kolana w brzuch, przez co mnie puścił, a następnie szybko ignorując ociężałe, kończyny z powodu zbyt długiego braku powietrza, chwyciłem za nożyczki, które służyły mi do obcinania łodyg kwiatów i przyłożyłem je do szyi chłopaka, oddychając ciężko. On odsunął się ode mnie, patrząc na nożyczki lekko przestraszony.

- Zostaw mnie w spokoju. - powiedziałem, sapiąc ciężko, próbując utrzymać się na nogach. - Czemu to zrobiliście? Co wam zrobiłem? - spytałem, patrząc na chłopaka, który odchodził do wyjścia.

- Żyjesz, to wystarczy, aby twoja rodzina chciała się ciebie pozbyć. - powiedział, wychodząc z pomieszczenia. Oparłem się o ladę, czując, jak robi mi się słabiej.

Moja rodzina chciała się mnie pozbyć? Czemu, przecież zawsze robiłem to co chcieli i uczyłem się na same najlepsze oceny. Czym zawiniłem w takim razie?

- George, coś się stało? - zapytał Tobi, który wyszedł z zaplecza, niosąc pudełko z tasiemkami do ozdoby bukietów. Popatrzyłem na niego szybko, poprawiając koszulę tak, aby zakrywała moją (prawdopodobnie) siniejącą szyję.

- Nie nic, miałem się już zbierać. Poradzisz sobie? - spytałem, widząc, jak chłopak męczy się z ciężkimi wazonami na kwiaty.

- Tak, możesz iść, zaraz przychodzi po mnie kolega, więc mi pomoże. - odpowiedział młodszy, uśmiechając się do mnie szeroko, co odwzajemniłem, a następnie zdjąłem swój à la fartuch i powiesiłem go na swoim wieszaku na zapleczu. Wziąłem z podłogi małą siatkę, w której miałem butelkę, w której nosiłem wodą na przerwę, a także był w niej papierek po kanapce, którą kupiłem wcześniej w sklepie obok, i wyszedłem z budynku. Powoli ruszyłem w stronę ulicy, która prowadziła do domku, w którym chwilowo mieszkałem. Czułem na sobie czyiś wzrok, jednak nie chciałem pokazywać osobie, która mnie śledzi, że zauważyłem ją, więc jedynie włożyłem dłonie do kieszeni, chcąc jakoś ukryć palce, którymi zacząłem nerwowo ruszać. Ucieszyłem się bardzo, widząc w oddali znajomą postawę jednego z ratowników. Przyśpieszyłem swój chód, podbiegając do chłopaka.

- Hej, William, skończyłeś już zmianę na plaży? - powiedziałem, obejmując lekko koszulkę chłopaka, aby zasygnalizować mu, że coś się dzieje. Chłopak nachylił się trochę tak, abym mógł powiedzieć mu coś cicho tak, aby nikt inny nie usłyszał.

- Coś się stało? - zapytał cicho, na co przysunąłem się do niego tak, abyśmy wyglądali jak znajomi.

- Jeden z moich byłych znajomych idzie za mną, wcześniej mnie prawie udusił. - powiedziałem cicho, patrząc kątem oka za ramię bruneta, aby upewnić się, że to na pewno on. - Od kwiaciarni mnie śledzi. - dopowiedziałem, ściskając mocniej ubranie mężczyzny, widząc, jak mój prześladowca zbliża się do nas. William chwycił moją dłoń, ściskając ją lekko, aby dać mi jakieś wsparcie, a następnie trochę przyspieszył swoje tempo chodu, na co ruszyłem za nim. Bez większego problemu dotarliśmy do domku, gdzie brunet zostawił mnie zaraz przy drzwiach.

- Powinieneś powiedzieć o tym Clay'owi i dowódcy. Pomogą ci jakoś rozwiązać ten problem i pewnie zapewnią ci jakąś małą ochronę. - powiedział chłopak, czochrając moje włosy, aby mnie lekko uspokoić. Pokiwałem głową na jego słowa, uśmiechając się do niego. - Muszę iść, została mi godzina do końca pracy. - dopowiedział, uśmiechając się szczęśliwy, na co zaśmiałem się delikatnie.

- Powodzenia i miłej pracy. Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc. - odpowiedziałem, wchodząc do domku.

W głównym pomieszczeniu nikogo nie było, więc odłożyłem siatkę pod ścianę w kącie, tak aby nikomu nie przeszkadzała, a następnie zacząłem przygotowywać jakąś kolację. Postanowiłem wykonać dla chłopaków po jednej porcji tortilli, więc zacząłem od pokrojenia mięsa na mniejsze części, które następnie zamarynowałem oraz usmażyłem. W tym samym czasie pokroiłem potrzebne warzywa na mniejsze części i przygotowałem sobie kilka placków tortilli. Pieczywo położyłem na talerzu i podgrzałem je w mikrofali, a następnie zacząłem układać na nie składniki, które miały być w środku. Całość zawinąłem i położyłem na patelni do grillowania, na której pod grillowałem całość, aby nadać pieczywu chrupkości. W międzyczasie wyciągnąłem z szafki talerze i rozłożyłem je na stole.

Mieszkając w kawalerce lub wcześniej z rodzicami, przyzwyczajony byłem do jedzenia w swoim pokoju lub sam, jednak tutaj chłopaki zawsze jedzą wspólnym gronie, co uważałem za całkiem urocze. Jedli prowadząc żwawe rozmowy lub dzieląc się ze mną swoimi historiami, dzięki czemu mogłem ich lepiej poznać. Po kilku minutach nałożyłem po jednej rolce każdemu na talerz, zostawiając swój pusty. Przez coraz bardziej pulchniejącą i pewnie siniejącą szyję wiedziałem, że spożycie czegoś, co nie będzie płynem lub kompletną papką, będzie okropnie bolesne, więc nie chciałem nawet próbować jeść tego, co oni. Położyłem talerze z kolacją na stole, a na środku stołu postawiłem dzbanek z letnią herbatą. Dołożyłem do każdego miejsca także kubek oraz zestaw sztućców. Najpierw udałem się do pokoju, na którym była tabliczka z napisem „Gabinet Dowódcy" i zapukałem do drzwi. Po usłyszeniu głośnego „proszę" wszedłem do środka, gdzie przy dużym biurowym biurku siedział rano poznany mężczyzna.

- Zrobiłem kolację, więc chciałbym, abyście zjedli. - powiedziałem cicho, patrząc niepewnie na mężczyznę, który wstał z uśmiechem ze swojego miejsca.

- Dziękuję, nie jadłem nic od czternastej. - odpowiedział, podchodząc do mnie. Odwróciłem się szybko, idąc w stronę drugiego wyjścia, modląc się także, aby nie zauważył moich śladów na szyi.

- Zawołam resztę — zakomunikowałam, otwierając drzwi od drugiego wyjścia, aby przez nie wyjść, jednak zatrzymałem się na czyimś torsie. Popatrzyłem do góry i od razu odsunąłem się trochę, widząc, iż wpadłem na Clay'a. - Właśnie miałem was wołać, kolacja jest gotowa. Ja jadłem w pracy, więc pójdę się położyć. - powiedziałem, uśmiechając się, odraz idąc w kierunku pokoju, w którym spałem.

- George, przyjdę po zjedzeniu. - odpowiedział chłopak, idąc do stołu. Usłyszawszy to, byłem prawie pewny, iż zauważył on moje ślady, na co cicho przekląłem w myślach.

- Pewnie będę już spał, więc nie musisz. - powiedziałem, wchodząc do pokoju, a by uniknąć kolejnego komentarza od chłopaka. 

Oparłem się o powłokę drzwi, spuszczając głowę, oraz pozwalając długo powstrzymywanym łzą wypłynąć, z moich oczy. Cały czas próbowałem myśleć pozytywnie, że wszystko się ułoży, jednak było mi coraz dłużej żyć z wiedzą, iż moi najbliżsi chcą mojej śmierci. Położyłem się na łóżku, wciskając twarz w poduszkę, aby zdusić szloch, który wyszedł z moich ust. Czułem, jak coś wypala mnie od środka, powoli niszcząc serce. Wybuchnąłem niekontrolowanie jeszcze większym płaczem, zaciskając dłoń na swojej koszuli. W pewnej chwili poczułem, nawet jak przez skrzywdzoną szyję zaczyna brakować mi powietrza, przez co ból nasilił się, jednak mój umysł nie reagował na to. Do mojej głowy zaczęło napływać jeszcze więcej myśli, że faktycznie lepiej by było, gdybym w tamtym momencie umarł, albo gdyby dzisiaj chłopak mnie udusił. Zatrzymałem się gwałtownie słysząc jak drzwi od pokoju otwierają się. Nie chciałem się odwracać, więc jedynie wcisnąłem twarz, mocniej w poduszę, równocześnie skulając się na łóżku, aby osoba, która weszła, myślała, że naprawdę śpię. Słyszałem zbliżające się do mnie kroki, a następnie poczułem, jak materac ugina się pod czyimś ciężarem.

- Wiem, że nie śpisz. - zaczął, jak po głosie rozpoznałem blondyn. - Nie wiem, czy jesteś do tego przyzwyczajony jednak mamy tutaj taki zwyczaj, że kiedy coś nas dręczy, to wygadujemy się drugiej osobie. Nie dusimy w sobie swoich problemów. Wiem, że pewnie myślisz sobie teraz coś w stylu „Nic o mnie nie wiesz, więc odwal się" lub coś w tym stylu. - powiedział chłopak, imitując mój głos, na co mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. - Jednak jeśli masz jakiś problem, przyjdź do mnie lub któregoś z chłopaków i po prostu porozmawiaj. Uwierz mi, że naprawdę ci to pomoże, jeśli potrzebujesz. - skończył, głaszcząc delikatnie moje plecy, na co wziąłem gwałtowny oddech, którego miałem nadzieję, że Clay nie usłyszał. - Zostawiam ci na półce ciepłą herbatę. - dopowiedział, a następnie poczułem, jak wstaje z łóżka. Szybko przemyślałem w głowie wszystkie za i przeciw i ostatecznie doszedłem do wniosku, że chłopak ma rację, że potrzebuje z kimś szczerej rozmowy. Obróciłem się szybko, łapiąc chłopaka delikatnie za dłoń, aby go zatrzymać, co na moje szczęście zadziałało, bo on zatrzymał się, patrząc na mnie.

- M-mógłbym z tobą p-porozmawiać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top