III

| Dream POV | 

W końcu po całym roku spokoju musiałem w wakacje pracować bardziej niż zwykle. Jak na co dzień rano razem z chłopakami — Nickiem i Williamem, sprawdziliśmy, czy cały sprzęt nadal jest w dobrym stanie, a następnie zajęliśmy się ustalonymi wcześniej rzeczami. Właściwie co do tego ustalania.

- Nie, teraz ty idziesz do tych kaszojadów ich pilnować a ja idę robić patrol na wodzie. - powiedział William do Nicka, który siedział przy stole, popijając poranną kawę.

- Ja byłem tam ostatnio. - odpowiedział chłopak, wstając, aby umyć po sobie kubek. Chłopacy kłócili się tak jeszcze przez pięć minut, aż sam wstałem z krzesła, przez co w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza.

- Mam przypomnieć wam co powiedział Bad, zanim pojechał? - powiedziałem, wiedząc, że jego słowa nie może nikt podważyć, bo jest z tond najstarszy i najbardziej doświadczony z nas. - Przez cały lipiec na plaży miał siedzieć Nick a sierpień William. Ja pilnuje tej okolicy. Mamy początek sierpnia więc to twoja kolej William. Ty za to Nick zajmiesz się nowymi rekrutami. Ja mam swoje obowiązki do wykonania dzisiaj i mam nadzieję, że nie będę musiał was pilnować. - powiedziałem stanowczo, na co chłopaki pokiwali głowami, zabierając potrzebne rzeczy oraz odchodząc w swoich kierunkach. Też ogarnąłem się do kupy, zabierając ze schowka duże wiadro oraz odpowiednie środki czystości, które będą mi potrzebne. Zostawiłem wszystko na trawie za domkiem, w którym spędzaliśmy wolny czas oraz przerwy i podszedłem do pomostu, na którym mieliśmy zacumowane łódki, które miałem wyczyścić. Ściągnąłem z siebie koszulkę, zostawiając ją na deskach niedaleko i ruszyłem do pomostu, by wyciągnąć pierwszą łódkę z wody. Zacumowałem ją na odpowiedni sprzęt, który mógłby mi pomóc i zawiozłem ją na plac, na którym chciałem ją czyścić. Nalałem wody do wiaderka i dolałem do niego płyn, a następnie zacząłem ją czyścić. Najpierw mocnym strumieniem wodnym z węża ogrodowego usunąłem z łodzi wszystkie glony oraz szczątki innych rzeczy z łodzi, a następnie dokładniej wyczyściłem ją gąbką. Po około godzinie skończyłem, jedną łudź, więc szybko obliczyłem w głowie, iż cała robota zajmie mi prawie cały dzień.

- Hej Clay, przyniosłam ci coś zimnego do picia. - powiedział dobrze znany mi głos. Wiedziałem, że w tym momencie mój spokój został doszczętnie zniszczony. Obróciłem się w stronę dziewczyny z lekkim (wymuszonym) uśmiechem. Emily — bo tak nazywała się dziewczyna, która od czterech lat starała się o moją uwagę, jednak chyba jeszcze do niej nie dotarło, że nie jestem zainteresowany nią. Zaczęło się w pierwszej klasie liceum i nadal się nie kończy. Zawsze stara się być tam gdzie ja. W wakacje przychodzi na plaże i specjalnie rozkłada się obok mnie lub tak jak teraz przynosi mi zimne napoje, lub jedzenie. W zimę, kiedy nie mam, żadnych większych obowiązków razem z chłopakami często pomagamy w małych sklepikach lub w miejscowym schronisku. Jak na złość dziewczyna „akurat przypadkiem" też wtedy tam pracuje i wręcz lgnie do mnie jak ćma do światła.

Wyłączyłem lecącą wodę i podszedłem do dziewczyny powoli. Ona podała mi dwie szklane butelki z oranżadami, a ja popatrzyłem na nie, czytając etykiety.

- Dzięki za nie, ale nie przepadam za cytrynowymi rzeczami. Oddam je chłopakom. - powiedziałem, odkładając je na miejsce, które było w cieniu.

- Nie, nie. Mogę pójść do sklepu i kupić ci inny smak. - odpowiedziała, dziewczyna jednak zatrzymałem ją dłonią.

- Nie musisz i tak nie będę miał czasu ich wypić. - powiedziałem, uśmiechając się nieco przepraszająco. - Muszę wracać do pracy, chciałaś coś jeszcze? - zapytałem, wycierając dłonie w sportowe szorty, które miałem na sobie.

- Za niedługo święto morza i pomyślałam, że może wybraliśmy się razem na nie? - zapytała, na co wstrzymałem w sobie chęć wywrócenia oczami.

- Do święta jeszcze ponad trzy tygodnie więc najwyżej powiem ci później. Muszę iść. - powiedziałem, odchodząc, aby kontynuować swoją pracę. Dziewczyna najwidoczniej widząc, że dłużej już nie będę z nią rozmawiał, odeszła dając mi spokój. Po około sześciu godzinach skończyłem swoją pracę, kiedy słońce już zachodziło. Wróciłem do domku, gdzie już siedział Nick.

- Jak im idzie? - spytałem, stawiając przed nim wcześniej przyniesioną butelkę od dziewczyny. Chłopak otworzył butelkę, od razu zabierając z niej kilka łyków.

- Jak co roku, jedni faktycznie chcą się szkolić, dziewczyny przyszły, bo hot. chłopcy bez koszulki a reszta, bo chcą dorobić lub zdobyć szpan. - powiedział, na co wywróciłem oczami, słysząc to, co każdego roku. Zaczynało mnie powoli denerwować to, że zgłaszali się do nas jedynie po to, aby zdobyć popularność lub pooglądać sobie ludzi bez koszulki a coraz mniej młodych przychodziło, aby faktycznie zostać ratownikiem wodnym.

- Jutro ja się nimi zajmę. - powiedziałem, siadając obok niego. - Emily znowu tu była. - dopowiedziałem, wiedząc, jak bardzo chłopak lubi słuchać moich historii z nią w roli głównej.

- Co tym razem? Cały sklep czy romantyczna kolacja na jej tarasie? - zapytał, odchylając się na krześle.

- Oranżada, którą pijesz oraz zaproszenie na święto morza. - powiedziałem, na co chłopak popatrzył na mnie z napojem w ustach. Wzruszyłem ramionami, patrząc na niego.

- Mogłeś wcześniej powiedzieć, jak tam dodała jakiś eliksir miłości lub coś innego? - zapytał, podczas gdy wstałem, aby popatrzeć w kalendarz.

- Wątpię, że działają na zajętych. - powiedziałem, na co usłyszałem, jak chłopak zakrztusił się napojem, który pił.

- O czym ty mówisz? - zapytał, udając, że o niczym nie wie.

- Masz malinkę na karku i kilka na ramionach. - odpowiedziałem, na co chłopak zakrył się mocniej koszulką. - Gratulacje. - powiedziałem, uśmiechając się lekko do niego.

- Dzięki. Dzisiaj dwunasty? -zapytał, patrząc na mnie.

- Dzisiaj Noc spadających gwiazd, Idealna noc dla zakochanych. - powiedziałem, puszczając mu oczko, co chłopak od razu zrozumiał. - Zostanę tu dzisiaj na noc. Młodzi mają głupie pomysły i nie chciałbym znowu wyławiać czyjeś bielizny z dna. - dopowiedziałem, wspominając wakacje kilka lat temu.

- Jasne ja się będę już zbierać. - powiedział chłopak, idąc do wyjścia.

- Powodzenia i do zobaczenia jutro. - odpowiedziałem, wychodząc z domu na pomost. Stanąłem na jego końcu, patrząc w malujący się przede mną krajobraz.

Mieszkam tu od urodzenia i nie mam zamiaru się z tond wyprowadzić. Znam to miejsce lepiej niż własną kieszeń oraz wiedziałem, gdzie tutaj są najpiękniejsze miejsca, o których praktycznie nikt nie wie. Woda tak krystalicznie czysta, jak we wszystkich opowieściach, gdzie działy się czary. Chociaż kto wie. To miejsce niekiedy też stawało się magicznie. Położyłem się płasko na pomoście, patrząc w niebo. Marzyłem, aby kiedyś zamieszkać tutaj ze swoją miłością. Chciałem leżeć tak jak teraz, czując obok siebie obecność swojego lub swojej ukochanej. Oglądać gwiazdy co noc czasami popijając lampkę wina lub pływać wspólnie kajakami, po jeziorze podczas opowiadania sobie swoich historii. Pamiętam, jak uczyłem się tutaj dopiero pływać, holować pierwsze małe łódki do pomostu lub łowić swoje pierwsze ryby. Chciałem też tego wszystkiego nauczyć swojego ukochanego, przekazać mu to, co pielęgnowałem w sobie od urodzenia. Chciałem, aby pokochał to co też ja kocham, a nie koniecznie moje ciało lub pieniądze. Kiedy w końcu może chcielibyśmy mieć swoje dziecko, zacząłbym je też uczyć tego wszystkiego, co nauczył mnie mój dziadek oraz ojciec. Pragnąłem, abyśmy w jakieś święto morza razem wypuścili wspólnie przygotowany miłosny wieniec.

Nie zauważyłem, nawet kiedy słońce już całkowicie zaszło, a naokoło mnie zaczęło robić się ciemno. Ubrałem na siebie koszulkę, bo jednak nie chciałem, aby tak szybko zżarły mnie komary i wsiadłem na łódź motorową, aby szybciej poszedł mi patrol. Wyciągnąłem ze schowka, który był obok kierownicy swoją zaufaną latarkę i razem z nią zacząłem przepływać jezioro. Oczywiście musiał okrzyczeć jakichś młodych, który urządzali sobie głupie zabawy w zatoce niedaleko, myśląc, że tam nie zaglądam. Płynąłem właśnie po drugiej stronie jeziora, kiedy usłyszałem oddalone głosy, a następnie głośny chlust wody. Na początku chciałem to zignorować, myśląc, że to może po prostu jakaś ryba lub ptak jednak po chwili uświadomiłem jak duże musiało być to co zostało wrzucone i zwiększyłem bieg na łodzi, aby szybciej tam dopłynąć. Gdy tylko dopływałem do miejsca, w którym usłyszałem plusk wody, zacząłem na około świecić latarką, aby zobaczyć, co może być w wodzie. Kątem oka zauważyłem coś na wzór, człowieka więc poświeciłem tam jeszcze raz i od razu rzuciłem ją gdzieś na pokład łodzi, po chwili wskakując do wody, aby ratować młodego chłopaka. Podpłynąłem do niego, sprawnie łapiąc jego bezsilne ciało w swoje ramiona. Razem z nim wypłynąłem na powierzchnię, od razu kładąc jego ciało na łódce, a dopiero po tym sam wszedłem na jej pokład. Pierwsze co to sprawdziłem to, czy oddycha i nie czując jego oddechu bez większych wątpliwości zacząłem robić mu RKO. Zacząłem od uciśnięć, próbując w międzyczasie przekonać samego siebie, że następny krok nie będzie tak bardzo zły. Robiłeś to kilkanaście razy w życiu Clay. W końcu nadszedł ten moment, którego tak bardzo chciałem uniknąć. Przybliżyłem swoją twarz do chłopaka i zrobiłem, co musiałem. Poczułem dziwny skręt w żołądku, jednak po chwili odsunąłem się od niego, a chłopak zaczął kaszleć, próbując wypluć z siebie wodę. Poczułem się odrobinę spokojniej, więc wróciłem szybko do domku, gdzie mogłem lepiej pomóc chłopakowi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top