You fucked up

| Amadeus POV | 

Od mojej nieudanej randki minął tydzień, podczas którego nie zadziało się zbyt dużo. W końcu wyzdrowiałem i mogłem wrócić do szkoły. Wszedłem do budynku jak zwykle z kapturem na głowie, i od razu ruszyłem do swojej szkolnej szafki. Zatrzymałem się jednak w półkroku, widząc jak na jej drzwiach, ktoś namalował jakieś rysunki, a w kratki pomiędzy nimi wepchnięta była kartka. Wyciągnąłem ją i przeczytałem pod nosem to, co było na niej napisane. 

" Odejdź od niego po dobroci albo zabiję cię " 

Prychnąłem pod nosem na słowa napisane na kartce. Wiesz, ile ludzi chciało to zrobić? Zgniotłem kartkę, wrzucając ją do swojej kieszeni, a następnie wyjąłem z szafki potrzebne książki. Zamknąłem drzwi od niej, idąc w stronę sali, w której miałem zajęcia. Poczułem, jak ktoś zatrzymuje mnie, więc obróciłem się i uśmiechnąłem się, widząc przez sobą uroczego blondyna. 

- Hej, Nikko. - powiedziałem, uśmiechając się do chłopaka. On przytulił się do mnie mocno bez słowa. Objąłem go także mocno lekko zaniepokojony zachowaniem chłopaka. - Wszystko okej? - spytałem, głaszcząc włosy chłopaka. 

- On tu jest. - odpowiedział, przytulając się do mnie mocnej. Zacisnąłem pięści na jego bluzie, czując, jak podnosi mi się ciśnienie. 

- Na przerwach siedzisz ze mną. Nie pozwolę, aby coś ci się stało. - powiedziałem, całując delikatnie jego włosy. Usłyszeliśmy dzwonek, przez co niestety musieliśmy się rozdzielić. Całą lekcje siedziałem myśląc nad tym czy chłopak jest bezpieczny oraz jak mogę go uratować. Wiedziałem, jak niebezpieczny jest chłopak, który go prześladuje, więc nie chciałem, aby ktoś oprócz mnie i tego chłopaka wtrącał się w tą walkę. 

- Amadeus, rozwiąż zadanie na tablicy. - powiedziała nauczycielka, na co otrząsnąłem się ze swoich myśli. Wstałem ze swojego miejsca, patrząc na zadanie na tablicy. Dla mnie nie należało ono do najtrudniejszych zadań, jednak nie było też najprostsze. Poprawiłem swoją bluzę, biorąc do dłoni kredę, aby rozwiązać zadanie. Po chwili całe rozwiązanie było na tablicy, więc odsunąłem się od niej, patrząc na nauczycielkę, aby sprawdziła, czy je dobrze rozwiązałem. - Dobrze, możesz usiąść. - powiedziała, więc wróciłem na swoje miejsce. Ponownie moje myśli zostały zaatakowane przez blondwłosego chłopaka. Nie minęła chwila, a przez cały budynek przeszedł dźwięk dzwonka. Zabrałem szybko swoje rzeczy, a następnie wybiegłem z klasy, chcąc jak najszybciej znaleźć chłopaka, którego miałem obronić. Na moje nieszczęście nie mogłem go nigdzie zlokalizować, co jedynie podniosło mój poziom stresu. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do chłopaka, który na moje szczęście odebrał. 

- Hej gdzie jesteś? Jestem pod twoją salą. - powiedziałem, jednak nie dostałem odpowiedzi zwrotnej. Słyszałem w słuchawce, jakieś szumy więc myślałem, że telefon został przypadkowo odebrany, jednak słysząc obcy głos, wiedziałem, że chłopak odebrał telefon, aby podpowiedzieć, mi gdzie mam iść, aby go znaleźć. Słyszałem odgłosy samochodów co dawało mi jedynie dwie opcje gdzie szedł chłopak - albo główna brama, albo tył naszej szkoły. Jednak kiedy dźwięki samochodów ustały, a usłyszałem, jak ktoś jest popychany, na metalowe śmietniki wiedziałem, że są za szkołą. Szybko wybiegłem z budynku, biegnąc na miejsce, gdzie powinien być chłopak. Krew zagotowała mi się w żyłach kiedy zobaczyłem leżącego na ziemi blondyna a nad nim jakiegoś podobnego wzrostu do mnie chłopaka, który akurat kopnął go w brzuch.  Podszedłem do niego, rzucając swój plecak w kąt, chwyciłem w dłoń jego ramię, obracając go do siebie. Chciałem dopowiedzieć, że ja się nie pierdole w tańcu. Zwłaszcza jeśli chodzi o bliskie mi osoby. Uderzyłem chłopaka mocno w szczękę tak, że uderzył ciałem w ścianę budynku. Nie czekałem długo i uderzyłem go z kolana w brzuch prosto w przeponę, przez co nie mógł oddychać. Chłopak upadł na ziemię, trzymając się za bolący brzuch. Przycisnąłem go do ziemi swoim (całkiem ciężkim) butem, przez co jeszcze bardziej nie mógł oddychać. 

- Nauczył cię ktoś, jak wygląda związek? Nie? Chętnie bym ci to pokazał, ale już spierdoliłeś, więc nie ma co ratować. - powiedziałem, naciskając mocniej na jego gardło, przez co chłopak zakrztusił się, próbując zaczerpnąć powietrza. - Powiem raz, i masz się do tego dostosować. Nikt nie będzie robił mu krzywdy, dopóki ja jestem nim zainteresowany. Spróbuj do niego napisać lub cokolwiek mu zrobić a skończysz gorzej niż teraz jasne? - dopowiedziałem, patrząc na leżącego pod moim butem, bez żadnego wyrazu na mojej twarzy. Widziałem, jak on ledwo pokiwał głową, a następnie zemdlał. Szedłem z niego, podbiegając szybko do chłopaka, który siedział, trzymając się za brzuch pod śmietnikiem. 

- Nic ci nie jest? Zrobił ci coś? - zapytałem, kładąc dłoń na jego policzku. On pokręcił głową, przytulając się do mnie. Wziąłem go na ręce i wyszedłem ze szkoły. Nikt nie skrzywdzi ważnych dla mnie osób. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top