Being a rider is not easy, even more after white shit
| George POV |
Wszedłem do stajni nawet nieubrany w swój strój do treningu. Na sobie miałem swoją ulubioną bluzę w kolorze baby blue, a na nogach ciepłe legginsy. Nie miałem siły dzisiaj wstać w łóżka, a tym bardziej nie miałem sił, aby ubrać się w cały strój. Podszedłem do odpowiedniej zagrody i chciałem ją otworzyć, jednak uprzedził mnie w tym chłopak, który tu pracuje — Alex. Był on niewiele niższym ode mnie brunetem, który przez cały czas chodził w swojej czapce, oraz z uśmiechem na twarzy.
- Cześć, George. Wyspałeś się? - spytał, otwierając zagrodę oraz biorąc do dłoni sprzęt, który musiał założyć na konia.
- Nie bardzo. Jest już Will? - odpowiedziałem pytaniem, zaraz po tym odkładając niepotrzebne rzeczy do szafki.
- Jeszcze nie. Czemu nie przyszedłeś w stroju? Trener będzie się znowu czepiał. - powiedział, upewniając się, że założony sprzęt nie skrzywdzi zwierzęcia, oraz mnie.
- Nie czuje się najlepiej. - odpowiedziałem krótko, zakładając na głowę kask, oraz rękawiczki na dłonie.
- Może zrobisz sobie dzisiaj przerwę od treningu i wyjdziemy gdzieś na spacer? Lub na jakąś herbatę? - spytał chłopak, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem, w dłoni trzymając wodze od konia.
- Czuję się na tyle dobrze, aby jechać na koniu. Pojadę dzisiaj na przełaj, aby się rozluźnić. Jutro zrobię normalny trening. - powiedziałem, zakładając na nogi oficerki, zaraz po tym wstając z ławki, aby podejść do drugiego.
- Ale jesteś pewien? A jak spadniesz z konia? Kto ci wtedy pomoże? - dopytał przejęty chłopak, upewniając się, czy wszystko jest dobrze zapięte.
- Nie raz spadłem z konia i sobie radziłem. - opowiedziałem, biorąc od niego wodzę oraz wyprowadzając konia z boksu.
- Ale jeśli jednak? - dopytał jeszcze raz chłopak, idąc za mną, na co poczułem, jak moje już zepsute wyczerpane nerwy dają o sobie znać. Zatrzymałem się wkurzony, patrząc na niego zimnym wzrokiem, dając mu do zrozumienia, że straciłem do niego cierpliwość.
- Słuchaj Alex, nie mam najmniejszego humoru się z tobą dzisiaj kłócić, jasne? Dam sobie radę nie jestem małym dzieckiem. - odpowiedziałem chłodno, wychodząc z koniem ze stajni. Szybko wsiadłem na niego i stępem ruszyłem w stronę ogrodzenia, które oddzielało puste pola od zagospodarowanego przez klub miejsca do jazdy. Kiedy tylko kopyta zwierzęcia spotkały się ze świeżą nieskoszoną trawą, przyśpieszyłem chód konia do kłusa. Nie chciałem jednak jechać zbyt szybko, ponieważ nie czułem się na siłach. Nie potrzebnie wczoraj brałem ten proszek. Głupi Alastair.
Jechałem powoli przez pobliski las, słuchając ćwierkania ptaków oraz stukotu kopyt mojego konia. Drzewa naokoło mnie przybierały już pomarańczowo brązowe barwy, a powietrze wydawało się o wiele nawilżone niż te, które mieliśmy przez całe tegoroczne lato. Pogoda nadal była ładna, a słońce przyjemnie grzało moje plecy, podczas gdy zimny wiatr delikatnie muskał moją odkrytą skórę na twarzy.
Zatrzymałem się, czując jak kręci mi się w głowie mocniej niż wcześniej. Zszedłem z konia, jednak nie stałem na równej ziemi zbyt długo. Szybko zrozumiałem, że prawdopodobnie czeka mnie bolesny upadek, więc zacisnąłem oczy przestraszony, jednak na moje szczęście nic nie nastąpiło. Poczułem, jak ktoś łapie mnie mocno w talii i przyciąga do siebie. Otworzyłem oczy, patrząc na swojego wybawcę.
- Jesteś idiotą czy debilem? - powiedział mój przyjaciel, Wilbur, który najwyraźniej pamiętając, w jakim stanie wczoraj byłem, pojechał zaraz za mną. - Co ci strzeliło do tej pustej głowy, aby po wczorajszym wieczorze wsiadać na konia? - dopytał, trzymając mnie mocno w ramionach.
- Przepraszam — powiedziałem cicho, wtulając się bardziej w jego ciało. Czułem wzbierające się w moich oczach łzy, spowodowane dużą ilością stresu w moim ciele. Próbowałem się ukryć w jego rękach, co drugi od razu wyczuł, doskonale wiedząc jakim człowiekiem jestem, oraz jak bardzo (a raczej w ogóle) nie pokazuje innym swoich uczuć. Nie przytulam się zbyt często, a jak już się przytulam to tylko do bardzo bliskich mi osób. Wilbur jest jedną z tych osób. Znamy się prawie całe życie, więc doskonale wiedział, kiedy coś jest ze mną nie tak.
- Opowiadaj, co się dzieje — powiedział, siadając na ziemi, podczas kiedy nadal trzymałem się dość mocno jego bluzy, która miał obecnie na sobie. Bez większego skrępowania, usiadłem na jego kolanach, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
- Pokłóciłem się z ojcem. - powiedziałem cicho, podciągając nosem.
- Zrobił ci coś? - spytał, oglądając moją twarz oraz ręce.
- Nie nic. Krzyczał tylko. - odpowiedziałem, patrząc wszędzie tylko nie w jego oczy. Kompletnie nie potrafiłem kłamać, a szczególnie kiedy jeszcze miałem zrobić to, patrząc komuś w oczy.
- Kłamiesz, nie patrzysz na mnie. - powiedział, wzdychając cicho, na co od razu poczułem się gorzej. Nie chciałem, aby teraz on także był smutny przez moje problemy.
- Prawy obojczyk — powiedziałem jedynie, a chłopak delikatnie odsłonił moje ramię, na którym był ciemnofioletowy siniak w wielkości dłoni.
- O co się pokłóciliście? - spytał, znowu mnie przytulając.
- O mój wczorajszy stan, że się opuszczę w formie i już nigdy nic nie wygram. - powiedziałem cicho, ponownie wtulając twarz w materiał jego bluzy, zbierając tym samym przyjemny zapach bruneta, oraz bijące od niego ciepło.
- Jebany chuj. Nic nie wie o ujeżdżaniu, a się odzywa. - odpowiedział, zaciskając pięści na mojej bluzie.
- Powiesz mi, co wczoraj zrobiłem? - spytałem, siadając obok niego. Film dość szybko wczoraj mi się zakończył, więc spodziewałem się, naprawdę wszystkiego.
- Znalazłem cię, jak miałeś się pocałować z jakimś blondynem...
Chłopak podniósł swoją głowę, patrząc na moją twarz, a następnie na usta. Także popatrzyłem na niego, zaraz po tym przybliżając się, abyśmy mogli się pocałować, jednak ktoś odciągnął nas od siebie.
- Zostaw mojego przyjaciela zboczeńcu. - powiedział Will, przytulając mnie do siebie. Wydąłem swoje usta, robiąc z nich smutny dzióbek, ufnie jednak przytulając się do boku przyjaciela.
- Spokojnie, mój kolega nie chciał nic mu zrobić. - powiedział inny chłopak, trzymając blondyna za kaptur jego bluzy.
- Jeszcze raz przepraszam za niego. Chyba za dużo już wypił. - dopowiedział chłopak i razem odeszli od nas. William zrobił to samo ze mną, po drodze zgarniając tańczącego Ereta. Mało ostrożnie stawałem kroki, co chwilę obijając się o wyższego.
- No Will. To był mój Romeo z bajki. Mój książę.- powiedziałem ledwo, mocno przeciągając ostatnie litery słów, oraz idąc za nim.
- Książę, który cię obmacywał i pewnie by cię zaciągnął do łóżka. - odpowiedział, siadając z nami przy naszym stoliku. Na blacie stały puste kieliszki i szklanki po naszych napojach, oraz opróżnione butelki po alkoholach.
- Jest na tyle seksi, że mógłby to zrobić. - powiedziałem, ponownie bardziej bełkocząc, niż mówiąc. Nie minęła chwila, kiedy sam zacząłem się śmiać z własnych słów.
- A potem byś płakał w moje ramie, mówiąc: Will byłem taki głupi — odpowiedział chłopak, naśladując mój głos.
- Wcale nie! - prawie wykrzyczałem, uderzając (a raczej próbując uderzyć) w ramię kolegi. Sięgnąłem nieudolnie po drinka stojącego na stoliku, a następnie wlałem szybko w siebie sex on a beach i popatrzyłem na swojego kuzyna, który siedział naprzeciwko mnie.
- Googie chcesz się założyć? - powiedział chłopak, patrząc na mnie.
- Dawaj, wygram bez problemu. - odpowiedziałem, rozkładając się na swoim miejscu.
- Idziesz na tamtą scenę — zaczął, pokazując palcem na scenę stojącą na środku klubu. - I zatańczysz do piosenki, którą ci puszczę. - dokończył, uśmiechając się lekko wrednie do mnie.
- Bez problemu to zrobię — odpowiedziałem, wstając ze swojego miejsca. - Możesz mi nawet oddać te szpilki, które masz w torbie. - dopowiedziałem, nachylając się nad nim. Ten schylił się do swojej torby, z której wyciągnął czarne szpilki ze srebrnym łańcuszkiem, który miał być naokoło moich kostek. Nieudolnie zdjąłem swoje białe trampki i z jego pomocą założyłem je na swoje stopy. Powoli wstałem i okrążyłem stół kilka razy. O dziwo bez problemu się na nich poruszałem. - Widzisz, umiem chodzić, to bez problemu zatańczę. - powiedziałem, idąc w kierunku sceny.
W tym samym czasie Eret, na swoich, 17-centymetrowych platformach podszedł do DJ, nachylając się do niego i szepcząc mu coś do ucha. Nie musiałem długo czekać, kiedy mój kuzyn stanął na jego miejscu. - A teraz specjalny występ mojego kochanego kuzyna Georga. Zakręć tą piękną dupeczką baby~ - usłyszałem z głośników. Kilka sekund później z poleciała ulubiona piosenka mojego kuzyna — Gimme more od Britney Spears.
- No i zatańczyłeś. Pod koniec się wyjebałeś na tego twojego romeo, a potem odleciałeś, więc wróciłem z wami do domu. - podsumował kolega, a ja wtuliłem się mocniej w jego ramię z zażenowania. Ja. Pier. Dole. Eret szykuj sobie trumnę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top