9] Jesteś szalony.
. • .
. • ☆ • . . • ☆ • .
☆ • . • ☆ • . • ☆
• . •
╔═════ ═════╗
𝐏𝐞𝐨𝐩𝐥𝐞 𝐚𝐫𝐞 𝐬𝐭𝐫𝐚𝐧𝐠𝐞 𝐰𝐡𝐞𝐧 𝐲𝐨𝐮'𝐫𝐞 𝐚 𝐬𝐭𝐫𝐚𝐧𝐠𝐞𝐫
𝐅𝐚𝐜𝐞𝐬 𝐥𝐨𝐨𝐤 𝐮𝐠𝐥𝐲 𝐰𝐡𝐞𝐧 𝐲𝐨𝐮'𝐫𝐞 𝐚𝐥𝐨𝐧𝐞
𝐖𝐨𝐦𝐞𝐧 𝐬𝐞𝐞𝐦 𝐰𝐢𝐜𝐤𝐞𝐝 𝐰𝐡𝐞𝐧 𝐲𝐨𝐮'𝐫𝐞 𝐮𝐧𝐰𝐚𝐧𝐭𝐞𝐝
𝐒𝐭𝐫𝐞𝐞𝐭𝐬 𝐚𝐫𝐞 𝐮𝐧𝐞𝐯𝐞𝐧 𝐰𝐡𝐞𝐧 𝐲𝐨𝐮'𝐫𝐞 𝐝𝐨𝐰𝐧
╚═════ ═════╝
♛ | JESTEŚ SZALONY.
Minęły trzy lata od pierwszego zabójstwa Jamesa Moriarty'ego.
Kończenie życia wielu ludzi zmieniało ludzi. Oczywiście na gorsze, ale czy jego tak naprawdę dało się zmienić? Uważał, że i tak nic by mu nie pomogło wrócić do normalnego stanu psychicznego, a co więcej - im starszy był, tym jego umysł stawał się coraz bardziej natrętny i okrutniejszy.
Chłopak łapał wszelaką naukę, której mógł się nauczyć. Jego mózg łaknął i łaknął bez przerwy, a gdy przestawał, to był niczym rozpędzony pociąg bez umiejętności hamowania. Nie dawał mu spokoju. Gdy się uspokajał, to widział przed sobą zmarłą matkę. Minęło już kilka lat, ale ten obraz według niego miał zostać na zawsze.
Chciał się uczyć i chciał myśleć. Kiedy szkoła już mu nie wystarczała, to rozwiązaniem okazało się planowanie morderstw, co szło mu bardzo dobrze. Sam był pod wrażeniem swoich umiejętności. Wiedział, że do tego był stworzony.
Jednak kolejny problem pojawiał się, gdy próbował eksperymentować ze swoimi własnymi uczuciami. Miał problemy z agresją i często wybuchał krzykiem w przypadkowych momentach, a oprócz gniewu zdawał się nie odczuwać niczego. Wszyscy opiekunowie zaczęli się o niego martwić.
On sam zwrócił na to uwagę. Każdy nastolatek pragnął przecież być taki, jak reszta. Jim nie był tym typem, jednak interesował go jego brak emocji. Zachowywał się jak robot.
Pewnego dnia jedna z opiekunek przyłapała go, jak wbijał sobie nożyczki w rękę. Następnego próbował skoczyć z okna. Trzeciego prawie włożył dłoń do garnka z wrzątkiem.
Wydawał się pusty. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje, żaden ból. Jedynie gniew w najbardziej nieprzewidywalnych momentach. Na dodatek doszła jeszcze jego sztuczna pewność siebie i dziecinny humor, którego używał, aby ukryć swój smutek, a czasami, żeby po prostu zrobić komuś na złość.
Chłopak zaczął kontaktować się z dealerami narkotyków, którym doradzał w jaki sposób przemycać towar bez podejrzeń. Potem zaczęli przychodzić o porady złodzieje, a on mówił im w jaki sposób się włamywać. Jego sława zaczęła powoli rosnąć.
W pewien wiosenny dzień kwietnia wszystko się zmieniło, gdy ciocia Holly stanęła w przedpokoju i rzuciła torbę z ubraniami na podłogę.
Jim zdjął z uszu słuchawki swojego mp3 (które wymienił za Walkmana od babci) i obrócił się na krześle, spoglądając na kobietę.
— Coś się stało? — uniósł brwi z zainteresowaniem.
— Musisz stąd wyjechać — westchnęła w odpowiedzi Holly. — Jesteś niebezpieczny dla siebie i innych.
Moriarty zaśmiał się niekontrolowanie. Ona nie miała pojęcia o żadnej niebezpiecznej rzeczy, którą robił.
— Serio? Wow. Wyrzucacie mnie? Ja z chęcią zamieszkam sa...
— Nie — przerwała mu. — Nie zostajesz wygnany. Jedziesz do szpitala psychiatrycznego.
— Co?! — wrzasnął Jim i poderwał się z krzesła.
Był naprawdę wściekły. Jakim prawem oni mogli zdecydować to za jego plecami?! Miał ochotę rzucić się na właścicielkę tego miejsca. — Nigdy nie sądziłem, że będziecie zdolni do czegoś takiego. Pomyśleć, że wytrzymałem tutaj tyle lat...
Kobieta podeszła do niego ze spokojem. W jej oczach tlił się jednak smutek. Poznała go, gdy był jeszcze malutkim chłopcem i zajęła się nim, jakby był jej synem. Współczuła mu tego, co przeszedł.
— Chcemy dla ciebie tylko tego, co najlepsze. Potrzebujesz tego, abyś był szczęśliwy.
— Nie potrzebuję! Jestem szczęśliwy! — chłopak krzyczał tak, że było go słychać na korytarzu. Jego krew niemalże wrzała w jego żyłach ze złości. A oczy... Skrywał się w nich obłęd.
— Wiemy dokładnie, że wciąż cierpisz z powodu tego, co stało się twojej mamie i bratu.
Gdy Jim to usłyszał wydał cichy śmiech, jednak jego oczy nie mówiły, że go to rozbawiło.
— Już mnie nie obchodzą. To przeszłość, a ja muszę skupić się na przyszłości.
To nie był Jim, którego znała Holly.
To nie był mały i uroczy chłopiec, który po prostu potrzebował kogoś dorosłego w swoim życiu.
Jego osoba diametralnie się zmieniła.
— Zostaniesz wysłany czy chcesz, czy nie — powiedziała cicho, wpatrując się w podłogę. Nie chciała patrzeć na chłopca, którego mogła traktować jak syna.
Wtedy Moriarty wybuchnął i chwycił podłużną lampę. Wziął zamach, aby uderzyć nią w opiekunkę, gdy nagle przestał. Holly zapłakała ze strachu i bólu, że Jim nie był sobą.
— Przepraszam — usłyszała nagle, a następnie rozległ się trzask. Lampa leżała na podłodze. Cała górna otoczka była rozbita na szare, porcelanowe kawałeczki.
— Cokolwiek zrobisz... — oczy kobiety wypełniły się łzami, a ona uśmiechnęła się lekko. — Mam nadzieję, że popełnisz poprawną decyzję. Obyś znalazł kogoś, kto cię pokocha. Zasługujesz na to. W głębi duszy jesteś dobrym chłopcem, który tylko chce miłości.
Brunet wpatrywał się na nią bez jakichkolwiek emocji, a potem minął ją i chwycił torbę leżącą obok niej. Zostawił ją samą w pustym pomieszczeniu, gdzie spędził parę lat jako dziecko.
Jim nie miał zbytnio pojęcia gdzie trafi, ale miał nadzieję, że tutaj będzie w stanie planować morderstwa na ludziach, którzy na to zasługiwali (lub po prostu dlatego, bo mu się nudziło). Nie interesowały go warunki, w których miał żyć.
Trafił jednak do małego szpitala psychiatrycznego z pokojami. Przywitała go czarnoskóra kobieta w spiętych włosach. Wyglądała na dość miłą. Przedstawiła się jako Meredith i powiedziała, że jeżeli będzie czegoś potrzebował, to chłopak znajdzie ją na pierwszym piętrze, gdyż często miała tam dyżury.
Pomogła mu wnieść rzeczy na górę do pokoju trzysta, który miał być jego nowym miejscem zamieszkania. Nie miał wielu rzeczy, jednak i tak podziękował za pomoc.
Przy okazji Jim obejrzał szpital dokładniej. Nie było aż tak źle, jak na początku sądził. Szpital składał się z czystych, białych korytarzy, ale także oddzielnego miejsca do skupienia oraz nauki, a także wspólny salon połączony z bawialnią. Chłopaka jednak bardziej zainteresował pokój, który należał do cichego miejsca, gdzie odrabiało się lekcje. Perfekcyjny pokój dla niego i jego planów. Miał tylko nadzieję, że inne dzieciaki nie lubią się tutaj kręcić.
Jego pokój okazał się nie być taki zły - było tam piętrowe łóżko, biurko, a także szafa i półka z książkami, których tytułów Moriarty nie miał zamiarów odczytać choćby niewiadomo co.
Jednak zaniepokoiło go łóżko piętrowe, co oznaczało DWA miejsca. Ktoś jeszcze z nim miał dzielić pokój i Jim nie był zadowolony. Opiekunka mająca doświadczenie z tym wzrokiem od razu uspokoiła go i powiedziała, że spodoba mu się, a na dodatek jego współlokator jest nastolatkiem wyjątkowo ciszy.
Inni pacjenci byli w różnych wiekach, jednak to było najmniejszą rzeczą, która rzucała się w oko.
W salonie i na korytarzach były osoby, które często mówiły same do siebie, albo nie odzywały się w ogóle.
Nie zawarł kontaktu z nikim. Miał być tylko on i plany.
Dotarł do swojego pokoju.
Otworzył drzwi i z niezadowoleniem zobaczył, że na łóżku siedzi wysoki chłopak o blond włosach oraz wytrenowanych mięśniach. W dłoni trzymał papierosa pomimo, że tuż niedaleko wisiał znak zakazu.
— Cześć — przywitał się, zaciągając papierosem. — Sebastian Moran jestem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top