7] Tenisówki.
┌──────═━┈┈━═──────┐
𝐼𝓉'𝓈 𝑔𝑜𝓃𝓃𝒶 𝓉𝒶𝓀𝑒 𝒶 𝓁𝑜𝓉 𝓉𝑜 𝒹𝓇𝒶𝑔 𝓂𝑒 𝒶𝓌𝒶𝓎 𝒻𝓇𝑜𝓂 𝓎𝑜𝓊
𝒯𝒽𝑒𝓇𝑒'𝓈 𝓃𝑜𝓉𝒽𝒾𝓃𝑔 𝓉𝒽𝒶𝓉 𝒶 𝒽𝓊𝓃𝒹𝓇𝑒𝒹 𝓂𝑒𝓃 𝑜𝓇 𝓂𝑜𝓇𝑒 𝒸𝑜𝓊𝓁𝒹 𝑒𝓋𝑒𝓇 𝒹𝑜
𝐼 𝒷𝓁𝑒𝓈𝓈 𝓉𝒽𝑒 𝓇𝒶𝒾𝓃𝓈 𝒹𝑜𝓌𝓃 𝒾𝓃 𝒜𝒻𝓇𝒾𝒸𝒶
𝒢𝑜𝓃𝓃𝒶 𝓉𝒶𝓀𝑒 𝓈𝑜𝓂𝑒 𝓉𝒾𝓂𝑒 𝓉𝑜 𝒹𝑜 𝓉𝒽𝑒 𝓉𝒽𝒾𝓃𝑔𝓈 𝓌𝑒 𝓃𝑒𝓋𝑒𝓇 𝒽𝒶𝒹
└──────═━┈┈━═──────┘
♛ | TENISÓWKI.
J҉I҉M҉ ҉N҉I҉E҉ ҉Z҉N҉O҉S҉I҉Ł҉ ҉C҉A҉R҉L҉A҉ ҉P҉O҉W҉E҉R҉S҉A҉.҉
Jim już miał prawie dwanaście lat, a luty (miesiąc, w którym pożegnał się na zawsze ze swoją mamą) nadszedł bardzo wolno. Czas w domu dziecka strasznie się dłużył. Każdy dzień wyglądał tak samo: wstawał, jadł śniadanie, szedł do szkoły, czytał książki w pokoju, jadł obiad, znowu czytał, jadł kolację i szedł spać. Gdy już wychodził z pokoju, to zaczepiał go Carl, który uwziął się na nim bardziej niż kiedykolwiek. Wyśmiewał go, ale już się do niego nie zbliżał. Wolał nie ryzykować.
Jedynym plusem wyprowadzki z domu było to, że zapisano go na kółko chemiczne. Mógł z bliska przyjrzeć się różnym chemicznym substancjom, jednak musiał trzymać się od nich z daleka. Nauczycielka miała cały schowek z różnymi chemikaliami, który był niczym skarbiec. Jima zawsze to intrygowało, jednak nigdy nie mógł tam wejść ze względu na zakazy.
Tego dnia na zajęciach chłopiec patrzył, jak pani Johnson wyciąga cały zestaw chemicznych substancji do prezentacji. Było ich dużo, ale najbardziej fascynowały go te śmiertelne. Z dnia na dzień coraz bardziej uwielbiał niebezpieczeństwo i dreszczyk emocji.
— To cyjanek, dzieci. Uważajcie, jest bardzo niebezpieczny — powiedziała bardzo wyraźnie i z ostrożnością wskazała na małą buteleczkę. Nikt nie mógł pojąć, czemu szkoła pozwalała tej kobiecie przynosić do szkoły takie groźne substancje. Nikt nie wiedział też skąd je miała. — A to tetrodotoksyna. Obok mamy alehyd mrówkowy, botulinę, sarin...
To była najbardziej interesująca godzina, na jakiej Jim kiedykolwiek uczestniczył. To go interesowało. To było czymś o wiele bardziej ekscytującym niż kreskówki i komiksy o superbohaterach z niemożliwymi do zdobycia mocami.
Kiedy wrócił do domu dziecka wpadł do pokoju zainspirowany. Wyciągnął swoją książkę o różnych truciznach i zaczął czytać ją z wielkim zainteresowaniem. Był bardzo zadowolony, po raz pierwszy od dawna. Właśnie to sprawiało mu radość. W pewnym momencie dotarł do strony, która opisywała jad kiełbasiany, a dokładniej - botulinę, o której opowiadała im pani Johnson.
"Jad kiełbasiany używany jest przy leczeniu zeza, oczopląsu, połowiczego kurczu twarzy, dystonii oraz porażenia mózgowego i porażenia nerwu twarzowego, w zaburzeniach połykania i migrenach.
Jest także jedną z najbardziej niebezpiecznych trucizn, do której dostęp ma duża część ludzi. Objawy pojawiają się osiemnaście godzin po zatruciu i nieleczone zatrucie może wywołać nagły paraliż kończyn, problemy z oddychaniem, opadające powieki, niewyraźny wzrok, wymioty, suche usta..."
Drzwi otworzyły się, a do pokoju Jima weszła pani Holly, wyraźnie zniecierpliwiona. Chłopiec szybko zamknął książkę. Nie chciał, aby wzięto go za dziwaka, którym już był.
— No chodź na obiad, bo wystygnie. Kucharki nie będą tutaj wiecznie — pogoniła go ze zniecierpliwieniem, otwierając mu drzwi na oścież.
— Już idę — chłopiec zerwał się z łóżka, na którym leżał i wyszedł z pokoju idąc na obiad.
Podawali kurczaka z ryżem, ale Jimowi nie chciało się jeść. Wciąż fantazjował o tym, jakie trucizny świat może mieć w zapasie. Z głową w chmurach wpatrywał się w okno, które zawsze przypominało mu takie więzienne ze względu na "ozdobne" kraty w nich. Nie zauważył nawet, gdy mucha wleciała do jego herbaty.
Chciał wziąć łyka, aż nagle ją dostrzegł. Owad próbował ruszyć skrzydełkami, ale były zbyt mokre i klejące, aby wznieść się w powietrze. Chłopak z zainteresowaniem przybliżył szklankę do twarzy, obserwując zmagania muchy. O tak, oby utonęła za to, że wleciała mu do napoju.
Głośny śmiech grupki dzieci przerwał mu zajęcie. Spojrzał w kierunku hałasu i zobaczył, że zamieszanie wywołał Carl siedzący przy pobliskim stoliku, który opowiedział prawdopodobnie jakiś genialny dla jego przydupasów żart.
— ... No, a jutro mam zamiar przepłynąć pięćdziesiąt metrów — usłyszał przechwalający się ton osoby, której tak bardzo nie znosił. Obrócił oczami zirytowany i wrócił do swojego zajęcia.
Mucha unosiła się na napoju nieruchomo zupełnie, jakby była sparaliżowana.
W odbiciu szklanki zobaczył Carla, który robił śmieszne miny do kolegów.
Jim wpadł na genialny pomysł.
═════ ◈ ═════
Carl miał zamiar pokazać, że był najlepszym pływakiem, jakiego widziała Wielka Brytania. Jego rodzice, którzy się nad nim znęcali żałowaliby wszystkich słów, których używali podczas wiecznego nękania ich syna.
Chciał przepłynąć symboliczne pięćdziesiąt metrów, ponieważ zazwyczaj przepływał trzydzieści. Miał pobić swój rekord i był tego dnia niesamowicie zmotywowany.
Zjadł kolację, która miała w sobie trochę dziwny posmak i poszedł spać.
Rankiem poszedł do szkoły. Musiał się prawdopodobnie wystarczająco nie wyspać, bo powieki złośliwie opadały mu na dół. Jego oczy poczerwieniały trochę, jego wzrok wydawał się od czasu do czasu podwajać i nauczycielka nakrzyczała na niego, że powinien spędzać mniej czasu przed telewizorem.
Carl nie miał jednak zamiaru odwoływać wyzwania, które miało być dla wszystkim popisem.
Wrócił najszybciej jak mógł do domu, aby tylko móc poćwiczyć w samotności. Pognębił trochę irlandzkiego dziwaka na poprawę humoru oraz polepszenia sobie pewności siebie, porozmawiał ze swoimi przyjaciółmi, a potem porozciągał się trochę i poszedł poćwiczyć.
Zajął sobie całą salę. Zresztą o tej porze roku i tak nikt nie chciał pływać, dlatego był samiutki. W szatni przebrał się w swój drogi kombinezon o czarnym kolorze, założył niebieski czepek oraz okulary do pływania i był gotowy, aby poćwiczyć. Tenisówki, które dostał od żywego jeszcze taty zostawił na honorowym miejscu w szafce.
Zapach chloru unosił się dookoła. Carl kochał ten zapach. Spędził już tyle lat w jego otoczeniu, że było to dla niego niczym drugie powietrze. Po chwili jednak go zemdliło i pomyślał, że wziął za duży oddech. Ocucił się trochę, a następnie podszedł do drewnianej deski. Podszedł na samą krawędź, a wtedy skoczył na przód i zanurzył się do chłodnej wody.
Zrobił fikołka pod wodą, a potem porozciągał sobie trochę mięśnie, które wydawały się mu zesztywniałe. Stwierdził, że po prostu od dawna nie ćwiczył i po prostu jego kończyny nie były przyzwyczajone do wody. Najlepszym sposobem było za to przepłynięcie całego toru. Ze zdecydowaniem rzucił się naprzód i wystartował, używając na przemian prawej i lewej ręki. Coś jednak wciąż przeszkadzało mu w oddychaniu. Jego wdechy były coraz bardziej powolne, jakby jego płuca zaczęły robić się coraz bardziej gęste. Miał też wrażenie, jakby woda zaczęła zmieniać konsystencję. Coraz trudniej mógł wykonywać w niej ruchy. Chciało mu się wymiotować. W końcu stwierdził, że dobrym pomysłem byłoby już podpłynięcie do brzegu. Ku jego nieszczęściu był na samym środku basenu. Zaczął panikować i rozglądać się, w którą stronę byłoby najszybciej. Jego nogi zaczęły drętwieć oraz zwalniać, a głębia basenu dopiero teraz wydawała się dla chłopaka czymś strasznym. Dno było głęboko.
Próbował wziąć jak najsilniejszy wdech, jednak zrobił tylko dwa przerywane. Teraz i ręce odmawiały mu posłuszeństwa.
Już miał zamiar zacząć krzyczeć o pomoc, ale wtedy...
Usłyszał muzykę, która wydobyła się z głośników używanych przez komentatorów w trakcie zawodów pływackich. Melodia zaczęła się spokojnie i była głośna na tyle, że nagłe "H-h-halo?!" było niemożliwe do usłyszenia.
Wtedy z szatni wyszedł niski chłopiec o czarnych włosach. Irlandczyk. W rękawiczkach trzymał trampki Carla, a jego wzrok bez emocji spoczywał na Carlu.
Było coraz gorzej, a paraliż objął prawie całe ciało chłopca w basenie. Musiał ruszyć nogami, aby unosić się na wodzie, ale teraz zwalniały i młody pływak zaczął powoli opadać na dno.
— Jim! Jim, b-b-błagam... — wydusił, a do jego gardła dostała się woda. Zakrztusił się i zaczął kaszleć, ale miał wrażenie, jakby jego przełyk zwężył się ekstremalnie. — Z-z-z....Zawoła-aj p-pomoc...
Irlandczyk nie zareagował. Nie mrugał, a jego oczy wciąż spoczywały na Carlu.
Był muchą, która właśnie wpadła w pajęczą sieć i została sparaliżowana.
— P-p...
"𝐻𝑒 𝓉𝓊𝓇𝓃𝑒𝒹 𝓉𝑜 𝓂𝑒 𝒶𝓈 𝒾𝒻 𝓉𝑜 𝓈𝒶𝓎, "𝐻𝓊𝓇𝓇𝓎 𝒷𝑜𝓎, 𝒾𝓉'𝓈 𝓌𝒶𝒾𝓉𝒾𝓃𝑔 𝓉𝒽𝑒𝓇𝑒 𝒻𝑜𝓇 𝓎𝑜𝓊"
Na twarzy Jima pojawił się nagle szeroki uśmiech, a Carl zaczął płakać, ostatkiem próbując przeżyć. Jego nogi już prawie całkowicie straciły kontrolę.
— J...
"𝓘𝓽'𝓼 𝓰𝓸𝓷𝓷𝓪 𝓽𝓪𝓴𝓮 𝓪 𝓵𝓸𝓽 𝓽𝓸 𝓭𝓻𝓪𝓰 𝓶𝓮 𝓪𝔀𝓪𝔂 𝓯𝓻𝓸𝓶 𝔂𝓸𝓾"
Carl dławił się i próbował sięgnąć brzegu, który tak naprawdę był bardzo daleko. Pod jego stopami nie było nic. Jedyna osoba mogąca mu pomóc tylko obserwowała jego powolną śmierć z piekielnym uśmiechem.
"𝓣𝓱𝓮𝓻𝓮'𝓼 𝓷𝓸𝓽𝓱𝓲𝓷𝓰 𝓽𝓱𝓪𝓽 𝓪 𝓱𝓾𝓷𝓭𝓻𝓮𝓭 𝓶𝓮𝓷 𝓸𝓻 𝓶𝓸𝓻𝓮 𝓬𝓸𝓾𝓵𝓭 𝓮𝓿𝓮𝓻 𝓭𝓸"
Gardło i nos chłopca były pełne wody, a on wydobywał z siebie stłumiony krzyk. Jego powieki opadły na dół, nie mogąc ich unieść.
"𝓘 𝓫𝓵𝓮𝓼𝓼 𝓽𝓱𝓮 𝓻𝓪𝓲𝓷𝓼 𝓭𝓸𝔀𝓷 𝓲𝓷 𝓐𝓯𝓻𝓲𝓬𝓪"
Już był pod wodą i wyczerpało mu się powietrze. Chciał się wierzgać, ale był sparaliżowany. Mógł tylko obserwować i czuć to, jak umiera.
"𝓖𝓸𝓷𝓷𝓪 𝓽𝓪𝓴𝓮 𝓼𝓸𝓶𝓮 𝓽𝓲𝓶𝓮 𝓽𝓸 𝓭𝓸 𝓽𝓱𝓮 𝓽𝓱𝓲𝓷𝓰𝓼 𝔀𝓮 𝓷𝓮𝓿𝓮𝓻 𝓱𝓪𝓭 "
Stracił przytomność, a jego ciało popłynęło na samo dno i uderzyło o podłogę z płytek. Zostały dwie godziny do przybycia kogokolwiek, ale było już dla niego za późno. Jak nie woda, to wykończy go jedna z najbardziej niebezpiecznych trucizn.
Moriarty czuł ogromną radość i podekscytowanie, która buzowała w jego żyłach. Dotarło do niego, że to było zajęcie warte uwagi. Nie było nudne, było pełne prawdziwych emocji. Po raz pierwszy zobaczył to, jak chłopak, którego nie cierpiał - skamle niczym szczeniak ze strachu. Ból tego matoła sprawiał, że Jim czuł jeszcze większą kontrolę nad sytuacją. Jeszcze większym plusem było to, że już nigdy nie będzie musiał go widzieć.
Popatrzył na podpisane tenisówki Carla.
Pamiątka. Miał zamiar ją sobie zostawić. Dzień, w którym po raz pierwszy się nie nudził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top