6] Carl Powers.
☆。*。☆。★。 。★
𝔚𝔢𝔩𝔩 ℑ 𝔴𝔦𝔰𝔥 𝔦𝔱 𝔠𝔬𝔲𝔩𝔡 𝔟𝔢 ℭ𝔥𝔯𝔦𝔰𝔱𝔪𝔞𝔰 𝔢𝔳𝔢𝔯𝔶𝔡𝔞𝔶
𝔚𝔥𝔢𝔫 𝔱𝔥𝔢 𝔨𝔦𝔡𝔰 𝔰𝔱𝔞𝔯𝔱 𝔰𝔦𝔫𝔤𝔦𝔫𝔤 𝔞𝔫𝔡 𝔱𝔥𝔢 𝔟𝔞𝔫𝔡 𝔟𝔢𝔤𝔦𝔫𝔰 𝔱𝔬 𝔭𝔩𝔞𝔶
𝔒𝔥 ℑ 𝔴𝔦𝔰𝔥 𝔦𝔱 𝔠𝔬𝔲𝔩𝔡 𝔟𝔢 ℭ𝔥𝔯𝔦𝔰𝔱𝔪𝔞𝔰 𝔢𝔳𝔢𝔯𝔶 𝔡𝔞𝔶
𝔖𝔬 𝔩𝔢𝔱 𝔱𝔥𝔢 𝔟𝔢𝔩𝔩𝔰 𝔯𝔦𝔫𝔤 𝔬𝔲𝔱 𝔣𝔬𝔯 ℭ𝔥𝔯𝔦𝔰𝔱𝔪𝔞𝔰
☆。*。☆。★。 。★
♛ | CARL POWERS.
Jim po raz pierwszy w życiu spędzał święta z osobami, których kompletnie nie znał. Można by było uznać, że nie byli dla niego aż tacy obcy - w końcu minęło kilka miesięcy, od kiedy trafił do tego przeklętego miejsca. Wciąż jednak każda twarz była dla niego taka sama, a każda osoba dorosła mówiła te same rzeczy. Wszystko wydawało się takie szare i nijakie. Tęsknił za swoim domem. Tęsknił za mamą i jej uśmiechem. Tęsknił za normalnym jedzeniem, które w tym miejscu można było porównać z jedzeniem więziennym. Czuł się, jakby zamknięto go na dożywocie za coś, czego nie zrobił.
Opiekunowie próbowali przekonać go, aby skontaktował się z tatą. To był jedyny żyjący mu bliski i o dziwo pozwolono mu o kontakty z innymi. Jednak prawie dwunastoletni już Jim nie był na tyle naiwny oraz głupi, aby chciał spotkać się z nim po tym wszystkim. Teraz miał tylko nadzieję, że jego ojciec zdechnie w samotności. Na to zasługiwał.
Moriarty był w New Beginnings Orphan Home niczym Grinch; nie chciał słyszeć żadnych kolęd, ani razu nie chciał się uśmiechnąć oraz wyrzucał wszystkie kolorowe światełka i dekoracje świąteczne ze swojego pokoju. Według niego i tak był już wystarczająco obrzydliwy.
Szczerze mówiąc, to wolał już spać w pokoju z przerażającym obrazem Arachne, niż spędzać większość swojego czasu w szarej klitce, która ograniczała się do marnego łóżka i używanego biurka. Teraz jego stary pokój był dla niego niebem z fantazji. Zresztą tak samo okropne był całe to miejsce - budynek był bardzo duży, z wieloma pokojami, ale ściany były ostatni raz malowane kilkanaście lat temu (wszystkie w tym samym kolorze nudnej szarości), meble wymagały naprawy lub całkowitej wymiany, a deski w podłodze dosłownie wystawały z podłogi.
Budynek liczył sobie łącznie stu dwudziestu czterech dzieci, które biegały niczym demony po korytarzach i hałasowały niemiłosiernie. Moriarty szczerze ich nie znosił. Wszyscy i tak uważali, że był dziwakiem. Trzymali się od niego z daleka, a dwunastolatkowi się to bardzo podobało. Był tylko on oraz książki. Od czasu do czasu podchodziła do niego pani Holly Gray i pan Charles Stewart, którzy chcieli być nazywani "ciocia" oraz "wujek", jednak Jim nie miał zamiaru nazywać tak osoby niebędące z nim spokrewnione.
Byli jednak najbardziej znośni z całej bandy fałszywych dorosłych.
Ciocia Holly była bardzo młodą kobietą o pulchnym ciele, blond włosach z grzywką oraz niebieskimi oczami. Dopiero co wyrobiła sobie zawód, a to miejsce było jednym z pierwszych budynków, w którym pracowała.
Dalej był wujek Charles, który kontrastował się z Holly. On był starszym mężczyzną o siwych włosach oraz brodzie. Pracował jako opiekun od wielu, wielu lat i często mentorował młodej kobiecie jak ma sobie radzić z taką bandą dzieciaków.
Oboje zwrócili większą uwagę na Jima i starali się go uszczęśliwić, ale Jim nie chciał słuchać tego, jak się nad nim litują.
═════ ◈ ═════
Był jeszcze chłopiec, który nim się zainteresował w niebyt przyjemny sposób. Carl Powers. Jego rodzice byli w więzieniu z nieznanej mieszkańcom domu dziecka przyczynie. Był bardzo charyzmatycznym czternastolatkiem, którego uważano za "super". Był jednym z najstarszych dzieci i wszyscy pozostali uważali go za chłopaka perfekcyjnego. Jimowi od razu przypominał się David.
Carl był wyśmienitym pływakiem, miał dobre oceny i przyjaźnił się z szesnastolatkami. Wszyscy traktowali go jak króla.
"Hej, chcesz zjeść za mnie budyń?", "Carl, kupiłam ci prezent!", "Carl, gratuluję z okazji zdobycia pierwszego miejsca w turnieju pływackim!" - ciągłe wspominki doprowadzały Moriarty'ego do szału. Czasami sam miał wizję tego, jak bierze drewniany kijek taty i bije go dokładnie tak, jak tata bił mamę. Teraz to by nie miało dla niego znaczenia. Nic go już nie obchodziło, a zresztą to, co było dobre, a co złe.
Znając wieczne nieszczęście Jima, to właśnie na niego chłopak się uwziął, a z niego wzięła przykład reszta dzieci. Często był wyśmiewany za to, że Jim nie chciał z nikim rozmawiać i ciągle się wymądrzał. Wszystkim sprawiało to problem zwłaszcza dlatego, że teraz chodził do szkoły publicznej, a wiedza na poziomie Jamesa była tam dobrym materiałem do wyśmiewek.
W święta właścicielka domu postanowiła, że wszyscy przyłączą się do wspólnego dekorowania choinki w salonie numer jeden. Dzieci zebrały się więc z radością, a Jima trzeba siłą wyciągnąć ze swojego pokoju. Uważał, że był już na to za stary i co więcej - to było jak wejście do paszczy lwa. Powers też tam był. Chwalił się dziewczynie w jego wieku, że będzie czynił honory zawieszenia złotej gwiazdy na czubku choinki.
Gdy zauważył, jak czarnowłosy wchodzi do salonu z wielką niechęcią, od razu rzucił się w jego kierunku z głupawym uśmiechem. Opiekunka mająca tam dyżur postanowiła na chwilę wyjść, aby zerknąć do salonu numer dwa. Jim tylko westchnął ze znudzeniem. Wszelakie emocje strachu w nim zgasły. Jeszcze parę lat temu by trząsł się, wyobrażając ból, który miał mu zaraz zostać zadany. Teraz było mu obojętnie. Czuł ból, ale nie musiał się go bać.
Zamknął oczy, a wtedy Carl popchnął go tuż koło udekorowanego już lampkami drzewka. Wszystkie dzieciaki zwróciły głowy w ich kierunku. I wtedy do Jima dotarło coś, co może zrobić i nikt mu nie mógł tego zabronić. Moriarty zaśmiał się melodyjnie po raz pierwszy od dawna, a Carl zmarszczył brwi zdenerwowany. Usłyszał, jak ten dziwak się śmieje. Nie miał z tego satysfakcji. Musiał więc przyłożyć mu mocniej.
Z pewnością siebie zrobił parę gwałtownych kroków w stronę dwunastolatka, a wtedy Jim niewidocznie przyciągnął nogą kabelek od lampek świątecznych i naciągnął niczym gumę, przez którą dziewczynki w domu dziecka lubiły skakać. Stało się w to ułamku sekundy, a Carl nie zdążył zareagować. Zahaczył o przygotowaną przez Jima niespodziankę i prawie dwumetrowa choinka z prawdziwymi igiełkami zleciała prosto na Carla.
Gdy przybiegła opiekunka i rozpoczęła się panika, Jim poczuł, jak poprawia mu się humor. Samoobrona była niesamowitym uczuciem. Dawało mu to wrażenie, że jest pod kontrolą wszystkiego, co go otacza, a dźwięk jęków tego prostaka go niemiłosiernie bawił. Przybrał jednak niewinną minę do złej gry. Ze smutnym wyrazem twarzy wstał i podszedł do choinki, spod której wygrzebywany był Carl Powers. Gdy jednak chłopak na niego spojrzał, Jim rzucił mu mały, sekundowy uśmieszek.
Czternastolatek od razu wskazał na niego palcem ze wściekłością.
— To on! To on mi to zrobił! Potknął mi kabel pod nogi! George może potwierdzić! — zawołał.
George był jego kolegą o rudej czuprynie, który tylko wzruszył ramionami ze zdezorientowaniem. On niczego takiego nie widział.
— Już daj spokój, Carl... — cmoknęła opiekunka i pomogła mu się otrzepać z igieł. Spojrzała na dwunastoletniego chłopca, który wymienił wzrok z udawanym smutkiem. — A nawet jeżeli to był on, to z pewnością nieumyślnie. Prawda?
— Oczywiście — potwierdził Moriarty, potakując głową. W głębi duszy chciało mu się śmiać.
— To był on! — wołał z oburzeniem chłopak.
— Nikt dzisiaj nie dostanie kary za coś, czego nie zrobił — zakończyła dyskusję opiekunka tymi słowami. — Są święta.
Jedno z dzieci miało pozwolenie na włączenie radia. Włączył się utwór "I Wish It Could Be Christmas Everyday" autorstwa Wizzard.
Jim uśmiechnął się szeroko, a jego ciemne oczy zabłyszczały.
Chciał w takim razie, aby święta trwały cały czas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top