4] Ta mroczna noc.
【UWAGA: ROZDZIAŁ ZAWIERA PRZEMOC I PRÓBĘ GWAŁTU.】
co ja piszę...
♛ | TA MROCZNA NOC.
"Chmury burzowe mają tlić się nad całą Irlandią jeszcze przed szesnaście godzin. Zalecane jest niewychodzenie z domu i wyłączenie wszelakich urządzeń elektrycznych. Prąd został zerwany w Dublinie, Dun Laoghaire, Bray i Naas (...)"
Głos nocnej prezenterki pogody trzeszczał w radiu, a Jim i jego tata pochylali się nad nim z ochotą zapoznania się z sytuacją. Byli skazani na obecność jedynie ich obu, bo Keeva i David pojechali zająć się ciocią Rosemary, która okazała się mieć wypadek. Mieli wrócić dopiero pojutrze, dlatego chłopiec z niecierpliwością czekał na ten dzień.
To były naprawdę okropne czasy - spędzanie dni samemu z jego tatą. Zwłaszcza w dzień, gdzie oboje musieli siedzieć w domu i to na dodatek w ciemnościach, bo wiatr zerwał kable. Było więc ciemno, mokro, a na dodatek mrocznie przez głos stłumionych piorunów za oknem.
Deszcz lał się strumieniami bębniąc i ściekając po szybie, a częste błyskawice były jedynym źródłem światła, które docierało do salonu spowitego mrokiem nocy. Jim bał się burz. Chociaż był dzieckiem nauki i wiedział dokładnie jak kumulują się chmury burzowe, to mimo wszystko zawsze przerażały go te głośne grzmoty i jasne błyski. Zwłaszcza gdy jakiś piorun uderzył w pobliskie drzewo. Nie mógł jednak okazywać tego przy tacie, dlatego po prostu stał w ciszy przy radiu i słuchał głosu prezenterki.
Miał już dziesięć lat, nie mógł bać się burzy.
Chciał jednak, aby wróciła mama. Chciał się do niej przytulić. Ona zrobiłaby im herbatę, a wtedy siedziałaby z nim u niego w pokoju i oboje rozmawialiby na różne przyjemne tematy. Teraz jednak czuł, jakby był pod celownikiem pogody oraz swojego ojca, który bacznie mu się przyglądał. Chłopiec wiedział, że tata tylko czekał na moment, aż Jim w jakiś sposób się wzdrygnie.
Po czasie najwyraźniej jednak stwierdził, że ma już dość, bo wyprostował się i powiedział:
— Dobra, to na tyle z nasłuchiwania, James. Idź spać, jest już późna godzina.
Synek nie protestował. Z ogromną ochotą potaknął głową, a następnie prędko pobiegł do pokoju uważając, aby nie potknąć się o niewidocznie w ciemności stopnie na schodach.
Wbiegł do swojego pokoju i wskoczył do łóżka przykrywając się niebieską kołdrą w białe plamki pod same czoło. Próbował nie patrzyć na Arachne, która po tylu latach wciąż męczyła go swoim przerażającym spojrzeniem. Zwłaszcza w nocy, gdy jej sojusznikiem w tamtym momencie była bardzo donośna burza.
Jim obrócił się na drugi bok zaciskając oczy najmocniej jak mógł i próbował zasnąć na siłę z zapewnieniem, że przez przypadek ich nie otworzy widząc przed sobą jakąś upiorną twarz.
Pioruny wciąż trzaskały, a chłopiec pocił się pod kołdrą, której nie miał zamiaru odsuwać. Po dwudziestu minutach w końcu udało mu się usnąć bardzo lekkim snem.
Śniło mu się dziwne zombie, które wygrzebało się z piekielnej czeluści. Potwór miał zgniłą, bladą skórę, która odklejała mu się z twarzy i dyndała na brodzie za każdym razem, gdy zrobił krok. Dobijał się do okna w pokoju Jima, który akurat był sam w domu. Burza wciąż szalała na zewnątrz, a on musiał jakoś poradzić sobie z apokalipsą. Wstał z łóżka kładąc bose stopy na podłogę, a wtedy kościste dłonie Arachne chwyciły go za kostki i zaczęły ciągnąć w ciemną nicość znajdującą się pod łóżkiem. Chłopiec zaczął się szarpać oraz płakać na pomoc, jednak nikogo nie było.
Zombie właśnie rozbiło szybę i szalejący deszcz dostał się do środka wraz z zimnym powietrzem nocy. Firanki zaczęły latać po pokoju, a potwór wydawał jęczące dźwięki i powolnym krokiem kierował się w stronę dziesięciolatka, który nie mógł się ruszyć. Płakał jeszcze głośniej, ale nikt go nie słyszał. Był sam. Bez mamy nie było nikogo na tym świecie, u kogo czułby się bezpiecznie.
A wtedy obudził oczy, cały zlany potem. Nie minęło dłużej niż dwie godziny, a burza nadal szalała. Spojrzał na zegarek zawieszony na ścianie, ale nie umiał jeszcze dokładnie odczytać godzin, dlatego nie był pewny co do czasu. Wtedy przypomniał sobie sen i prędko odwrócił głowę do okna, które ku jego uldze wciąż zostało w takim samym stanie, co poprzednio. Nie było żadnego strasznego zombie, który chciał mu zjeść mózg. Kątem oka zerknął także koło łóżka, czy nie czają się na niego dłonie Arachne. Było czysto, a obraz wciąż wisiał tam, gdzie wisiał przez większość jego krótkiego życia.
Nie sprawiło to jednak, że poczuł się o wiele śmielej, o nie! Był teraz przerażony nawet bardziej niż poprzednio. Pomyślał o tym, czy może tata pozwoliłby mu położyć się koło niego w łóżku, jednak prędzej dostałby solidne lanie za bycie strachajłem, a nie prawdziwym mężczyzną.
Po wypoceniu dużej ilości wody miał teraz ochotę się napić, dlatego wstał z łóżka, przeskoczył przez miejsce, gdzie mogła sięgnąć go straszliwa ręka, a następnie podszedł do szafki i po omacku wygrzebał z niej latarkę. Włączył ją, a wtedy mógł bardziej dostrzec swój pokój, który wciąż ani trochę nie przypominał pokoju dziecięcego.
Wyszedł z pokoju, a następnie cichutko zszedł po schodach na dół, aby nie obudzić taty. Wtedy zobaczył, że laboratorium ojca było odblokowane. Najwyraźniej przed snem postanowił tam zajrzeć. Chłopiec chciał tylko rzucić okiem...
Zbliżył się do otwartych drzwi i uchylił je lekko. Ku jego nieszczęściu okazało się, że w środku wciąż ktoś był. Paliło się światło drugiej lampki, która przeszukiwała półki dość znane dla Jamesa. Była to sylwetka jakiegoś wysokiego mężczyzny. Odwróciła się w jego stronę, gdy zobaczyła światło. Wtedy Jim zobaczył, że nie był to tata, a jeden z jego kolegów. Często mówił, że to kolega z pracy, ale chłopiec potrafił odczytać z jego wyrazów twarzy, kiedy kłamał.
— Cześć, młody — zawołał z przeraźliwie szerokim uśmiechem odkrywającym krzywe zęby. — A ty nie śpisz?
— Czemu pan tutaj jest? Włamał się pan?
— Nie, twój tata wie, że tutaj jestem — odparł, podchodząc do niego. Zaprosił go do środka laboratorium i zamknął drzwi.
To była czerwona lampka dla chłopczyka. Coś się nie zgadzało. Człowiek miał zawsze w sobie instynkt przetrwania i miał moce orientowania się, że jest w niebezpieczeństwie. I teraz to dawało o sobie znać. Coś było nie tak w tym wysokim mężczyźnie, który wciąż miał taki sam wyraz twarzy.
Jim od razu postanowił się wycofać. Koledzy taty nigdy nie byli miłym towarzystwem, a raz chłopiec mógł przysiąść, że jeden z nich raz powiedział "gdy ja wyszedłem z pierdla...".
Dziesięciolatek nie wiedział jeszcze co to pedofilia. Ani to, że osobnik w laboratorium uciekł z więzienia właśnie z tego powodu. To była najgorsza sytuacja, w jakiej mógł znaleźć się Jim.
— Nie musi pan zamykać drzwi, ja chciałem się tylko napić wody i wrócić do spania... — chłopiec chciał jak najszybciej wydostać się z ciemnej piwnicy.
Chciał sięgnąć klamki, ale było za ciemno, a na dodatek kolega taty przytrzymywał drzwi.
— Chciałeś wrócić do łóżka? Po co? — wyszeptał mężczyzna.
Oczywiste pytanie, ale ten ton sprawił, że chłopiec zaczął panikować.
— Poczekaj tu ze mną chwilę.
Poczuł, jak mężczyzna łapie go za dłoń i przyciąga do siebie. Brakowała jeszcze chwili, aby Jim zaczął płakać. Nawoływał za to swojego tatę. Już nieważne było to, czy tata na niego nakrzyczy. Po prostu chciał wyrwać się od tego pana.
— Uczono cię już w szkole co to seks? — usłyszał to tuż koło swojego ucha, a ręka mężczyzny wylądowała na dole jego brzucha.
Nie wiedział co to, ale nie słyszał od rówieśników w szkole, że to rzecz, którą robią rodzice, gdy nikt nie patrzy. Zaczął nawoływać głośniej, a mężczyzna zaczął powoli chwytać za materiał jego piżamy. Serce chłopczyka waliło jak dzwon. Chciał tylko się od niego wydostać. Piwnica i ciemność wydawała się nagle czymś z koszmaru. Już nieważne były zombie, nieważna była Arachne...
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, a światło kolejnej latarki oślepiło dziesięciolatka i mężczyznę, który od razu odrzucił się od wystraszonego chłopczyka. Jim był uradowany. Odetchnął głęboko, a wtedy szybko podbiegł do taty, którego twarz udało mu się rozpoznać.
Ojciec jednak nie był najlepszym bohaterem. To Jimowi się dostało. Gdy chłopczyk tylko podbiegł, nagle dostał solidne uderzenie w twarz, które wywołało podrażnienie na jego policzku. Jim nie zapłakał, był jedynie lekko zdezorientowany.
— CO JA CI KURWA MÓWIŁEM O SZWENDANIU SIĘ PO MOIM LABORATORIUM?! — wrzasnął w furii. Jego twarz była czerwona ze złości. Mężczyzna chwycił syna za ucho i ciągnął go tak do salonu, pomimo że chłopiec wierzgał się z bólu i błagał tatę, aby ten przestał.
— Ja nie szedłem tam, tato... Ja nie... — próbował się wytłumaczyć, ale tata wziął pas i z całej siły uderzył go w plecy. Chłopczyk zapłakał z bólu czując, jak powoli zaczyna tworzyć się rana.
— JESZCZE RAZ CIĘ ZOBACZĘ JAK SCHODZISZ TAM NA DÓŁ, TO CI NOGI Z DUPY POWYRYWAM, ROZUMIESZ?!
Jim zachlipał, że zrozumiał. Chciał rozmasować ranę, ale bał się, że za to dostanie znowu.
— A TERAZ NA GÓRĘ SPAĆ! PRZESTAŃ RYCZEĆ! A WSPOMNIJ COŚ MATCE O TEJ NOCY, TO CIĘ KURWA PEWNEGO DNIA NIE POZNA!
Chłopiec resztkami sił pobiegł na górę dygocąc z bólu i strachu. To była najstraszliwsza noc w jego życiu. Wbiegł do pokoju, a wtedy szybko rzucił się na łóżko. Masował punkt na plecach, który najbardziej go bolał od pasa i płakał cicho do poduszki. Mama była jedyną bliską mu osobą w tym okrutnym świecie.
Płakał przez długi czas, przez dłuższy czas słysząc tatę krzyczącego na swojego kolegę. Najwyraźniej on też miał dostać karę za szwendanie się po laboratorium bez pytania.
W ten oto sposób Jim pokonał swój strach przed strasznym obrazem. Teraz bał się ciemnych piwnic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top