32] Eurus Holmes.

01111010 01100001 01100010 01101001 01101010 01100011 01101001 01100101 00100000 01110011 01100101 01100010 01100001 01110011 01110100 01101001 01100001 01101110 01100001 00100000 01101101 01101111 01110010 01100001 01101110 01100001














♛ | EURUS HOLMES.















Kolejne święta.
Nadeszły szybko, zwłaszcza dlatego, że Jim dużo podróżował, a trzy miesiące spędził w odizolowanej celi, gdzie codziennie go torturowano. Czas zleciał jak z bicza strzelił, a Jim zaangażowany był we wiele ataków terrorystycznych. Islamiści wręcz go uwielbiali.

Jednak jak postanowił, tak też zrobił - wyleciał do Nowego Jorku na drugi koniec świata.
Chociaż ciężko mu było przyznać, to jednak wolał Anglię.
W tym miejscu ludzie byli głośni, głupsi i bardziej otyli, a zbrodnie były czymś praktycznie codziennym. Nie piło się herbaty, tylko piwo, a elegancji brakowało wielu osobom. Nie podobało mu się też to, że nikt nie zwracał szczególnej uwagi na to, gdy pomógł zaaranżować jakieś krwawe morderstwo.
Potrzebował atencji, a tutaj jej aż tak nie dostawał.

Gdy mu się zaś nudziło, chodził po zaśmieconych ulicach Nowego Jorku wraz ze swoimi ochroniarzami. W trakcie pobytu w tamtym miejscu, poznał kilku młodych dresiarzy, którzy zdradzili mu różne rzeczy na temat Ameryki.

Pewnego wieczora w jego tymczasowym apartamencie, spędzając czas na oglądaniu wiadomości w poszukiwaniu jakiegoś interesującego skandalu, na telefon Jima przyszła niecodzienna wiadomość.
Za parę dni zaczynała się Wigilia. Pomyślał, że pewnie były to życzenia świąteczne od operatorów linii komórkowej, które wysyłane były automatycznie do każdego użytkownika. Jednak się mylił.

To był Mycroft Holmes.

No tak. W końcu Jim wsunął mu swój numer do kieszeni garnituru Mycrofta, gdy parę miesięcy temu prowadzili jakże przyjemną rozmowę w parku świętego Jakuba. Zrobił to w razie, gdyby mężczyzna chciał wyjawić jeszcze więcej informacji o Sherlocku, w zamian za należytą cenę.

Jim poderwał się z kanapy, otwierając przesłaną mu wiadomość.

"Musimy się spotkać."

Irlandczyk wpatrywał się przez chwilę w telefon, nie wiedząc dokładnie jak zareagować.

Zawiesił palce nad ekranem, aż w końcu postanowił odpisać.

"Gdzie i czemu?"

"Sherrinford. Powód podam na miejscu. Musimy porozmawiać."

"Tajemniczy bardzo."

Jim popatrzył przez okno na płatki śniegu opadające na szybę w cieniu późnego wieczora.
Normalnie myślący kryminalista nie wróciłby do kogoś, kto zesłał go na tortury. Jednakże Moriarty nie był zwyczajny i każdy dookoła niego był całkowicie świadom jego szalonych decyzji.
Nie obchodziło go bezpieczeństwo, tylko Sherlock Holmes. A więc gdy jego brat proponuje spotkanie, to oznaczało, że mógł bardziej się do niego zbliżyć. Chciał być blisko. Wystarczająco blisko, by się z nim zmierzyć i obserwować, jak wydaje z siebie ostatni oddech.

Sherlock był jego ulubioną, jedyną dystrakcją, która nadawała sens życiu. Ten mężczyzna był celem. Chciał go zniszczyć, bo zniszczenie go będzie największym spełnionym marzeniem.

Więc się nawet nie zawahał i dodał:

"Kiedy?"

Chwilę później przyszła odpowiedź.

"Jutro, godzina piętnasta."

Brunet uśmiechnął się krótko.

"Zgoda. Przybędę."

Sherrinford. Wiedział dokładnie, co to było za miejsce. Więzienie, położone na wyspach brytyjskich. Jedna z najbardziej strzeżonych lokacji w Wielkiej Brytanii, z której nikt nie mógł uciec.
To było niczym rzucanie się w paszczę lwa, a Jim kochał ryzyko i niebezpieczeństwo.
Na wszelki wypadek miał zamiar zwołać swoich ludzi, żeby wspólnie obmyślić plan ucieczki, gdyby jednak Mycroft miał zamiar zamknięcia go w tamtym miejscu.



××××××××××



Richard nie mógł uwierzyć w to, że właśnie siedział w helikopterze, który miał zamiar dostarczyć jego i Jima Moriarty'ego do najbardziej strzeżonego więzienia, jakie kiedykolwiek znał.
Jego szef był totalnie szalony! Oni wszyscy nadawali się idealnie na więźniów w tamtym miejscu, a długo by tam nie przeżyli. Trzymani tam byli najbardziej niebezpieczni kryminaliści, którzy grasowali po Wielkiej Brytanii. Równie obłąkani, co Jim.
Za żadne skarby nie chciał tam trafić, a jednak to właśnie jego i Klausa szef wyznaczył, żeby byli jego głównymi ochroniarzami.

Moriarty słuchał sobie muzyki na słuchawkach, podziwiając widok Kanału Bristolskiego, który był po prostu szarą wodą.
Na jego nosie spoczywały ciemne okulary, a na jego twarzy malował się cień uśmiechu.
Richard miał tylko nadzieję, że to nie był uśmiech, który zostawiali szaleńcy tuż przed śmiercią.

Zobaczyli wysepkę, a na niej kilkoro ludzi w garniturach, którzy oczekiwali na jego przybycie.
Jim się nie spóźnił. Helikopter wylądował dokładnie o piętnastej, bo inaczej Moriarty kazałby zabić pilota.
Irlandczyk nie przestał jednak słuchać muzyki, a nawet specjalnie włączył "I Want To Break Free" autorstwa Queen, sam sobie ukazując ironię tego utworu w miejscu, z którego prawie niemożliwe było wydostanie się.

Helikopter wylądował, a mewy krzyczały przerażone szybko ruszającymi się śmigłami.
James Moriarty otworzył drzwi, wyskakując ze środka transportu, czując morską bryzę, która muskała go w twarz łagodnie. Tymczasem Klaus i Richard wyszli z drugiej strony, podchodząc do Jima.
Ku zdezorientowaniu mężczyzn oczekującego jego przybycia, Moriarty bez żadnego wyrazu na twarzy wciąż słuchał utworu.

Traktując ich, jakby nie istnieli, rozłożył ramiona naśladując Freddiego Mercury'ego na koncercie. Podskoczył, odwracając się do helikoptera, wzbił na przemian ramiona w górę i ponownie odwrócił się do mężczyzn, robiąc pozę popularnej gwiazdy. Po prostu kochał Queen.
Gdy zorientował się, że najwyższy czas było porozmawiać, zdjął słuchawki z uszu w momencie "I've fallen in love (..)" i został przywitany dźwiękiem mew, wiatru i helikoptera. Złożył je, wkładając do kieszeni.

Komitetu powitalnego zorganizowanego przez Mycrofta była czwórka, z czego jeden z nich był na samym przodzie. Trzymał ręce w kieszeni, zupełnie nie przejmując się gościem. Był to gubernator tego miejsca, o którym Jim wiedział.

- Pan Moriarty... - przywitał się, wykonując wolne skinienie głową.

Brunet zrobił znak rogów w dłoni, naśladując gest, który wykonywali jego "znajomi" z Nowego Jorku.

- "Wielki G" - powiedział. - Oznacza "gubernator". Mowa uliczna. Znam się z dzieciakami. Z tym się utożsamiam.

Łysy mężczyzna zmarszczył brwi w niecierpliwości, ponieważ zupełnie go to nie obchodziło. Jim wiedział o tym, jednak kontynuował.
Odwrócił się do Richarda i wskazał na niego palcem.

- Podobają ci się moi chłopcy? - podszedł do niego, wciąż mówiąc do gubernatora. Zsunął okulary na nos, ciemnymi oczami świdrując Richarda. - Ten ma więcej staminy, ale mniej przyjemnie się na niego patrzy.

Richard, będąc profesjonalnym ochroniarzem wciąż wpatrywał się przed siebie z kamienną twarzą.

- Tędy, proszę - odezwał się gubernator, wskazując drogę prowadzącą do dość dużego budynku.

Jim wraz ze swoimi ochroniarzami ruszył wraz z gubernatorem do więzienia.
To była dla Irlandczyka niezła zabawa. Było to dla niego muzeum różnego rodzaju kryminalistów, a nawet coś w rodzaju Disneylandu.

Weszli drzwiami głównymi, trafiając na korytarz o kamiennych ścianach. Następnie wsiedli do windy.

Gdy znaleźli się na należytym piętrze, pierwszy z windy wyszedł gubernator, potem ochroniarze Jima, a na końcu on sam.
W trójkę podążyli za właścicielem tego miejsca, który dokładnie wiedział, gdzie idzie. Tymczasem Irlandczyk wciąż oglądał miejsce, w którym był i oceniał je sobie w głowie.

- Powąchajcie całą tą obłąkaną kryminalność - powiedział nagle, biorąc głęboki wdech powietrza przez nos.

Były dwie drogi - do pokoju kontrolnego oraz korytarz prowadzący w stronę cel, którego wejścia pilnował ochroniarz z karabinem. Ku zdziwieniu gubernatora, Jim skręcił w tamtą stronę na chwilę.

Chciał wejść na korytarz, gdy nagle ochroniarz z bronią wyciągnął rękę, która blokowała Jimowi przejście dalej. Irlandczyk nawet na niego nie spojrzał. Naparł na rękę mężczyzny, próbując zerknąć na to, co jest z przodu. Niczym dziecko, które było ciekawe rzeczy kryjących się w jakimś miejscu, gdzie dzieci nie mogły wchodzić.

- Macie tutaj kanibali? - zapytał z zainteresowaniem w głosie.

- Tak - odparł gubernator.

- Ilu?

- Trzech.

Moriarty pokiwał głową z uznaniem.

- To dobrze - stwierdził. - Ludzie zostawiają swoje ciała nauce; ja uważam, że kanibale byliby o wiele bardziej wdzięczni.

Uniósł lekko głowę i zagwizdał, co przypominało bardziej gwizd ptaka, który właśnie tym dźwiękiem kontaktował się ze swoimi.
Z oddali korytarza dobiegły zwariowane krzyki i wrzaski dzikich więźniów, rzucających się w klatkach. Jim uśmiechnął się w rozbawieniu. Zwierzyna.

- Ah - wymamrotał cicho z satysfakcją, wciąż nie spuszczając uśmiechu z twarzy.

Zaśmiał się delikatnie, schodząc po schodach z gubernatorem. Chwilę później przed nimi znalazło się biuro.
Właściciel więzienia wszedł pierwszy, a następnie otworzył drzwi szeroko dla Jima, który przybył do biura.
Mycroft czekał na niego, wpatrując się w duże okno ukazujące widok wody unoszącej się na boki przez wiatr.

Moriarty zdjął swoje ciemne okulary, a Holmes odwrócił się do niego z powagą.
Irlandczyk rozejrzał się po pomieszczeniu. Nudy. Zwykłe biuro.
Aż nagle dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Scena narodzenia Jezusa przedstawiona w małych figurkach.

- Ahh! - zawołał zachwycony, podchodząc prędko do szafki. Wziął w dłoń małego Jezuska z uśmiechem. - Czyż to nie jest urocze?

Mycroft usiadł na krześle za biurkiem.

- Może usiądziesz? - zaproponował, wskazując krzesło naprzeciwko.

Jednak Jim wpatrywał się wciąż w zabawki. Scenka zawierała szopkę, oczywiście małego Jezusa, Maryję Józefa i zwierzątka.
Przypomniało mu to jego dzieciństwo.

- Napisałem własną wersję jasełek, gdy byłem dzieckiem. "Głodny Osiołek". Była trochę krwawa, ale jak wkładasz niemowlaka do żłobka, to sam się prosisz o kłopoty.

Rzucił figurkę Jezusa niedbale do reszty zabawek.
Mycroft wciąż obserwował go chłodno, próbując nie zwracać uwagi na to, co wyrabiał z dekoracjami świątecznymi jeden z najniebezpieczniejszych kryminalistów.

- Wiesz co to za miejsce? - zapytał.

- Oczywiście - odparł Moriarty, bawiąc się zwierzakami. Kątem oka zerknął nagle na Holmesa. - Więc znowu jestem aresztowany?

- Zostajesz osobą zainteresowania, ale dopóki nie popełnisz zbrodni, którą można potwierdzić, pozostajesz - niestety - wolny.

Jim przesunął osiołka, krowę i dwie owce bliżej Jezusa.

- Więc dlaczego tutaj jestem?

- Jesteś prezentem świątecznym.

- Ah.

To brzmiało tylko trochę interesująco. Nie miał zielonego pojęcia, co to oznaczało. Wyprostował się, a następnie minął Mycrofta, przechodząc za nim.

- W jakim stanie mnie chcesz? - zapytał żartobliwie, rozkładając ręce.

Mycroft odwrócił swoje krzesło do Moriarty'ego, który zatrzymał się przy oknie i wpatrywał się w fale.

- Chodzi o to, że w tej placówce jest pewien więzień, którego zdolności intelektualne są czasami pożyteczne dla brytyjskiego rządu.

To nie brzmiało ciekawie. Sherlock był jedyną mądrą osobą, która robiła na nim jakieś wrażenie. Reszta go zupełnie nie obchodziła.

- Do czego? Do rozwiązywania trudnych zadań z dodawaniem? Dzielenia liczb wielocyfrowych?

- Przewidziała dokładne daty przynajmniej trzech ataków terrorystycznych na Wielką Brytanię po godzinie spędzonej na Twitterze. Jednak w zamian żąda nagród. W zeszłym roku poprosiła o skrzypce.

To było dość ciekawe.

- A w tym roku?

- O pięciominutową konwersację... Z tobą.

Jim zamrugał z niedowierzaniem.
- Mną?! - odwrócił się do Mycrofta z uśmiechem, ironicznie trzepotając rzęsami. Przyłożył dłoń do klatki piersiowej, udając zaskoczonego. - Ze mną?!

- Zauważyła, że interesujesz się moim młodszym bratem.

To był ten moment, w którym Moriarty rzeczywiście się zainteresował ową osobą. Sherlock...
Mycroft wyglądał na zmartwionego. Ona była mądra i niebezpieczna. Wyczuwał zapach nowego sojusznika w powietrzu.

- Więc... - zaczął pełen ekscytacji. - Co ona ma wspólnego... Z Sherlockiem Holmesem? Cokolwiek mi powiesz...

Usiadł wolno na krześle naprzeciwko Mycrofta z fascynacją na twarzy. Podparł głowę dłońmi, a Holmes westchnął.

- Wiem, że to będzie... Super!!

- Eurus jest naszą siostrą - wymamrotał z niezadowoleniem.

Oczy Jima rozszerzyły się w szoku, a usta otworzyły lekko. To było niemożliwe! Cały ten czas badał Sherlocka i dowiadywał się o nim wszystkiego, a tak ważny sekret był przed nim skrywany!
To było niesamowite. A teraz chciała z nim porozmawiać i była na dodatek zamknięta w Sherrinford, co oznaczało, że potrafiła wykonać dość dużo szkód. Była wręcz idealna.

- Wow - roześmiał się w szoku. W końcu jednak przywrócił się do porządku, wracając do normalnej ekspresji. - To prowadź do niej, braciszku Holmes.

- Zaczekaj. Musisz wiedzieć, że ona potrafi... Wpływać na innych ludzi. Jest mądrzejsza od ciebie.

Jim wyglądał na urażonego. Jego kąciki ust opadły w dół ironicznie.

- To nie było miłe, Mycroft. Tak kwestionować moją inteligencję... - nagle jednak uśmiechnął się wesoło. - Miło jednak, że się o mnie martwisz. Jestem wzruszony.

- Nie martwię się o ciebie. Martwię się o to, jakie szkody możecie razem wyrządzić.


××××××××××


Drzwi do celi otworzyły się, a przed Jimem rozpostarł się widok ciemnego pokoju z przezroczystą szybą, za którą dostrzegł dziewczynę o długich, czarnych włosach klęczącą na podłodze. Przed jej celą był znak ostrzegający, żeby nie przybliżać się do szyby, a w rogu pomieszczenia ustawiona kamera.
Uniosła lekko głowę i wstała, gdy Jim podszedł do szyby spokojnie. Oboje przybliżyli się do siebie, a jedyne co ich oddzielało to szyba.

- Jestem twoim prezentem świątecznym... Więc co ty masz dla mnie? - wyszeptał do niej.

Oczy Eurus skierowały się na kamerę, która w tym momencie została odłączona.

- Rudobrody... - odparła łagodnie.

Irlandczyk nie miał zielonego pojęcia, o czym dziewczyna mówiła.
Zmarszczył lekko brwi w niezrozumieniu. Nie lubił, gdy czegoś nie wiedział. Teraz jednak... Teraz mógł wiedzieć wszystko.
Eurus podeszła jeszcze bliżej, aż oboje prawie stykali się ze sobą nosami. Jim uśmiechnął się, też postępując krok bliżej. Oboje zaczęli poruszać swoimi głowami synchronicznie, naśladując wspólne ruchy. Było w tym coś, co praktycznie można porównać było do uprawiania miłości bez dotykania siebie. Byli połączeni umysłem. Wsiąkali w swoje umysły, nawet nie musząc do siebie podchodzić.

- Taki... Interesujący umysł - powiedziała, oglądając Jima. Analizowała go, chociaż wiedziała o nim prawie wszystko chwilę po tym, gdy wszedł do pomieszczenia. - I... Miękki środek.

Jim odsunął się od szyby kawałek, a na jego twarzy wciąż malował się uśmiech.

- Co masz przez to na myśli? - przekrzywił głowę jaszczurkowato.

- Te wszystkie uczucia całe twoje życie... Problemy z rodziną, śmierć ukochanego... Trochę to rozczarowuje. Emocjonalny kontekst.

Irlandczyk zamilkł. Ona rzeczywiście bardziej mądrzejsza, niż się spodziewał. Nikt do tej pory nie mógł dowiedzieć się niczego o jego przeszłości, a ona właśnie odkryła jego najgłębsze sekrety, które już dawno chciał wymazać z pamięci.

- Jest już daleko ode mnie - odparł spokojnie, a jego uśmiech gdzieś znikł.

Eurus zachichotała, podchodząc do skrzypiec położonych koło jej łóżka.

- Wcale, że nie. Udajesz. Jesteś świetnym udawaczem.

Wtedy zaczęła grać "Stayin' Alive" autorstwa Bee Gees. To był jego dzwonek w telefonie od wielu lat. Podświadomie wybrał tę piosenkę, sam się nie orientując. Znaczyła wiele za każdym razem, gdy coś go gryzło. A Eurus o tym wiedziała zaledwie po dwóch minutach.

- Interesuje cię w ogóle życie, Jim? - spytała, nie przestając grać.

Jim uśmiechnął się lekko.

- Dobrze znasz odpowiedź - odparł. - Każda myśl w mojej głowie to walka...

- ... A każdy oddech to wojna - spojrzała na niego, urywając nagle melodię. - Przegrywasz ją. Oprócz Sherlocka nie widzisz celu w życiu. Dlatego cię tutaj zaprosiłam. Oboje chcemy mojego brata. Mogę sprawić, że wykorzystasz swój umysł na coś wspaniałego. I nazwałam to "Finałowy Problem".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top