30] STAYIN' ALIVE!





♛ | STAYIN' ALIVE!









John Watson nie miał zielonego pojęcia, dlaczego znalazł się ciemnej skrytce basenu. Czuł w nozdrzach znany mu zapach chloru, a na podłodze znajdowały się biało-niebieskie kafelki. Tak, zdecydowanie to był basen.

Pamiętał jedynie, że wyszedł z Baker Street w kierunku mieszkania swojej dziewczyny, gdy podjechało auto i rzuciło się na niego dwóch mężczyzn, przykładając wacik nasączony słodką substancją.

To nie było jednak najgorsze, co go do tej pory spotkało - ku jego przerażeniu zorientował się, że doczepione były do niego bomby, tylko czekające na to, żeby wybuchnąć. John nie wiedział, kto za tym stał. Drżał lekko, chociaż nie chciał okazywać lęku. Chciał odpowiedzi i miał nadzieję, że Sherlock był bezpieczny. Wtedy do niego dotarło. Rozwiązywali przecież sprawę, w której ofiary były zmuszone do czytania wiadomości z pagera, dokładnie z takimi samymi bombami, co on teraz.

×××××××××

To był najbardziej ekscytujący dzień w jego życiu.

Konsultujący kryminalista, najniebezpieczniejszy w Wielkiej Brytanii, miał poznać swojego odwiecznego wroga twarzą w twarz.

Wymienili "Hej" wcześniej, jednak było to pod przebraniem, gdy detektyw uważał go za geja. Teraz jednak wybił czas na oficjalne spotkanie. Moriarty czekał już wystarczająco długo. Dla tej zabawy poświęcił sporą sumę swoich pieniędzy (co i tak zbytnio nie miało dla niego znaczenia), umówił się z jakąś zwyczajną dziewczyną, a finałowo porwał najlepszego przyjaciela Sherlocka. Sam nie wiedział, czy zabije go teraz, a może potem. Wszystko zależało od jego humoru.

Dlatego teraz znalazł się na starym basenie, w którym zamordował Carla Powersa. Miło było wrócić i powspominać te wesołe czasy, start jego kariery.
John Watson był już na miejscu, a Sherlock miał niedługo wejść na basen.
Moriarty siedział sobie na krześle z zadowoleniem, w małym biurze. Gdy się z niego wychodziło, od razu była ściana, a za nią basen, w którym miał pojawić się detektyw.

Postanowił najpierw wyjaśnić jego przyjacielowi to, co miał zrobić. Ludzie Jima przyczepili mu słuchawkę do ucha, więc teraz mieli ze sobą bezpośredni kontakt.

Moriarty chwycił swój mikrofon, który włączył z szalonym uśmiechem.

- Miło poznać, doktorze Watson.

Cisza. Nagle jednak głos blondyna próbujący brzmieć jak najodważniej odpowiedział na przywitanie.

- To... Nasz morderca, jak mniemam?

Moriarty zaśmiał się łagodnie.

- Morderca? Nikogo nie zabiłem. A przynajmniej nie z własnej ręki.

- Czego... Chcesz?

- Doktorze, przecież wiesz, jak to działa.

- Niech zgadnę. Ty mówisz co chcesz, a ja powtarzam?

- Dokładnie. Nie miej mi tego za złe, panie Watson... To sprawa pomiędzy mną i Sherlockiem Holmesem. Pan jest tylko marionetką.

- Nie mam telefonu. Nie zadzwonię do niego.

Irlandczyk znowu się zaśmiał, patrząc na kamery. Sherlock wszedł do budynku, trzymając w dłoni pendrive.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, wstając szybko.

- Doktorze, telefon nie będzie potrzebny. Będzie z nim pan rozmawiał twarzą w twarz, dopóki sam się nie pojawię. Na górze jest snajper, a może dwóch. Będą celować dokładnie w pańską klatką piersiową. Jeżeli powie pan chociażby jedno słowo, które nie jest moim, to zostanie naciśnięty spust, a bomby wysadzą pana w powietrze. Rozumiemy się? To znakomicie!

Detektyw był już na basenie. Rozglądał się ostrożnie po pomieszczeniu. Niczego jednak nie dostrzegł. Był tylko on i przejrzysta woda.
Wiedział jednak, że sytuacja była niebezpieczna, a ktoś czaił się w czeluściach tego miejsca.

Był przygotowany na dosłownie wszystko. Miał w głowie różne scenariusze. W końcu zwalczał już wcześniej kryminalistów, każdy był poniżej jego inteligencji.
Jednak wszystko w jego umyśle się zatrzymało, gdy zobaczył... Johna. Johna Watsona. Miał na sobie grubą kurtkę, trzymając dłonie w kieszeniach.

- Dobry wieczór. No to się nazywa zwrot wydarzeń, prawda?

- John? Co ty do cholery...

Jednak to nie jego przyjaciel za tym wszystkim stał. Poczynając, od oczywistego faktu, że nosił kurtkę na basenie, a na czole miał krople nerwowego potu - kończąc na jego niecodziennym mruganiu, które było tak naprawdę znakiem "SOS" wykorzystywanym przez żołnierzy, gdy nie mogli mówić, bo byli przetrzymywani przez terrorystów.

- Założę się, że tego się... Nie spodziewałeś.

Jim powiedział Johnowi, żeby odsłonił bomby.
Blondyn zrobił to, a czerwony laser snajperki zatańczył na jego klatce piersiowej.

Moriarty nie kłamał.

- Co chcesz... Żeby powiedział... Teraz? - wydusił słowa, które powiedział mu łagodny głos. Jim świetnie się bawił, próbując powstrzymać śmiech. - Gottle of gear, gottle of gear, gottle of...

- Przestań! - przerwał mu Sherlock.

John wydał z siebie wydech przepełniony stresem. Musiał jednak mówić dalej. Od tego zależało jego życie i życie Sherlocka.

Jakikolwiek psychopata za tym stał, świetnie się bawił. Słyszał jego akcent - to był Irlandczyk.

- Miły dodatek. Basen, w którym zginął mały Carl. Zatrzymałem jego śmiech. Mogę zatrzymać też Johna Watsona. Zatrzymać pracę jego serca.

- Kim jesteś?

To był ten symboliczny moment, na który Jim tak oczekiwał. Tyle lat, żeby Sherlock w końcu go poznał i zwrócił na sobie jego pełną uwagę. Teraz to on był gwiazdą show.
Uśmiech na jego twarzy znikł. Znowu wahał się pomiędzy mordem, a zabawą. Teraz po prostu jednak chciał, żeby po prostu Holmes go poznał.

Wychylił się lekko zza ściany.

- Dałem ci mój numer - powiedział niewinnie. - Myślałem, że zadzwonisz

A wtedy wyszedł na wierzch, niczym ptasznik ze swojej ciemnej nory. Ubrany w garnitur, który tak uwielbiał i będąc po prostu najprawdziwszym sobą.

Sherlock wpatrywał się w niego uważnie, najwyraźniej próbując poukładać sobie całą sytuację.
Moriarty obejrzał go od stóp do głów, dostrzegając uwypuklenie w kieszeni spodni.

Zaczął spokojnie spacerować bliżej detektywa i doktora.

- Czy to British Army Browning L9A1 w twojej kieszeni, czy po prostu cieszysz się na mój widok?

Detektyw dalej nie ukrywał broni, tylko wyciągnął ją i szybko wycelował w intruza.

- Obie opcje.

Irlandczyk nic sobie z tej groźby nie zrobił. Wiedział, że Sherlock nie zabiłby osoby z tak wysokim intelektem. Oboje byli dla siebie stworzeni.

- Jim Moriarty - przedstawił się. - Cześć! Jim? Jim ze szpitala? Huh... Naprawdę wywołałem takie chwilowe wrażenie? No ale... O to przecież chodziło.

Zatrzymał się, wpatrując w detektywa. Snajper poruszył celownikiem, a Sherlock spojrzał na swojego przyjaciela. A więc miał wspólników...

- Nie wygłupiaj się, ktoś inny trzyma celownik - wytłumaczył Jim. - Ja nie lubię brudzić sobie rączek.

Tego nauczyła go matka. Jej głos często obijał się w jego głowie, gdy myślał nad osobistym morderstwem. Krew była jednak lepka, to nie była polewa do ciasta, którą zmywało się od tak z dłoni.

Sherlock wciąż nic nie mówił, utrzymując kamienną twarz. W jego oczach była jednak nutka... docenienia.

- Dałem ci kawałeczek, Sherlocku - ciągnął dalej Irlandczyk. - Tylko tyci kawałeczek tego, co mam przygotowane w tym dużym, złym świecie. Jestem specjalistą, widzisz... Jak ty!

Detektyw załapał. W szoku, a jednak z szacunkiem odezwał się w końcu:

- Drogi Jimie, proszę, czy mi to naprawisz? Żeby pozbyć się obrzydliwej siostry mojego kochanka. Proszę Jim, pomóż mi dostać się do Ameryki Południowej...?

Jim uśmiechnął się w rozbawieniu.

- Od tak.

- Konsultujący kryminalista. Genialne - detektyw wyglądał naprawdę pod wrażeniem.

- Prawda? Nikt nigdy do mnie nie dociera. I nigdy nie dotrze.

- Ja dotarłem.

- Dotarłeś najbliżej. A teraz stoisz na mojej drodze! - zawołał Jim.

Sherlock bardziej ścisnął pistolet w dłoni.

- Dziękuję - odparł.

- To nie był komplement.

- Był.

- No dobra, był! - brunet wzruszył ramionami, robiąc kolejne kroki w ich kierunku. - Ale już koniec z flirtowaniem, tatuś ma już dosyyyyć! Pokazałem ci co potrafię. Puściłem wszystkich moich ludzi, te wszystkie małe problemy, nawet wydałem dużą ilość funtów tylko po to, żebyś wyszedł się ze mną pobawić. Więc przyjmij to jako przyjacielskie ostrzeżenie, mój drogi.

Ostatnie słowa były ciepłe, jednak nagle zmieniły się w bardziej niebezpieczne.

- Odwal się.

A potem znowu na weselsze. Pełne podekscytowania i rozbawienia.

- Ale mi się podobało. Ta nasza mała gierka, granie Jima z IT, granie geja... Podobał ci się ten drobiazg z bielizną?

Jednak Sherlock nie wyglądał, jakby cokolwiek z tego mu się podobało. To właśnie było w nim nudne. Nie lubił tych najbardziej ekscytujących rzeczy, które tak bardzo cieszyły Jima w swojej pracy.

- Ludzie umarli - odparł z powagą.

To wprawiło Irlandczyka w nieuzasadniony gniew. To była część życia. Nawet on o tym wiedział! Nikt nie był nieśmiertelny. Jego matka, ojciec, Sebastian. Przypomniało mu się powiedzenie, które blondyn zawsze mu powtarzał.

- Tak ludzie robią!! - wrzasnął na całe gardło z widoczną wściekłością, a jego głos rozniósł się po całym pomieszczeniu.

Sherlock zamilkł przez chwilę, a John w przerażeniu zerknął na swojego przyjaciela. Dotarło do nich, jak bardzo niewrażliwy i szalony był ten człowiek.

- Powstrzymam cię - powiedział detektyw z pewnością w głosie.

- Wcale, że nie - Jim wzruszył szybko ramionami.

Detektyw spojrzał na Johna, który wciąż stał w miejscu z przerażeniem. Czerwony laser wciąż był w niego wycelowany. To polepszyło Jimowi humor, bo znowu się uśmiechnął.

- Wszystko w porządku? - zapytał Sherlock przyjaciela z troską.

John wciąż jednak pamiętał słowa Jima, dlatego siedział cicho.
Jego porywacz podszedł do niego z rozbawieniem, przybliżając do jego ucha.

- Możesz mówić, Johnny-boy. Śmiało.

Blondyn spojrzał na detektywa, jednak nie chciał ryzykować.

Sherlock najwidoczniej nie mógł dłużej tego oglądać. Jim wiedział o tym, jak bardzo detektywowi zależało na swoim jedynym przyjacielu, bo nikt inny nie mógłby przyjaźnić się z kimś takim, jak on. Irlandczyk sam walczyłby o zdrowie swojego jedynego przyjaciela... Gdyby jakiegoś miał. Kogokolwiek.

- Weź je - detektyw szybko wyciągnął przed siebie pendrive. Chciał, żeby to jak najszybciej się skończyło.

Naiwny Sherlock.
Irlandczykowi nigdy o to nie chodziło.
Uśmiechnięty, wziął jednak obiekt i pocałował obudowę.

- A, tak... Plany nuklearne... Nudyy! - stwierdził nagle melodyjnie. - Mogłem je sobie zdobyć gdziekolwiek.

Wrzucił je do wody, która wydała siebie cichy plusk. Nie chodziło mu o zniszczenie świata. A przynajmniej nie w tym momencie.

Wtedy nastąpiło coś, czego Moriarty się nie spodziewał.

Usłyszał kroki za sobą i nagle poczuł, jak ręce zaciskają się mocno na jego szyi. John unieruchomił mu jego ręce za plecami. Niezły, wojskowy ruch.
Gdy Jim zorientował się, co się stało, od razu wydał z siebie krótki śmiech.

- Dobrze! - zawołał wesoło. Naprawdę podziwiał szybkie myślenie tego zwyczajnego mężczyzny. - Baaardzo dobrze!

- Jeżeli twój snajper pociągnie za spust, panie Moriarty, to oboje wylecimy w powietrze.

Brunet nie robił nic, żeby go powstrzymać. Wiedział bowiem, że ma na to rozwiązanie.
Spojrzał na Sherlocka z uśmieszkiem.

- Czyż on nie jest słodki? Widzę, czemu lubisz go przy sobie trzymać. Ale z drugiej strony, ludzie robią się tacy sentymentalni wobec swoich zwierzątek - obrócił lekko głowę, kierując następne słowa do Johna. - Tak wzruszająco lojalny... Ale ups! Odkrył pan karty, doktorze Watson.

Richard wiedział dokładnie, co zrobić.
Przeniósł swój celownik na klatkę piersiową Sherlocka, a na twarzy Johna pojawił się wyraz szoku.

- Mam cię! - ogłosił wesoło Jim.

Blondyn ze wściekłością puścił Irlandczyka wolno, a ten z zadowoleniem wyprostował swój elegancki garnitur.

- Westwood - zwrócił się do Sherlocka, ukazując ubranie.

Wrócił jednak do rozmowy, prostując się z bardziej oficjalnym głosem.

- Czy wiesz, co się stanie, jeżeli nie zostawisz mnie w spokoju, Sherlocku? Tobie.

- O, niech zgadnę. Zostanę zabity.

- Zabity? - Jim powtórzył w teatralnym szoku. Rozejrzał się na boki. - Nie, nie bądź oczywisty. Znaczy się... Zabiję cię i tak, któregoś dnia. Nie chcę jednak się spieszyć, zostawię to sobie na coś specjalnego. Nie, nie, nie, nie...

Jego psychoza znowu dawała mu się we znaki.
Nienawiść zawrzała w jego żyłach.

- Jeżeli nie przestaniesz węszyć... Spalę cię - wysyczał do niego. - Wypalę ci serduszko.

- Podobno owego nie posiadam.

Śmieszne. Jim był świadom tego, jak bardzo mu zależało na przyjacielu.

- Oboje wiemy, że to nieprawda - odparł.

Sherlock lekko zmrużył oczy. Irlandczyk stwierdził, że rozmowę tą można było już uważać za zakończoną.

- No... To ja już będę leciał. Miło było tak sobie porozmawiać...

Jednak detektyw nie chciał kończyć tak szybko. Jim już się obracał, gdy nagle Sherlock poprawił pistolet, celując mu w głowę. Moriarty wciąż nie uważał tego za żadną groźbę.

- Co jeśli cię zastrzelę? Teraz? - zapytał szybko.

Jim westchnął, powracając do poprzedniej pozycji. Pomyślał ironicznie.

- Wtedy mógłbyś świętować wyraz zdziwienia na mojej twarzy - odparł, robiąc dokładnie taką minę. W końcu uśmiechnął się jednak w rozbawieniu. - Bo byłbym zdziwiony, Sherlocku. Naprawdę bym był. No i byłbym też trochę... Rozczarowany. No i oczywiście nie byłbyś w stanie długo świętować... Ciao, Sherlocku Holmsie.

Skierował się w stronę wyjścia, a detektyw wciąż w niego celował.

- Dopadnę cię później - wymamrotał do niego.

Jim otworzył drzwi na hol, słysząc słowa swojego ukochanego wroga.

- Wcale, że nie! - zawołał, wychodząc na korytarz i zamykając drzwi.

Gdy znalazł się na korytarzu, podszedł do niego jeden z jego ludzi, zgodnie z poleceniem Moriarty'ego.

- Wow, cóż za ekscytująca rozmowa! - zawołał z uśmiechem. Spojrzał na młodzieńca w tatuażach. - Powiedz, że te bomby z Afganistanu zostaną przywiezione do Londynu jutro.

- Tak jest, szefie. Coś jeszcze?

- Jak myślisz, spodobałem się Sherlockowi?

Chłopak nerwowo złapał tył szyi, nie wiedząc co powiedzieć.

- No... Chyba tak...

Oboje skierowali się do tylnego wyjścia budynku.

- Chyba? - Moriarty uniósł brwi, czekając na odpowiedź. - Jak to "Chyba"?

- No... Z pewnością.

Jednak odpowiedź ta nie satysfakcjonowała osoby, która miała obsesję na jego punkcie.

Chyba. Chyba.

Warknął oburzony, a wtedy przypomniała mi się twarz Sherlocka i jego głupiego przyjaciela. Nie, nie mieli prawa żyć.

Ruszył przed siebie, ku zdziwieniu pracownika, a wtedy wparował ponownie na basen z uśmiechem. Sherlock zdążył już zdjąć bomby ze swojego przyjaciela myśląc, że już po wszystkim.

- Wybaczcie, chłopcy. Jestem taaki nieprzewidywalny! To moja słabość, ale jeżeli mam być szczery - to jedyna jaką mam. Nie możecie kontynuować. Po prostu nie możecie. Próbowałbym cię przekonać, ale... Wszystko co chcę ci powiedzieć, już przeszło ci przez głowę!

Sherlock spojrzał na Johna, jakby mając jakiś plan.
Miał.
Wymierzył pistolet w bomby, które leżały na kafelkach.

- Więc możliwe, że moja odpowiedź przeszła przez twoją.

O tak.
To Jim cenił. Uśmiechnął się lekko, przenosząc wzrok na materiały wybuchowe, a potem ponownie na Sherlocka. Przekrzywił głowę niczym jaszczurka. Nie przejmował się tym, czy umrze - przejmował się tym, co zdecyduje Sherlock. Jeżeli jednak strzeli, to Jim z zadowoleniem spocznie wraz ze swoim ulubionym wrogiem.

Wpatrywali się w siebie, czekając aż detektyw podejmie decyzję.

Życie, lub śmierć.

Ten wieczór mógł nazywać się ich ostatecznym starciem.
Cisza zrozumienia, a jednocześnie braku odpowiedzi i napięcia...

Ah! Ah! Ah! Ah!

Stayin' Alive!

Stayin' Alive!

Melodia piosenki Bee Gees nagle zbiła wszystkich z tropu.

Jim wpatrywał się wciąż w Sherlocka, który teraz rozglądał się za źródłem dźwięku.

Do Irlandczyka dotarło, że to pewnie był jeden z klientów. To jego telefon dzwonił. Zapomniał wyciszyć urządzenie.

Westchnął głęboko zirytowany, obracając oczami.

- Mogę to odebrać?

Pistolet Sherlocka wciąż celował w bomby.

- Śmiało. Masz w końcu resztę swojego życia - odparł sarkastycznie.

Jim skrzywił się, odbierając połączenie.

Usłyszał znajomy głos kobiety, należący do Irene Adler. Nigdy jej nie spotkał, ale próbowała się z nim skontaktować od dłuższego czasu.

- Halo?

- Pan Moriarty?

- Oczywiście, że tak. Czego chcesz?

Spojrzał na Sherlocka i bezgłośnie powiedział do niego "Sorki", na co ten odpowiedział "W porządku".

- Mam coś, co może pana zainteresować... Zdjęcia młodej członkini rodziny królewskiej. Nagie.

To była świetna, cenna okazja!

- Powtórz to!! - wrzasnął, sam nie wiedząc, że krzyknie. - Powtórz to i wiedz, że jeżeli mnie kłamiesz, to cię znajdę i obedrę ze ssskóry...

- N-nie kłamię. Mówię prawdę. Jestem dominatrix, a ona korzystała z moich usług. Może się przydać do szan...

- Poczekaj.

Jim przerwał na chwilę rozmowę. Wyglądało jednak na to, że miał inne rzeczy do roboty.

Zrobił parę kroków w stronę zestresowanej dwójki w zastanowieniu.

- Wybaczcie... Zły dzień, by umrzeć.

- Dostałeś lepszą ofertę? - zapytał Sherlock, czubkiem pistoletu wskazując na telefon.

Irlandczyk nie odpowiedział.

- Będziemy w kontakcie, Sherlocku.

Opuścił basen, kontynuując rozmowę z Irene.

Pstryknął palcami, a wtedy Richard opuścił snajperkę.

Miał zamiar zabić go kiedy indziej.

Teraz nadszedł czas, na chwycenie rządu Wielkiej Brytanii w garści.

Najważniejsze było jednak to, że detektyw w końcu wiedział o jego istnieniu, a zabawę czas było zacząć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top