25] Taksówkarz.







*✧ ───────── ✧*


𝚆𝚎'𝚕𝚕 𝚖𝚎𝚎𝚝 𝚊𝚐𝚊𝚒𝚗, 

𝚍𝚘𝚗'𝚝 𝚔𝚗𝚘𝚠 𝚠𝚑𝚎𝚛𝚎,

 𝚍𝚘𝚗'𝚝 𝚔𝚗𝚘𝚠 𝚠𝚑𝚎𝚗

𝙱𝚞𝚝 𝙸 𝚔𝚗𝚘𝚠 𝚠𝚎'𝚕𝚕 𝚖𝚎𝚎𝚝 𝚊𝚐𝚊𝚒𝚗 

𝚜𝚘𝚖𝚎 𝚜𝚞𝚗𝚗𝚢 𝚍𝚊𝚢


*✧ ───────── ✧*








♛ | TAKSÓWKARZ.

» [vera lynn - we'll meet again] «

⠀⠀✧ ⠀ ⠀ ⠀ 0:00 ─〇───── 3:02

⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⇄ ◃◃ ⅠⅠ ▹▹ ↻






   Jeff Hope umierał. Nie było co do tego wątpliwości. Taksówkarz nawet nie zorientował się, że ktoś celuje w niego bronią. Po prostu usłyszał głośny huk i upadł na podłogę, czując, jak paraliżujący ból w ramieniu zaczyna rozprzestrzeniać się po całym jego ciele. Strzelec trafił niedaleko serca. 

Bóg wyznaczył mu datę śmierci, gdy okazało się, że ma tętniaka mózgu. Myślał, że albo choroba go wykończy, albo połknie tabletkę, która okaże się tą złą. Nigdy nie przyszłoby mu jednak do głowy, że umrze przez postrzelenie.

Zakaszlnął słabo, a wtedy podszedł do niego detektyw w płaszczu. Prawie był jego ofiarą. Prawie. Wyglądało jednak na to, że to on wyjdzie z tego cało. Chyba że dorwie go pewien mężczyzna. 

Sherlock Holmes chwycił tabletkę i pokazał ją przed twarzą Jeffa, który miał tylko nadzieję, że jego dzieci są bezpieczne. 

— Miałem rację? — zapytał z chłodem w głosie. Bardzo liczył na to, że się nie pomylił. Zrobił wszystko, żeby tylko się nie nudzić, dlatego był takim łatwym celem do zniszczenia parę minut wcześniej. — Miałem rację, prawda? Odgadłem?! 

Jeff nie odpowiedział. Myślał o swojej rodzinie. Detektyw w furii rzucił w niego tabletką. Wyprostował się, wciąż wpatrując w umierającego taksówkarza. 

— Dobra... Powiedz mi... Twój sponsor. Kim jest? Ten, który opowiedział ci o mnie, mój "fan". Chcę znać jego imię. 

— Nie... — wydusił w bólu Brytyjczyk, ponieważ jego sponsor nie chciał, aby jego imię było ujawniane. 

Sherlock nie żywił do niego żadnego współczucia. Zależało mu na odpowiedzi, a czas się wyczerpywał. Jeff słabł coraz bardziej.

— Umierasz, ale wciąż mam czas, żeby cię skrzywdzić. Podaj mi imię. 

Mężczyzna słabo pokręcił głową. Chciał pozostać lojalny do osoby, dzięki której jego dzieci były szczęśliwe i miały wystarczająco pieniędzy, aby jeść i spać w ciepłym domu. 

W tym momencie detektyw brutalnie nadepnął na jego ranę postrzałową, co zabolało jak diabli. Ból rozniósł się jeszcze mocniej po ciele. Zaczął jęczeć cicho, otwierając usta szeroko. 

— Imię! — głos detektywa uniósł się stanowczo. Ruszył stopą po ranie starszego mężczyzny, co spowodowało jeszcze silniejszy ból. — Imię, teraz! Imię!

Jeff był już na skraju śmierci. Zanim jednak stracił przytomność, jego głos automatycznie postanowił wyjawić jedno nazwisko, które miał na końcu języka. Sponsor nie mógł go już skrzywdzić, bo taksówkarz umierał. Próbując się powstrzymać, wrzasnął głośno:

Moriarty!



═════ ◈ ═════



   Dzień był deszczowy. Takich dni było wiele w Londynie, w końcu to był jeden z symboli tego miasta - wieczne opady i szare chmury unoszące się wysoko nad budynkami.
Jim siedział samotnie w salonie, oglądając przez szybę życie zwykłych ludzi. Byli żałośni. Pędzili gdzieś albo sami, albo z kimś. Przywiązywanie się do kogoś było najgorszym błędem, jaki mogli popełniać. To były największe ich słabości. Miłość była obrzydliwa, a Moriarty nią jak najbardziej gardził.

Minęło zaledwie parę tygodni odkąd stracił Sebastiana. Teraz mieszkanie wydawało się puste, bo w końcu był tam sam. Nie miał nikogo, a tymczasem Sherlock dobrze bawił się ze swoim nowym przyjacielem.
Detektyw zainteresował go jeszcze bardziej i Irlandczyk szybko wpadł w obsesję.
Znał Holmesa, gdy ten był jeszcze mały i pamiętał, że już wtedy wykazywał się o wiele wyższą inteligencją niż przeciętni ludzie, a teraz został detektywem i rujnował Jimowi klientów. Moriarty wiedział, że ten oto mężczyzna był dla niego wrogiem idealnym. Mogli teraz oboje bawić się w historyjkę, w której detektyw był protagonistą, a Jim antagonistą. Irlandczyk kochał bajki. Teraz dałby wszystko, żeby móc zacząć się z nim bawić.
Jego pierwszym krokiem było zwrócenie na niego uwagi poprzez Jeffa Hope'a.

Rozległo się rytmiczne pukanie do drzwi i Jim podszedł do nich, a potem otworzył je.
Do środka wszedł Klaus, jego rudowłosy ochroniarz, który widocznie miał jakieś wieści.

— No więc? — wymamrotał Moriarty bez humoru.

— Szefie... — Klaus widocznie był zdenerwowany. Złapał za pasek od swojej sportowej torby i zmarszczył lekko brwi w zmartwieniu. — Chodzi o pańskiego klienta.

— Taksówkarza? — zapytał Jim, nalewając whisky do dużej szklanki.

— Mhm. Sherlock Holmes... Sherlock Holmes go zabił.

Moriarty spojrzał na Klausa, otwierając szerzej oczy i nagle zaczął się śmiać, wciąż mając usta przy szklance.
Po chwili odłożył ją na stolik, nie przestając chichotać.

— Szefie... — zaczął nerwowy jego reakcją Klaus.

— Czy Jeff wyjawił moją tożsamość? — uśmieszek Jima w ułamku sekundy przerodził się w grymas, a oczy w obłąkany wzrok.

Wolnym krokiem podszedł do ochroniarza równego wzrostu.
Rudowłosy nerwowo przełknął ślinę.

— T-tak. Powiedział parę sekund przed śmiercią, podobno Holmes go torturował i żądał pańskiego nazwiska.

Oczy Irlandczyka były już duże i błyszczały od zewnątrz, jednak w środku nie było nic.
Ścisnął dłoń w pięść, lekko przekrzywiając głowę w bok.
Nagle na jego twarz wrócił uśmiech.

— A. Rozumiem.

Zrobił parę kroków w tył niczym robot i usiadł na fotelu, nalewając kolejną ilość alkoholu do w połowie pełnej szklanki.
Wziął parę głębokich łyków. Siedział przez chwilę w ciszy, patrząc na szare niebo. Klaus stał z boku, chcąc już sobie iść. Jednak Jim jeszcze nie skończył.

— On miał dzieci. Przesyłałem im pieniądze za każdym razem, gdy ich ojczulek kogoś uśmiercił.

— O, to interesujące, szefie. Czy mogę już sobie...

— Nie skończyłem.

Dwa słowa zadziałały niczym ostrze przy nogach ochroniarza. Nie odważył się nawet odetchnąć. Głos Jima był zimny jak lód, a ostry jak brzytwa.

— Jeff naprawdę kochał te dzieci. To była jedyna rzecz, która sprawiała mu radość - przebywanie ze swoją rodziną. To urocze. Ten sentyment oczywiście.

— Iii...?

— Może i Jeff nie żyje, więc nie mogę go ukarać w zwykły sposób, ale wciąż pozostawił na ziemi coś, co za wszelką cenę trzymałby w bezpieczeństwie.

Twarz Jima wypełniona była sztucznym uśmiechem, który nosił przez cały czas jak maskę.

— Klaus, przekaż pozostałym, że chcę głowy dzieci w mieszkaniu jego byłej żony. Niech się poturla w tym grobie.

Rudowłosy wpatrywał się w niego zszokowany.
Jeszcze niedawno był mniej brutalny, a teraz kazał robić im takie rzeczy, że Klausa przechodziły dreszcze.
Szef kompletnie zwariował, a współczucia miał mniej niż zero.
Pokiwał jednak głową, a wtedy był zwolniony. Cieszył się za każdym razem, gdy mógł wyjść z tego miejsca. Nigdy nie wiedział, czy pewnego dnia nie zostanie skazany na śmierć przez jakiś głupi błąd.

—  Mają zabić te dzieci...? 

—  Głuchy jesteś? 

Nastąpiła cisza, a po chwili Klaus pokiwał głową na znak, że zrozumiał i pośpiesznie wyszedł. 


═════ ◈ ═════


Jim przeszedł do swojej sypialni, która od śmierci Sebastiana diametralnie się zmieniła - teraz była oblepiona fotografiami Sherlocka. Wszędzie. 

Irlandczyk podszedł do swojego laptopa i usiał z nim na łóżku, wpisując w przeglądarkę www.johnwatsonblog.co.uk/. Znalazł tego bloga dopiero niedawno, gdy szukał przydatnych informacji na temat jego nowego przyjaciela. Wiedział już, że zupełnie jak Sebastian, John także uczestniczył w wojnie. Pierdolony szczęściarz. To on właśnie miał pójść na pierwszy ogień zniszczenia. W głębi duszy tak naprawdę Jim zazdrościł, że przyjacielowi Sherlocka udało się przeżyć. Jedynym plusem był PTSD, który został doktorowi po wojnie. Dzięki temu musiał prowadzić stronę podszywającą się pod pamiętnik. Moriarty miał teraz wgląd na wszystkie przygody, które miał doktor Watson z jego ulubionym wrogiem. 

Blondyn właśnie opublikował nowy wpis zatytułowany "Stadium W Różu" i Jim potarł dłonie z ekscytacją, zaczynając czytać. Pierwsze minuty w lekturze, a jego policzki już bolały z obłąkanego uśmiechu. Doktor Watson pisał tam o tym, jak rozwiązali zagadkę tajemniczych morderstw, za którymi stał taksówkarz. 

Moriarty po przeczytaniu delikatnie położył dłoń na wypukłych klawiszach, poruszając nią lekko. Chciał zostawić im wiadomość. Postanowił użyć starego, dobrego trybu anonimowego gościa.  




Oh, jest geniuszem. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy


Anonimowy




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top