24] Kogo kochamy.
╔═══════《✧》═══════╗
𝚈𝚘𝚞'𝚛𝚎 𝚓𝚞𝚜𝚝 𝚝𝚘𝚘 𝚐𝚘𝚘𝚍 𝚝𝚘 𝚋𝚎 𝚝𝚛𝚞𝚎
𝙸 𝚌𝚊𝚗'𝚝 𝚝𝚊𝚔𝚎 𝚖𝚢 𝚎𝚢𝚎𝚜 𝚘𝚏𝚏 𝚢𝚘𝚞
𝚈𝚘𝚞'𝚍 𝚋𝚎 𝚕𝚒𝚔𝚎 𝚑𝚎𝚊𝚟𝚎𝚗 𝚝𝚘 𝚝𝚘𝚞𝚌𝚑
𝙸 𝚠𝚊𝚗𝚗𝚊 𝚑𝚘𝚕𝚍 𝚢𝚘𝚞 𝚜𝚘 𝚖𝚞𝚌𝚑
𝙰𝚝 𝚕𝚘𝚗𝚐 𝚕𝚊𝚜𝚝 𝚕𝚘𝚟𝚎 𝚑𝚊𝚜 𝚊𝚛𝚛𝚒𝚟𝚎𝚍
𝙰𝚗𝚍 𝙸 𝚝𝚑𝚊𝚗𝚔 𝙶𝚘𝚍 𝙸'𝚖 𝚊𝚕𝚒𝚟𝚎
𝚈𝚘𝚞'𝚛𝚎 𝚓𝚞𝚜𝚝 𝚝𝚘𝚘 𝚐𝚘𝚘𝚍 𝚝𝚘 𝚋𝚎 𝚝𝚛𝚞𝚎
𝙲𝚊𝚗'𝚝 𝚝𝚊𝚔𝚎 𝚖𝚢 𝚎𝚢𝚎𝚜 𝚘𝚏𝚏 𝚢𝚘𝚞
╚═══════《✧》═══════╝
♛ | KOGO KOCHAMY.
» [frankie valli and the 4 seasons - can't take my eyes of you] «
⠀⠀✧ ⠀ ⠀ ⠀ 0:00 ─〇───── 3:44
⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⇄ ◃◃ ⅠⅠ ▹▹ ↻
Jeżeli przygoda z Irlandzkimi gangsterami czegoś Jamesa nauczyła to to, że powinien załatwić sobie większą ilość ochroniarzy. Tak na wszelki wypadek, gdyby Sebastian był gdzieś daleko, a on chciałby spotkać się z jakimś dość niebezpiecznym klientem.
Miał ich czterech, nie licząc swojego przyjaciela: Klausa, Ivana, Richarda i Deana. Byli oni wysportowani. Nie rozmawiało się z nimi tak przyjemnie, jak z Sebastianem - łączyła ich tylko praca. Byli wzywani tylko czasami, gdy akurat Jim chciał spotkać się ze specjalnym klientem (chociaż w zwyczaju nie miał ukazywania swojej twarzy innym).
Nie byli też według Moriarty'ego tak przystojni, jak wysoki blondyn, o czym szef ciągle im przypominał. Zawsze musieli słuchać tego, że wśród nich jest ktoś o wiele lepszy od nich, nieważne co osiągną. Nie obchodziło ich to jednak, bo przychodzili tylko i wyłącznie, żeby pracować i zgarniać dużą ilość pieniędzy. Wiedzieli, że ten młody mężczyzna był nadziany.
Sebastian z początku lubił fakt, że jego przyjaciel miał teraz więcej ochroniarzy, a on nie musiał zajmować się już wszystkimi sprawami. Potem jednak zaczęło powoli docierać do niego, że Jim nie potrzebował go w ogóle. Musiał znaleźć sobie jakieś inne zajęcie, bo całe dnie siedział w domu, a ucieczka ze szpitala psychiatrycznego zmusiła go do porzucenia jakiejkolwiek szkoły. Nie wiedział gdzie się podziać. Jimowi to jednak nie przeszkadzało. Wciąż pogrążony był w swojej pracy, od czasu do czasu wychylał się ze swojego biura i sprawdzał, co blondyn porabia - za każdym razem widział, że krząta się po domu.
Kiedyś nie podobał mu się fakt, że musiał zabijać ludzi z rodzinami, a teraz dałby wszystko, żeby wrócić do pracy. Gdy pojawiała się jakaś sprawa, to próbował porozmawiać z Jimem, aby mu ją przydzielił, ale w momencie, kiedy zjawiał się w jego drzwiach, ten rozmawiał już ze swoimi ochroniarzami. W tym momencie to nie byli już zwykli ochroniarze.
××××××
Pewnego dnia udało mu się wślizgnąć na misję. Jego zadaniem było zabicie ważnej szychy, co z ogromną przyjemnością zrobił. Dawno nie miał swojej snajperki w dłoni i okropnie się za nią stęsknił. Zresztą decydowanie o tym, kto będzie żył a kto nie, było również bardzo ekscytujące i sprawiało, że czuł się ważny. Nie był tylko dekoracją w domu albo przyjacielem bez pracy, który na nic się nie przydaje. Mógł kontrolować życia innych osób, ich egzystencje. Niestety to zajęcie nie trwało długo. Wykonał swoją robotę i koniec końców wrócił do okropnej nudy.
Gdy wrócił do domu i przywitał się z Jimem, który wrzeszczał do telefonu groźby śmiertelne, Sebastian wszedł do swojego pokoju, rzucając się na łóżko.
Wpatrywał się w sufit i rozmyślał nad tym, czy nie powinien znaleźć sobie jakiejś zwykłej pracy, którą używali (jak ich nazywał niski Irlandczyk) "ZWYKLI" ludzie.
Obrócił się na bok w łóżku, słysząc jak Jim rzucił czymś szklanym o ścianę i spojrzał na swoją szafkę.
Nagle dostrzegł, że w jednej szufladzie wystaje kawałek papieru.
Zainteresowany wstał i wyciągnął go, a wtedy zorientował się, że był to numer telefonu do Jasona - starego przyjaciela, który parę miesięcy temu dał mu swój numer. Nie wiedział jakim cudem zapomniał o nim oraz to, w jaki sposób karteczka pojawiła się na samym wierzchu.
Przypomniała mu się ich rozmowa, w której stary znajomy proponował mu zapisanie się do wojska.
Sebastiana olśniło. To było najbardziej odpowiednie wyjście z jego sytuacji!
Tęsknił za robotą, za używaniem broni, za adrenaliną... To było idealne. Uśmiechnął się lekko do papierka, ściskając go palcami. Miał tylko nadzieję, że numer wciąż był aktualny.
Nie chciał zostawiać swojego ukochanego przyjaciela, do którego zaczął żywić coraz głębsze uczucia, ale musiał chociaż raz pomyśleć o sobie. Wystarczyłoby chociażby parę tygodni na froncie, aby to po prostu wypróbować. Irlandczyk mógł wystawiać tantrum jak dziecko, ale wiedział, że Jim nigdy by go nie zabił za chęć wyrwania się z monotonii, bo sam jej przecież nie znosił. Musiał się zgodzić.
×××××××
Tego samego wieczora oboje siedzieli w salonie i pili whisky, oglądając Londyn przez duże szyby będące wielkości całej ściany.
Na tej wysokości wszyscy wydawali się być wzrostu mrówek, a samochody były po prostu pędzącymi punktami. Ten obrazek idealnie odzwierciedlał postrzeganie świata przez Jima Moriarty'ego - że był na wyższym poziomie niż cała reszta ludzi.
Siedział na fotelu z wyprostowaną nogą założoną na drugą, w dłoni trzymając swoją szklankę i nerwowo pukał drugą dłonią o oparcie fotela.
— Chcesz mnie o coś poprosić — odezwał się po drobnej chwili ciszy.
Sebastian, który do tej pory rozglądał się na sofie po mieszkaniu z niepokojem potaknął tylko głową. Trudno było oszukać Jima, więc tym bardziej nie było w tym sensu. Nie chciał pogłębiać siebie bardziej. Musiał w końcu zebrać się na odwagę i ogłosić swój wyjazd.
— Tak — potwierdził bez żadnej emocji.
Moriarty zmarszczył lekko brwi z niezadowoleniu, biorąc łyk alkoholu.
Przeczuwał, że to nie będzie żadna dobra wieść dla niego. Nie wiedział, czy był na to gotowy.
— No więc? O co chodzi, Sebby?
Blondyn westchnął i spojrzał w oczy Irlandczyka.
— Chciałem... Chciałem ci coś ogłosić. Nie wiem, w jaki sposób to przyjmiesz, ale nieważne co powiesz, ja swojej decyzji nie zmienię, bo ty tak chcesz. Wyjeżdżam, Jim. Wyjeżdżam do wojska. Zaledwie na parę tygodni, ale muszę się po prostu "wyszaleć". Będziesz musiał radzić sobie beze mnie, chociaż już to dobrze robisz...
Powiedział to bardzo szybko, aby mieć to z głowy. Odwrócił wzrok na szybę, bo był przygotowany na to, że Jim będzie na niego wrzeszczał i mu groził.
Ten jednak nic nie odpowiedział.
— Okej.
Sebastian ponownie na niego zerknął. Irlandczyk wyrażał zrozumienie i po raz pierwszy wyglądał... Życzliwie. Jego wzrok opadł na podłogę.
— Zaraz... Nie będziesz się opierał? — zapytał Sebastian w zdziwieniu. — Nie zaczniesz krzyczeć?
— Wiedziałem, że pewnego dnia wybierzesz tę ścieżkę. To żadna niespodzianka.
— Wiesz, że wrócę za parę...
— Wiem. Ja zawsze wiem wszystko.
Na twarzy Jima pojawił się lekki uśmiech, którym obdarował zdziwionego Sebastiana.
— Tylko bądź tam ostrożny, Moran. Nie żeby coś, ale zależy mi na twojej osobie.
— Wow... — zaciął się blondyn. — Nie wiem co powiedzieć.
Jego przyjaciel wziął kolejny łyk whisky.
— Kto?
Jim zadał pytanie, które zbiło blondyna z tropu.
— Kto cię namówił? — sprecyzował Jim, jakby czytając Sebastianowi w myślach.
— Na służbę?
— Tak.
— No... Mój stary znajomy, Jason. On już jest na froncie.
— Ciekawie. Jak będziesz się grzecznie bawił, to cóż... Nie mogę cię przed tym powstrzymać.
Sebastian znowu uśmiechnął się, a wtedy wstał z sofy i uklęknął obok fotela, na którym siedział Jim. Wymienili sobie głębokie spojrzenia, a Moran położył dłoń na dłoni swojego przyjaciela. To był jednak gest inny od gestu przyjaźni. Między nimi unosiła się inna aura. Gdy byli tak blisko siebie, to czuli się bardzo dziwnie. Zwłaszcza Jim, który nigdy w życiu nie doświadczył czegoś takiego, a myślał, że nie był zdolny do wyrażania takich emocji. Były w nim resztki ludzkości, a nie tylko radość, gniew i szczypta smutku, które objawiały się na zmianę co parę minut, a nawet szybciej.
Moran zacisnął lekko dłoń, czując ciepło Jima. Zawsze myślał, że ten będzie zimny, a jednak... Jego dłoń była ciepła i na dodatek przyjemna w dotyku.
Ich serca biły trochę szybciej, gdy tak wymieniali ze sobą delikatne gesty.
— Pamiętam, gdy cię pierwszy raz poznałem — uśmiechnął się blondyn pod nosem, gdy nagle jego głowę uderzyła seria obrazów z jego życia, w którym towarzyszył Irlandczyk z kosmosu. — Wiedziałem, że nie jesteś taki, jak inni.
Jim prychnął, patrząc na niego z uśmieszkiem.
— Bo byłem mentalnie niestabilny?
— Nie... Byłeś wyjątkowy i to w bardzo intrygujący sposób. Jesteś strasznie intrygujący.
— Słodki jesteś, Tygrysie.
— Jesteś dla mnie bardzo wyjątkową osobą — wymamrotał.
Jim wyglądał tak, jakby coś nim ruszyło w środku. Jakby ktoś ruszył środek jego dawno nieużywanej duszy. Sapnął, gorączkowo kierując wzrok na zachodzące słońce.
— To głupie — zaśmiał się lekko. — Ale ja uważam to samo o tobie. Byłeś jedyną osobą w moim życiu, której mogłem zaufać. Tą i jeszcze taką jedną, ale tamto już nieważne. Cieszę się, że wciąż trzymasz się u mego boku. Jesteś bardzo lojalny i cię uwielbiam.
Sebastian wstał, a wtedy odważył się położyć swoje umięśnione ramię za plecami Jima i przytulić go w pewien sposób bez dotykania. Brunet nawet na to nie zareagował, a dotknął twarzy blondyna i przez chwilę popatrzył na jego usta.
Byli niczym w transie. Nie mogli tego kontrolować.
Moriarty poczuł z nim taką bliskość...
Nawet nie zorientował się, że coraz bardziej przybliżali swoje usta do siebie.
Aż nagle Irlandczyk się zorientował.
W lekkim szoku i przerażeniu wstał z fotela, chrząkając nerwowo oraz drapiąc się w tył głowy ze zdenerwowaniem.
Co on niby wyprawiał? Sebastian był jego przyjacielem. Jedynym przyjacielem. Nie mógł w ten sposób niszczyć tej przyjaźni.
— Pójdę wykonać t-telefon do takiego jednego taksówkarza, Hope... Kiedy wyjeżdżasz?
— Jutro z samego rana.
Jim zacisnął palce na swoim nadgarstku, robiąc parę kroków w stronę swojego biura.
Sebastian był tak samo speszony jak on.
— To... Nie wiem, czy będę wtedy spał. Jak nie, to przyjdź się do mnie pożegnać.
— Jasne. Oczywiście i tak będziemy w kontakcie przez maile, prawda?
— Tak, zdecydowanie. Tak.
Irlandczyk zrobił kolejne kroki w stronę swojego miejsca pracy.
Jim wciąż próbował zrozumieć to, co przed chwilą zaszło. Gdyby nie wiedział o tym, że nie jest zdolny do odczuwania wszystkich emocji co inni, to mógłby przysiąc, że zakochał się w swoim wieloletnim przyjacielu.
Nie mógł zepsuć tej relacji, ale chciał powiedzieć to przed jego wyjazdem. Chciał dać mu znać, że czuje do niego coś więcej niż tylko przyjaźń. Wiedział, iż Sebastian odczuwał to samo.
— Sebastian, ja cię... — wydusił, jakby coś ściskało go za gardło.
Blondyn, który niekontrolowanie się zaczerwienił spojrzał z nadzieją na Irlandczyka. Skrycie miał nadzieję, że na pożegnanie Jim powie...
— Szanuję.
Serce mężczyzny zamarło na chwilę, a po jego plecach przeszedł zimny dreszcz.
Było blisko, albo mu się wydawało. Może Jim nie odczuwał tego samego, co on. W końcu to by miało sens.
Jednak prawda była taka, że Moriarty przeklinał w środku sam do siebie. Nie mógł przyjąć do wiadomości tego, jakim tchórzostwem teraz się ukazał przed samym sobą.
— D-dzięki — Sebastian zasalutował niezręcznie, nie mając pojęcia w jaki sposób zareagować.
_______
Jim,
Irak jest świetny. Dolecieliśmy na miejsce i trwa tutaj pole walki. Naprawdę jest intensywnie! Wszystkim spodobała się moja umiejętność celnego strzelania ze snajperki i chcą ułożyć mnie na wyższą pozycję. Zaledwie po paru dniach! A ty jak się bawisz?
Sebastian,
U mnie po staremu. Biznes się kręci, wciąż rozmawiam z tym taksówkarzem co ma tętniaka mózgu i żona go zostawiła. Zaproponowałem mu, że będę płacił jego dzieciom za każde morderstwo, które popełni. Jest zabawnie i wygląda na to, że kretyni ze Scotland Yardu w końcu orientują się, że coś jest nie tak. Odezwij się szybko.
>>>>>>>>
Jim,
Sprawa jest bardziej gorączkowa, niż na początku sądziłem. I to jest właśnie super!! To dla mnie wakacje, odpoczywam w ten sposób od codzienności! Ta sprawa z taksówkarzem brzmi interesująco, jak wrócę do Londynu, to będziesz mógł się śmiać ze mną u boku.
Sebastian,
Klaus chyba się zakochał i teraz nie chce skupić się na robocie. Doprowadza mnie do szału.
Jim,
Tak ludzie robią.
Sebastian,
Dzięki za żadną poradę. No ale nieważne. Nie chcę brzmieć sentymentalnie, ale trochę mi ciebie brakuje. A tak w ogóle, to ostatnio rozmyślałem sobie nad starymi czasami. Pamiętasz jak wspólnie uciekaliśmy przed twoim ojcem? Albo jak w nocy zasnęliśmy razem na dywanie? O, albo jak w zimę torturowałeś tego gostka w piwnicy? To było zabawne! Ach, stare dzieje.
Jim,
Ta. Musimy je potem powtórzyć.
Sebastian,
A tak w ogóle, to chciałem ci coś wyznać, jak już wrócisz. Szczerze mówiąc, to chciałem ci to powiedzieć przed twoim wyjazdem, ale trochę stchórzyłem.
Jim,
Wow. Serio? Nie mogę się więc doczekać. Ja też muszę ci coś wyznać.
Sebastian,
No to czekam.
>>>>>>>>>
Jim,
Pułkownik naprawdę mnie uwielbia i często jestem u jego boku. Zresztą wszyscy mają wobec mnie wielki respekt! Tutaj jest świetnie. A co u ciebie?
Sebastian,
Pracuję. Czekam na twój powrót. To dobrze, że spędzasz miło czas. Tęsknię.
Jim,
Ja za tobą też. Wojna jest niesamowita, ale jednak nie zamieniłbym pola walki na mojego najlepszego przyjaciela.
Sebastian,
Myślę często o tobie. Trochę tak pusto bez ciebie, nie wiem, czy wytrzymam jeszcze tych dwóch tygodni.
Jim,
Dasz radę, w końcu jesteś Jamesem Moriartym. Jak komuś ma się coś udać, to z pewnością tobie.
Sebastian,
Dzisiaj jakaś baba nie spuszczała ze mnie wzroku, a potem dała mi swój numer. Kazałem ją zabić, bo sprawiła, że zrobiło mi się niekomfortowo.
Jim,
Zakochała się pewnie.
Sebastian,
Obrzydliwe. Wątpię, że chciałaby być z kimś takim. Jestem typem sadysty.
Jim,
Czasami ludzie lubią typy niegrzecznych chłopców.
Sebastian,
Dlaczego?
Jim,
Tak ludzie robią.
Sebastian,
Jak dobrze, że nie mam z nimi nic wspólnego. A jak sytuacja na froncie?
Sebastian,
Halo?
Jim,
Wybacz, byłem zajęty. Jest chaos, wrogowie detonują nasze obozy z ukrycia. Straciliśmy już dwa namioty z żołnierzami.
Sebastian,
No to ciekawie. Napisz do mnie potem.
Jim,
Jasne.
>>>>>>>>>>
Sebastian,
Został tydzień do twojego powrotu! Co tam u ciebie? Nie mogę przestać myśleć o tobie i o tym, co chcę ci powiedzieć. Mam nadzieję, że mnie przez to nie znienawidzisz.
Sebastian,
Halo?
Sebastian,
Czy ty mnie ignorujesz?
Sebastian,
Odpowiedz mi???
Sebastian,
Poczekaj aż wrócisz do domu.
>>>>>>>>>
Sebastian,
Dobra, poniosło mnie trochę. Oczywiście nic ci nie zrobię. Pewnie jesteś zajęty, co? No nic. Zostały jeszcze dwa dni. Nie mogę się doczekać.
>>>>>>>>>
Sebastian,
Domyślam się, że pewnie ci się coś zepsuło. Czekam już pod lotniskiem, jestem taki podekscytowany! Pokażę ci, co fajnego wymyśliłem z tym taksówkarzem! Jak coś to ja będę stał przy wyjściu.
>>>>>>>>
Sebastian,
Minęły trzy dni od końca twojej służby. Dlaczego nie wróciłeś jeszcze do domu? Zaczynam się denerwować. Chyba nie chcesz tam zostać na zawsze, co?
>>>>>>>>>
Sebastian,
To już tydzień. Miałeś wrócić do domu. Odezwij się. Proszę. Zrób to dla mnie. Proszę?
>>>>>>>
Dzień Dobry,
Pragniemy poinformować, iż Sebastian Moran zginął w wybuchu bomby, która została podłożona przez wrogie wojska. Nie mogliśmy znaleźć żadnych danych na jego temat, dlatego rozsyłamy ten e-mail do wszystkich osób, z którymi miał kontakt.
Jeżeli jesteś członkiem rodziny i możesz podzielić się z nami informacjami, bardzo prosimy przesłać je na: xyukforces@gmail.com
Prosimy przyjąć nasze najszczersze kondolencje, Sebastian Moran był dobrym żołnierzem i wspaniałym przyjacielem.
St. P.
Adam McEwan
______
Jim nie był widziany na zewnątrz od długiego czasu.
I nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o ulice.
Nie wychodził w ogóle ze swojego biura. Przez parę dni od otrzymania maila wpatrywał się w zdjęcie, które przedstawiało jego i Sebastiana Morana.
On nie żył.
Jego jedyny przyjaciel nie żył.
Osoba, do której żywił głębokie uczucia.
Czuł, jak to wszystko wbija go w ziemię; jedzenie straciło smak, a życie jakikolwiek cel. Wszystko mu było obojętne. Czy umrze, czy też nie. Świat mógł się burzyć, ale jego to nie obchodziło.
Ponownie na świecie był sam i tym razem nie miał zamiaru przywiązywać się do nikogo więcej. To zbyt bolało.
Stracił ostatnią cząstkę ludzkości, którą miał w sobie. Teraz nie przypominał człowieka. Był bardzo niebezpiecznym wrakiem wręcz robotycznego mężczyzny bez żadnych emocji.
Potrzebował dystrakcji. I to takiej solidnej.
Wszyscy go irytowali, a zwłaszcza głupota Scotland Yardu. Potrzebował wyzwania.
Wpatrywał się w fotografię, która przedstawiała dwójkę przyjaciół. Obwiniał się za to, że zgodził się, aby Sebastian wybrał się do tego pieprzonego wojska.
Ścisnął ramkę, próbując powstrzymać łzy, które powoli zaczęły formować się w jego oczach.
Tęsknił za nim. Tęsknił za jego zapachem, poczuciem bezpieczeństwa, morskimi oczami, wspólnymi żartami i bliskością.
Jim był sam. Nie miał nawet z kim porozmawiać.
Czuł się okropnie, ale starał się tego nie pokazywać przy jego ochroniarzach, którzy teraz pełnili także role sprzątaczek i zapewnienia, że w lodówce jest jedzenie, którego ich szef i tak nie ruszał.
Nie przejmowali się stanem Jima. W końcu to nie był ich problem, a oni nie należeli do ludzi wrażliwych w jakikolwiek sposób. To był jeden z głównych powodów, dla których Moriarty przyjął ich do tej roboty.
×××××
Richard wszedł do biura Jima bez pukania, a brunet poderwał się jak poparzony z fotela i zaczął gorączkowo pocierać oczy, starając się odwrócić twarzą od ochroniarza.
Nie chciał, aby ten zobaczył, że płakał. W końcu to było żałosne.
— Lepiej, żeby to było ważne, bo rozkażę utnąć ci język i go połknąć — wysyczał do niego tak morderczo, że po plecach Richarda przeszedł dreszcz.
— J-jest coś, co może szefa zainteresować — wyjąkał czarnoskóry w odpowiedzi. — Chodzi o pana Holmesa.
Głowa Jima odwróciła się tak gwałtownie w stronę Richarda, że ten wystraszył się i zrobił krok w tył.
— Sherlocka Holmesa? Tego małego detektywa, co teraz mieszka na Baker Street i miesza się w życie mojego nowego klienta?
— T-tak.
— Jakie wieści?
Chaotycznie wrócił na krzesło, opierając brodę dłońmi.
Richard położył mu na biurko fotografię, która została zrobiona detektywowi z ukrycia - przedstawiała ona wysokiego bruneta, który wychodził z taksówki w towarzystwie niskiego blondyna.
— Wygląda na to, że pan Holmes znalazł sobie przyjaciela.
Coś pękło w Jimie. Spojrzał na zdjęcie i na obu mężczyzn, czując falę furii, która po chwili zmieniła się w rozbawienie, a za chwilę w smutek. Potem znowu w furię, a potem znowu w radość.
Sherlock Holmes miał przyjaciela.
On miał przyjaciela, a Jim nie?!
Nie mieściło mu się to w głowie. Aż w końcu dotarło do niego, że przecież Sherlock był bardzo podobny do Jima. Był przeciwnikiem idealnym. Mógł się z nim bawić. To się nazywała dystrakcja!
Dystrakcja z czymś, co Jim właśnie stracił...
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a oczy zabłyszczały.
Richard wyszedł z biura widząc, że Jim straci zmysły.
Brunet sięgnął po zdjęcie Sebastiana, a wtedy przed jego fotografią włożył fotografię przedstawiającą Sherlocka i jego nowego przyjaciela.
Nadszedł czas na zabawę, a oprócz tego zniszczenie osoby, która ciągle wtrącała się w jego biznes. Miał jednak zamiar zabić go później. Najpierw chciał się pobawić.
I sam nawet o tym nie wiedział, ale tak naprawdę jego akcje były kierowane szalejącą zazdrością.
Sherlock Holmes miał przyjaciela.
James Moriarty już do końca życia został sam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top