23] Dziękuję ci, tato.
♛ | DZIĘKUJĘ CI, TATO.
» [piotr czajkowski - the swan lake act lll scene finale] «
⠀⠀✧ ⠀ ⠀ ⠀ 0:00 ─〇───── 4:30
⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⇄ ◃◃ ⅠⅠ ▹▹ ↻
Wracanie do domu rodzinnego czasami boli. Czasami sprawia też, że czujesz radość, a jeszcze kiedy indziej masz po prostu świadomość, że życie przesypuje się szybko niczym piach między palcami. W jednej chwili jesteś dzieckiem, a zaraz potem dorosłą osobą, która musi męczyć się z ciężką rzeczywistością; płacisz podatki, martwisz się o wystarczającą ilość pieniędzy i każdy oczekuje od ciebie zachowania godnego osoby dorosłej.
Dzieciństwo Moriarty'ego nie istniało. Nigdy nie miał okazji posmakować tego, co inne dzieci - ani zabawek, ani niewinności, ani miłości ze strony rodziny. Nawet wpasować się nie mógł do innych, chociaż gdyby tylko pozwolono mu na większe przywiązanie do osób z klasy, to może do czegoś by to doprowadziło. Problem w tym, że był za mądry.
Więc gdy stał przed domkiem z ogrodem, który tak kochała jego mama i w nim także umarła, on nie poczuł żadnej tęsknoty za dzieciństwem, ani nie poczuł żadnej radości. Szczerze mówiąc, to nie czuł niczego. Dziwna pustka przeżerała go od środka, a przecież chciał w głębi duszy wmówić sobie, że stary dom mógł mu jakoś pomóc z naprawieniem w sobie tej dziwnej nicości. Emocje były zarazkiem, a może wirusem - ale teraz chciał udowodnić Sebastianowi, że on też jest zdolny do wyczucia czegoś. Przez rozmowę z nim jeszcze w fabryce rozmyślił się nad tym, czy przyjaciel uważał go w ogóle za człowieka. Jim nie wyczuł niczego tak czy siak, ale nie przejął się tym tak bardzo.
Spojrzał na firanki, które unosiły się na wietrze piętro wyżej, gdzie przebywał jego ojciec. Kiedyś były inne, zapamiętał je jako koronkowe, a teraz były długie i żółte. Ktoś tutaj musiał mieszkać wcześniej i zamienić na nowocześniejsze.
Sam nie wiedział, czy był gotowy wejść do środka. Jednak teraz był właścicielem całego terenu. Poświęcił się i dał złapać gangsterom tylko po to, aby legalnie posiadał całe to miejsce. Nie było już odwrotu, a on musiał wykonać swój pokręcony i spleciony obsesją plan.
Wszedł do środka z dwoma karnistrami benzyny, które sobie wcześniej przygotował, a wtedy wspomnienia zdecydowały dać o sobie znać. Jak przez mgłę widział dawne meble, które teraz nie istniały; nie było już strasznych obrazów na ścianach, szafki na buty tuż przy zielonej roślinie (prezencie cioci) zniknęły, nie było nawet starej gitary taty, której i tak nigdy nie używał.
Wejście do piwnicy zaś zostało zamurowane, ku uldze Jima. Kiedyś jego ojciec urządzał tam kartel narkotykowy, nie mówiąc już o swoich klientach, którzy przyprawiali Moriarty'ego o dreszcze przez pewne wydarzenie w jego życiu.
Skierował się po schodach tak, jak pamiętał, a wciąż tam były, a następnie skierował się do pokoju swoich rodziców. Nawet się nie obejrzał za siebie, tylko po prostu wszedł do środka z dużą pewnością siebie.
Dopóki nie zobaczył swojego ojca leżącego w szerokim łóżku.
Pokój się zmienił. Nie pamiętał do końca jak wcześniej wyglądała sypialnia rodziców (bo często tam go nie wpuszczano), ale teraz miał ciemnoczerwone tapety i drewnianą podłogę z dużą ilością różnego rodzaju dekoracji przedstawiających słonie z uniesionymi trąbami. Miały sugerować szczęście.
Ale nieważne ile ich było i jak potężne były - Jima nikt nie mógł w tym momencie powstrzymać.
Oglądał, jak jego ojciec oddycha z zamkniętymi oczami, nawet nie wchodząc głębiej do pomieszczenia. To była osoba, która zniszczyła jego psychikę.
Może w głębi duszy Irlandczyk odziedziczył po nim sadyzm albo problemy z agresją - ale to tyle. Dalszą pracę wykonał on, a teraz jego syn, którego nigdy nie kochał miał zamiar przeprowadzić z nim finałową rozmowę.
Jim podszedł bliżej i spojrzał na twarz mężczyzny, którego oczy były szczelnie zamknięte. Zmienił się od momentu, gdy zobaczył go po raz ostatni. Teraz miał więcej zmarszczek i trochę posiwiałych włosów. Irlandczyk zastanawiał się, czy też się tak zestarzeje.
Zacisnął palce na dwóch karnistrach.
Oglądanie tego obrazka wypełniało go szczęściem i dziwną satysfakcją, a jednocześnie tłumionym gniewem oraz dziwnym uczuciem przybicia. Nie wiedział, że w głębi duszy tęsknił i chciał mieć normalną rodzinę. Chciał przeżyć swoje dzieciństwo od nowa, tym razem w szczęśliwy sposób. Jednak czasu nie dało się cofnąć, a on potoczył się ścieżką bez wyjścia. Teraz grał rolę czarnego charakteru i niezmiernie mu się to spodobało.
Przybliżył się do niego bardzo, bardzo blisko z soczystym uśmiechem na twarzy, a jego ciemne oczy błyszczały.
— Dzień dobry, tato — wyszeptał do niego i pocałował go w policzek. Nigdy w życiu wcześniej tego nie zrobił. — To ja, twój syn.
Wiedział o tym, że jego ojciec mógł go usłyszeć. Nie było to jak w filmach, gdzie pacjenci w śpiączkach są niczym martwi. W rzeczywistości wszystko słyszeli, s przynajmniej większość. Dlatego Jim przybliżył się najbardziej jak mógł, chociaż widok tej okropnej kreatury go obrzydzał. Jednak Irlandczyk był zbzikowany i był teraz zdolny do wszystkiego.
— Wiesz... Długo czekałem na ten moment. Tak bardzo cię kocham, tatusiu. Zniszczyłeś mnie, a jednocześnie zbudowałeś na osobę, która teraz się ciebie pozbędzie. A ty nawet nie możesz się ruszyć. W ten sposób zabiłem moją pierwszą w życiu ofiarę, wiesz? Była sparaliżowana i wpadła prosto w moją sieć. Jeszcze tego nie wiesz, ale kocham zabijać. Daje mi to poczucie... Kontroli. Oczywiście bezpośrednio tego nie robię. Teraz zrobię wyjątek. Spójrz na siebie, jak leżysz i niczego nie możesz zrobić. Tylko słuchać. To ty mnie nauczyłeś zabijać, ty jebany gnoju. W końcu spełnił się twój cel! Twój syn poszedł w twoje ślady. Zawsze tego chciałeś, więc proszę bardzo. Chciałbyś teraz to cofnąć? Hm?
Jim przybliżył ucho do ust ojca, słysząc jego oddechy. Zachichotał łagodnie, a następnie poprawił jego ciemne włosy. Oboje mieli bardzo podobne kolory.
— Jestem dobrym synem, prawda? Jestem grzeczny. Słucham się twoich poleceń. Nie to, co David. On popełnił samobójstwo. To ciekawe, tak zakończenie swojego życia. Kiedyś może tego wypróbuję... Ale na razie mam cel, który zaczyna się od mojego gestu wdzięczności dla ciebie. Przyjmij ten podarek ode mnie, ojcze.
Sięgnął po karnister i odkręcił go, polewając benzynę na twarz i ciało swojego taty, który wciąż leżał nieruchomo.
— Nie widzisz tego, ale to benzyna — wyszeptał do niego, puszczając mu oczko. Odłożył przedmiot na bok i spojrzał na Seana. Krew wrzała w jego żyłach. Miał teraz ochotę wydrzeć mu skórę z twarzy, jednak się powstrzymywał. Co parę sekund miał inną reakcję na widok osoby, której tak bardzo nie znosił. Zacisnął zęby, ale uśmiechnął się i zaśmiał cicho. — Dobra. Ja już będę szedł. Dobranoc. Dziękuję ci, tato. Za wszystko. Pozdrów mamę ode mnie.
Wziął karnistry i zaczął robić dróżkę benzyny przez cały pokój.
Gdy z niego wyszedł, założył słuchawki na uszy i włączył zakończenie aktu trzeciego "Jeziora Łabędziego" Czajkowskiego. Włożył telefon do kieszeni, a wtedy zaczął zwiedzać dom, lejąc benzynę za sobą.
Wszystko wyglądało inaczej. Wszedł do swojego dawnego pokoju - i zobaczył wtedy pomieszczenie, które wyglądało tak samo, gdy jeszcze tam mieszkał. Każda zabawka, obraz Arachne... Wszystko tam było. Stanął w progu zesztywniały i potarł oczy. Wydawało mu się, a pomieszczenie było tak naprawdę zdemolowane.
Na jego twarzy pojawił się kolejny, szeroki uśmiech.
Krążył po całym domu tanecznymi krokami i rozlewał benzynę w każde miejsca w rytm piosenki, która grała w jego uszach. Kuchnia, łazienka, salon...
Wszedł w świat swojego dzieciństwa, którego tak bardzo chciał uniknąć. Z karnistrem u boku.
Wspomnienia uderzały w niego z mocniejszą siłą, ale nadszedł czas, żeby się ich pozbyć.
Widział swoją mamę i jej życzliwy uśmiech, a także brata, który bawił się pociągiem. Kochał pociągi i chciał w przyszłości zostać zawiadowcą stacji kolejowej.
Utwór powoli dobiegał końca, a on wyszedł z domu, wciąż ciągnąc za sobą dróżkę z benzyny.
Piosenka czekała na uderzenie grupy instrumentów, a on wyrzucił puste już karnistry w bok i odsunął się na odpowiednią odległość.
Spojrzał na swój dom po raz ostatni.
Na miejsce, w którym się wychowywał. Miejsce, które go ukształtowało. Pora było pożegnać się z przeszłością. Był nowym człowiekiem.
Wyjął zapałki, a następnie rozpalił jedną.
Piosenka zaś wiła się w oczekiwaniu.
Rzucił ją, co poskutkowało ogniem, który równie co piosenka wił się falistą dróżką.
Wielki dźwięk instrumentów.
Wielki wybuch domu. Szyby wybiły się i wyjrzał zza nich piekielny ogień, który objął całe to miejsce. Całe wnętrze stanęło w ogniu, a Sean Moriarty płonął wraz z nim. Spalony żywcem, nie miał nawet szans na ucieczkę.
Jim wpatrywał się w widowisko z szerokim uśmiechem i obserwował, jak jego przeszłość zostaje w tyle. Nagle do oczu napłynęły mu łzy, chociaż sam nie wiedział czemu.
Wybuchnął niekontrolowanym śmiechem pełnym szaleństwa, ocierając je dłonią.
Teraz był mężczyzną bez bagażu, który tyle dźwigał.
To był koniec.
×
Irlandczyk siedział na drewnianej ławeczce. Chłodny wiatr muskał mu twarz, a wrony latały tuż niedaleko i dawały o sobie znać przez głośne krakanie.
W oddali można było usłyszeć też straż pożarną, która gorączkowo próbowała ugasić nagły pożar wywołany przez jakąś nieznajomą osobę.
Cmentarz był pusty. Tylko jeden brunet tam przebywał i nie obchodziło go to, że w miasteczku dzieje się coś tragicznego. To on w końcu za tym stał.
Wpatrywał się w ładny, jednakże prosty grób i bukiet czerwonych róż, który sam tam postawił. Mama kochała róże, nigdy tego faktu nie zapomniał.
Napis "Keeva Moriarty" rzucał mu się w oczy.
Nie czuł praktycznie niczego, oprócz tęsknoty za jej ciepłym uściskiem. Za jej mądrymi słowami. Za jej opiekuńczością. Dałby wszystko, żeby znowu pojawiła się w jego życiu i zaczęliby od nowa. Nigdy nawet nie zdążył się z nią pożegnać.
Chciał coś powiedzieć, ale nieznana mu emocja trzymała go za gardło.
Zacisnął dłoń na drugiej i jedynie westchnął głęboko, próbując się uśmiechnąć.
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy zjawił się przy jej grobie. Nie zobaczy już go więcej. To był ostatni etap jego pożegnania się z tym wszystkim.
Wstał i pocałował wnętrze swojej dłoni, a następnie przyłożył ją do grobu matki.
Pożegnał się z osobą, która jako jedyna coś dla niego znaczyła.
— Żegnaj, mamo.
Pora było wracać do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top