2] Zabawki.







♛ | ZABAWKI.

 
  Posiadłość Moriartych znajdowała się w Irlandii, a żeby być bardziej szczegółowym - w Dublinie. Na dodatek położona była z daleka od miasta. Aby tam dotrzeć, trzeba było użyć samochodu, bo na piechotę zajęłoby to za dużo czasu. 

Budynek otaczał piękny ogród, w którym dwójka chłopców uwielbiała się bawić, a Keeva spędzać czas wolny na czytaniu. Siadała wtedy na huśtawce pomiędzy krzakami róż i od czasu do czasu zerkała na bawiących się synów. Nie martwiła się, że któryś z nich ucieknie lub że gdzieś na teren dostanie się jakieś zwierzę z racji białego, drewnianego płotu otaczającego to miejsce. 

To był dość zwyczajny, wiejski dom. 

W miarę duży, z drewnianym dachem i ładnymi oknami, przez które można było ujrzeć białe firanki powiewające lekko na wietrze.

Środek zaś składał się z ciemnych mebli oraz wielu dywanów. Wił się korytarzami, a na pierwsze piętro gdzie znajdowały się pokoje chłopców kierowały szerokie schody z barierkami. Na ścianach wisiało mnóstwo malowanych obrazów, które czasami przyprawiały małego Jamesa o dreszcze; zwłaszcza jeden z nich przedstawiający przeraźliwie chudą i bladą kobietę, której z pleców wystawały pajęcze nogi. Stała na ogromnej pajęczynie, a w niej zawiązanych było dwóch mężczyzn, których skrawki twarzy wykrzywiały się w grymas bólu. Ojciec wyjaśnił mu, iż obraz ten przedstawia Arachne - grecką księżniczkę, która w mitologii została zamieniona w pająka przez Atenę. 

Pokój najmłodszego Moriarty'ego był dość dużym pokojem, jednak totalnie nie wyglądającym, jakby należał do dziecka. Był elegancki, czysty, a na ścianach wciąż wisiały te przeklęte obrazy. No i nie miał zabawek. 

Jak na złość jego tata wpadł na genialny pomysł umieszczenia tego obrazu z Arachne akurat w jego pokoju. Kiedy chłopiec nie mógł spać, bo miał wrażenie, jakby wpatrywały się w niego przez cały czas i zapytał się o przeniesienie go ponownie na korytarz, Sean zezłościł się ogromnie i nakrzyczał na niego, że ma nauczyć się być mężczyzną. W gratisie dał mu parę bolesnych klapsów. Obraz musiał zostać, a Jim musiał się z tym jakoś pogodzić. 

Tata miał swoje małe laboratorium w piwnicy, do której zejście było chłopcom surowo zabronione. Nawet mama nie mogła tam wchodzić.

I tutaj dla chłopca pojawiło się wyzwanie.

Bo widzicie, on był bardzo mądry jak na swój wiek. Chodził do specjalnej szkoły, gdzie był narzucony wyższy poziom nauki. Bardzo lubił matematykę, chemię i informatykę, dokładnie po ojcu, a był w tych przedmiotach najlepszy. Był jednym ze szkolnych geniuszy. I po prostu nie mógł zaprzepaścić okazji, jaką była wizyta w prawdziwym laboratorium chemicznym. 

Pewnego dnia, gdy jego tata był zajęty chłopiec zakradł się na dół z paroma spinaczami i znalazł sposób, aby bez żadnych podejrzanych szkód dostać się do środka. Rączką poszukał włącznika, gdyż w pomieszczeniu było ciemno, aż udało mu się go znaleźć i wysoko podskoczył, jednocześnie włączając tym światło.

Przed sobą zobaczył pokój ozdobiony biało-niebieskimi kafelkami. Nie było tam wielu rzeczy, oprócz paru blatów, szerokiego stołu z różnego rodzajami probówek, krystalizatorów, zlewek i cylindrów miarowych. Po lewej stronie pomieszczenia stała metalowa półka, na których były małe pudełka z imionami. Jim nauczył się już czytać, dlatego mógł zobaczyć, iż imiona te należały do znajomych taty, którzy często do niego przechodzili. 

Chłopiec podszedł do najniższej półki i ostrożnie otworzył jedno z pudełek. Na dnie leżał przezroczysty woreczek z białym proszkiem w środku. Jim pomyślał, że to pewnie mąka, dlatego zamknął pudełko i odłożył na miejsce. 

Podszedł więc do stołu, gdzie trzymane były różne chemikalia i popatrzył na nie z daleka. Nie chciał ich dotykać bo wiedział, jak niebezpieczne to było.
Był najmłodszym uczniem w swojej klasie, bo jaki ośmiolatek byłby zdolny w takim wieku już uczyć się chemii? Tym bardziej nauczono go o tym, które substancje są najbardziej trujące i niebezpieczne. Dowiedział się, że nie wolno ich dotykać ani wąchać.

Gdy już wystarczająco obejrzał, wielce podekscytowany wrócił do siebie zanim do domu wrócił tata.
Chłopczyk ustawił wszystko tak, że Sean w ogóle się nie zorientował, że ktoś był wewnątrz.

═════ ◈ ═════

12 marca.
Jim zaczął dziewiąte urodziny i przynieśli mu tort. Taki z czekoladową polewą i ładnymi, kolorowymi świeczkami.
Tata nie był w nastroju na świętowanie, więc zamknął się u siebie w laboratorium i nawet nie złożył mu życzeń.
Przyszli sąsiedzi oraz ich dzieci, a także dziadkowie i ciocia Rosemary, która była siostrą jego mamy.

Oczywiście był też brat, ale on miał już prawie czternaście lat.
Znalazł sobie grupę fajnych przyjaciół z którymi szlajał się po ulicach Dublina i sprejem wandalizował samochody bogatych Irlandczyków.
Najgorsze było to, że tata uważał go za faworyta i myślał, że David był ułożonym chłopcem.
Prawda była zupełnie inna, a to Jim był tym, który powinien zdobywać wszelakie komplementy.
Najmłodszy został spychany na drugi bok, bo David był już bardzo zbudowany i powoli zaczynał wyglądać jak mężczyzna.
Czasami Jim naprawdę gniewał się na swojego tatę i brata.

Obserwował ze wstrętem, jak pałaszuje tort, aż nagle jakaś siła odwróciła go w inny kierunek i jego twarz została zaatakowana przez starą kobietę pełną zmarszczek, która całowała go w oba policzki.

— Babciu, przestań... — wyjęczał Jim odpychając się lekko. — Nie lubię jak tak robisz.

Na jego twarzy zostały ślady ostrej, czerwonej szminki, której kobieta używała.
Wyglądała na naprawdę radosną, że zobaczyła swojego wnuka.

— Jimmy ma już dziewięć lat! No nie wierzę! — zaświergotała. — Mam dla ciebie prezent. Wiem, że tata nie pozwala ci się bawić zabawkami, dlatego przyniosłam ci to...

Zza pleców wyciągnęła małe urządzenie o niebieskim kolorze, do którego doczepione były żółte słuchawki nauszne z plastiku.
Podała mu je z zadowoleniem, a Jim wyglądał na naprawdę uradownego.
Wiedział dokładnie, co to jest.

— Babciu, to Walkman! — zawołał z radością, rzucając jej się na szyję. — Dziękuję!

— Nie ma za co, kochany — odparła kobiecina.

David przestał jeść tort i z zazdrością oraz oburzeniem wpatrywał się w uradownego braciszka, który próbował rozgryźć to, jak to urządzenie dokładnie działa.
Trzasnął dłonią o stół.

— TO NIESPRAWIEDLIWE! TO JESZCZE MAŁE NIC, A JUŻ DOSTAŁO WALKMANA? MAMO! — odwrócił głowę do Keevy.

— To prezent dla Jima od babci — odparła. — Zresztą to bardzo odpowiedzialny chłopiec.

— Jasne! Bo ja to nie jestem odpowiedzialny — opadł na krzesło zezłoszczony, krzyżując ramiona. — Wszyscy moi koledzy już mają, tylko ja nie mam.

— Ty dostaniesz na następne urodziny — dodała mama.

Teraz David był trochę bardziej pogodzony z sytuacją i obrócił oczami mamrotając, że może być.
Tymczasem dziadek pokazał Jimowi, jak wkłada się kasetę, którą zapewnili mu do Walkmana i jak dokładnie go włączyć.
Chłopczyk założył słuchawki na uszy, a wtedy po raz pierwszy usłyszał dźwięki "Everybody Wants To Rule The World" Tears for Fears.
Potakiwał głową w rytmie muzyki i zamknął oczy, całkowicie ignorując otaczające go towarzystwo.

Potem jednak nadszedł czas na prezent od mamy, który lekko go zaskoczył. Nie było to nic szczególnego, ot pluszowy miś z czerwoną kokardką. Jednak Jim nauczony był, że nie mógł bawić się takimi rzeczami.

— Na pewno? Mogę? — zapytał z niepewnością.

Mama uśmiechnęła się tylko i skinęła głową, a ten przytulił się do misia rozbawiony.
To były najlepsze urodziny w jego życiu, tak myślał.

Postanowił w końcu zjeść trochę tortu, zanim David wszystko zje.
Uparł się, że ukroi sam.
Jednak problem w tym, że po ukrojeniu chwycił kawałek dłonią i ześlizgnął mu się na stół.
Jego rączki były ubrudzone od czekolady, jak zresztą i obrus.

— Aj, Jim! — zawołała mama. Zwróciła się do swojej siostry. — Rose, mogłabyś wytrzeć stół? Ja pomogę Jimowi wytrzeć ręce.

Podeszła do synka, który wyglądał lekko zawstydzonego przez to, co zrobił. Teraz jego dłonie kleiły się lekko i to w nieprzyjemny sposób.

— Przepraszam, mamo — powiedział głosem pełnym skruchy.

— Nic się nie stało — odparła Keeva, zaczynając wycierać mu dłonie wilgotnymi chusteczkami. — Tylko pamiętaj: nigdy nie brudź sobie rączek.

— Nigdy nie brudzić rączek... Załapałem — chłopiec uśmiechnął się do mamy spoglądając na nią swoimi dużymi, brązowymi oczami.
Kobieta nie mogła się na niego gniewać i cmoknęła, przytulając go mocno.

— Kocham cię, skarbie — powiedziała, następnie posyłając mu buziaka w policzek.

— Ja ciebie też, mamo.

Ten dzień był naprawdę super.

═════ ◈ ═════

Jednak tamtejszej nocy wszystko się pogorszyło.
Nie było super, ani przyjaźnie.

Jim obudził się przez krzyki, które dochodziły z piętra niżej.
Pokój spowijał mrok, a obraz Arachne wpatrywał się w niego swoimi wyłupiastymi oczami, które oświetlane były światłem księżyca wlatującym do pokoju przez firanki.
Chłopczyk poczuł, jak coś zaczyna ściskać go w brzuchu ze stresu. To brzmiało jak mama.
Ona nigdy nie krzyczała, a zwłaszcza takim tonem.

Wygramolił się z łóżka i na bosych stopach wyszedł z pokoju najciszej, jak tylko mógł.
Bez wydawania żadnego dźwięku zszedł parę stopni w dół, a następnie wyjrzał zza ściany.

Tata szarpał mamą, uderzając ją z całej siły o mur kominka.

— Co ja ci mówiłem?! ŻADNYCH PIERDOLONYCH ZABAWEK! — wrzasnął.

— Z-zaraz obudzisz dzieci. Chcesz tego? — ostrzegła go kobieta przez szloch. — Zresztą to tylko miś. To jeszcze dziecko...

Jim zadrżał lekko, a jego serduszko zaczęło bić o wiele szybciej. Zrobił krok do tyłu.
To wszystko było przez niego. Gdyby tylko nie dostał tej głupiej zabawki od mamy...
Pobiegł do swojego pokoju, a następnie wziął misia i wspiął się na fotel stojący koło okna. Stanął na oparciu, a następnie dzięki temu sięgnął do klamki przyczepionej do ramy i otworzył okno.
Od razu powitało go trochę chłodne powietrze oraz cykanie świerszczy w trawach. Nie zwracał na to uwagi w tamtym momencie.
Wziął rozmach i z całej siły wyrzucił swój prezent urodzinowy.
Miś wylądował gdzieś w gęstych krzakach, a chłopczyk z zadowoleniem zamknął okno.
Teraz możliwe, że tata przestanie krzyczeć na mamę.

Nie miał zabawek.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top