15] Blizny.




╭─────── ۪۫ ❁ཻུ۪۪⸙͎.' ───────╮


𝚂𝚠𝚎𝚎𝚝 𝚍𝚛𝚎𝚊𝚖𝚜 𝚊𝚛𝚎 𝚖𝚊𝚍𝚎 𝚘𝚏 𝚝𝚑𝚒𝚜
𝚆𝚑𝚘 𝚊𝚖 𝙸 𝚝𝚘 𝚍𝚒𝚜𝚊𝚐𝚛𝚎𝚎?
𝙸 𝚝𝚛𝚊𝚟𝚎𝚕 𝚝𝚑𝚎 𝚠𝚘𝚛𝚕𝚍
𝙰𝚗𝚍 𝚝𝚑𝚎 𝚜𝚎𝚟𝚎𝚗 𝚜𝚎𝚊𝚜,
𝙴𝚟𝚎𝚛𝚢𝚋𝚘𝚍𝚢'𝚜 𝚕𝚘𝚘𝚔𝚒𝚗𝚐 𝚏𝚘𝚛 𝚜𝚘𝚖𝚎𝚝𝚑𝚒𝚗𝚐 


╰─────── ۪۫ ❁ཻུ۪۪⸙͎.' ───────╯





♛ | BLIZNY.



┊. ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀» [sweet dreams - eurythmics]

⠀⠀✧ ⠀ ⠀ ⠀ 0:00 ─〇───── 3:34

⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⇄ ◃◃ ⅠⅠ ▹▹ ↻



Na spokojnym osiedlu z równie poukładanymi budynkami pojawił się ktoś nowy.

Nowi mieszkańcy zawsze wzbudzali zainteresowanie tych starych.

Dwójka mieszkańców zamieszkała w domu pana Andrew Wilde, który nigdy nie wspominał o tym, że sprzedaje budynek. Nawet nie pożegnał się ze swoimi sąsiadami, co ich w pewien sposób oburzyło. Po prostu zabrał ze sobą worek z pieniędzmi i zniknął tak szybko, jak się pojawił (a było to trzydzieści lat temu).

Wszyscy jednak byli w szoku, gdy po ulicach zaczęło zbierać się dużo szemranych mężczyzn i kolejkami układając się pod drzwiami domu numer trzydzieści cztery.

— Ja uważam — zaczęła pani Camden, która wraz z sąsiadem wpatrywała się w dom z naprzeciwka pewnego parnego dnia. — Że oni tam jakiś bar gejowski mają.

— Nie bądź nierozsądna, Elizabeth. Chociaż przyznam, że ten wysoki młodzieniec mi wygląda na podejrzanego. Hajta się z tym o wiele młodszym od niego...

Pan Braxton lubił oglądać filmy kryminalne. Spędzał emeryturę na oglądaniu durnowatych seriali i programów telewizyjnych, które zawsze mijały się z prawdą. Nic więc dziwnego, że do jego głowy nasunęła się wizja porwania. W młodości pisał scenariusze teatralne, a jego wyobraźnia nie szwankowała. Obalał więc mit o tym, że z wiekiem tracimy tę umiejętność.

O wilku mowa. Ów młodzieniec wyszedł właśnie zapalić, stojąc przy wejściu do bramy i paląc papierosa, którego niedbale trzymał między palcami. Na jego twarzy malował się mały stres, który próbował zatuszować.

— Jeszcze korzysta z używek, łobuz jeden — kobiecina podejrzliwie wymamrotała, biorąc łyka bawarki, która pływała w szerokich rozmiarów filiżance. — Gdzie twoja matka?

Oczywiście przez szybę chłopak nie mógł niczego usłyszeć, a pani Camden lubiła udawać osobę odważną przed samą sobą. Twarzą w twarz żadnych z tych rzeczy by mu nie powiedziała.

Sąsiad siedzący przy stoliku zmarszczył brwi w zastanowieniu. Musieli znaleźć sposób, aby ich wykurzyć, ale nie mieli powodów, aby zgłosić zażalenie. Mogli zapraszać gości, a na dodatek żaden z nich nie hałasował ani nie robił rzeczy, które były niedopuszczalne.

— Obserwuj ich, moja droga — wymamrotał w końcu do znajomej. — Jak coś wywiną to możemy ich stąd wykopać.

Kobieta ze zdecydowaniem pokiwała głową.

— Matthew ma kamerę. Zadzwonię do niego... Ma pan ochotę na ciasteczka? 


═════ ◈ ═════


To się nazywało życie na całego. Jim uwielbiał swoją nową codzienność, która polegała na zabawach i pomaganiu różnym kryminalistom. Nie orientował się nawet, że w pewien sposób wdał się w swojego tatę. Sebastian zaś był jedynym, który martwił się o to, czy zostaną złapani na gorącym uczynku, czy też zaatakowani przez jakiegoś zezłoszczonego klienta. To on był osobą, która miała chronić chuderlawego Jima przed wszystkimi bandziorami, ale i tak ich było zawsze więcej. Jednak Moriarty nie bał się niebezpiecznych osób, którzy odwiedzali jego dom. Nie bał się także faktu, że byli o kilkanaście centymetrów wyżsi i bardziej umięśnieni od niego. Nie bał się niczego.

A tak przynajmniej wydawało się Sebastianowi.

Irlandczyk wciąż milczał o swojej przeszłości. Za każdym razem, gdy jego przyjaciel o to pytał, ten odpowiadał krzykiem lub całkowicie zmieniał temat.

Nadszedł maj, a pogoda na zewnątrz zaczęła się zmieniać tak szybko, jak napływający klienci Jima.
Teraz dni bywały ciepłe, a także występowały lokalne burze, które wprawiały brytyjskich meteorologów w zakłopotanie, a świrów w strach przed omenem. Mówili, że burze w kwietniu przynoszą pecha.

Ten dzień był dość parny. Czarnowłosy wiedział dokładnie czego to była oznaka. Jego dzień był bardzo dobry, jednakże tylko do wieczora.
Gdy na zewnątrz zrobiło się już ciemno zamknął swoje biuro, które założył w nieużywanej sypialni, a następnie umył się i wszedł do kuchni. Spotkał tam Sebastiana pijącego wino.
Irlandczyk nie odezwał się do niego ani słowem.
Wyciągnął z szafki płatki Cheerios, a następnie wsypał je do jasnoniebieskiej miski i od niechcenia chwycił butelkę Sebastiana, zamiast mleka używając gustownego wina z Włoch.
Blondyn patrzył całkowicie zdezorientowany na kolację Jima, który zaczął jeść płatki z alkoholem. Prawda była taka, że lubił on dziwne smaki, a takie nieprzyjemności były dla niego całkowicie nijakie. Gdyby ktoś mu zaproponował, to byłby nawet zdolny do zjedzenia człowieka. Jednak nie był kanibalem pomimo jego fascynacji nimi.
Chłopak zjadł swoją niecodzienną kolację, która była mieszanką niezbyt dobrych smaków gorzkiego, kwaśnego i słodkiego, a potem poszedł spać, zostawiając Sebastiana wpatrującego się pusto na leżącą miskę w zlewie.
Dwadzieścia minut później oboje współlokatorów już spało.

Jim znowu miał koszmar.
Nie pojawiały się często, ale czasami mi się zdarzały. W szpitalu psychiatrycznym jeszcze ich nigdy nie miał, a przynajmniej ich nie pamiętał.
Tym razem jednak jego mózg miał czynnik do bycia przerażonym - burza. Głośne grzmoty. Jasne pioruny.
Spodziewał się tego. W końcu cały dzień było parno.

Znowu był w swoim dawnym pokoju, gdzie przerażająco wpatrywała się w niego Arachne swoimi wyłupiastymi oczami. Błysnął piorun, który rozświetlił jej pajęcze nogi wychodzące z obrazu i chłopczyk schował się pod kołdrę, dygocząc ze strachu. Nagle usłyszał kroki za ścianą. Zaraz potem rozległo się skrzypnięcie drzwi i do środka ktoś wszedł. 

Jim zesztywniał, oddychając ciężko. Starał się, aby jego unosząca się klatka piersiowa nie była widoczna. 

Nagle chłopak został odkryty, a przed jego twarzą pojawiła się jego mama - jej twarz była roztrzaskana i cała krwawiła. Jej oczy zaś były szare i puste.

— Chodź do taty — wysyczała. 

Chłopak był przerażony. Chciał uciec, ale ciało odmawiało jakiejkolwiek reakcji. Wtedy poczuł, jak zmarła łapie go za rękę. 


═════ ◈ ═════


I ponownie był w swoim łóżku. Tym razem w sypialni, którą sam kupił. Zamiast kobiety natomiast stał Sebastian. To on był tym, który go złapał. Wyglądał na zatroskanego, a na zewnątrz wciąż szalała burza. 

— Wszystko okej? — zapytał, przekrzywiając lekko głowę. 

Serce Jima biło jak szalone. Od tak dawna nie odczuwał strachu... To było rzadkie uczucie i zdarzało się tylko po koszmarze, gdy nie był w stanie tego kontrolować. Po paru sekundach dopiero zorientował się gdzie jest. Moran zobaczył, jak ten się boi niczym małe dziecko. 

Jego twarz od razu przybrała zwyczajnie ignorancki wyraz. 

— Czego ty tu szukasz? — obejrzał się po pokoju, jakby nie wiedząc co się stało, a potem jego wzrok spoczął na wysokim blondynie. 

Wciąż w głowie tkwił obraz jego zakrwawionej i pobitej matki, a po jego plecach przeszły ciarki. Chciał zapomnieć o tym, co zobaczył w dzieciństwie. Jednak odrzucenie wspomnień nie było takie łatwe. Zwłaszcza że nękały go te najstraszniejsze.  

— Krzyczałeś. Myślałem, że coś ci się stało. W-wziąłem... 

Pokazał mu naładowany pistolet, który trzymał w drugiej ręce. Jim wykupił tę broń od jednego z klientów, pomimo protestów Sebastiana. Wyglądało jednak na to, że był przygotowany na jej użycie. 

— O... — chrząknął Jim, marszcząc brwi. Otarł krople potu z czoła. — Wszystko w porządku. Wracaj spać. 

Blondyn kiwnął głową lekko zaniepokojony całą sytuacją. Jeszcze nigdy nie widział swojego "wiecznie twardego" przyjaciela w takim stanie. Ruszył więc do wyjścia. 

Nagle rozległ się grzmot, a Jima znowu nawiedziły przebłyski wspomnień. Ta pogoda przypominała mu o tej nocy, gdy zaczął bać się ciemności, a w szczególności ciemnych piwnic. Był już nastolatkiem i to dość dorosłym, ale wciąż brakowało mu kogoś bliskiego w takim momencie. W dzieciństwie nie miał czegoś takiego, a teraz mieszkał z przyjacielem, który na wszystko się godził. 

— Czekaj! — zawołał nagle, podnosząc się na łóżku, jeszcze zanim Sebastian pociągnął za klamkę. 

Odwrócił się do niego. 

— Tak?

Irlandczyk zawahał się lekko. Zastanawiał się, czy na pewno dobrym pomysłem będzie zadanie takiego pytania. Nie chciał, aby go brał za słabego. Jednak nastąpił kolejny grzmot, który pomógł mu w podjęciu decyzji.

— Zostaniesz tu ze mną przez chwilę? — zapytał cicho, opuszczając wzrok.

Moran popatrzył się w niego ze zdziwieniem. To było niespotykane zachowanie. Zupełnie nie pasowało do nie-boję-się-niczego kolegi. Próbował jednak powstrzymać się przed małym uśmieszkiem, Podszedł do niego i usiadł na podłodze tuż koło łóżka, gdzie wystawała ręka niskiego chłopaka.

— Dzięki... — wymamrotał pod nosem. Udawał, że było mu to obojętne czy miał towarzystwo, jednak w głębi duszy (nieważne jak tego nie chciał) cieszył się z tego, że po raz pierwszy miał kogoś w takiej sytuacji. 

— Nie ma problemu, mogę z tobą posiedzieć. 


I siedział. Pilnował go zupełnie niczym pies pilnujący właściciela.

Minęło pięć minut, ale Jim nie mógł zasnąć. Próbował siłą trzymać zamknięte powieki, jednak nic nie pomagało. Skupił więc uwagę na Morana, który był prawie nieprzytomny i starał się nie wpaść w usypiający dźwięk stłumionej burzy i deszczu uderzającego o szybę. Irlandczyk przebadał z bliska ułożenie jego kości twarzy, kształt mięśni, a nawet długość jego rzęs. Moriarty jeszcze nigdy nie miał z kimkolwiek oprócz jego mamy takiej bliskości. Nikomu nie poświęcił też takiej uwagi. 

Obserwując każdy detal Sebastiana dostrzegł jednak pod jego rękawkiem bliznę. Z zainteresowaniem wychylił się lekko, a następnie chwycił go za koszulkę i przyciągnął do siebie. Uniósł następnie rękawek do góry, ujawniając podłużną ranę, która wydawała się wręcz praktycznie zrobiona nożem. Ciągnęła się aż pod szyję. To dlatego Sebastian nigdy nie pokazywał się bez żadnej koszulki.

Blondyn był trochę zdziwiony akcją Jima, jednak nie wyglądał na poruszonego tym, że ktoś odkrył jego sekret. To nie był sekret. 

— Kto ci to zrobił? — zapytał ożywiony Irlandczyk, obracając się na brzuch i palcami delikatnie dotykając jego blizny. Nie czuł dużego współczucia, bo te uczucie było mu nieznane od momentu, gdy zaczął miewać problemy psychiczne, ale wizja torturowania Sebastiana sprawiała, że czuł się trochę zirytowany. Nikt nie miał prawa go dotykać, a jak miał wybierać kto, to wolałby już torturować go sam. Przynajmniej był jego przyjacielem. 

Sebastian wzruszył ramionami, ziewając lekko. 

— Pan Usher. 

Nic to Jimowi nie mówiło, a blondyn się tego domyślił. Zresztą nie było możliwości aby wiedział kto to. 

— Wynajął go mój ojciec — dodał prędko. — Aby mnie wyćwiczył. Był niczym komandos. Na podwórku mieliśmy całą osobną strefę do ćwiczeń, gdzie musiałem biegać, wspinać się, czołgać, robić pompki, walczyć... A za każdym razem gdy przegrywałem walkę, to pan Usher mnie biczował. 

— Biczował? — Jim ukazał grymas niezrozumienia. — W tych czasach? 

— Najczęściej jeszcze dodatkowo podgrzewał, aby mocniej bolało.

— Ciekawy sposób...

— Niekonwencjonalny, Jim. I nieprzyjemny. 

— Pokaż mi resztę — chłopak odkrył się i wstał z łóżka, odrzucając kołdrę. 

Sebastian odwrócił głowę ze zdziwniem. 

— Co? — zapytał. 

— No musi być więcej, prawda?

Chłopak usiadł na podłodze koło niego z lekkim uśmiechem na twarzy, Jego duże, brązowe oczy błyszczały w blasku nocy i błyskawic. Czekał. 

Blondyn niekomfortowo zdjął koszulkę, ukazując swoją umięśnioną klatkę piersową ozdobioną podłużnymi szramami z przodu i na plecach. Jim cmoknął, zbliżając się do niego i muskając rany delikatnie. 

— Ciekawe — mamrotał cicho. 

Oboje byli do siebie bardzo zbliżeni. Irlandczyk zdecydowanie nie wiedział co to strefa prywatna, a nawet jeżeli wiedział, to nie chciał po prostu przestrzegać zasad, które w jego opinii go nie obejmowały. Było jednak w dotyku Jima coś przyjemnego. Sposób, w jaki dotykał jego skóry był taki łagodny, zupełnie nie przypominający jego charakteru. 

Wtedy oboje spojrzeli sobie w twarz. Byli bardzo blisko siebie. Wydawało się, jakby dokładnie parę centymetrów brakowało, aby oboje styknęli się nosami. To było bardzo przyjemne, gdy tak przez dłuższy czas wpatrywali się w siebie. W końcu spostrzegli się, że robią to zbyt długo i odsunęli się od siebie. W sercach jednak pozostało ciężkie uczucie, które wywoływało miłą sensację w ich klatkach piersiowych. 

— Ee.. To co? Obejrzałeś? 

Jim potwierdził. 


Teraz oboje nie mogli zasnąć. Leżeli na kocu, którego położyli na miękkim, białym dywanie przed balkonem, oboje oglądając pokaz nocnego nieba, gdzie od czasu do czasu pojawiał się błysk. Sebastian próbówał wypytać o koszmar przyjaciela, jednak ten wciąż stwierdzał, że nic złego mu się nie śniło. 

Blondyn opowiadał mu więc o swoich przeżyciach z panem Usherem przez trzy godziny, aż Jim zasnął z przemęczenia, a zaraz po nim sam Moran. 


Jim znał już blizny Sebastiana. 

Tylko Sebastian nie znał niewidzialnych blizn Jima. 

Jedyną wskazówką były słowa "mamo, wstań", które chłopak wymamrotał przez sen.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top