14] Żywota Twojego Jezus.
✞
♛ | ŻYWOTA TWOJEGO JEZUS.
» [the fleetwood mac - oh daddy] «
⠀⠀✧ ⠀ ⠀ ⠀ 0:00 ─〇───── 3:56
⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⠀ ⇄ ◃◃ ⅠⅠ ▹▹ ↻
✞
Było to bardzo wczesnym rankiem w poniedziałek, w piąty dzień zniknięcia dwóch nastolatków ze szpitala psychiatrycznego z problemami. Sean Moriarty obudził się przez hałaśliwy dźwięk pęku kluczy, które przejechały po kratach jego celi. Strażnicy przez parę lat dawali mu taką pobudkę, mężczyzna zdążył się już przyzwyczaić.
— Śniadanie — usłyszał donośny głos ochroniarza, który otworzył klapę w jego drzwiach i wsunął mu niedbale tacę z twardymi płatkami kukurydzianymi, mlekiem w kartoniku oraz kubkiem z gorącą wodą, do którego wrzucili torebkę herbaty.
Nie można było zwlekać, bo dający jedzenie nie będzie czekał przy drzwiach na więźnia, tylko da jedzenie komuś innemu. Szybko wybiegł z łóżka, prędko odbierając lichy posiłek.
Tak wyglądało teraz mizerne życie Seana Moriarty'ego. Niektórzy mogliby powiedzieć, że facetowi się należało, a ci zbyt empatyczni (do niezdrowego poziomu) uznaliby, że nawet on nie zasługiwał na takie traktowanie. Wszyscy w więzieniu byli jednak przekonani co do pierwszej opinii. Nawet sąsiedzi i bliższa rodzina, która znała jego żonę bardzo dobrze i mogli potwierdzić to, jaką cudowną istotą była Keeva. Cieszyła się szczególnie dobrą reputacją za życia, a nawet po śmierci często odwiedzano jej grób.
Jeżeli była osoba, która według Seana mogła mu wybaczyć, to z pewnością był to Bóg. Dlatego na jego stoliku nocnym leżała biblia, którą obowiązkowo dostawał każdy grzesznik, a na ścianie przy mizernym łóżku koślawo narysowany był krzyż. Do stworzenia tego nie-dzieła, Sean musiał użyć widelca. Kosztowało go to głodowaniem cały dzień, ale było to tego warte. Religia była jego ucieczką. Szukał wybaczenia, chociaż w głębi duszy nie czuł żalu za to, co zrobił. Prędzej czy później i tak by ze sobą skończyli. Wiadomo było więc, że brak empatii najmłodszy z rodziny odziedziczył po tacie.
Sean tęsknił za swoim starszym synem, który popełnił samobójstwo niedługo po śmierci matki. Była to niestety oznaka słabości z jego strony, a na dodatek kończenie z własnym życiem ukazywało oznakę słabości, czego mężczyzna bardzo nie lubił. Wybaczył mu to jednak, przedstawiając samemu sobie to, jaki jest łaskawy.
Miał jeszcze jedno dziecko. Jak one się...
Oczywiście wiedział dokładnie, jak jego młodszy syn miał na imię. Jaką to robiło różnicę jednak, skoro w ogóle się do niego nie odzywał i nie dawał znaku życia? Usłyszał o nim parę dni temu, że podobno uciekł z jakiegoś szpitala, zapewne błąkając się z jakimś patologicznym kolegą. Sean nie był przerażony albo przejęty w żaden sposób, jak to normalni ojcowie mieli w zwyczaju. To dziecko było jego małym rozczarowaniem, do którego nie chciał się przyznać. Uczucie było to jak najbardziej dzielone z drugiej strony. Ojciec nie pamiętał, ile chłopak miał już lat, ale zapewne był już w wieku nastoletnim. Nie obchodziło go to jednak. James od zawsze był przydupasem matki.
Czarująca osobowość. Wszyscy w więzieniu po prostu cieszyli się na jego widok.
W każdym razie, ten dzień nie różnił się niczym innych od pozostałych w tym miejscu. Aż do śniadania.
Gdy zjadł swój marny posiłek, został wysłany do pokoju spotkań przez jednego z policjantów. To był ten moment, w którym spotka mamisynka, który tylko i wyłącznie przy okazji był jego synem. Może mógł go poprosić o przyniesienie mu czegoś ze świata zewnętrznego, kto wie. Może mydło albo jakąś książkę do poczytania, bo biblię przeczytał już wiele razy.
Jednak gdy kazano usiąść mu na krześle przy pustym stoliku, gdzie naprzeciwko siedział obcy mu mężczyzna wiedział, że jeszcze nie było mu dane spotkać Jamesa. Spotkał za to tego nieznanego mu dżentelmena w szarym garniturze i dość surowym wyrazie twarzy. Siedział idealnie wyprostowany, a jego brązowe włosy były elegancko zaczesane do tyłu. Spojrzał na Seana, który był od niego o głowę niższy, a następnie wyciągnął dłoń, potrząsając nią na przywitanie. Jego chwyt należał do o wiele mocniejszych, niż u normalnego mężczyzny. Wciąż jednak Sean nie miał pojęcia tego, kim ten człowiek jest.
— Sir Augustus Moran — przywitał się stanowczym głosem. — Pułkownik armii brytyjskiej, w wolnych chwilach minister w Iranie. Zdobywca Orderu Łaźni.
Sean wpatrywał się w niego wyraźnie w głębokim szoku. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego ktoś taki chciałby się z nim spotkać. Przecież nie popełnił aż tak poważnej zbrodni.
— Ee... Czemu więc zawdzięczam panu wizytę, sir? — zapytał w końcu, próbując to sobie jakoś poukładać.
Niecodzienny gość rozejrzał się dookoła, obserwując, czy nikt go nie podsłuchuje. Z jego wysoką pozycją było zdecydowanie ciężko mówić o prywatnych kłopotach w rodzinie.
— Chodzi o naszych synów, panie Moriarty.
No to nieźle się doigrał. James, oczywiście. Przyjaźń z synem pułkownika nie była mądrym posunięciem, a zwłaszcza wspólna ucieczka. To przynajmniej miał w głowie jego ojciec.
— Niech zgadnę... Uciekli razem ze szpitala? — Sean z zainteresowaniem poprawił się na krześle, bardziej przysuwając do przodu, aby lepiej słyszeć mężczyznę, który mówił o ton ciszej w tej sprawie.
Pułkownik potaknął głową.
— A więc jest pan świadom, dobrze... Musimy oboje zjednoczyć siły, aby do nich jakoś dotrzeć — dodał.
— Ale po co? To ich życie.
— Może tak właśnie pan uważa, że powinno wyglądać życie pańskiego syna. Jednak ja mam plany na przyszłość dla mojego i go długo trenowałem. Wydałem na niego krocie. On psuje mi dobre imię, ludzie już gadają... Oboje damy radę dowiedzieć się, gdzie mogą przebywać. Znamy ich na tyle dobrze, że będziemy znali ich następne kroki i możemy ich wytropić.
Tutaj pułkownik się mylił, bo Sean nie miał zielonego pojęcia o swoim synu. Szczególnie że nie przekroczył bram więziennych od długiego czasu i nie kontaktował się z Jamesem. Trzeba było jednak w życiu korzystać z okazji.
— No dobra... — od razu zmienił nastawienie. — A co ja będę z tego miał?
Augustus wyglądał, jakby przez chwilę miał wewnętrzny dylemat. To, co chciał zaproponować nie zgadzało się z jego morałami, a już z pewnością mogło to mu dodać problemów do koszyka. Nie miał jednak wyboru. Jemu w pewien sposób zależało na swoim dziedzictwie oraz tytule. Otrzymał order, więc był bardzo szanowany, a jego rodzina była uznawana za jedną z najbardziej porządnych w Londynie. Specjalnie przejechał taki kawał do Irlandii tylko i wyłącznie po to, aby rozwiązać tą sprawę. Był więc zdolny do zaryzykowania. Chrząknął, a potem popatrzył prosto na mężczyznę z całkowitą powagą.
— Wolność.
Oczy Seana powiększyły się, gdy usłyszał to słowo. Wątpił, aby pułkownik rzucał słowa na wiatr. A najlepsze było to, że z jego pozycją mógł mu rzeczywiście pomóc z wydostaniem się z tego miejsca. Wszystkie jego fantazje o jego osobie przechadzającej się po ulicach Dublina w końcu mogły się spełnić.
— Jakim cudem mógłby mi to mógł pan zapewnić, sir? — zapytał, powstrzymując triumfalny uśmiech.
Pułkownik schylił się, a następnie wyciągnął z torby leżącej pod stolikiem małą kupkę dokumentów, którą położył tuż przed Seanem. Poszperał w nich, aż w końcu wyciągnął tą, której szukał.
— No więc nie jestem pewien, czy to coś da, ale... — zaczął, wyciągając okulary. — Pisze tutaj, że działał pan pod wpływem wybuchu agresji, niekontrolowanym na dodatek. Jeżeli więc można by było sfałszować wyniki psychiatryczne, to byśmy mogli wyjaśnić atak chorobą psychiczną. Potem można pana „wysłać" do specjalnej placówki, która w rzeczywistości by nie istniała. Zapewniłbym, że nikt by się nie zorientował.
Taka opcja brzmiała naprawdę wiarygodnie i była pełna nadziei dla Seana. W jakikolwiek sposób pułkownik to wymyśli, to możliwe, że będzie mógł się wydostać. A więc jego nieposłuszny syn na coś się przyda.
— No dobra — uśmiechnął się szeroko. — Mamy więc umowę, sir.
Ponownie wymienili uścisk dłoni. W końcu brama do rozwiązania ich problemów.
— To ja pójdę załatwić to, co obiecałem — powiedział jego nowy współpracownik, wstając i chowając dokumenty do torby, którą następnie zarzucił na dobrze zbudowane ramię. Przy wyjściu odwrócił się jeszcze do bardzo szczęśliwego Seana. — Spotkamy się jutro i wtedy zaczniemy poszukiwania... Aha, i mów mi po imieniu.
— Tak jest, Augustusie!
Moriarty wrócił do swojej celi bardzo rozpromieniony. Dawno nie był aż tak zadowolony. Od razu rzucił się do łóżka, przy którym uklęknął i zrobił znak krzyża. Zamknął oczy ze spokojem, a jego kąciki ust wciąż były uniesione do góry. Strażnicy byli trochę podejrzliwi, dlaczego ten człowiek był taki zadowolony. Nie mogli jednak zbytnio się wtrącać, bo nie robił nic złego. Po prostu zaczął się modlić.
— Dziękuję ci, Boże. Dziękuję ci Maryjo. Tyle czasu prosiłem was o wybaczenie, a wy mnie posłuchaliście. W końcu nadeszła pora na moją wolność. Wiedziałem, że na to wszystko nie zasługiwałem. Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego Jezus. Święta Maryjo matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top