10] Sebastian Moran.
z dedykacją dla @sheepylaugh, jesteś moim legendarnym sebastianem <3
╔═════☩══♛══☩═════╗
𝒥𝓊𝓈𝓉 𝒾𝓃 𝓉𝒾𝓂𝑒, 𝐼 𝒻𝑜𝓊𝓃𝒹 𝓎𝑜𝓊 𝒿𝓊𝓈𝓉 𝒾𝓃 𝓉𝒾𝓂𝑒
𝐵𝑒𝒻𝑜𝓇𝑒 𝓎𝑜𝓊 𝒸𝒶𝓂𝑒, 𝓂𝓎 𝓉𝒾𝓂𝑒 𝓌𝒶𝓈 𝓇𝓊𝓃𝓃𝒾𝓃' 𝓁𝑜𝓌
𝐼 𝓌𝒶𝓈 𝓁𝑜𝓈𝓉, 𝓉𝒽𝑒 𝓁𝑜𝓈𝒾𝓃𝑔 𝒹𝒾𝒸𝑒 𝓌𝑒𝓇𝑒 𝓉𝑜𝓈𝓈𝑒𝒹
𝑀𝓎 𝒷𝓇𝒾𝒹𝑔𝑒𝓈 𝒶𝓁𝓁 𝓌𝑒𝓇𝑒 𝒸𝓇𝑜𝓈𝓈𝑒𝒹, 𝓃𝑜𝓌𝒽𝑒𝓇𝑒 𝓉𝑜 𝑔𝑜
𝒩𝑜𝓌 𝓎𝑜𝓊'𝓇𝑒 𝒽𝑒𝓇𝑒 𝒶𝓃𝒹 𝓃𝑜𝓌 𝐼 𝓀𝓃𝑜𝓌 𝒿𝓊𝓈𝓉 𝓌𝒽𝑒𝓇𝑒 𝐼'𝓂 𝑔𝑜𝒾𝓃'
𝒩𝑜 𝓂𝑜𝓇𝑒 𝒹𝑜𝓊𝒷𝓉 𝑜𝓇 𝒻𝑒𝒶𝓇, 𝐼 𝒻𝑜𝓊𝓃𝒹 𝓂𝓎 𝓌𝒶𝓎
𝐹𝑜𝓇 𝓁𝑜𝓋𝑒 𝒸𝒶𝓂𝑒 𝒿𝓊𝓈𝓉 𝒾𝓃 𝓉𝒾𝓂𝑒
𝒴𝑜𝓊 𝒻𝑜𝓊𝓃𝒹 𝓂𝑒 𝒿𝓊𝓈𝓉 𝒾𝓃 𝓉𝒾𝓂𝑒
╚═════☩══✦══☩═════╝
♛ | SEBASTIAN MORAN.
Nowy współlokator Jima nie był najbardziej rozmowną osobą, jaką kiedykolwiek napotkał. Irlandczyk wiedział, że blondyn jest od niego starszy i też nie było go tutaj długo. Jego walizka była rzucona gdzieś w kąt i większość rzeczy wciąż nie była wypakowana.
— Zgaś tego papierosa — skrzywił się Jim na przywitanie, gdy dym dotarł do jego nosa. — Śmierdzi tu.
Nastolatek spojrzał na nowego gościa ze znudzoną ekspresją. Nie chciało mu się kłócić z osobą, która będzie z nim teraz mieszkała, więc zgasił papierosa i odłożył do szklanej popielniczki. Na dodatek był starszy. Chciał ukazać dobry przykład młodszemu, który prawdopodobnie jak on nie miał w tym miejscu żadnych przyjaciół.
— A ty? — odezwał się Sebastian dość głębokim głosem.
— Co ja? — chłopak spojrzał na niego zdezorientowany.
— Jak się nazywasz?
Dopiero wtedy przypomniało mu się, że nowy znajomy przed chwilą mu się przedstawiał.
— Jim Moriarty — odpowiedział i usiadł na jednej z walizek Sebastiana położonych na fotelu. Nie obchodziło go, że była to czyjaś własność i właśnie ukazywał brak szacunku. Skrzyżował ręce i oparł się plecami o oparcie niebieskiego fotela. — Ale to nie twój interes, kolego. Jak mamy ze sobą mieszkać, to ja jestem tą osobą, która musi o tobie wiedzieć wszystko.
— Dlaczego?
Jim zawiesił się przez chwilę. Nie wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie. Sam nie wiedział na czym polegała poszerzająca się z każdym dniem chęć kontroli nad każdą otaczającą go osobą.
Blondyn popatrzył na niego niebieskimi oczami, unosząc brew.
— Ciekawe — wymamrotał.
— Co?
— Nie, nic. Co chcesz wiedzieć?
— Hm... — Jim uśmiechnął się i wyprostował nogi. — No nie wiem... Czemu cię tutaj wysłano?
— Problemy z agresją — odparł Sebastian.
To wydawało się już być bardziej interesujące dla chłopaka. Lubił brutalność, a posiadanie takiej osoby w tym samym pokoju mogło być początkiem całkiem dobrej współpracy, o ile blondyn okazał się kimś, kto zasługuje na wytrzymanie u boku wielkiego Jima Moriarty'ego. Jego ego też masywnie wzrosło z wiekiem, więc zwykli ludzie stawali się dla niego coraz mniej wartościowi. Byli jedynie szarymi pionkami podstawianymi w dużym, złym świecie.
— Hoho! — oczy chłopaka zabłyszczały i miały wrażenie większych przez szczere podekscytowanie. Takie tematy były dla niego niczym informacja o nadchodzącej wycieczce do Disneylandu. — Co takiego zrobiłeś, ty niegrzeczny hultaju? No? Opowiadaj!
Moran był zaniepokojony miną, którą robił jego gość. Był zdecydowanie zbyt zaciekawiony jego złymi uczynkami. Westchnął, gdy chłopak go irytująco ponaglał. Niech mu już będzie.
— Pobiłem moich znajomych z klasy.
Jim zmarszczył brwi zirytowany. Machnął ręką, robiąc nią małe kółeczko, próbując popchnąć go do przodu z tematem.
— A coś więcej?
Sebastian nie był zbytnio osobą, która lubiła wyjawiać szczegóły o sobie, zwłaszcza osobie, której praktycznie nie znał i właśnie zadawała mu pytania. Ten dzieciak jednak był strasznie uporczywy, a na dodatek w jego spojrzeniu było coś, co radziło, aby się wypowiedzieć. Pokręcił głową w niezadowoleniu, jednak całkowicie się poddał.
— Miles Houghton i jego szympansom nie spodobało się to, że zająłem ich miejsce przy stoliku. W sensie na lunchu. Od zawsze mnie irytowali, ale się nie mieszałem. Gnębili juniorów i uważałem ich za zwykłych tchórzy, tyle. Więc jak raz podeszli do mnie ze swoimi gębami, to przywaliłem Milesowi i wtedy się zaczęło.
Jim wyprostował się od razu, gdy usłyszał to, o czym mu powiedział nowy znajomy. Stanął w obronie osób gnębionych, a on znał tę rolę zbyt dobrze.
— I co? — na twarzy chłopaka pojawiał się coraz szerszy uśmiech. — Zbili cię na kwaśne jabłko?
Po raz pierwszy Sebastian prychnął krótko w rozbawieniu.
— Nie — odparł, wracając do poprzedniej ekspresji. — Mój ojciec jest pułkownikiem i mnie odpowiednio wytrenował. Umiem bardzo dobrze walczyć.
Irlandczyk popatrzył na potężne ręce, które opinały rękawki jego koszulki. Nie kłamał, a przez to imponował mu coraz bardziej. Nagle dotarło jednak to, co właśnie blondyn powiedział.
— Zaraz! Twój tata jest prawdziwym pułkownikiem?!
— Raczej prawdziwym wrzodem na dupie — wymamrotał Moran w niezadowoleniu. — Chce, abym poszedł w jego ślady. A jednak to on mnie tutaj zesłał. Niech się ten facet zdecyduje...
— Znam to uczucie — zauważył Jim. Z jego rodziną było tak samo. — Bardzo go nie lubisz?
— Nie znoszę go. Ciągle robi z domu swoje wojsko osobiste. Jeszcze trochę, a będzie kazał mi czyścić podłogi szczoteczką do zębów.
— Obejrzałbym to.
Moriarty zaśmiał się melodyjnie, wpatrując we współlokatora cwaniacko brązowymi oczami. Wystarczyła zaledwie chwila z tym chłopcem, a Sebastian był już nieźle rozkojarzony i zbity z tropu.
— Dlaczego?
— To by nie było nudne.
— Nie rozumiem cię.
— Nie musisz.
— To dobrze.
Irlandczyk zmrużył oczy złośliwie.
— Ludzie zawsze mnie ignorują, bo są zbyt głupi, aby mnie pojąć.
— Tak ludzie robią.
Siedzieli tak przez chwilę w ciszy. Tylko stłumione głosy reszty szpitala dało się usłyszeć zza drzwi oraz ćwierkanie ptaków, które latały w parku położonym przed budynkiem. Ciemnowłosy myślał o tym, czy może była taka możliwość, aby oboje mogli się jakoś zakolegować. Przydałaby mu się ochrona, a zwłaszcza w nowym miejscu. Gdziekolwiek trafiał - ktoś go zaczepiał. Na dodatek coraz więcej ćpunów i niebezpiecznych ludzi zaczęło się z nim kontaktować, a miał tylko piętnaście lat.
— A ty? — z zamyślenia wyrwał go głos blondyna.
Jim ruszył się lekko w fotelu, zrzucając walizkę nowego kolegi na podłogę, która upadła z hukiem, a zielona koszulka i skarpetka zsunęły się z bagażu Sebastiana.
— Hm? — spojrzał w jego kierunku i zamrugał parę razy.
— Czemu tutaj trafiłeś?
Nastolatek uśmiechnął się szeroko bez żadnej emocji na twarzy. Nie chciał mówić o swoim stanie umysłowym zwłaszcza dlatego, że sam nie miał pojęcia jak postawić sobie diagnozę.
— Ja? — teatralnie zapytał, wskazując na siebie dłonią. — Według opiekunów z domu dziecka jestem szalony.
Sebastian po raz pierwszy wyglądał na zaintrygowanego, odwracając głowę w jego kierunku.
— A jesteś, Jim?
═════ ◈ ═════
Holly wzięła łyka herbaty, opierając się o blat kuchenny. Przy uchu trzymała żółtą słuchawkę od telefonu i wpatrywała się przez okno na niebieskie okno z przygnębieniem.
— Jak on się trzyma, Meredith? — zapytała z westchnieniem.
— Nie jest źle — odparł trzeszczący głos przez telefon. — Nie narzekał.
— Z kim ma pokój? — kobieta zawiązała kabel wokół palca.
— Z Sebastianem Moranem. To spokojny siedemnastolatek, na pewno razem współgrają idealnie. Oboje mogą się od siebie dużo nauczyć.
— Mam nadzieję. Dziękuję za informację.
— Nie ma problemu, Holly. Dzwoń w każdym czasie.
— Będę, moja droga. Nie będę spuszczała oka z Jima, pomimo że jest daleko.
Opiekunka pożegnała się i rozłączyła. Miała dziwne uczucie, że coś złego miało się niebawem stać. Nie umiała tylko dokładnie wyjaśnić czego. Westchnęła głęboko, odkładając słuchawkę i idąc do małego pokoju jej przeznaczonego. Usiadła na fotelu, a następnie dostrzegła album ze zdjęciami. Chwyciła go i otworzyła. Przejeżdżała palcami po różnych stronach poszukując zdjęcia z Jimem.
Znalazła je. Mały chłopiec z wymuszonym uśmiechem stał z Holly przy choince, a ona go obejmowała. Było jej strasznie szkoda tego chłopca oraz tego, czym się stawał.
Nagle zza zdjęcia wysunęła się jakaś karteczka. Dziwne. Nie przypominało jej się, aby coś tam chowała. Okazało się jednak, że to była bardzo świeża wiadomość:
Kobiecie od razu poprawił się humor i roześmiała się wesoło. Ten chłopak był pełen niespodzianek!
Na dole pod wiadomością była narysowana mapa z czerwoną kropką. Była ciekawa tego, co Jim wymyślił. Wiedziała, że wciąż był w szpitalu, dlatego miała pewność, iż go tam nie znajdzie w osobie. Pewnie wymyślił jej coś przed wyjazdem!
Utrzymała to tajemnicą. Nie pokazała nikomu wiadomości, tylko w skrycie wymknęła się z placówki i poszła do lasu.
Zagłębiała się coraz głębiej z szerokim uśmiechem na twarzy, jednocześnie w dłoni trzymając list. Nie wiedziała, kiedy dokładniej ma się zjawić, ale jeżeli był tam przedmiot, to przecież nigdzie nie uciekł.
Wkrótce znalazła się w miejscu, które otaczały gęste krzewy układające się w krąg. Pośrodku zaś na pustym polu leżała tajemnicza, czerwona lina prowadząca gdzieś pod ziemię.
Holly zachichotała. Uwielbiała Jima, był jej ulubieńcem.
Udało jej się dostać do kręgu przez krzaki, a następnie podeszła do liny i przystanęła, pociągając ją w górę.
W momencie, gdy wykonała ruch rozległ się hałas pod ziemią. Wysunęła się zasłonięta liśćmi pokrywa. Kobieta z krzykiem zleciała w dół do dziury, która była bardzo głęboka, a na dnie? Włączona mechaniczna maszyna, której kręcące się koła z zębatkami zadziałały na nią niczym tasaki do mięsa.
W ułamku sekundy opiekunce przeszło przez głowę tylko pytanie "Dlaczego?".
Wkrótce przyszedł zakapturzony mężczyzna, który wyłączył mechanicznego kata i spośród krwi oraz porozrzuconego mięsa w dziurze wyciągnął list od Jima, a następnie spalił zapalniczką.
— Pięćset funtów, panie Moriarty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top