25. Koniec Podróźy
Pogoda w Valinorze dopisywała. Mimo że było dość chłodno to słońce przygrzewało promieniami. Choć gdyby tak się przyjrzeć to nad horyzontem możnaby dostrzec ciemne, kłębiaste chmury, które zawisły nad odległym lądem.
Dziejszego ranka dwójka rodzeństwa została powiadomiona o przypływie jednego z ostatnich okrętów.
Kiedy Lith się o tym dowiedziała właśnie jadła drugie śniadanie wraz z Ricarem.
- I co nam do tego? - zapytała przeżuwając kromkę świeżo upieczonego chleba.
- A no to, że jest na nim nasz ojciec. - rzucił Ricar od niechcenia.
Lith nieomal zadławiła się. Próbując odkaszlnąć spojrzała na brata. Ten siedział oparty o krzesło i bawił się widelcem, wgapiony w niego jak w obrazek.
- Mairon? Ten Mairon? Jest na pokładzie statku na wyspę? - powtórzyła przełykając to co miała w ustach.
Ricar pokiwał głową.
- Nie wyglądasz jakbyś się cieszył - stwierdziła zerkając na jego nietknięte śniadanie.
- Cieszyłem się - przyznał balansując widelec między palcami - ale po pierwszym szoku raczej bardziej się stresuje.
- Czemu? - sięgnęła po kubek gorącego kakao.
Srebrny widelec z brzękiem upadł na podłogę. Chłopak schylił się, aby go podnieść.
- Nie widziałem go prawie... całe moje życie! Jak mam się przy nim zachować? O czym rozmawiać? Przecież ja go nawet nie znam!
Lith chrząknęła, starając się nie roześmiać.
- Od kiedy to ty przejmujesz się takimi rzeczami?
Ricar tylko skarcił ją wzrokiem.
- Po południu mamy iść do północnego portu, aby ich przywitać.
- Narvi idzie z nami?
- No tak. W końcu to on kazał nam tam iść. Pewnie przyjdzie do portu jak tylko skończy... uh... to co ma do zrobienia.
Lithia pokiwała głową i odwróciła wzrok w stronę okna na werandę, gdzie zobaczyła kszątających się mieszkańców wyspy.
- Wszędzie tylko te dynie, dynie i dynie. - pomyślała widząc taczki pełne warzyw - Wszystkim się one w końcu znudzą.
***
Stres. To czuła Lith, gdy stała w porcie Valinoru. Czuła jak jej żołądek skręca się z niecierpliwości. Przy śniadaniu wyśmiewała brata, ale teraz czuła ten sam niepokój o którym wspominał. Poza tym w porcie była tylko ona, Ricar i czterech strażników. Niewątpliwie czułaby się o wiele lepiej gdyby był tu z nią spokojny i opanowany Narvi. Ale najwyraźniej "to co miał do zrobienia" trochę się przedłużyło.
Port znajdował się na nadbrzeżu wyspy, gdzie nie rosły już żadne drzewa, ani krzewy. Na drobnym, białym piasku wybudowano długie i szerokie platformy na wysokich fundamentach, z których wyrastały długie drewniane mola sięgające daleko w wodę. Stały tu tylko dwa puste okręty o zwiniętych, białej żaglach. Prawdopodobnie reszta znajdowała się z drugiej strony wyspy w drugim porcie.
Majarowie stali w niewielkiej altance, która tylko trochę chroniła od silnego wiatru. Lith wyciągnęła szyję jak tylko mogła, oczekując, że zobaczy białe maszty eleganckiego okrętu.
Wiatr dął mocno od strony morza. W powietrzu unosił się zapach słonej wody i glonów.
- Może nie przypłyną..? - szepnął Ricar z nutą nadziei w głosie.
Dziewczyna obejrzała się na niego z oburzeniem.
- Denerwuję się, okej? - usprawiedliwił się nerwowo. Poprawił długą bordową szatę.
Lithia popatrzyła na niego przychylniej. W tym momencie pomyślała jak bardzo podobny jest do Mairona. Brakowało mu tylko tego skupionego, poważnego wyrazu twarzy, który tak dobrze zapamiętała.
- Myślisz, że to zostaną tu? - zapytał Ricar z cicha, unosząc wzrok ku niebu.
Majarka wzruszyła ramionami. Szczerze mówiąc liczyła na to, że żadne z nich nie będzie musiało tu zostać. Nie chciała by zabierano im ten wybór. Może sami zdecydują?
Dziewczyna bezwiednie przeczesał włosy.
- Nie chcę żeby czuli się tu jak w więzieniu - spuściła wzrok.
Życie na wyspie jest beztroskie i takie proste. Robisz to na co masz ochotę i to co lubisz. Każdy ma jakieś swoje obowiązki, ale zarazem nikt cię do nich nie zmusza. Może Valarowie mieli trudniejsze życie? Może oni mieli zmartwienia i przykrości, ale tacy Majarowie jak Lith nie mieli się czym zamartwiać.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Może i oni tego zaznają? Tej beztroskiej sielanki...
Nagle poczuła dłoń brata na swoim ramieniu. Uniosła głowę. Na horyzoncie pojawił się maciupki statek.
Jej żołądek ścisnął się jeszcze bardziej. Lith wzięła głęboki wdech, aby się uspokoić. "Raz... dwa... trzy... cztery" zaczęła po cichu, chcąc zająć czymś swoją uwagę. Zerknęła za siebie spoglądając na czterech strażników, którzy przyszli tu za nimi. "Ciekawe po co tu są." Przemknęło jej przez myśl, nim znów zwróciła oczy ku wodzie.
Statek zbliżał się szybko, lecz z brzegu miało się wrażenie, że stoi w miejscu. Między rodzeństwem panowała cisza. Oboje Z ogromną niecierpliwością wyczekiwali spotkania.
Wreszcie, po nie więcej niż 40 minutach, okręt przybliżył się na tyle, by można było zobaczyć załogę na pokładzie.
Z lekkim wahaniem Lithia ruszyła przed siebie. Szła po długim, drewnianym molu, którego deski skrzypiały ostrzegawczo. Stanęła na samym jego końcu, wyczekując nadpływającego statku.
Wreszcie ogromna łódź dopłynęła do celu. Powoli i ociężale wpłynęła do portu, a marynarze na pokładzie zarzucili kotwice. Serce zabiło jej szybciej, gdy z pokładu rzucono szeroką kładkę. Była dość niestabilna, ale nikt na to nie zwrócił uwagi. Pierwszy z podkładu wyszedł wysoki majar, lekko zgarbiony, opatulony w szary płaszcz się garbił lekko i opierał o drewniany kostur. Ale Lithia nawet na niego nie spojrzała. Za nim wyszło jeszcze kilku innych, aż wreszcie dziewczyna zobaczyła tego na którego czekała.
Jasnowłosy Majar ze złotymi oczami, które od razu zawiesił na jej postaci. Majarka nie spuściła wzroku z jego twarzy. Nie zważała na nic innego, niecierpliwie czekając, aż zejdzie z kładki.
Gdy tylko stanął przy niej przytuliła go mocno. Zarzuciła mu ręce na szyję i uścisnęła, ale coś było nie tak.
Sauron nie poruszył się ani nie odezwał. Może jej nie pamiętał?
Odsunęła się lekko zbita z tropu i popatrzyła na niego. Najpierw na twarz, potem na ubranie. Twarz miał podrapaną i zmęczoną, lecz czystą. Pewnie odbył wielką podróż przez Śródziemie nim wreszcie dotarł do statku. Jego ubranie równiez było czyste: biała długa koszula, białe spodnie do kostek, I skórzane sandały. To na pewno coś w co ubrano go na statku. Czysta biel nie pasowała do niego. Ale najbardziej zastanawiały ją oczy. Złote tęczówki okalały czarne szerokie źrenice, które nieustannie patrzyły na dziewczynę, ale wydawały się one być matowe, pozbawione jakiegoś żywego blasku, który tak dobrze zapamiętała podczas ich ostatniego spotkania.
Jego wargi lekko skrzywiły się w uśmiechu, ale nie był to uśmiech radości, raczej odruch na powitanie znanej ci osoby.
Lith obejrzała się za niego.
- A... mama? - zapytała cicho, tak, że chyba nikt jej nie usłyszał.
Nagle wyprzedziło ją czterech strażników, którzy najwyraźniej podążyli tuż za nią. Wzięli Majara pod ramiona.
- Co wy robicie? - zapytała zrazu spokojnie
Nagle jeden z nich wyciągnął żelazne kajdany.
- Co to ma znaczyć? - wybuchnęła.
- To tylko formalność - zapewnił jeden z nich - musi stanąć przed Manwë, a potem...
- To bezczelność! - wrzasnęła Lith
- Uspokój się - zakapturzony Majar chciał położyć rękę na jej ramieniu.
- Nie dotykaj mnie! - oburzyła się - Macie go wypuścić! To jest Mairon on- urwała.
Błądzącym wzrokiem napotkała wzrok Saurona. Patrzył na nią bez wyrazu jak przechodzień obserwujący kłótnię na ulicy.
Lith wzdrygnęła się. Nie dostrzegła w nim krzty emocji. Dlaczego pozwala im na to? Dlaczego się nie szarpie? Przecież obiecano go tu dobrze traktować! Ale w tej sekundzie zrozumiała: Coś się stało. Coś się stało coś się stało między nim, a ich matką. Sauron nie przypłynął to aby pokornie przeprosić. On coś planuje.
Majarka bez słowa popatrzyła za odchodzącymi. Zobaczyła jak idą w stronę altanki, gdzie stały dwie postacie: jej bracia. Najwyraźniej Narvi zdążył się już pojawić.
Z daleka obserwowała ich reakcje, dokładnie taką samą. Chwila uniesienia w radości, pytanie czy matka przypadkiem nie powinna być z nimi, złość i niezrozumienie i pytanie dlaczego Majar miał na sobie kajdanki. Patrzyła jak strażnicy odchodzą w stronę wyspy, najpewniej do sali w której Manwë przyjmował "gości".
"To nie skończy się dobrze." Lith mogła niemal przysiąc, że wie co planuje jej ojciec.
Oczami wyobraźni widziała kolejną wojnę. potężnego Maga, twórcę broni i Pierścieni, przeciw Śródziemiu, Quentimi wraz z mieszkającymi na wyspie Valarami.
"To nie może skończyć się dobrze..."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top