|Walentynki|
George: Spędziliście razem cały dzień. Wieczorem skończyliście na kanapie w domu chłopaka, oglądając seriale. Dał ci swoją bluzę, gdy zrobiło się chłodniej. Uwielbiałaś je. Były takie miękkie i tyle za duże, że mogłabyś się w nich utopić. Pachniały jak on. Za każdym razem oddawałaś mu jego rzeczy ze smutkiem.
– Weź – powiedział, gdy przed powrotem do domu, zaczęłaś ściągać czarną bluzę z nadrukiem na rękawie. Spojrzałaś na niego zdumiona. Objął cię ramionami i złożył krótki pocałunek na czole. – Jest twoja.
Uśmiechnęłaś się niepewnie, odgarniając włosy za ucho.
– Jesteś pewien? – spytałaś, wiedząc, że w tej bluzie widziałaś go najczęściej.
Skinął głową i podał ci kurtkę z szafy. Zacisnął mocniej szalik na twojej szyi.
– To, co moje jest też twoje.
Blake: Miałaś mieszane uczucia co do Walentynek. Bo przecież kochać powinno się na co dzień, a nie od święta. Mimo wszystko nie miałaś nic przeciwko kolejnemu wieczorowi spędzonemu w towarzystwie chłopaka. Spacerowaliście długim deptakiem ciągnącym się wzdłuż ozdobionych czerwonymi i różowymi dekoracjami witryn, trzymając się za ręce. Chłód owiewał twoje policzki, jednak ciepło bijące z każdego spojrzenia, którym brunet cię obdarował, było wystarczającą rekompensatą.
W pewnym momencie przystanęliście przed jednym ze sklepów. Twoją uwagę zwróciły ogromne, lśniące, czerwone lizaki. Każdy – bez wyjątku – reprezentował na sobie co najmniej jedno wyznanie miłosne.
– Wiesz – zaczęłaś, zwracając się twarzą w stronę Blake'a z szerokim uśmiechem i wtulając się w niego – gdyby na którymś z tych lizaków było napisane „Nienawidzę Cię" to bym ci taki kupiła.
Reece: Tego dnia popełnił jeden z największych błędów w swoim życiu. Do końca będzie wspominał te Walentynki z niesmakiem.
Zabrał cię na łyżwy.
Jednak nie na lodowisko. Wybraliście się nad jezioro. Całe skute lodem. Mimo to nie byłaś przekonana do jego pomysłu.
– No, dawaj – zachęcał cię. – Tchórzysz?
Uśmiechnął się prowokująco i założył ręce na piersi.
– To niepoważne, Reece – stwierdziłaś ze sceptyczną miną. Lód wyglądał na gruby, ale czy rzeczywiście taki był?
– Daj spokój – zaśmiał się i odwrócił do ciebie plecami. – Mogę wejść pierwszy.
Postawił jedną nogę na lodzie i odczekał chwilę. Nic się nie stało, więc postawił też drugą i odjechał kawałek.
– No nie wiem... – mruknęłaś pod nosem, krzywiąc się.
– Widzisz? – krzyknął, gdy odwrócił się do ciebie i wyciągnął zachęcająco rękę.
Westchnęłaś i ruszyłaś powoli w stronę jeziora. Wtedy jednak usłyszałaś trzask, a zaraz po nim głośny plusk. Blondyn wpadł do wody po pas, a ty nie wiedziałaś czy najpierw pomóc mu się wydostać, czy spróbować przestać się śmiać.
***
Przepraszamy za długą nieobecność. kac kacem, ale powinnyśmy były coś dodać. Od teraz już na trzeźwo, obiecujemy. dzięki za wyrozumiałość, kochani. Buziaczki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top