|| Denerwuje się, gdy...[2]||

Dazai Osamu

-Dazai- stanęłaś naprzeciw Płytkiego rowu, obdarzyłaś leżącego w nim mężczyznę wymownym spojrzeniem.- Wytłumacz mi ale tym razem jasno, co konkretnie skłania cię do tych wszystkich okropnych prób samobójczych?Czemu to robisz? Aż tak ci ze mną źle?

- chcę umrzeć,to oczywiste.- powiedział szczerząc się głupio.- Ale to nie twoja wina! Jak mogłaś tak pomyśleć, skarbie?

-Myślę, że nie powinieneś próbować.- powiedziałaś cicho. - Życie jest najcenniejszą wartością, jaką posiadamy. Pełne pozytywów, a ty chcesz wszystko stracić? Ot tak? - pstryknęłaś palcami.- Mamy tak wspaniałe ciała i umysły, aby każdym zmysłem zachowywać wspomnienia.-Spojrzałaś na niego smutno. - Ty nawet nie chcesz ich tworzyć.

- W życiu nie ma pozytywów.-warknął.-Ludzieprzychodzą na ten świat, a potem odchodzą. To naturalna kolej rzeczy -westchnął. - a to, że chcę cierpieć trochę krócej, to nic złego. - wstał i pzaciągnceł się.- Wszystko tutaj doprowadza mnie do szaleństwa. - spojrzał na ciebie i uniósł brew.- Ty czasami też.

Musiałaś przyznać się samej sobie,że mimo wszystko martwiłaś się o niego. Co noc, gdy widziałaś jak śpi, zastanawiałaś się, czy będzie wyglądał tak martwy. Wizja jego pogrzebu była ucieleśnieniem twoich lęków, lecz jednocześnie spełnieniem jego marzeń. Ale nie mogłaś pozwolić, by umarł. Czułaś ciarki na plecach, gdy kolejny raz wezwana do szpitala, myślałaś o tym, co dziś wymyślił. Bałaś się, że któregoś razu poprostu nie przeżyje. że kolejna próba może okazać się udana.

Nie zauważyłaś kiedy doszliście do mostu.

- W razie czego pamiętaj, to nie twoja wina!- zajęło ci chwilę, zanim zrozumiałaś, ze podjął właśnie kolejną próbę utopienia się w rzece.


Atsushi Nakajima

Szukałaś właśnie Atsushiego, gdyż Kunikida kazał ci sprowadzić z powrotem do pracy. Gdy otworzyłaś drzwi zaplecza, nakryłaś go na jedzeniu chazuke. 

- Nie samym chazuke żyje człowiek, do ciężkiej cholery! - powiedziałaś patrząc jak w zakłopotaniu starą się ukryć plastikową miseczkę, jak nastolatek nakryty na paleniu papierosów w krzakach. - Potrzebujesz czegokolwiek, nie wiem, składników odżywczych do życia a nie cały czas chazuke.

- Nieprawda. 

- Musisz jeść jakieś inne rzeczy, to dla twojego prawidłowego rozwoju. I musisz pić dużo wody. - podjęłaś kolejną próbę, już od początku skazaną na straty, przekonania go do zmiany diety. - Proszę ...

- Dobra, to załóżmy się. - powiedział z chytrym uśmieszkiem. - Zobaczymy, czy przeżyję do ... powiedzmy ... Do końca miesiąca. Co ty na to?

I wyszedł, kierując się do biura. 

I w taki oto sposób żywi się chazuke od miesiąca. I o dziwo jeszcze żyje. 


Chuuya Nakahara

Siedzieliście z Chuuyą i popijaliście wino. Jego ukochany Petrus. Wiedziałaś, że to, co mu wyznasz, zmieni bieg waszej historii, on wkurzy się, bo okaże się, że jego gust nie jest całkiem nieskazitelny i nie potrafi wybrać czegoś co pasowałoby wszystkim, gdyż wierzył, że jego przewspaniałe wino jest istnym boskim napojem i w rozkoszy jego smaku rozpływa się każdy, kto miał choćby jedną okazję by go posmakować.

- Chuuya, - przerwałaś milczenie.- ja... muszę ci coś wyznać.

- Hm? Co to takiego? - powiedział rozmarzony.- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jesteś w ciąży?- nagle spoważniał.

- Nie, nie. Nie chodzi o to. - przełknęłaś ślinę.- To delikatna sprawa. - wzięłaś głęboki oddech. - Uważam, że Petrus jest cóż... Za mało słodki dla mnie. Chciałabym kupić jakieś inne, które smakowałoby mi bardziej.

- Co powiedziałaś? - stał z miną taką, jakby trząsnął go piorun. Wstał. Ręce zaczęły mu się trząść, jakby nie wiadomo co się właśnie stało. Zszokowany jak dziecko, które dowiaduje się, że jago rodzice nie są jego prawdziwymi rodzicami, zaczął krążyć wokół małego, eleganckiego stoliczka. Nagle stanął. Zastanawiał się chyba jak dać upust  wzbierającej się w nim złości. Chwycił stojącą dostojnie butelkę po Petrusie i z całej siły, czerwony ze złości, uderzył szkłem o stolik. Migoczące w świetle żyrandola odłamki przecięły przestrzeń w każdym możliwym kierunku, w tym kilka poleciało prostu na ciebie. Ręka którą się zasłoniłaś była na pierwszej linii ognia, co sprawiło, że dwa większe odłamki zadrapały ci skórę na nadgarstku. 

- Wychodzę. - usłyszałaś jak przez mgłę.- Nie wiem kiedy wrócę. 


Akutagawa Ryuunosuke

Sytuacja zaczęła się komplikować kiedy kupiłaś Akutagawie na urodziny kredkę do brwi.

-Co to ma być - spytał biorąc przedmiot do ręki. Widać, że nie był zbytnio ucieszony prezentem, ale Akutagawa to Akutagawa, on zwykle nie wyraża emocji.

-Kredka do brwi. Dzięki niej będziesz miał brwi. - wytłumaczyłaś mu.

-Hmpf. Nie potrzebuje jej-odpowiedział zimnym tonem.

-No tak. Przecież ludzie bez brwi też są piękni. Co nie aku? - spytałaś uśmiechając się. Nie wiedziałaś że tym zdaniem wywołałaś wilka z lasu. Minutę później musiałaś uciekać przed wściekłym Akutagawą, który próbował cię zabić przy pomocy rashoumona. Na szczęście drasnął cię tylko lekko więc nie było źle, ale wiesz ze na drugi raz musisz uważać co mówisz.


Sytuacja zaczęła się komplikować, gdy kupiłaś Akutagawie kredkę do brwi. 

-Co to ma niby być? - spytał delikatnie trzymając cieniutki przedmiot w palcach. Nie wyglądał na uszczęśliwionego prezentem. 

- Kredka do brwi. Kupiłam przy okazji.  - powiedziałaś dumnie. - Możesz narysować sobie nią brwi.

- Nie potrzebuję tego. - odłożył rzecz na stół. 

- No tak, przecież ludzie bez brwi też są piękni, nie? - nie wiedziałaś, że go tym uraziłaś. Szybko odwróciwszy się w kierunku drzwi, wyszedł. (nie wiem co tu mogę napisać więcej lol)


Ranpo Edogawa

Był spokojny dzień. Ranpo jak zwykle siedział w biurze i obżerał się słodyczami. Jego spokój trwał od rana, do czasu,kiedy wkroczyłaś do biura agencji z wagą w ręku.

-Ranpo. - powiedziałaś zimnym tonem, aż wywołanego przeszły ciarki. - Mówiłam ci coś na temat jedzenia tylu słodyczy. Będziesz miał cukrzycę. - stwierdziłaś patrząc się na obrażonego Ranpka.

-Pffff nie będę miał.-powiedział, mając w ustach lizaka, którego zagryzał czekoladą.

-A walnąć cię wagą, za przejadanie się? - wokół ciebie pojawiła się straszna aura. Ranpo przełknął nerwowo ślinę, nigdy nie widząc cię w takim stanie. - Nie trzeba - powiedział.

-No ja myślę - odstawiłaś wagę na ziemię - a teraz cię pożyczam i idziemy zjeść coś normalnego.

-Ta jest - powiedział obrażony Ranpo. Skończyło się na tym, że był obrażony na ciebie przez dwa miesiące.


Ciepłe promienie słońca wlewały się do pomieszczeń agencji przez otwarte okna. W pomieszczeniach panował gorąc, ze względu na szwankującą klimatyzację, jednak mimo to, wszyscy pracownicy biura pracowali zawzięcie, choć wymagało to od nich więcej energii niż zwykle. Jedynym wyjątkiem, czarną owcą tego widoku, był (oprócz wiecznie nieobecnego Dazaia) oczywiście najlepszy detektyw na świecie. Choć wokół każdy uwijał się z prędkością światła, porządkował papiery, zmieniając przy tym położenie co kilka sekund, on założył nogi na blat biurka, pożerając niewyobrażalne ilości cukru i wyrzuty sumienia. Jego zachowany aż do południa (!) spokój został nagle został zakłócony przez osobę wchodzącą bez zbędnych ceregieli do sekretariatu z tajemniczą reklamówką w dłoni.

-Ranpo...- rzekłaś tonem przypominającym głos powstającego z piekielnych czeluści demona, jednocześnie potwornie lodowatym, mogącym zamrażać wodę w szklankach, jednak póki co zmroził tylko wywołanego do tego stopnia, że zdjął nogi z biurka,  a po plecach przeszły ciarki. - Rozmawialiśmy już o słodyczach! - pełnym mocy zamachem wyrwałaś lizaka z jego ust, pozostawiając pustkę w gębie i zdziwioną twarz. - Będziesz miał cukrzycę. - powiedziałaś już nieco łagodniej. 

Machnął ręką. 

- Pffff, nie będę miał. Jestem za to najlepszym detektywem na świecie!

- To nie ma absolutnie nic do rzeczy! - głowy obecnych wokół obróciły się w twoją stronę. - To, że jesteś najlepszym detektywem na świecie nie gwarantuje ci zdrowia... - dodałaś przez zęby.

Wydał z siebie niezrozumiały dźwięk, z którego mimo wszystko można było odczytać niezadowolenie.

- Zaraz cię przekonam. - sięgnęłaś po tajemniczą zawartość reklamówki. - To jest waga. Może ona cię przekona...

- Nie ważę tak dużo...

- ...gdy dostaniesz nią w głowę.

- Co? Nie trzeba, nie trzeba. - przełknął nerwowo ślinę.

- No ja myślę. - powiedziałaś z uśmiechem satysfakcji. - A teraz pójdziemy zjeść warzywka na obiad, prawda? 

-Tak...- westchnął smutno.

Fyodor Dostoevsky

Byłaś właśnie na zakupach. Wyszło całkiem dużo siatek, więc miałaś lekki problem w niesieniu ich. Kiedy już byłaś pewna że musisz zadzwonić po Fyodora, aby ruszył swoją dupę i ci pomógł podszedł do ciebie pewien chłopak. O ile pamiętałaś był to Atsushi z agencji. Fyodor ostrzegał cię przed nimi, więc trochę się go bałaś go spotkać.

-Przepraszam Panią - krzyknął do ciebie. Automatycznie odwróciłaś się do niego. - Pomoc pani z zakupami? - spytał uprzejmym tonem.

-Byłabym wdzięczna. Dziękuję... - ukłoniłaś się w podziękowaniu.

-Nie, naprawdę to drobiazg. - zaczął machać nerwowo rękami. Wziął część zakupów od ciebie, i poszliście do mieszkania, gdzie aktualnie sobie pomieszkiwałaś z Fyodorem. Po drodze dołączył do was jeszcze jeden chłopak, Tanizaki. Wziął od ciebie resztę zakupów i zanieśli ci je aż pod sam dom. Bardzo miło wam się rozmawiało. Jednak ludzie z agencji nie są tacy straszni, jak mówił Fyodor (mam tu takiego cringe'a pisząc o tych zakupach, że hoho).

 Weszłaś do mieszkania, uprzednio dziękując dwóm chłopakom za pomoc. Zastałaś Fyodora, jak zwykle knującego jakieś plany uwolnienia ludzi, bo jest przecież Bogiem. Zauważyłaś, że planuje rozwalić agencję, gdyż iż ponieważ miał tak rozpisane na karteczce.

-Czy to naprawdę konieczne zabijać ludzi z agencji? - spytałaś.

-Oczywiście że tak. Muszę ich uwolnić i tylko ich zabijając mogę tak zrobić.
Czemu pytasz? - spytał patrząc się na ciebie podejrzanym wzrokiem.

-Nie możesz ich oszczędzić czy coś? - spytałaś cicho - Nie są wcale tacy jak mówiłeś. Spotkałam dzisiaj dwójkę z nich i bardzo mi pomogli, więc naprawdę musisz - nagle poczułaś coś metalowego przy szyi.

-Zamierzasz mi się sprzeciwiać? - spytała Fyodor patrząc ci w oczy.

Szybko uciekłaś wzrokiem i odpowiedziałaś - Nie skądże. Tylko pomyślałam... - poczułaś jak z policzka leci ci krew.

 - Nie radzę nic więcej mówić. - powiedział Fyodor - będzie jak mówię i tyle. Odszedł, zabierając ostrze spod twojej szyi. - Mam nadzieję że się rozumiemy. - wyszedł z pokoju, uprzednio zostawiając ci rysę na drugim policzku.

Kunikida Doppo

- Co to ma znaczyć?! - nigdy nie widziałaś nigdy Kunikidy w takim stanie. Denerwował się niezwykle często, lecz przeważnie nie trwało to długo. Cóż, są rzeczy ważniejsze od obrażania się, zwłaszcza, jeśli chodzi o osobę, na której nam zależy. 

- Oj, to tylko niewinny żarcik. -uśmiechnęłaś się na widok kilku serduszek o ognistej barwie brokatowego, różowego żelopisu. Zirytowany mężczyzna trzymał papier tak mocno, że jego nieskazitelna powierzchnia uległa kilku skrzywieniom. Napisy nakreślone nieszczęsnym, lśniącym przyrządem rozmazały się w kilku miejscach, jednak nieznacznie. - Nie gniewaj się, tylko czytaj moje mądre słowa.

- Posłuchaj ... - wziął bardzo głęboki oddech kilkakrotnie, policzył w myślach do kilkunastu i obdarzył cię śmiertelnie poważnym spojrzeniem. - "Ideał" jest dla mnie bardzo, bardzo ważny. Jak wskazuje jego nazwa ma być idealny. I-DE-AL-NY. Łączy wszystkie moje myśli, poglądy i spostrzeżenia w jedną, niezastąpioną całość. Zmierzam do tego, że nie chcę żebyś w nim... śmieciła. 

Zapadła cisza, trochę zbyt ciężka i zbyt niezręczna. Odwrócił wzrok, zdawał sobie sprawę, że te słowa mogą cię zaboleć. I w istocie, zabolały. W cholernej książce nie napisał o tobie ani słowa. Wypełniał go swoją codziennością. Swoim życiem. Ale ty też jesteś jego częścią! Ogromną, gigantyczną częścią! Jesteś elementem jego codzienności, jego życia. Jeśli ciebie nie było tutaj, w "Ideale" to tak, jakbyś w jego życiu... nie istniała. 

-Przepraszam...- jęknęłaś. W twoich oczach zabłysnęły kryształowe łzy. - a-ale... Ty nic o mnie nie piszesz. Jest tam wszystko : Od pogody, przez listę zakupów i obowiązków, aż po śniadanie Ranpo i Dazaia. - cienka, mokra strużka popłynęła po twoim rumianym policzku. - O mnie nie ma nawet wzmianki. To tak jakby... jakby... Jakbyś się mnie wstydził! - Kunikida wyglądał na zupełnie zaskoczonego. - Jakbym nic dla ciebie nie znaczyła ... -dodałaś ciszej. 

Kunikida westchnął i odwrócił się do regału. Wyciągnął stamtąd grubą, ciężką książkę, o pięknie zdobionej okładce. Otworzył gdzieś w środku i wyjął plik papieru. Z daleka zauważyłaś tylko literki, napisane przez niego, ale pismem o wiele bardziej ozdobnym niż zazwyczaj.

- Tutaj -podszedł do ciebie i pogładził po policzku, rozcierając kolejną łzę. - masz coś na swój temat. Miłej lektury.

Ougai Mori

Właśnie kończył opatrywać nóżkę Elise, która uległa wypadkowi podczas zabawy, mianowicie w czasie zabawy w niesamowicie ekscytującego berka, który był dla niej... cóż delikatnie mówiąc niczym filiżanka czarnej, mocnej kawy. Dostawała wtedy tzw. szaleju i nagłego przypływu energii. Lecz czym różnił się zwykły berek, od tego ekstremalnego, niesamowitego i tak dalej? Otóż sęk w tym, że w niczym. Ale w trakcie takiej zabawy przewróciła się, co poskutkowało rozdartą sukienką i zakrwawionym kolanem. Mori rzucił się jej na pomoc nie bardziej ochoczo niż zwykle. Swoje dzieło w postaci białego opatrunku uwieńczył dwoma skrzyżowanymi ze sobą kolorowymi plasterkami.

- ... I proszę. Profesjonalny opatrunek, od profesjonalnego lekarza.- powiedział dumnie. - Mogę prosić buzi w policzek, jako nagrodę?~- spytał dziewczynkę.

- Nie. -rzuciła krótko i chłodno, odsuwając głowę od mężczyzny. Zachichotałaś.

- Ale ty nie jesteś profesjonalnym lekarzem. - rzekłaś, zdejmując Elise  z drewnianego stołu. - Nie byłeś na medycynie, mam rację ? 

- Byłem.- powiedział oburzony. Westchnęłaś.

- Ale kiedy prosiłam, żebyś pokazał mi jakiś dokument, który by to potwierdził zawsze szukasz wymówek. - Elise taktycznie się wycofała, czując awanturę w ciężkim powietrzu. Lepiej zostawić im więcej tlenu, żeby, broń Boże, żadne z nich nie zasłabło podczas kłótni. 

- Ile razy muszę powtórzyć, żebyś mi uwierzyła? - syknął. - Zgubiłem je dawno temu, schowałem gdzieś, ale niestety tajemniczo zaginęło. Przepadło.

- Kłamiesz. - powiedziałaś barwiąc twarz nikczemnym uśmiechem. - Kłamiesz, bo boisz się przyznać, wiesz, że mam rację.

Wtedy do pokoju zapukał Hirotsu, przerywając w momencie kulminacyjnym, kiedy oboje byliście gotowi bronić swych prawd, emanując wręcz złością.

- Szefie...

- Czego!? - warknął głośno, sapiąc że złości.

- Dla swoich ludzi mógłbyś być milszy.- machnęłaś włosami i wybyłaś, obrażona.

Ango Sakaguchi

Niesamowite było dzisiejsze wydarzenie, wieńczące wszystkie twoje przestrogi w jeden skutek. Po długich godzinach rozmów i narzekań, stało się to co stać się musiało i co od dawna mu przewidywałaś. Nie wiadomo, czy to dlatego, że mimo nawału pracy zachowałaś trudne do opanowania zdrowe i racjonalne myślenie, czy jesteś dobrym wróżbitą, w każdym razie Ango wylądował w szpitalu, gdyż zemdlał przed komputerem z wycieńczenia.
Zerwałaś się z pracy tylko i wyłącznie po to, by pełnym tryumfu głosem, wypowiedzieć trzy magiczne słowa, które zabolą go i wewnętrznie wyniszczą.

- A nie mówiłam? - powiedziałaś we wspomniany sposób, siadając na małym stołeczku obok szpitalnego łóżka. Warknął tylko obrzucając cię wrogim spojrzeniem. - Zawsze ci powtarzam, że za dużo pra...

-Za dużo pracuję, wiem, wiem! - wyglądał na naprawę wkurzonego. - Cały czas wałkujemy tę twoją myśl, ile można?!

- Będę powtarzać, aż do ciebie dotrze. -ty obdarzyłaś go wzrokiem, zawierającym obrzydzenie do jego osoby, żałość i roztrzaskane nadzieje. - Nie rozumiesz najprostszych rzeczy. - puknęłaś kilka razy palcem w jego czoło. - Za du-żo pra-cu-jesz! Nie dociera to do ciebie?

- Są rzeczy ważne i ważniejsze. - odchrząknął odzyskując swój naturalny, zimny profesjonalizm. - Ważniejsza jest praca i ...

- Ciężko mi stwierdzić, kto jest teraz idiotą, ja czy ty. - powiedziałaś z pretensją w głosie. - Twoje zdrowie jest najważniejsze! Bez niego nic nie zrobisz, nie ważne co będziesz chciał!

- Ale liczą się terminy. - rzekł spokojnie. - Liczy się to, czy wyrobimy się przed deadlinem.

- Aghhh, nie! Obniżasz jakość swojej pracy, kiedy harujesz jak wół i wchłaniasz całe rzeki kawy! - widząc lekarza zaczepiłaś go i przywołałaś do siebie gestem ręki. - Niech pan przemówi mu do rozsądku, bo ja nie mam już na niego sił. On zupełnie nie rozumie, że ja się o niego martwię. - rzuciłaś Ango szybkie spojrzenie. - Żegnam. - syknęłaś w jego stronę.

Kenji Miyazawa

To był jeden z tych okropnych dni. Obudziła cię zimna podłoga i głośny dźwięk budzika. Pod prysznicem była tylko zimna woda, a w lodówce zabrakło mleka do płatków śniadaniowych. Padał deszcz, wiał wiatr i Bóg wie co jeszcze pogoda umieściła w dzisiejszym repertuarze. Było poprostu okropnie, ponuro i depresyjnie, idealna sceneria, by nienawidzić wszystkich i wszystkiego.
Dodatkowo obiecałaś Kenjiemu, że pójdziecie wieczorem na spacer. Tak, trudno o gorszą sytuację. Ale żeby nie dołować się bardziej jego rozżalonym wzrokiem zdecydowałaś się pójść, pomęczyć z cudną aurą pogodową i spędzić miło czas.

Właściwie nie było aż tak źle. Jego twarz zdawała się być drugim, prywatnym słońcem, stworzonym do poprawiania takich dni jak ten. Kiedy nagle twoją bolącą głowę przeszył promień, w postaci okropnego hałasu, którego źródłem, była bawiąca się grupka dzieci.

Twój spokojny krok został zachwiany w momencie, gdy błotna kulka wylądowała na twoich nowych butach. Do tej pory stałaś się ignorować małe generatory wrzasków, ale teraz to była już przesada. Rozwścieczona ruszyłaś w kierunku placu zabaw.

Wykrzyczałaś w ich kierunku kilka(naście) słów za dużo, zanim Kenji zdążył cię powstrzymać, dzieci zdążyły nabyć życiowe traumy.

On również był wkurzony. Nie starał się podtrzymać rozmowy. Obraził się, ale doszedł do siebie po tym, gdy przeprosiłaś dzieci a one ciebie.

Tanizaki Jun'ichirou

- Halo, żyjesz jeszcze? - zapukał po raz kolejny. - Utopiłaś się? - tym razem zapukał mocniej.

- Nie! - powiedziałaś niewyraźnie, kończąc swój perfekcyjny makijaż. - Zaraz wychodzę!

Szybko sprzątnęłaś mały bałaganik do którego doszło podczas twoich przygotowań do wyjścia. Łazienka była ozdobiona wszelkiego rodzaju kataklizmami, jak na przykład rozrzucone kosmetyki, opakowanie po szczoteczce do zębów, suszarka, która wpadła za pralkę, dwa mokre do ostatniej nici ręczniki i pasta do zębów za ścianie.

Wybiegłaś z łazienki jak poparzona, i ruszyłaś w tempie niebieskiego jeża po torebkę do sypialni. Kiedy wróciłaś Tanizaki wychodził z toalety.

W okamgnieniu złapałaś go za rękę.

- Chodź, zawieziesz mnie! - szarpnęłaś rękawem jego bluzy w kierunku garażu.

- Czekaj, co? - krzyknął zdenerwowany. - Nie, nie, nie. Pojedź taksówką. A- albo autobusem, błagam nie! - przygwoździłaś go do ściany swoim zawiedzionym wzrokiem.

- Ale od kiedy jesteśmy razem nie pamiętam, abyś chociaż raz mnie gdzieś podwiózł. - rzekłaś z wyrzutem. - Muszę zostać członkiem agencji, żebyś mnie podwoził? Ich podwozisz zawsze i wszędzie. A ja to co?

- Trochę głupio mi się przyznać... - podrapał się po karku.- ...ale ja się poprostu boję.

- Czego?

- Że doprowadzę do wypadku i coś ci się stanie.

Roześmiałaś się i pocałowałaś w policzek.

- Nic nam się nie stanie. - powiedziałaś z uśmiechem. Spojrzałaś na zegarek. - O cholera, szybciej bo się spóźnię! - i pociągnęłaś go po schodach za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top