7. Nieporozumienie



Yautjal, 400 lat wcześniej

          –  Zatem... nie poleci nikt! – oświadczyła Rumanati i nie czekając na odpowiedź Had-sut'te, opuściła arenę.

           To już nie było nieporozumienie, ale wielki skandal. Rumanati na oczach kadetów obraziła Łowcę. Wieść rozniosła się lotem błyskawicy, a niniejsza deklaracja kobiety wzbudziła wrzenie w całym dystrykcie. Głowa największego klanu zerwała umowę z Łowcą, to się jeszcze nigdy nie zdarzyło! Członkowie starszyzny jak z pęcherzem biegali od Rumanati do Had-sud'te, usiłując załagodzić sytuację – kobieta nie chciała ich jednak słuchać, a Łowca milczał.

          – Rumanati, zdajesz sobie sprawę, że on odleci bez względu na to, czy na pokładzie będą nasi synowie czy nie?

         Stała pośrodku kręgu utworzonego przez członków Starszyzny i z dumnie uniesioną głową wpatrywała się gdzieś w przestrzeń przed nią.

          – Ten mężczyzna mnie obraził – odpowiedziała z kamiennym wyrazem twarzy.

          – Co? Obnażył? – zapytał starzec, który przejął rządy w klanie po śmierci żony i był już trochę głuchy.

         Rumanati zrobiła dziwną minę i ofuknęła starca.

         – Obraził, nie obnażył – wytłumaczyła jedna z kobiet, która zawsze towarzyszyła staruszkowi, bo ten często zapominał, o czym była mowa na wiecach Starszyzny.

          – A, to tłumaczyłoby, czemu jesteś zła, Rumanati – kontynuował staruszek. – Twoje wdzięki go nie ujęły?

          Twarz Rumanati aż pozieleniała, obdarzyła staruszka wściekłym spojrzeniem i przypuściła atak.

         – Wszyscy poszaleliście? Miałabym oferować siebie... jemu? – powiedziała z pogardą. – Temu, temu... Łowcy, który jest tak dobry, że nie przywiózł żadnego Krwawego z wyprawy?

          – Z tego dystryktu – wtrącił się staruszek, który, o dziwo, tym razem dosłyszał każde słowo.

          – Oczy wam bielmem zaszły? Znajdziemy lepszego, a ten niech wraca, skąd przybył.

          Po tych słowach zapanował ogólny rwetes. Każdy próbował wyłożyć swoje racje i przekonać do nich pozostałych. W końcu Starszyzna podzieliła się na dwa obozy, z czego jedni byli za tym, że wszyscy muszą udać się do Łowcy, najlepiej ruszyć na niego całą osadą, bo pod takim naporem z pewnością się ugnie. Drudzy uważali, że przepraszać powinna tyko Rumanati, gdyż to ona przyczyniła się do obecnego kryzysu. Przepychankom słownym nie było końca, aż nareszcie z chaosu wydobyło się jedno pytanie:

          – Rumanati, byłaś na jego okręcie?! 

          Wszyscy zamilkli i z uwagą spojrzeli na kobietę, która do tej pory przyglądała im się, stojąc z boku. Była wysoka, przysadzista niczym maszyna bojowa, miała niski głos i siwiejące już włosy, które kontrastowały z czarną, jak smoła, skórą. 

          Rumanati dobrze ją znała i szanowała.

          – Gdybyś tam była – kontynuowała kobieta. – Nie rzucałbyś takich oskarżeń w jego stronę. Naprawdę chcesz, żeby lata przygotowań poszły na marne? Może dla ciebie to nie był wielki koszt, ale niektórzy z nas poświęcili wszystko, co mieli. – Spojrzała na stojącą z boku kobietę i jej męża, nie należeli do Starszyzny, pracowali ciężko i los chciał, że to właśnie ich dziecko znalazło się w gronie wybranych.

          Rumanati milczała, znała sytuację tych dwojga, wiedziała, jak wielkim wysiłkiem było dla nich opłacenie nauki i zgromadzenie ekwipunku, nawet tak marnego jak ten, w który wyposażyli syna. Burknęła coś niezrozumiale i odprawiała wszystkich, twierdząc, że nie zamierza się upokarzać. 

           Jednak jeszcze tego samego dnia, po zmroku, ukryta przed niepożądanym wzrokiem przechodniów w połach długiego płaszcza z głębokim kapturem udała się za osadę na trawiaste łąki, gdzie parkował kosmiczny pojazd Łowcy. Rumanati wiedziała, że Had-sud'te opuścił już przydzielone mu lokum i szykował się do odlotu. Cieszyło ją to nawet, ponieważ zaoszczędziło jej niezręcznych pytań. 

          Przemykała pomiędzy budynkami, unikając kontaktu z przygodnie napotkanymi mieszkańcami i modląc się w duchu, by nikt jej nie rozpoznał. Za ostatnim zabudowaniem zwolniła trochę, im bliżej była okrętu, tym jej pewność siebie malała. Wiedziała jednak, że nie mogą zaprzepaścić tej szansy. 

          Już z oddali dostrzegła ciemny zarys kolosa, rozedrgane powietrze niosło ze sobą cichy, wibrujący pomruk. Im była bliżej, tym więcej dostrzegała szczegółów: sterczące z kadłuba anteny i czujniki sond, obłe krawędzie beczkowatych silników oraz dysz manewrowych, misterność połączeń paneli zderzeniowych i liczne wgłębienia na ich powierzchni. Obeszła okręt dookoła, podziwiając kunszt jego budowniczych. Maszyna robiła wrażenie nowoczesnej i drogiej. Gdy zbliżała się do włazu, stęknęły mechanizmy i wrota otworzyły się, wpuszczając ją do środka. Wiedziała, że nie zrobiły same. Przeszła przez pierwszą gródz, potem przez drugą, w której minęła skafandry próżniowe – skojarzyły się jej z pustą skorupą. Potem znalazła się w długim, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Jak okiem sięgnąć wypełniały je liczne trofea, a było ich tak wiele, że Rumanati poczuła się przytłoczona. Pośród stosów czaszek, skór, kłów i pazurów dostrzegła też przedmioty, które z pewnością nie były działem yautjańskich rzemieślników. Had-sut'te najwyraźniej lubił zbierać to, co wpadło mu w ręce. W większości przypadków była to piękna i kunsztownie wykonana biżuteria oraz niewielkie figurki przedstawiające różne zwierzęta. Kobieta dostrzegła też miejsce, w którym Łowca zgromadził broń, a pomiędzy nią, na podwyższeniu w przeźroczystym słoju zanurzona w płynie konserwującym pływała odcięta głowa. Chude oblicze znaczyły liczne blizny po skaryfikacji oraz zmarszczki i tatuaże, zęby spiłowane na ostro szczerzyły się z popękanych ust, a zaszłe bielmem oczy przeszywały niewidzącym spojrzeniem*. Rumanati chwilę przyglądała się twarzy martwej istoty, a potem wyciągnęła dłoń, by pogładzić broń o rękojeści wyłożonej macicą perłową.

           – Większość z nich broni się czymś więcej niż tylko pazurami i kłami.

           Cofnęła dłoń, tłumiąc w sobie chęć dotknięcia połyskliwej i gładkiej powierzchni rewolweru. Nie słyszała, jak do niej podchodzi, a teraz był tuż za nią.

          – Ja... – powiedziała, odwracając się szybko, gotowa w każdej chwili odeprzeć niespodziewany atak. 

          Had-sut'te stał przednią bez maski, nagolenników i napierśnika, bez naramienników i bez mentalnej zbroi, którą przywdziewał, by ukryć się przed światem. Stał z lekkim uśmiechem na twarzy, rękami skrzyżowanymi na piersiach i spojrzeniem utkwionym w obliczu wiedźmy z Oomanu**.

          – To rewolwer sześciostrzałowy – powiedział, zdejmując broń ze stojaka. – Można z niego wystrzelić tylko sześć razy, potem trzeba przeładować. – Otworzył komorę magazynka, pokazując jej wnętrze. – Ci, którzy jej używają, nie pudłują, nie mogą sobie na to pozwolić. – Podał jej broń, rewolwer był ciężki i zimny. – Pochodzi z planety Ooman, to szlachetne narzędzie mistrzów strzelectwa.

          Oddała mu rewolwer, odwiesił go na miejsce i zapatrzył się w wypolerowaną stal.

          – Przyszłam bo...

          – To, na przykład, pochodzi z układu planetarnego w Mgławicy Żagla. Widać ją na naszym niebie. Mieszkańcy tego układu zasiedlają już trzy planety, to bardzo ciekawe. Planety krążą wokół gwiazdy i wokół jednego wspólnego księżyca, którego masa generuje silną grawitację spajającą i stabilizującą cały układ.

           – Had-sut'te, ja chciałam...

          – Jego mieszkańcy nie posiadają na tyle zaawansowanej technologi, by podróżować daleko, ale potrafią wykonać lot na księżyc, a z niego na dowolną planetę w tym układzie. Wszystkie trzy planety znajdują się w strefie...

          – Had-sut'te, przestań, proszę.

          – Którą potocznie nazywamy strefą życia. Mieszkańcy tych niewielkich, żyznych planet są bardzo do nas podobni, choć znacznie mniejsi.

          – Had-sut'te! 

          – Tak? 

          – Twoja rana. – Wskazała czoło Łowcy. – Krwawi.

          Had-sut'te przycisnął dłoń do skóry, tamując niewielki krwotok.

          – Świerzą ranę powinieneś opatrzyć.

 – Nie jest świeża, po prostu się nie goi. To przez antykoagulanty – dorzucił, idąc w głąb statku. 

         Rumanati podążyła za nim.

           Nikt z osady nie wiedział, co takiego się stało, ani czemu Łowca zmienił zdanie. Mieszkańcom wystarczyło to, że ogłosił, iż zabiera wszystkich, których wybrał oraz, zgodnie z życzeniem Rumanati, jej najstarszego syna. Ruch w miasteczku nastał jak w ulu, młodzieńcy uwijali się, uzupełniając zapasy i robiąc wszystko to, co kazał im Łowca.

          Dni, choć były długie, mijały szybko i już po tygodniu od swojej nocnej wizyty u Had-sut'te, Rumanati, osłaniając oczy ręką przed rażącym ją światłem bijącym z silników, spoglądała na oddalający się statek. Wraz z nim uleciał z niej cały animusz, którym wcześniej promieniowała i jeszcze długo nie mogła dojść do siebie.


---------------------------------

*) Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się, jak Had-sut'te zdobył głowę wiedźmy, zapraszam do siódmej części Dekalogu. Link znajdziecie w opisie mojego profilu.

**) Ooman - w języku Yautja oznacza człowieka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top