32. Wspomnienia

          Dźwięki syntetycznej muzyki wypełniały eter, nieskutecznie zagłuszając liczne toczące się rozmowy. Dziad siedział przy jednym ze stołów, milcząc i wpatrując się w pusty talerz, jakoś nie miał apetytu. Czasem spoglądał na nieznane twarze tych, którzy podobno byli z nim spokrewnieni. Czuł się obco i samotnie, pomimo ogólnego zainteresowania.

Ponieważ salon okazał się za mały dla całej rodziny, matka kazała wystawić stoły na zewnątrz, do ogrodu. Gwar rozmów musiał nieść się po okolicy, gdy członkowie bogatego klanu ostentacyjnie i głośno wyrażali swoją radość z powrotu  Dziada.

Młody mężczyzna przeniósł wzrok z talerza na twarz dziewczyny siedzącej na przeciwko. Podobno panna ta była córką jego młodszej kuzynki, aż ciężko było mu w to uwierzyć. Dziewczyna również zerkała na niego z zaciekawieniem. Dziadowi przypominała siostrę, Keczuę.
 Zjedz coś  powiedziała matka, pochylając się nieznacznie w jego stronę.  Wszyscy cię obserwują, gotowi są pomyśleć, że gardzisz ich towarzystwem.

Dziad, choć niechętnie, sięgnął po kawał mięsa, ugryzł kęs i zaczął go przeżuwać. Czuł jak żołądek zaciska mu się w proteście przeciwko tej czynności.

 Może opowiesz nam jak zdobyłeś ten paskudny łeb Sempry?  zagadnęła dziewczyna siedząca na przeciwko; dziwnie blisko głowy rodu i jej potomka, jakby jej status był wyższy niż pozostałych. 

Dziad przełknął z trudem przeżuwany kęs i przytaknął ruchem głowy, nie miał nic do ukrycia.

 Cisza!  krzyknęła dziewczyna, podniósłszy się z miejsca.  Uspokójcie się! Uciszcie! Będzie opowieść.

Wszystkie twarze ponownie skierowały się na młodego mężczyznę, malowało się na nich zaciekawienie, jedne szczere, inne szczerze udawane.

Dziad poczuł pod stołem uścisk dłoni matki na swoim udzie. Wiedział już, które części opowieści musi pominąć. Po powrocie odbył z nią długą rozmowę i choć czuł, że to niesprawiedliwe, zgodził się przystać na prośby rodzicielki. Uścisk miał mu tylko przypomnieć, że obiecał nie wspominać Keczuii.

"Dalej!"  usłyszał wołanie z końca stołu. "Opowiedz, jak to było?".

Sięgnął po kufel wypełniony po brzegi cnijipem, upił łyk, potem kolejny. Ktoś wyłączył muzykę i słychać już było jedynie szum liści trącanych lekkimi powiewami wiatru i wyciszone rozmowy pracowników niosące się z kuchni.

Dziad przymknął oczy, chciał przypomnieć sobie wszystko dokładnie, poczuł kwaśny zapach uryny, który wypełniał powietrze na księżycu opanowanym przez...

 Sempry... są jak zaraza, jak wirus lub rak toczący wszechświat. Ich jedyny cel to przetrwanie gatunku i nie ma znaczenia w jakiej formie odrodzi się nowe pokolenie, a może być zupełnie inne niż pierwowzór. Ostatnie jajo zniesione przez królową zawsze zawiera embrion przyszłej królowej. To jajo cechuje się wysoką odpornością na czynniki zewnętrzne, wystarczy krótki bodziec, by uśpiona wewnątrz larwa odzyskała witalność. Krótki bodziec, na przykład próba prześwietlenia czy fizyczny kontakt, któremu na Acheronie poddała jajo załoga Nostromo. Oomanie kierując się wrodzoną ciekawością i głupotą pobudzili larwę do życia. Młoda forma  okres inkubacji przechodzi w ciele nosiciela.

Wstał z miejsca, przeszedł wzdłuż stołów na drugą stronę i zatrzymał się tuż przy dziewczynie, która tak bardzo przypominała mu siostrę. 

 Wyobraźcie sobie pająkowatą istotę rzucającą się wam do gardła.  Błyskawicznie oplótł ramieniem szyję dziewczyny.  Zaciskającą na nim swój długi ogon i zatykającą wam usta, tak że nie możecie oddychać.

Dziewczyna w panice szarpnęła się, jej palce próbowały oderwać silną dłoń dziada, która zakrywała jej twarz, obrazując dobitnie atak larwy Sempry. 

 Zaczynacie się dusić  kontynuował Dziad.  A na domiar złego czujecie, jak do ust wpycha wam się oślizgły i zimny organ, którym larwa umieści embrion w waszym ciele. Zbiera wam się na wymioty, ale treść żołądka nie ma gdzie ujść i musicie przełknąć ją z powrotem razem z embrionem, który nie trafia jednak do żołądka, lecz zatrzymuje się w połowie drogi. 

Oczy dziewczyny wytrzeszczyły się niepokojąco, a potem wywróciły się białkami do góry.

 Szet! Puść ją!  krzyknęła matka, poderwawszy się z miejsca, lecz zaraz usiadła z powrotem, widząc wyraz twarzy syna. Nigdy wcześniej nie widziała w nim tyle nienawiści.

 Tracicie przytomność  mówił dalej Dziad, nie zważając na rozkaz matki.  A potem budzicie się.  Zdjął dłoń z twarzy dziewczyny, ta nabrała powietrza z głośnym świstem i zamarła, czując na policzku oddech mężczyzny.  Ale jest już za późno, w waszym ciele jest już zalążek nowego życia. Życia, które rodząc się, odbierze wam wasze własne. Z czasem zaczynacie odczuwać uścisk w piersiach... 

Jego ramię zsunęło się z dziewczęcej szyi na pierś, a uścisk się wzmógł. 

– Jest wam coraz trudniej oddychać, nie możecie głęboko zaczerpnąć powietrza, a jedynie płytko dyszycie jak Nazg w upalny dzień. Potem przychodzi ta chwila.  Nacisnął kręgosłup dziewczyny tak, że wygięła się w łuk.  Upiorny ból rozrywa wam pierś, trzask łamanych żeber, darcie rozrywanych mięśni i wasz własny wrzask wypełniają wam uszy. Na własne oczy widzicie jak larwa przebija wasze ciało i wydostaje się na zewnątrz. I umieracie ze świadomością, że do tej chwili doprowadziła was, wasza własna głupota.  Puścił ją i był już pewien, że więcej nie spojrzy na niego w ten sposób, który sprawiał, że czuł się jak samiec rozpłodowy i nic nad to.  Tak właśnie czuli się członkowie załogi Nostromo. Stracili prawie całą ekipę, a potem, w swej głupocie, chcieli odlecieć, zabierając ze sobą jedną z sempr.

"Pomogliście im?" Padło pytanie.

 Nie  odparł Dziad, odwracając się plecami do dziewczyny. Był tak blisko uduszenia jej, że zdał sobie sprawę, że nie robiło mu już różnicy czy to, co zabija, jest dzikim stworzeniem czy członkiem rodziny. Śmierć była po prostu śmiercią. Odetchnął głęboko i kontynuował: 

 My zostaliśmy na Acheronie, polując na te sempry, które przeżyły. Oomanie zbudowali tam górniczą kolonię, którą przetrzebiły te stwory. Gniazdo zostało zniszczone przez kobietę, ale niektóre osobniki przeżyły. Czekaliśmy obserwując sytuację, nie mogliśmy wkroczyć, bo nie wolno nam się ujawniać. Gdy byliśmy pewni że Nostromo odleciał, a na księżycu nie było już żywych Ooman, ruszyłem. Rafineria płonęła, języki ognia wydobywały się z instalacji i obejmowały coraz większą powierzchnię budowli. Skanery nie działały, zbyt wysoka temperatura zakłóciła ich działanie. Musiałem zostawić zbroję, a ciało nasmarować maścią ochronną. Zabrałem tylko włócznię, maskę i ostrza nadgarstkowe. Przedzierałem się przez płomienie, przed sobą mając jedynie dym, a za sobą... Ponaglający mnie, niecierpliwy głos topiącej się stali. W końcu udało nam się odnaleźć szyb windy...

"Nam? Nie byłeś sam?" padło pytanie. Ktoś jednak słuchał uważnie. Dziad zerknął na matkę, kobieta posłała mu piorunujące spojrzenie, ale on nie sprostował tego, co już zostało powiedziane.

 Liny, na których wisiała winda, wciąż się trzymały, wskoczyłem do szybu, pochwyciłem je i zsunąłem się na sam dół. Szyb kopalni był idealnym miejscem, by się ukryć, aż dziw, że Sempry wolały założyć gniazdo w rafinerii. Może skusiła je bliskość pożywienia? Na górze jednak wszystko płonęło i groziło zawaleniem, na dole było sucho i bezpiecznie. Ruszyłem w głąb szybu. Po resercie skaner zaczął działać normalnie, gdyby nie to, musiałbym pełzać po omacku i skończyłbym zapewne z dziurą w czaszce po szczękach Sempry. Szyb nie  rozgałęział się, więc sprawa była prosta, wystarczyło iść przed siebie po śladach kwaśnej posoki, która wżerała się w skałę jak w miękką tkankę. 

Dostrzegłem ją na końcu tunelu, czaiła się w mroku, usiłując ukryć się za świdrem. Jej wielki łeb o oomańskich rysach i ciało pokryte skórą zamiast chitynowego pancerza wzbudzało we mnie obrzydzenie. Wiedziałem, że zrodziła się z kolonisty, a jej odmienność wynikała z adaptacji do ich środowiska. 

Zacząłem się wówczas zastanawiać, jak bardzo ten stwór może ewoluować? Czy możliwe jest, że zewnętrzne przybierze kształt nosiciela? A jeśli możliwe? To kiedy zorientowałbym się, że mam do czynienia z Semprą

Porzuciłem tę myśl i ruszyłem, by wywabić bestię z ukrycia. Rzuciłem kamieniem, chcąc ją sprowokować, ale ona zamiast wyjść, zasyczała tylko głośno, podkuliła ogon i wcisnęła się głębiej w swoją kryjówkę. 

Wtedy na ramieniu poczułem coś oślizgłego i zrozumiałem, że odmieniec nie chowa się przede mną, ale przed członkiem własnego gatunku. Hybryda była tak odmienna, że własny rodzaj uznał ją za zagrożenie lub pokarm. Nie wiem, co gorsze? 

Odskoczyłem i, przeturlawszy się, stanąłem na nogi, w dłoniach trzymałem już włócznię. Sempra powoli opuściła się na dół, nie spieszyła się, jakby wiedziała, że ta walka musi się odbyć. Zaatakowałem, nie było na co czekać. Sempra przywarła płasko do ziemi i ostrze włóczni chybiło celu, zataczając łuk nad podłużnym łbem stwora. Nie zdążyłem odskoczyć, długi ogon podciął mi nogi i padłem na plecy, wciąż trzymając włócznię. Sempra skoczyła na mnie, przygwożdżając moje ciało do ziemi. Włócznia wypadła mi z rąk, chwyciłem więc bestię za szyję i z całej siły walnąłem ją czołem w łeb. Nie sądziłem, że ją zamroczy, ale udało się. Na krótką chwilę straciła orientację, wtedy zepchnąłem ją na bok i wbiłem ostrza z całej siły w jej pierś. Sempra odwdzięczyła się kłując mnie w plecy długim, ostro zakończonym ogonem. 

Poczułem wtedy jak wielką siłę ma to stworzenie.

 Nagle podkurczyło nogi i kopnęło mnie tak mocno, że wyleciałem daleko w powietrze i wylądowałem na niewywiezionym urobku. Sempra, w  czasie, w którym ja próbowałem się podnieść, zaczęła już zbliżać się pomału. Rana na jej piersi krwawiła. Rozejrzałem się, włócznia była za daleko, żeby ją dosięgnąć, musiałbym wyminąć Semprę, a ta nie spuszczała ze mnie uwagi, wciąż wydając z siebie te dziwne dźwięki echolokacji. 

Podniosłem kamień i rzuciłem go w drugi kąt szybu. Sempra odwróciła się, ale nie ruszyła w tamtą stronę, więc kolejny kamień poszybował w jej łeb. Trafiłem, ale osiągnąłem tym tylko to, że stwór rozjuszony ruszył na mnie. W desperackim akcie obrony złapałem za łapy potwora, przewróciłem się na plecy, jednocześnie dźwigając ciężar Sempry na nodze, i przewaliłem ją nad sobą na drugą stronę. 

Bestia pozbierała się szybciej niż ja, natarła na mnie, gdy leżałem jeszcze na plecach i próbowała ugryźć. Złapałem wówczas lewą dłonią za wewnętrzną szczękę, a prawą wbiłem ostrza w skroń bestii. Wtedy nad nami pojawiło się blade oblicze hybrydy, ale mieszaniec, zamiast zaatakować mnie, rzucił się na kark Sempry. Odciągnął ją kawałek, a po chwili usłyszałem dźwięk łamanego pancerza i kości. Gdy się podniosłem, hybryda puściła kark Sempry i wycofała się do swojej kryjówki. Nie chciała ze mną walczyć. Powinienem był ją zabić, bo takie wynaturzenie nie ma prawa do życia, ale hańbą byłoby zabijanie nie broniącej się istoty.

Zamyślił się na chwilę, w milczeniu spoglądał gdzieś przed siebie, pamiętał, że na górze, w rafinerii, toczyła się jeszcze jedna walka.

Goście siedzący przy stołach czekali, aż Dziad ocknie się z zadumy, jednak po zbyt długiej chwili zaczęli szeptać coś między sobą.

Młody mężczyzna stracił kontakt z rzeczywistością lub ta kompletnie go nie interesowała. Wciąż stał i wpatrywał się w pustą przestrzeń, jakby rozważał, czy powiedzieć coś jeszcze.

 Chwała poległym!  krzyknęła nagle matka, wznosząc kielich. Nie zamierzała dopuścić, by jej syn rozkleił się na oczach całej rodziny lub, co gorsza, zaczął wspominać siostrę.

 Chwała!  odpowiedzieli chórem wszyscy poza Dziadem. On nie widział już w tym chwały, a jedynie zwykłą, bezsensowną śmierć, często w bólu.

Znowu zrobiło się gwarnie i nikt już nie zwracał na niego uwagi. Młody łowca wrócił na swoje miejsce, usiadł przy stole i, wsparłszy głowę na wysokim oparciu krzesła, przymknął oczy. Wyglądał jakby zapadł w sen. W tej pozie wytrwał do końca uczy, tylko od czasu do czasu otwierając oczy, by sprawdzić, kto pokonany przez Cnjip wstawał od stołu i udawał się na spoczynek. Gdy na ławach zostało już tylko kilku gości, a matka toczyła ożywioną dysputę o nadchodzących zbiorach, Dziad postanowił udać się na spoczynek. Pożegnał się krótko i poszedł do sypialni.

Z lubością zrzucił z siebie paradną zbroję, która choć lekka, ciążyła mu niemiłosiernie. Zerknął przez okno wychodzące na ogród, przy stołach nie było już nikogo. Odetchnął z ulgą i położył się spać.

Gdy się obudził było już późno. 

Z zewnątrz dochodziły przytłumione dźwięki. Ktoś stukał czymś metalowym, jakby wbijał gwoździe. 

Dziad wstał niesprzeczne i wyjrzał przez okno. 

Stoły i ławy zniknęły z ogrodu a ich miejsce zajął wysoki namiot. Środkowa, wysoka belka utrzymywała spiczasty dach, na narożnikach cztery kolejne, niższe belki, podtrzymywały ściany. Czerwone płótno, z którego wykonano namiot, ozdobione było kwiatowymi wzorami. Gdy ostatnia linka przytrzymująca napięcie została umocowana, rozsunięto wejście i kobiety zaczęły wnosić do środka dywany, potem materace, a na końcu liczne poduszki, kołdry i futra.

Młodemu mężczyźnie nie spodobały się te przygotowania. Zastanawiał się, co znowu wymyśliła jego matka?

Ubrawszy się, wyszedł z sypialni i udał się na parter. W domu nadal panował radosny rozgardiasz. Dziad minął spotkanych członków rodziny bez słowa i udał się do kuchni. Ku własnemu zaskoczeniu zastał tam tylko najmłodszego brata. Dziwnie się czuł, patrząc na mężczyznę, który swoje młodzieńcze lata miał już za sobą. Nawet jego dzieci były starsze od Dziada. Czuł się jak złodziej, który skradł nienależny mu czas.

 Wypocząłeś zagadnął mężczyzna. Dziad nalał sobie wody.

 Nie za bardzo  odparł.

 To źle, nie będziesz miał siły na pokładzinach.

Dziad zakrztusił się, chciał szybko odpowiedzieć i woda zamiast do przełyku trafiła do tchawicy.

 Na czym?  wycharczał w końcu, gdy udało mu się nabrać powietrza.

 Na pokładzinach  powtórzył ze spokojem brat. 

Dziad zmrużył oczy.

 Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

 Nie? Naprawdę?  zaśmiał się mężczyzna, puszczając jednocześnie oko do Dziada.  Daj spokój. Wszyscy wiedzą, co się dzieje na tych wyprawach łowieckich.  Jego uśmiech był paskudny.

 Wyrażaj się jaśniej.

Brat sprawdził, czy nikt ich nie podsłuchuje.

 No wiesz...  uniósł lewą dłoń, jej palce tworzyły mały tunel, potem wsadził w niego wskazujący palec prawej dłoni.

Dziad zmarszczył brwi. Mężczyzna widząc, że jego rozmówca nie pojmuje aluzji, wyjaśnił:
 Chodzą plotki, że z braku kobiet robicie to ze sobą nawzajem.

 Że co, kurwa? Ochujałeś. Myślisz, że walimy się w dupska?

 A nie jest tak?

 Pewnie, kurwa, że nie jest!

 O panowie! Cóż za słownictwo.  Do kuchni wkroczyła starsza siostra Dziada.  Powinniście się wstydzić. O czym to tak debatujecie?

 Nasz drogi braciszek udaje prawiczka  wyjaśnił mężczyzna, zaglądając jednocześnie na dno swojego kubka, w którym zostały już tylko liście z wypitego naparu.

 I obawiam się, że może tak pozostać  stwierdziła kobieta.  Po wczorajszym przedstawieniu Ta'bita nie chce o nim słyszeć.

 Kto?  dopytywał Dziad. Jego rozmówcy chyba zapomnieli, że on nie znał nawet połowy osób, które przewinęły się podczas wczorajszej uroczystości.

 Dziewczyna, którą próbowałeś udusić  wyjaśniła siostra.  Matka nic ci nie mówiła? Myślałam, że wiesz? Ubzdurała sobie ten staroświecki rytuał przekazania życia.

-Spermy chyba  wtrącił się brat. Dolewał sobie własne gorącej wody do kubka, licząc na to, że uda mu się jeszcze uzyskać trochę esencji z ziół, które miały leczyć kaca.  Bo chyba nie wierzycie, że uda mu się za pierwszym razem. Zresztą, jakbym ja miał na oczach całej rodziny spółkować to... No wiecie...  Wskazał na swoje krocze.  Raczej nic z tego.

 Całej rodziny?  Zastanawiał się na głos Dziad. Próbował sobie wyobrazić wszystkich stłoczonych w jednej sypialni i siebie z tą... Ta'bitą na wąskim łóżku. To jakiś nonsens.

 Stąd ten namiot  wytłumaczyła siostra. Spojrzał na nią.

 Namiot. Tak...  szepnął zamyślony.  Stawiają go w ogrodzie.  Ulżyło mu, czyli nie będzie musiał robić tego na oczach wszystkich. Zaraz. Stop. Jakie robić? On nie zamierzał niczego robić, a już na pewno nie współżyć z kimś, kogo nie znał! Podszedł do okna, pracujący przy stawianiu namiotu wiązali właśnie tkaninę z zewnętrznych ścian, którą najpierw zrolowali do góry. Pod spodem była przezroczysta moskitiera. Czyli jednak na oczach wszystkich, pomyślał Dziad.

 Keczuę też by to spotkało?  zapytał.

 Kogo?  Siostra stanęła obok niego. Dziad przełknął gulę, która rosła mu w gardle.

 Keczuę, nasza siostrę, która poleciała ze mną.

Kobieta uśmiechnęła się i pogładziła go po ramieniu.

 Coś ci się pomieszało. Z naszej rodziny poleciałeś tylko ty, a Keczua... Ona umarła dawno temu. Gdy odlatywałeś, uciekła do lasu. W jarze spadła i uderzyła głową o kamień. Jej szczątki leżą w naszym grobowcu.

Dziad spojrzał na kobietę, nie wyglądało, jakby kłamała.

 Co ty wygadujesz?

 No, wszyscy o tym wiedzą  wtrącił się brat.  Przykro nam, że dowiadujesz się w takich okolicznościach. A swoją drogą... Dziwne, że o niej pamiętasz. Minęło tyle lat.  Zamieszał kolejny raz swój cienki jak woda napar. 

Dziad złapał go za poły koszuli i przyciągnął do siebie. Kubek z lurą wypadł na podłogę.

 Może dla was!  wycedził łowca, spoglądając bratu w oczy.  Dla mnie minęły zaledwie trzy lata. A Keczua nie zginęła w jarze. Poleciała ze mną i została najlepszą łowczynią spośród nas.

Puścił go. Brat spoglądał na Dziada jak na wariata. Chyba faktycznie myślał, że młodemu łowcy odbiło. Mężczyzna, choć był wówczas małym chłopcem, pamiętał dzień, w którym Keczua zginęła. Pamiętał, jak przyniesiono jej ciało zawinięte w całun. Bo przecież to musiała być ona. Dlaczego więc Szet opowiadał takie głupoty?

Dziad wyszedł z kuchni, rozmowa z rodzeństwem nie miała sensu. Ktoś zmanipulował prawdę tak, by jej wygodna wersja została przez wszystkich zapamiętana, a tylko jednej osobie mogło na tym zależeć  jego matce.


         Stary Dziad obudził się z lekkiego snu, w który zapadł, wspominając stare dzieje i życie, które dla niego skończyło się zbyt szybko. Czuł się trochę lepiej, jakby sen dodał mu sił, a może to właśnie wspomnienia i łączące się z nimi silne emocje sprawiły, że nabrał ochoty na spacer. Nie wiedział, ale podniósł się z posłania i wyszedł na zalane słońcem złomowisko.

***

          Kanciasty robot na sześciu niezależnych kołach zabierał się właśnie za odcinanie kolejnej płyty z poszycia barki, która przybyła z ostatnim transportem. Obok równie toporna maszyna wyrywała przewody i odrzucała je na bok. Zgrzyt, świst i smród ciętego plazmą metalu wypełniał powietrze. Kanciasty robot, przedarłszy się przez ściany, zatrzymał się na przeciwko kapsuły kriogenicznej. Zlustrował jej sześcienny kształt w poszukiwaniu numeru seryjnego, a  odczytawszy go, pobrał z biblioteki dane na temat modelu kapsuły i materiałów, z których była wykonana. Po tym wezwał mniejsze wersje samego siebie, te zająć się miały sortowaniem odpadów. Robot uruchomił plazmowy palnik i począł odcinać kapsułkę od postumentu. 

Alarm wyłączył się natychmiast, gdy tylko bot naruszył przewody, którymi kriopłyn pompowany był do wnętrza kapsuły.

Rozpoczął się awaryjny proces wybudzania uśpionej pasażerki kapsuły. System wpompował w ciało podgrzaną krew. Adrenalina pobudziła serce do szybszej pracy, a związki psychoaktywne przywróciły świadomość. Kobieta zaczerpnęła głęboko tchu, czując mrowienie w całym ciele i bolesne ukłucia w płucach.

Światło wdarło się do wnętrza kapsuły razem z mechanicznym ramieniem robota. 

Kobieta znajdująca się środku nie zareagowała nawet, gdy jej nagie ciało zostało wyrzucone na zewnątrz. Leżała przez chwilę osłaniając oczy przed światłem i próbując dojrzeć cokolwiek. Huk wokoło paraliżował ją. Nagle poczuła palący żar w piersi, tuż obok jej stopy przejechał kanciasty robot, ciągnąc za sobą wieko kriokapsuły. 

Omanati dostrzegła swój kombinezon obok zdewastowanego postumentu kapsuły. Podczołgała się tam, czując, że brakuje jej tchu. Z trudem naciągnęła kombinezon, przez głowę przemknęła jej myśl, że niby nie miała takich sterczących kolan. Założyła hełm i, złapawszy butlę z mieszanką gazową do oddychania, w ostatniej chwili uchyliła się przed ciężkim ramieniem robota. 

Mechaniczny manipulator wyposażony w plazmowy palnik zabierał się właśnie za cięcie podłogi.

Omanati wypełzła na zewnątrz tego, co zostało z barki. Wszędzie krzątały się boty, maszyny nie zwracały na nią uwagi. Młoda kobieta przedarła się między nimi i stanęła na skraju terenu opanowanego przez roboty. Ze zgrozą przyglądała się ich pracy. Z barki pozostał już tylko szkielet.
Sprawdziła poziom baterii i mieszanki gazowej w butli. Nie pozostało tego za wiele. Analiza powietrza wskazywała, że można tu oddychać, ale Omanati jakoś nie ufała komputerowi, może to przez to, że już skosztowała tego powietrza i wiedziała, że było suche i rozżarzone, aż paliło w płuca.

Obok niej przejechał, popiskując zużytymi częściami, robot rozbiórkowy, ciągnął za sobą przewody z wyrwanego ramienia. Widać, że nikt tu nie dbał o sprzęt, maszyny pracowały dopóki działały, a potem pewnie były zastępowane przez nowe. Omanati nie chciała zastanawiać się nad zasadami działania tego miejsca, nie po to tu przybyła.

Rozejrzała się, wszędzie, jak okiem sięgnąć, walały się przerdzewiałe części. Niektóre były posortowane, na przykład według rozmiarów, inne według kształtów, a jeszcze inne pewnie według składu. Między hałdami były równe, oczyszczone ze śmierci pasy ziemi, widać było, że roboty utrzymywały ciągi komunikacyjne w czystości.

Omanati poszła przed siebie, kompas w tym miejscu wariował, wiedziała, że musi szukać kontenerów. Gdzieś z pewnością je znajdzie. Kluczyła między hałdami i w pewnym momencie odniosła wrażenie, że już mijała tę konkretną kupę złomu.

Bateria w skafandrze zaczęła wskazywać rezerwę, zbliżała się chwila, w której termostat przestanie działać i regulacja temperatury wewnątrz nie będzie możliwa. Omanati wiedziała, co to oznacza. Sprawdziła poziom mieszanki do oddychania, on również zbliżał się do zera.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top