30. Postanowienie

          Omanati spojrzała na ciało leżące pod rozłożystym krzakiem. Serce wciąż biło jej jak szalone, jeszcze nigdy nie próbowała nikogo ogłuszyć i nie sądziła, że jej się to uda. Walnęła chłopaka z całej siły w potylicę, licząc na to, że jedynie pozbawi go przytomności i ucieknie. Teraz stała nad nim i z niepokojem przyglądała się zastygłej twarzy. Dotknęła szyi, by sprawdzić puls, pod palcami wyczuła tętnienie żyły. Odetchnęła z ulgą, nie chciała go skrzywdzić.

Sprawdziła godzinę, czas mijał szybko, musiała się spieszyć, by zdążyć na prom. Pobiegła ulicą między budynkami, do najbliższego przystanku pojazdów magnetycznych było kilka przecznic. Dotarła tam zziajana, nieliczni przechodnie przyglądali się jej szaleńczemu biegowi. Przywoławszy pojazd, rozglądała się po okolicy. Gdy drzwi wehikułu zamykały się za nią odetchnęła z ulgą. Teraz na pewno jej nie dogonią. Pojazd ruszył, przyspieszył, pęd wybił ją w fotel. Gdy wysiadała w pobliżu lotniska emocje związane z ucieczką już opadły. To był inny świat, tu nie rządziły zabobony i stare prawa, które we współczesnym społeczeństwie nie miały racji bytu. Nowa, średnia klasa, która dorobiła się na pracy własnych rąk, nie hołdowała starym zwyczajom. Odrzucała je na rzecz rozwoju i postępu.

Omanati przekroczyła bramki i udała się do punktu odpraw dla pracowników. Cywilni podróżni spoglądali na nią zazdrośnie, gdy mijała długą kolejkę, w której stali. Cóż... jej praca dawała jej pewnie przywileje. Wykupiwszy miejsce na promie, udała się prosto na jego pokład. Niecierpliwie zajęła miejsce, zapięła pasy i czekała. Wydawało jej się,  że pozostali pasażerowie specjalnie tak wolno się lokowali, by tylko opóźnić start. Grzebali się, szukając wyznaczonych miejsc i rozglądali się niepewnie, gdy już te miejsca znaleźli. Młoda kobieta miała ochotę wstać i wykrzyknąć, żeby zamknęli gęby, usiadli wreszcie w spokoju i zapieli pasy.

W końcu drugi pilot przeszedł wzdłuż alejki między fotelami, sprawdził, czy wszystko jest w porządku i wrócił za stery. Po chwili dało się słyszeć pracę uruchomionych silników. Prom zadrżał pod ich wpływem, drgania te przyniosły się na fotele i siedzących w nich pasażerów. Ci, którzy lecieli pierwszy raz, głośno okazywali swój strach i niezadowolenie.

Omanati zacisnęła palce na podłokietnikach, czuła, że wraz z pozostającą w tyle planetą porzuca swoje dotychczasowe życie. Nie mogła tam wrócić, nie chciała i nie widziała, czy będzie jej to dane. Postanowienie, które powzięła, mogło skończyć się dla niej tragicznie.

Wyjrzała przez niewielki wizjer, mijali właśnie najwyższe warstwy atmosfery, po chwili wyrwali się z nich i opór gazów zniknął, a wraz z nim spowalniające ich tarcie. Omanati poczuła, że ogarnia ją stan nieważkości, była lekka, jakby nic nie ważyła.

Pomknęli w kierunku stacji orbitalnej, skrywał ją mrok kosmosu. Słońce znajdowało się po przeciwnej stronie planety i jedynymi znakami mówiącymi o tym, że przed nimi znajduje się terratonowy moloch były światła pozycyjne stacji. Mrugały niemrawo w oddali, sygnalizując, że już wkrótce prom zacznie zwalniać, by uniknąć nieuchronnej kolizji.

Czas rozciągnął się w nerwowym wyczekiwaniu, dystans pomiędzy modułem doku a promem zmniejszał się z sekundy na sekundę, ale nadal wydawał się duży. Nagle pojazdem ponowne zatrzęsło, ale tym razem lekko i tylko przez chwilę. Byli na miejscu.

Omanati wysiadła razem z innymi, zniecierpliwiona ominęła grupkę zdezorientowanych cywili i szybkim krokiem udała się do punktu informacyjnego. Komputer w punkcie zażądał indywidualnego kodu dostępu, dziewczyna potwierdziła na swoim naramiennym komputerze zgodę i po chwili otrzymała dostęp do biblioteki. Wpisała numer identyfikacyjny barki Ark'naka. Po chwili otrzymała odpowiedź.

Barka wciąż znajdowała się w roju parkingowym, ale była już sprzężona z wielkim złomowcem, na który wstęp miała tylko załoga i obsługa techniczna. Omanati zacisnęła szczęki, tak że zabolały ją zęby.

Cholera, zaklęła cicho. Będzie musiała się trochę nagimnastykować i spotkać się z mężczyzną, z którym wolałoby się nie widzieć.

Rzecz jasna dowódca stacji nie miał czasu, a przynajmniej tak twierdził jego asystent. Młodego mężczyzny nie obchodziły żadne tłumaczenia i nie robiły na nim wrażenia prośby ani groźby. Spokojnym, wypranym z emocji głosem powtarzał, że trzeba się umówić wcześniej, bo takie procedury i on nic nie poradzi. Omanati już miała zrezygnować, gdy usłyszała za sobą kroki, a potem znudzony głos dowódcy.

– Odwołaj odprawę kadetów z drugiej i przenieś ją na jutro. Potem wygrzeb z archiwum sprawę Nosromo i prześlij do mnie i... nie wpuszczaj nikogo.  

Teraz albo nigdy, pomyślała Omanati.

– Panie dowódco, czy mogę prosić o chwilę?

Spojrzał na nią znużonym wzrokiem. Zmarszczył czoło, jej twarz wydawała mu się znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć imienia ani rodu, z którego pochodziła.

– Jestem Omanati – wyjaśniła – latałam Ksenią razem z pańskim ojcem, Ark'nakiem.

– A tak... – przypomniał sobie. – W czym mogę ci pomóc?

To nie mogło być aż takie proste, a może jednak?

– Chciałbym dostać się na barkę, zanim ją zezłomują.

Uniósł brwi.

– Nie miałam czasu zabrać stamtąd swoich rzeczy – wyjaśniła.

Milczał przez chwilę, potem kiwnął głową, śpieszyło mu się i nie miał czasu zajmować się bzdurami.

– Wystaw jej przepustkę – polecił asystentowi i, nie czekając na falę podziękowań, która z pewnością by go zalała, poszedł do swojego biura.

Omanati z uśmiechem i triumfalną miną spojrzała z góry na siedzącego młodego mężczyznę. Ten westchnął tylko i zabrał się do pracy.  

Parę minut później Omanati, mając w swoim komputerze aktualną przepustkę, kroczyła szybko w kierunku doków. Tu wypożyczyła niewielką, jednoosobową korwetę i pomknęła na spotkanie z gigantycznym transportowcem.

Zbliżając się do celu, wysłała w kierunku statku prośbę o zgodę na cumowanie i zapytanie, który ze statkowych doków znajdował się najbliżej transportowanej barki. Czekała, ktoś, kto pilotował giganta przed nią, nie spieszył się z odpowiedzią. Po chwili przyszło zapytanie:

"Przepustka jest?"

Wysłała plik otrzymany przez asystenta dowódcy.

Po pewnym czasie, który wydał jej się wiecznością, na kadłubie statku, jakieś kilkadziesiąt metrów od niej, zapaliły się światła naprowadzające. Odetchnęła z ulgą. Skierowała pojazd w tamtą stronę, a potem ostrożnie i precyzyjnie zaparkowała. Przed opuszczeniem obłego niczym cygaro pojazdu ustawiła jeszcze parametry lotu automatycznego pilota.

Założyła hełm, połączenia uszczelniły się automatycznie. Była gotowa, wiedziała, że wewnątrz ładowni panują warunki równie srogie, co w kosmosie, może jedynie poza promieniowaniem, które niwelował wyłożony ekranami kadłub. Wypięła się z fotela i poszybowała do wyjścia, obcisły skafander nie krępował ruchów. Przeszła przez właz i znalazła się wewnątrz transportowca. W środku panowała przenikliwa ciemność.

Kurwa, zaklęła w duchu Omanati, wpadając na ścianę. Uruchomiła noktowizory, obraz nie był najlepszy, bo kombinezon i hełm miały już swoje lata. Nagle na jej komputerze pojawiła się wiadomość, a właściwie mapa wnętrza statku z zaznaczoną trasą, która prowadziła prosto i kończyła się za następną grodzią.

Byłby prościej, gdyby barkę przyczepili na zewnątrz kadłuba, pomyślała Omanati.

Plany jednak pokazywały, że sprzężono ją z holownikiem, a ten z transportowcem.

Dziewczyna westchnęła i poszła dalej.

          W środku, stara barka nie zmieniła się prawie wcale, wszędzie widać było ślady bytności jej właściciela, niewątpliwie Ark'nak odbił na niej swoje piętno.

Omanati zerknęła na komputer, miała mało czasu, trochę się przeliczyła, ustawiając automatycznego pilota. Szybko popędziła do kokpitu, tu, za fotelami pilotów, znajdowały się dwie stare kapsuły krio. Omanati wiedziała, że mają osobne zasilanie. Uruchomiła jedną z nich, system począł przeprowadzać kontrolę, jej powolny postęp objawiał się rosnącym w górę wskaźnikiem.

– Szybciej, kurwa, szybciej – ponaglała go dziewczyna.

Kontrola wykazała błąd krytyczny.

– Ją pierdolę – szepnęła Omanati i podłączyła drugą kapsułę. Nie czekając na wynik, zaczęła zdejmować skafander. Po chwili tylko w samej bieliźnie, drżąc z zimna, ustawiała czas snu.

– Mam nadzieję, że nie zepsujesz się w trakcie – powiedziała, szybko wchodząc do kapsuły.

Jej naramienny komputer zabłysnął kilka razy na czerwono, po czym się wyłączył, oznaczało to, że automatyczny pilot odłączył korwetę od transportowca i ruszył w drogę powrotną.

Omanati zaklęła w duchu, położyła się i zamknęła oczy. W duszy modliła się, by proces hibernacji przebiegł szybko i bezboleśnie. Myliła się.

***

          Dziad nigdy nie zapomniał, pamiętał karzą ranę, każde zadrapanie i każdy siniak na idealnym ciele Keczui.
Pamiętał, jak układały się stróżki wody zabarwionej zieloną krwią, gdy spływały po jej jasnej skórze. Pamiętał, jak mocno zaciśnięte na nożu były jej palce, gdy usiłował wyjąć narzędzie z drobnych rąk dziewczyny. Pamiętał dźwięk pękających kości, gdy wyłamywał jej palce, by to zrobić.
Wtedy nie była już tą samą, pełną życia dziewczyną, była martwa, a przecież jeszcze niedawno, mogło by się zdawać, że przed chwilą, stali oboje nad brunatną tonią bagiennego rozlewiska i rozmawiali.

– Nie możesz chodzić, gdzie ci się żywnie podoba – tłumaczył jej coraz mniej cierpliwie.

– Muszę ćwiczyć.

– Chyba powielać błędy, nic nie robisz dobrze.

– To mi pokaż, a nie tylko krytykujesz. "Źle trzymasz", "ręce za blisko", "tego tak się nie robi" – przedrzeźniała głos brata. – A ja działam instynktownie.

– Skąd znasz takie trudne słowa? – zaśmiał się, widząc, jak bardzo się przejmuje.

– Wypchaj się, podobno chcesz mi pomóc, a ja widzę, że chcesz się tylko ze mnie ponabijać. – Odwróciła się z naburmuszoną miną.

– Wybacz. Po prostu uważam, że nie powinno cię tu być.

– Już mi to mówiłeś, jak i to, że przeze mnie wszyscy mogą zginąć. Ale jestem tu i tego już nie zmienimy.

Przyjrzał się jej ładnej, dziecięcej buzi. Na początku tej draki miał ochotę ją udusić, gówniara między łowcami, między mężczyznami, kto to widział? Dziewczynki w jej wieku powinny uczyć się wiedzy podstawowej, a nie włóczyć się po kosmosie. I ciekawe, kto będzie z nią rozmawiał na temat dojrzewania, on nie zamierzał. Odsunął od siebie tę myśl, przyszłość była, delikatnie mówiąc, niepewna.

– Pokażę ci, ale uważam, że to i tak bez sensu. Musiałabyś dużo ćwiczyć, żeby pewne ruchy wykonywać automatycznie, bez zastanawiania się. A kiedy chcesz to robić? Podczas snu w komorze hibernacyjnej? To wszytko jest bez sensu, zginiesz prędzej czy później.

– Wszyscy kiedyś umrzemy – odparła, ciskając kamień w brunatną wodę. Gładka do tej pory tafla pokryła się zmarszczkami, a po chwili pod powierzchnią zakotłowało się. Keczua wzięła ponowny zamach.

– Nie baw się, tylko słuchaj, co do ciebie mówię. – Dziad złapał ją za nadgarstek, uniemożliwiając ciśnięcie kamienia. – Nie zawsze będę mógł ci pomóc, nie zawsze będę mógł cię chronić.

– Wcale o to nie proszę. Dam sobie radę. Pokaż mi tylko te parę rzeczy, a z resztą sobie poradzę.

– Nie poradzisz.

Parsknęła i wywróciła oczami. W wodzie coś się poruszyło, wywołując niepokój wśród małych latających zwierząt siedzących na gałęziach karłowatych i poskręcanych drzew. Dziad wsłuchał się w odgłosy przyrody.

– Lepiej już wracajmy – powiedział, rozglądając się.

– Mieliśmy poćwiczyć.

– Mieliśmy porozmawiać. To nie jest dobre miejsce.

– Żartujesz? To jest świetne miejsce, nikogo tu nie ma. Jest pusto i cicho.

Odwróciła się w stronę wody, podeszła dwa kroki i rzuciła wciąż trzymanym kamieniem. Ten plusnął głucho, coś nagle poderwało się z wodnej toni tuż przy brzegu i człapiąc na krótkich nogach, rzuciło się w kierunku dziewczynki. Keczua cofnęła się, zahaczyła stopą o uschniętą gałąź leżącą na brzegu i upadła na tyłek.

Stwór, kłapiąc paszczą, rzucił się na nią. Dziewczyna podkurczyła nogi, a potem wyprostowała je gwałtownie, kopiąc bestię w pysk. Stwór gwizdnął przeciągle i potrząsnął łbem, jakby chciał strzepnąć z siebie resztki wody.

Dziad chwycił Keczuę pod pachy i pociągnął do góry. Dziewczyna momentalnie stanęła na nogi, wyciągnęła nóż i rzuciła się w stronę zwierzęcia. Na szczęście Dziad był szybszy i w chwili, gdy nastroszona zębami szczęka miała się zacisnąć na za dużym nagolenniku Keczui, błękitna kula plazmy rozwaliła łeb stwora.

Zapanowała cisza, dziewczynka stała w miejscu zaciskając drobne szczęki i niemo wpatrując się w to, co zostało ze zwierzęcia. Splunęła na ziemię, czując w ustach ohydny, obcy smak.
– W dupę – szepnęła, strzepując kawałek mięsa z za dużej zbroi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top